Quantcast
Channel: Moja przyszła emerytura
Viewing all 399 articles
Browse latest View live

Czy istnieją bezpłatne fundusze inwestycyjne (bez opłat za zarządzenie)?

$
0
0
Kilka tygodni temu napisał do mnie czytelnik (pan Maciek), który otrzymał od agenta ubezpieczeniowego ING Życie ofertę “inwestowania w fundusze inwestycyjne bez opłaty za zarządzanie”. Zawsze zrażały go wysokie koszty gromadzenia oszczędności w tej formie, więc propozycja darmowych funduszy inwestycyjnych wydała mu się bardzo atrakcyjna.

Po przeczytaniu umowy oraz ogólnych warunków ubezpieczenia “Sposób na przyszłość” (to w ramach tego ubezpieczenia na życie miał mieć dostęp do “funduszy bez opłat”) nabrał jednak wątpliwości. Znalazł w internecie jeden z moich starych wpisów o tej ofercie i postanowił się ze mną skontaktować, żeby wyjaśnić nieścisłości.

Chciałbym użyć jego historii, żeby wytłumaczyć, na czym polegają opłaty za zarządzanie w różnych produktach powiązanych z funduszami inwestycyjnymi oraz odpowiedzieć na pytanie, czy istnieją darmowe fundusze inwestycyjne.

U nas nie zapłaci pan żadnych opłat za zarządzanie”

darmowe fundusze inwestycyjnea
Skąd się wzięło„nieporozumienie”, którego ofiarą padł pan Marek? Jak to możliwe, że po spotkaniu z agentem ubezpieczeniowym odniósł wrażenie, że będzie mógł inwestować w fundusze inwestycyjne bez opłaty za zarządzanie?

Zacznijmy od tego, że w fundusze inwestycyjne można inwestować na dwa sposoby – bezpośrednio (np. przez takich pośredników jak Supermarket Funduszy Inwestycyjnych mBanku, BGŻ Optima czy Bossafund) lub w formie ubezpieczeń na życie. W tym drugim przypadku fundusze inwestycyjne oferowane są przez zakłady ubezpieczeń i nazywają się ubezpieczeniowe fundusze kapitałowe. To w gruncie rzeczy dokładnie te same fundusze inwestycyjne, ale w ubezpieczeniach na życie naliczana jest dodatkowa warstwa opłat dla ubezpieczyciela. Opisałem to w szczegółach kilka miesięcy temu – ten wpis pomógł mojemu czytelnikowi zrozumieć, „gdzie tkwił haczyk”.

Agent ubezpieczeniowy ING Życie zaproponował panu Maciejowi ubezpieczenie na życie „Sposób na przyszłość” z dodatkowym IKE. W trakcie rozmowy podkreślał, że jedną z zalet tej oferty jest zwolnienie funduszy inwestycyjnych z opłaty za zarządzanie.

Czy to prawda? Tak – to prawda, ale tylko częściowa. W ubezpieczeniach na życie z funduszami kapitałowymi występują dwie opłaty za zarządzanie – jedna dla towarzystwa funduszy inwestycyjnych, a druga dla zakładu ubezpieczeń. Czytelnik rzeczywiście mógł być zwolniony z tej drugiej (dla ubezpieczyciela), ale nie z tej pierwszej (dla TFI). Po rozmowie z agentem ubezpieczeniowym odniósł jednak wrażenie, że być może znalazł sposób, żeby inwestować w „darmowe fundusze inwestycyjne”.

Było to fałszywe wrażenie. Zresztą nie tylko dlatego, że w funduszach inwestycyjnych oferowanych w formie ubezpieczenia wciąż pobierane są opłaty za zarządzanie dla TFI. Również z innych powodów ubezpieczenie „Sposób na przyszłość” to bardzo kosztowny i zawiły sposób inwestowania w fundusze.

Żeby to zilustrować postanowiłem porównać cztery różne formy gromadzenia kapitału, w których występują fundusze inwestycyjne. W zestawieniu uwzględniłem koszty, elastyczność umowy oraz dostępność funduszy. Kolorem zielonym zaznaczyłem cechy, które wyróżniają produkt na plus (np. niższe opłaty, mniej restrykcyjna umowa, korzystniejszy status podatkowy, większy dostęp do funduszy). Porównałem ubezpieczenie na życie „Sposób na przyszłość” w wersji z IKE, ofertę IKE Plus towarzystwa funduszy inwestycyjnych ING (moja szczegółowa opinia), zwykły rejestr funduszy ING w Supermarkecie Funduszy Inwestycyjnych mBanku oraz ubezpieczenie na życie Skandia Compact. Po kliknięciu zdjęcia można zobaczyć tabelkę w większym rozmiarze.

kliknij, żeby powiększyć tabelkę


Czego dowiedziałem się robiąc to porównanie? Po pierwsze – ubezpieczenie na życie „Sposób na przyszłość” w ING Życie to połączenie polisy ochronnej i inwestycyjnej, a IKE jest osobnym dodatkiem do umowy. W pewnym sensie dostajemy tu trzy w jednym – ubezpieczenie ochronne (z możliwością rozbudowy np. o ubezpieczenie rakowe), zwykłą inwestycję oraz indywidualne konto emerytalne.

Chociażby tylko z tego powodu nie może być to najtańszy sposób inwestowania w fundusze. Są one przecież tylko częścią większej całości, za którą też trzeba płacić. Jeśli ktoś chce po prostu oszczędzać w funduszach inwestycyjnych i nie poszukuje dodatkowych usług ubezpieczeniowych, to nie jest propozycja dla niego.

A co z tymi darmowymi funduszami inwestycyjnymi? To fałszywe wrażenie wzięło się z tego, że klient nie rozumiał (agent oczywiście nie dążył do zmiany tego stanu rzeczy), że w ubezpieczeniach na życie opłaty za zarządzanie są dublowane. Na części inwestycyjnej „Sposobu na przyszłość” (w tym IKE) rzeczywiście nie występuje opłata za zarządzanie dla ubezpieczyciela, która jest obecna chociażby w ubezpieczeniu Skandia Compact. Ale występuje standardowa opłata za zarządzanie dla towarzystwa funduszy inwestycyjnych.

Nie da się jej niestety uniknąć również w innych produktach finansowych, nawet na zwykłym rejestrze funduszy założonym przez Supermarket Funduszy Inwestycyjnych czy bezpośrednio w TFI ING. Najtaniej zainwestujemy w fundusze tego towarzystwa za pomocą IKE Plus lub IKZE Plus, jeśli założymy je samodzielnie przez internet– wtedy opłaty za zarządzanie będą obniżone o 25% w stosunku do standardowych stawek.

IKE Plus oraz IKZE Plus w towarzystwie funduszy inwestycyjnych ING ma również kilka innych zalet w stosunku do ubezpieczenia „Sposób na przyszłość” w ING Życie, jeśli nie poszukujemy ochrony ubezpieczeniowej, a naszym celem jest wyłącznie gromadzenie oszczędności. Jakie to zalety?

- 100% naszej składki jest inwestowane,
- nie ma opłat likwidacyjnych,
- nie ma opłaty wstępnej,
- nie ma minimalnej składki i rygoru systematyczności,
- po 12 miesiącach można przenieść się za darmo do innego dostawcy IKE,
- mamy dostęp do 19 funduszy inwestycyjnych, w tym zagranicznych i cyklu życia,
- możemy dowolnie dzielić nasze oszczędności między fundusze,
- całość oszczędności jest chroniona przed podatkiem Belki (tutaj szczegółowe zasady tej ulgi podatkowej)

Tanie fundusze inwestycyjne – inne możliwości

Nie znam tańszego sposobu na inwestowanie w tradycyjne fundusze niż IKE Plus oraz IKZE Plus w TFI ING– obniżone o 25% opłaty za zarządzanie, brak jakichkolwiek innych opłat oraz optymalizacja podatkowa sprawia, że ten produkt zostawia w tyle nie tylko ubezpieczenia na życie z funduszami kapitałowymi, ale też duże platformy do inwestowania (np. SFI mBanku, BGŻ Optima czy BossaFund).

Na rynku dostępne są jednak tzw. fundusze indeksowe oraz fundusze ETF (notowane na giełdzie), które pobierają znacznie niższe opłaty za zarządzanie niż tradycyjne fundusze inwestycyjne (w tym na IKE Plus czy IKZE Plus).

Problem polega na tym, że w polskich warunkach ich oferta jest bardzo ograniczona. Istnieje tylko jeden (powtarzam – jeden) nielewarowany fundusz indeksowy w ofercie polskich towarzystw funduszy inwestycyjnych. Jest to Ipopema m-INDEKS, którego celem jest jak najwierniejsze odwzorowywanie zachowania indeksu średnich polskich spółek mWIG40.

Jego jednostki można nabyć bez opłat manipulacyjnych między innymi przez Supermarket FunduszyInwestycyjnych mBanku– opłata za zarządzanie wynosi 1,5% w skali roku przy pierwszej wpłacie 100 złotych lub 0,8% w skali roku przy pierwszej wpłacie 200 tysięcy złotych. To znacznie mniej niż tradycyjne fundusze akcyjne (3-4% w skali roku), ale znacznie więcej niż zachodnie fundusze indeksowe (nawet 0,1% w skali roku). Ipopema m-INDEKS nie jest dostępna przez IKE czy IKZE. Nie jest też częścią większego parasola funduszy reprezentujących różne klasy aktywów.

Jeśli chodzi o fundusze notowane na giełdzie (ETF), na polskiej giełdzie dostępne są zaledwie trzy ETF-y oparte o rynki akcji. Lyxor ETFW20L dąży do odwzorowywania indeksu polskich dużych spółek WIG20TR i pobiera 0,5% wartości aktywów rocznie jako opłatę za zarządzanie. Dwa pozostałe ETF-y na polskiej giełdzie odzwierciedlają zachowanie amerykańskiego S&P500 oraz niemieckiego DAX. Można inwestować w nie przez rachunku maklerskie w formie IKE lub IKZE (np. w biurze BDM, gdzie sam mam IKZE). Warto jednak pamiętać, że na giełdzie każda transakcja kupna lub sprzedaży papieru wartościowego wiąże się z koniecznością opłacenia prowizji (ok. 0,2-0,5% wartości transakcji, min. 3-5zł).

Na innych giełdach notowane są olbrzymie ilości niskokosztowych funduszy ETF. Najtańszy, jaki znam, amerykański Vanguard 500 Index Fund (VOO) pobiera 0,05% wartości aktywów w skali roku jako opłatę za zarządzanie (dla porównania Lyxor ETFW20L pobiera 0,5%, czyli 10 razy więcej. Najtańszy fundusz indeksowy, jaki znam, Fidelity Spartan 500 Index (FUSEX) pobiera 0,1% wartości aktywów w skali roku jako opłatę za zarzązanie (dla porównania Ipopema m-INDEX pobiera do 1,5%, czyli 15 razy więcej.

Fundusze ETF notowane na innych giełdach niż warszawska są dostępne przez polskie i zagraniczne rachunki inwestycyjne (np. SaxoBank, DIF Broker, DeGiro, DM BOŚ). W ich przypadku trzeba się jednak liczyć z wysokimi minimalnymi prowizjami za transakcje, ryzykiem walutowym oraz kosztami przewalutowania oszczędności w złotówkach (większość ETF-ów jest denominowana w dolarach lub euro). Rachunki maklerskie z dostępem do zagranicznych giełd nie występują w formie IKE lub IKZE.

Czy istnieją bezpłatne fundusze inwestycyjne?

Nie – nie istnieją. Najtańsze w eksploatacji są pasywne, zautomatyzowane fundusze indeksowe oraz fundusze ETF (notowane na giełdzie). Ich oferta, płynność i praktyczność jest jeszcze w Polsce mocno ograniczona. Trzymam kciuki, że kiedyś się to zmieni, ponieważ uważam, że oszczędzanie w ryzykowniejszych klasach aktywów (np. akcjach czy obligacjach) jest u nas zbyt drogie.

Jeśli chodzi o tradycyjne fundusze inwestycyjne, nie istnieją takie, które całkowicie rezygnują z pobierania opłaty za zarządzanie. To po prostu niemożliwe, ponieważ to z tych pieniędzy opłacani są zarządzający, systemy do obsługi transakcji, korespondencja, itp.

Fundusze inwestycyjne mogą oferować różni dystrybutorzy (np. banki, domy maklerskie), a w formie ubezpieczeń na życie również towarzystwa ubezpieczeń. Dystrybutorzy mogą nakładać na klientów dodatkowe warstwy opłat. Są one niezależne w stosunku do opłat dla towarzystw funduszy inwestycyjnych. W długim okresie przyczyniają się do zmniejszenia rentowności inwestycji i nie ma co słuchać „doradców” finansowych, którzy zbudowali cały swój model biznesowy na krzewieniu antyedukacji, że dwa minus jeden równa się trzy.

Co powinien zrobić mój czytelnik pan Maciek, który po rozmowie z agentem ubezpieczeniowym odniósł wrażenie, że „Sposób na przyszłość” z oferty ING Życie to sposób na inwestowanie w bezpłatne fundusze inwestycyjne?

Jeśli nie chce inwestować w tradycyjne fundusze inwestycyjne, która zawsze są obciążone znacznymi opłatami za zarządzanie, nie powinien tego w ogóle robić.

Jeśli chce inwestować w tradycyjne fundusze inwestycyjne najtaniej w Polsce, powinien skorzystać z oferty IKE Plus lub IKZE Plus w TFI ING (rozumiejąc zasady IKE i IKZE), a jeśli nie chce ograniczać się do oferty jednego towarzystwa i nie chce uczestniczyć w tzw. trzecim filarze, powinien konsekwentnie prowadzić kilka funduszy parasolowych przez SFI mBanku, BossaFund czy bezpośrednio w systemach internetowych kilku towarzystw (np. Noble Funds, Legg Mason, Union Investment czy ING TFI).

Jeśli chce korzystać na niskokosztowej rewolucji w branży zarządzania aktywami, może skorzystać z niewielkiej oferty funduszy indeksowych i funduszy ETF w Polsce (najlepiej przez IKE lub IKZE, np., w DM BDM) lub założyć rachunek maklerski z dostępem do rynków zagranicznych.




Najlepsza lokata września i października 2014 – 5% w Meritum Bank z gwarantowaną premią 60zł

$
0
0
Mogłem nie zakładaćrok temu konta w Meritum Banku dla dobrze oprocentowanego konta oszczędnościowego. Byłbym dzisiaj „nowym klientem” i mógłbym skorzystać z najnowszej oferty tego gdańskiego banku – krótkoterminowej lokaty na 5% w skali roku z gwarantowanym bonusem w wysokości 60zł. Może z niej skorzystać każdy, kto nie ma jeszcze konta osobistego w Meritum Banku i jest gotowy je założyć – szczegóły tej hojnej promocji na tej stronie.

To nie pierwsza taka okazja w ostatnich miesiącach. Banki walczą o klientów płacąc im za założenie konta, udostępnienie swoich danych osobowych czy korzystanie z kart płatniczych i bankowości mobilnej. Wciąż (do 5 października) można założyć lokatę dla nowych klientów w Idea Banku z oprocentowaniem 5% w skali roku oraz gwarantowanym bonusem 50zł – szczegóły tej oferty na tej stronie.

Tylko na tych dwóch akcjach promocyjnych można „dorobić” 110zł, a do tego zaparkować na kilka miesięcy oszczędności na atrakcyjny procent. Wcześniej bonusy dla nowych klientów wypłacał bank BGŻ Optima, BZWBK oraz Credit Agricole. Jak wypada na tym tle promocja w Meritum Banku? Jakie warunki trzeba spełnić, żeby otworzyć lokatę z bonusem?

Lokata na 5% z gwarantowanym bonusem w Meritum Bank

najlepsza lokata wrzesień październik 2014 - Meritum Bank 60złTo krótka lokata– depozyt trwa 2 miesiące, a po tym okresie środki wracają z odsetkami na konto osobiste i są do naszej dyspozycji.

Jest oprocentowana na 5% w skali roku. Do tego bank wypłaci wszystkim klientom bonus w wysokości 60zł (55zł należy się za samo założenie lokaty, dodatkowe 5zł możemy otrzymać, jeśli pobierzemy aplikację mobilną banku i wykonamy przez nią przelew).

Na lokacie możemy umieścić od 1 tysiąca do 10 tysięcy złotych. Przygotowałem prostą tabelkę, która pokazuje, na jakie odsetki brutto oraz łączny zysk brutto może liczyć osoba zakładająca lokatę przy różnych deponowanych kwotach.

Lokata Meritum Bank z bonusem 60zł

Otwierając promocyjną lokatę na 5% w Meritum Bank z gwarantowanym bonusem musimy jednocześnie otworzyć konto osobiste w tym banku. Tam trafi zarówno bonus, jak i kapitał z lokaty wraz z odsetkami. Dobra wiadomość jest taka, że rachunek osobisty w Meritum Banku jest w pełni darmowy (0zł za prowadzenie, kartę, bankomaty w Polsce oraz krajowe przelewy internetowe). Gorsza wiadomość jest taka, że jest to oferta wyłącznie dla nowych klientów, którzy nie mają konta w Meritum Banku.

Ważnym warunkiem otrzymania bonusu jest utrzymywanie co najmniej 1 tysiąca złotych na dowolnym rachunku w Meritum Banku (konto osobiste, lokata, konto oszczędnościowe) do 3 grudnia 2014r. Premia zostanie wypłacona do 24 grudnia 2014r.


Czy sam skorzystam z promocyjnej lokaty w Meritum Banku?

Chętnie bym to zrobił, ale nie mogę. Posiadam od kilkunastu miesięcy aktywne konto osobiste w tym banku. Założyłem je jeszcze w ubiegłym roku, kiedy Meritum Bank oferował jeden z najlepiej oprocentowanych rachunków oszczędnościowych na rynku. Skorzystałem też z lokaty dla nowych klientów (wtedy bez bonusu).

Niestety nie mogłem też skorzystać z promocji w Idea Banku oraz BGŻ Optima – jestem od wielu lat klientem obu tych instytucji.

Nie brałem równieżudziału w promocjach BZWBK oraz Credit Agricole, chociaż w tych przypadkach mogłem. Zniechęcały mnie wymagania związane z aktywnym korzystaniem z rachunków, np. wykonywanie minimalnej liczby przelewów co miesiąc, itp.

Promocja w Meritum Banku jest znacznie prostsza – wystarczy założyć lokatę i otworzyć darmowe konto osobiste, żeby odebrać 55zł gwarantowanego bonusu. Dodatkowe 5zł należy się za ściągnięcie aplikacji banku na smartfona oraz wykonanie jednego przelewu.

Pełna treść zasad uczestnictwa w tej promocji brzmi następująco:

3 Zasady udziału w Promocji
1. Udział w Promocji odbywa się w sposób następujący:
  1. Uczestnik w okresie trwania Promocji rejestruje się w Promocji, podając następujące dane osobowe: imię, nazwisko, adres e-mail, numer telefonu kontaktowego oraz składa za pośrednictwem strony internetowej https://www.comperiabonus.pl/ prawidłowo wypełniony wniosek internetowy o założenie Prostego Konta Osobistego („Wniosek”). Za prawidłowo wypełniony Wniosek uważa się Wniosek, który został wypełniony kompletnie danymi osobowymi Uczestnika.
  2. Następnie Meritum Bank weryfikuje Wniosek i po jego akceptacji może zawrzeć z Uczestnikiem umowę o założenie Prostego Konta Osobistego.
  3. Po zawarciu umowy, Uczestnik otwiera w Meritum Banku Lokatę Start za pośrednictwem bankowości internetowej lub aplikacji Meritum Bank Mobilny.
  4. Uczestnik do dnia 3 grudnia 2014 r. utrzymuje w Banku saldo na dowolnym rachunku bankowym (Proste Konto Osobiste, Lokaty Start lub inny rachunek bankowy) w wysokości minimum 1000 zł (słownie: jeden tysiąc złotych).


Czy trzeba zakładać konto osobiste w Meritum Banku?

Tak– konto w Meritum Banku jest integralną częścią tej oferty. Nie da się po prostu założyć lokaty na dwa miesiące i zgarnąć gwarantowaną premię.

Na szczęście dostajemy w pakiecie naprawdę dobry produkt. Po pierwsze jest to rachunek bez kosztów – nie zapłacimy za prowadzenie konta, kartę, wypłaty z bankomatów i internetowe przelewy na inne rachunki w kraju. Po drugie – i to mówię z własnego doświadczenia – Meritum Bank ma jeden z przyjaźniejszych systemów transakcyjnych, jakie znam. Jest prosty, ale w pełni funkcjonalny. Tak wygląda „wnętrze” konta w Meritum Banku.

Lokata 5% w Meritum Bank - gwarantowana premia

Rachunek w Meritum Banknie jest i nigdy nie był moim głównym kontem bankowym – z przyzwyczajenia korzystam z innych. Nie zdecydowałem się jednak na jego zamknięcie ze względu na bardzo konkurencyjną ofertę depozytową, którą konsekwentnie od lat utrzymuje ten mały bank. W tej chwili obecni klienci Meritum Banku mogą założyć krótkoterminowe lokaty na od 3,6% do 4% w skali roku. To absolutna czołówka tradycyjnych depozytów bankowych (nie dla nowych klientów, nie promocyjnych, bez bonusów, itp.).

Nadarza się więc okazja na założenie bardzo dobrego konta w ambitnym banku na wyjątkowych warunkach – z wysoko oprocentowaną lokatą oraz gwarantowaną premią pieniężną. Ze szczegółami tej interesującej oferty można zapoznać się na tej stronie – promocyjną lokatę można założyć w 100% przez internet.

Tutaj wszystkie artykuły o ofertach bankówlokatach bankowych oraz funduszach inwestycyjnych.

Czy warto zainwestować w fundusze Aviva z lokatą 7% w BGŻ Optima? Jak podzielić środki między fundusze?

$
0
0
To nie jest pierwsza promocyjna lokata z funduszem w ofercie BGŻ Optima i zapewne nie ostatnia. W styczniu tego roku przyglądałem się w szczegółach podobnej ofercie, z tym że lokata była oprocentowana na 8% w skali roku, a fundusze dostarczało towarzystwo Skarbiec. W maju poprzedniego roku osobiście korzystałem z identycznej oferty. W międzyczasie w pakiecie z promocyjną lokatą można było też zainwestować w fundusze towarzystwa KBC oraz Union Investment.

Z zasady nie jestem miłośnikiem mieszania gwarantowanych depozytów bankowych z obarczonymi ryzykiem funduszami inwestycyjnymi. Od razu należy zdać sobie sprawę, że te dwa zupełnie różne narzędzia finansowe są sztucznie połączone tylko po to, żeby zachęcić klientów do ulokowania w ten sposób oszczędności.

Czy lokata na 7% z funduszami Aviva Investors w BGŻ Optima to przynajmniej dobre połączenie? Czy warto z niego skorzystać? Jak podzielić środki między fundusze?

Lokata bankowa i fundusz inwestycyjny

Lokata 7% z funduszem Aviva w BGŻ Optima
Co dokładnie oferuje BGŻ Optima w tym pakiecie? Dwie rzeczy – trzymiesięczną lokatę bankową oprocentowaną na 7% w skali roku oraz wybór funduszy inwestycyjnych towarzystwa Aviva Investors bez dodatkowych opłat manipulacyjnych (za nabycie i konwersję jednostek) w okresie promocji. Z oferty można skorzystać do 31 października 2014 roku.

W jakich proporcjach można podzielić środki między promocyjną lokatę oraz fundusze? Jedna trzecia wędruje na lokatę (min. 1000zł), a dwie trzecie na fundusze inwestycyjne (min. 2000zł). Nie ma górnego limitu inwestycji.

Promocyjneoprocentowanie 7% w skali roku na lokacie jest uzależnione od zakupu funduszy inwestycyjnych Aviva Investors oraz utrzymania ich co najmniej do końca trwania lokaty, czyli przez okres trzech miesięcy. Tylko wtedy bank naliczy na części depozytowej promocyjne oprocentowanie.

Co się dzieje po trzech miesiącach od startu pakietu? Środki z lokaty wracają na nasze konto oszczędnościowe w BGŻ Optima wraz z odsetkami i są do naszej dyspozycji. To, co się stanie z jednostkami funduszy, zależy wyłącznie od naszej decyzji – możemy je natychmiast umorzyć, możemy je nadal trzymać, a możemy dokupić kolejne (niestety po okresie promocji obowiązywać będą niemałe opłaty dystrybucyjne).

Żeby skorzystać z oferty trzeba być posiadaczem konta oszczędnościowego w BGŻ Optima. Można je założyć w 100% przez internet. Dla nowych klientów bank oferuje tradycyjną lokatę bankową z promocyjnym oprocentowaniem.

Jakie znacznie ma 7% w skali roku na lokacie?

BGŻ Optima zachęca klientów do zakupu jednostek funduszy inwestycyjnych przy pomocy promocyjnego oprocentowania na lokacie. Przyjrzyjmy się, czy 7% w skali roku na trzymiesięcznej lokacie ma duże znacznie dla całej inwestycji.

Do obliczeń przyjmuję następujące założenia:

- łączna wartość inwestycji to 30 tysięcy złotych
- na lokatę trafia 10 tysięcy złotych, do funduszy 20 tysięcy złotych,
- po trzech miesiącach kończymy całą inwestycję bez względu na wynik po stronie funduszowej,
- nie wiem, jak zakończy się inwestycja w fundusze, więc obliczam końcowy wynik dla szerszego zakresu możliwości (od -10 do +10% zwrotu w trzy miesiące)
- uwzględniam podatek Belki od odsetek na lokacie i potencjalnych zwrotów w funduszach

lokata 7% z funduszem BGŻ Optima opinie

Lokata z funduszem BGŻ Optima Aviva

Co wynika z tego zestawienia? Nawet 1% straty na funduszach inwestycyjnych przez trzy miesiące wystarczy, żeby zniwelować pozytywny wpływ promocyjnej lokaty na 7% w skali roku i sprowadzić wartość całej inwestycji poniżej początkowego kapitału. To niebywale mały margines błędu.

To oznacza, że kluczem do lokaty 7% z funduszami w BGZ Optima nie jest lokata tylko fundusze inwestycyjne. Można pokusić się zresztą o uogólnienie, że jest tak we wszystkich ofertach pakietowych z krótką, dobrze oprocentowaną lokatą oraz funduszami. Ich najważniejszym elementem są fundusze, mimo że to lokata jest najbardziej eksponowana (jako wabik na klienta).

Dlatego jeśli ktoś jest zainteresowany lokatą na 7% z funduszem Aviva w BGŻ Optima powinien najpierw zastanowić się, czy ma jakiś pomysł na inwestycję w fundusze, a dopiero na końcu cieszyć się z bonusu w formie lepiej oprocentowanej lokaty.

Żeby skorzystać z oferty trzeba być posiadaczem konta oszczędnościowego w BGŻ Optima. Można je założyć w 100% przez internet. Dla nowych klientów bank oferuje tradycyjną lokatę bankową z promocyjnym oprocentowaniem.

Inne słabości lokaty z funduszem Aviva w BGŻ Optima

Jestem też krytycznie nastawiony do innych cech tej propozycji. Jakich? Po pierwsze – BGŻ Optima z jakiegoś powodu nie udostępnia swoim klientom wszystkich subfunduszy Aviva Investors FIO, tylko wybrane dziewięć (z piętnastu).

Jeśli kupujemyjednostki w BGŻ Optima (w tej promocji), nie nabędziemy między innymi subfunduszu Dłużnych Papierów Korporacyjnych czy Depozyt Plus (o najmniej ryzykownej strategii inwestycyjnej w całym parasolu). Co ważne – takich ograniczeń nie narzucają ani Supermarket Funduszy Inwestycyjnych mBanku, ani BossaFund, gdzie dostępny jest cały parasol Aviva Investors.

Druga rzecz to opłaty dystrybucyjne. To prawda, że do 31 października BGŻ Optima zwalnia klientów w ramach pakietu z lokatą na 7% z opłat dystrybucyjnych. Tyle że ta inwestycja będzie trwać jeszcze przez co najmniej trzy miesiące, a w wielu przypadkach pewnie dłużej. Po zakończeniu okresu promocyjnego każde nowe nabycie jednostek lub konwersja będą skutkować naliczeniem opłaty manipulacyjnej i pomniejszeniem stopy zwrotu.

To sprawia, że oferta BGŻ Optima i Aviva Investors nadaje się przede wszystkim do inwestycji jednorazowej (wykonanej do 31 października 2014r.), a nie jako inwestycja systematyczna (np.z dopłatami co miesiąc) czy aktywnie zarządzana (np. z konwersjami co jakiś czas). Dlaczego? Ponieważ po 31 października dopłaty i konwersje generować będą niepotrzebną opłatę dystrybucyjną, której łatwo uniknąć inwestując u innych dystrybutorów.

Poniżej standardowe opłaty dystrybucyjne dla funduszy Aviva Investors w BGŻ Optima (Aviva Investors Depozyt Plus nie jest dostępny w pakiecie z lokatą).

Fundusze Aviva Investors opinie

I znowu– takiego problemu nie będą mieli klienci korzystający z platformy mBankulub BossaFund. Tam opłaty dystrybucyjne nie są w ogólne pobierane – nigdy. To nie jest okresowa promocja.

Po trzecie, niezbyt fortunna jest też lokalizacja naszych aktywów, jeśli chodzi o optymalizację podatkową. Zarówno od promocyjnej lokaty, jak i inwestycji w fundusze będziemy musieli na zakończenie zapłacić podatek Belki. Osobiście pierwszeństwo daję zawsze rachunkom, na których mogę zgodnie z prawem odraczać lub unikać tego podatku jak najdłużej (np. IKE czy IKZE), a także korzystać na niższych kosztach.

Jak podzielić środki między subfundusze?

Załóżmy jednak, że chcemy skorzystać z pakietu lokata na 7% w BGŻ Optima z funduszami inwestycyjnymi Aviva Investors. Planujemy jednorazową inwestycję (bez dopłat i bez konwersji w przyszłości) o co najmniej trzymiesięcznym horyzoncie.

Warto przy okazji zauważyć, że żaden z funduszy dostępnych z lokatą na 7% nie jest rekomendowany na okres 3 miesięcy. Obarczone najmniejszym ryzykiem (rozumianym jako zmienność wyceny jednostki) Aviva Investors Obligacji oraz Aviva Investors Obligacji Dynamiczny mają rekomendowany okres inwestycji (kolejno) rok i dwa lata. Z kolei zalecany okres inwestycji dla Aviva Investosr Małych Spółek czy Aviva Investors Akcji Europy Wschodzącej to powyżej pięciu lat.

Piszę to po to, żeby pokazać absurdalność namawiania ludzi do inwestowania w fundusze za pomocą promocyjnej lokaty uzależniającej wypłatę wysokich odsetek od utrzymania funduszy przez trzy miesiące.

Żaden z tych funduszy nie jest stworzony dla klienta z horyzontem inwestycyjnym wynoszącym trzy miesiące.

Nie da się przewidzieć zachowania żadnego z tych funduszy w kolejnych trzech miesiącach, ponieważ w ich skład wchodzą długoterminowe papiery wartościowe, których wycena w najbliższym kwartale będzie w dużej mierze zależała od splotu nieprzewidywalnych, częściowo przypadkowych czynników.

Po co to piszę? Przede wszystkim po to, żeby zniechęcić do krótkoterminowej spekulacji. Myślę, że od początku warto stworzyć portfel, który jest w stanie przetrwać na rachunku w BGŻ Optima nawet bardzo nieudany kwartał na rynkach. Innymi słowy – nie zakładałbym na starcie, że jednostki funduszy będę umarzał w tym samym czasie, gdy kończyć się będzie trzymiesięczna lokata. Może okazać się, że nie będzie to najlepszy moment na taką operację.

Gdybym sam budował portfel odpowiedziałbym sobie na dwa pytania i wokół odpowiedzi na nie dobrał fundusze:
1. Jak długo mogę (i chcę) pozostawić pieniądze w funduszach?
2. Jak dużą tymczasową zmienność wyceny jednostek w trakcie inwestycji zaakceptuję?

Im dłuższy horyzont, tym więcej ryzyka związanego z rynkiem akcji warto podejmować. Im krótszy horyzont, tym większa część portfela powinna znajdować się w instrumentach dłużnych.

Jeśli źle znosimy wahania wyceny jednostek, zdecydowaną część oszczędności powinniśmy ulokować w funduszach dłużnych i mieszanych o niskim udziale akcji. Jeśli jesteśmy gotowi na większą tymczasową zmienność w nadziei na ponadprzeciętne zyski, tym bardziej powinniśmy zwiększać udział funduszy akcyjnych.

Bardziej konserwatywny portfel z dwuletnim horyzontem inwestycyjnym mógłby wyglądać następująco:

25% Aviva Investors Obligacji
25% Aviva Investors Obligacji Dynamiczny
25% Aviva Investors Stabilnego Inwestowania
25% Aviva Investors Ochrony Kapitału Plus

Zakładając, że po drodze nie wydarza się kataklizm wielkości ostatniego kryzysu finansowego, powinniśmy na takim portfelu zarobić co roku ok. 3-5% przy stosunkowo niewielkiej zmienności. Nie ma jednak żadnych gwarancji, że tak się stanie.

Dla odważniejszego inwestora z dwu-trzyletnim horyzontem inwestycyjnym portfel mógłby wyglądać następująco:

25% Aviva Investors Obligacji
25% Aviva Investors Obligacji Dynamiczny
20% Aviva Investors Polskich Akcji
10% Aviva Investors Małych Spółek
10% Aviva Investors Akcji Europy Wschodzącej
10% Aviva Investors Aktywnej Alokacji

Ustawiając taką alokację aktywów musimy liczyć się ze znacznie większą zmiennością wartości posiadanych jednostek oraz możliwością permanentnej straty części kapitału w okresie do dwóch lat. Najważniejszym źródłem potencjalnych zwrotów byłyby wzrosty na rynkach akcji w Polsce i zagranicą w najbliższych dwóch latach. W pewnym sensie obstawiamy więc pozytywny scenariusz dla gospodarki oraz firm.

Dla mega ryzykanta z dwu-trzyletnim horyzontem inwestycyjnym portfel mógłby wyglądać następująco:

50% Aviva Investors Małych Spółek
50% Aviva Investors Akcji Europy Wschodzącej

To, co mamy jak w banku przy takiej alokacji, to bardzo duża zmienność wartości naszych jednostek z dnia na dzień czy z tygodnia na tydzień. Największym źródłem potencjalnych zwrotów byłby wzrosty w segmencie małych i średnich polskich spółek oraz wśród większych spółek w takich krajach jak Polska, Turcja, Rumunia, Ukraina czy Rosja. Obstawiamy więc pozytywny rozwój wydarzeń dla gospodarek i spółek w tym regionie, za co może czekać nas hojna premia, ponieważ w tej chwili są to raczej niekochane klasy aktywów. Nie ma żadnych gwarancji, a permanentna strata części kapitału w przeciągu dwóch lat jest jak najbardziej realna.

Żeby skorzystać z oferty trzeba być posiadaczem konta oszczędnościowego w BGŻ Optima. Można je założyć w 100% przez internet. Dla nowych klientów bank oferuje tradycyjną lokatę bankową z promocyjnym oprocentowaniem.

Czy warto założyć lokatę na 7% w skali roku z funduszami Aviva Investors w BGŻ Optima?

Mam raczej chłodne nastawienie do tej i podobnych ofert pakietowych, które łączą krótką lokatę bankową oraz ryzykowne fundusze inwestycyjne. Największą wagę przy takim połączeniu ma i tak inwestycja w fundusze – znaczenie lokaty jest właściwie marginalne.

Oferta BGŻ Optima ma też sporo innych słabości:
- ograniczony wybór funduszy (więcej w mBanku i BossaFund),
- brak optymalizacji podatkowej (jak np. na IKE i IKZE w ING TFI),
- zagrożenie opłatami manipulacyjnymi za dokupienie i konwersję po okresie promocyjnym (bez tych opłat w mBanku i BossaFund)

Dla kogo jest ta oferta? Po pierwsze – dla osoby zdecydowanej na ulokowanie oszczędności w funduszach inwestycyjnych i rozumiejącej korzyści i zagrożenia związane z tą formą gromadzenia kapitału. Po drugie – to dobre rozwiązanie raczej do jednorazowej, a nie systematycznej inwestycji (po 31 października wchodzą opłaty manipulacyjne za nabycia i konwersje). Po trzecie – warto gruntownie przemyśleć, jakim horyzontem inwestycyjnym oraz tolerancją na zmienność dysponujemy i dobrać do tego fundusze (pamiętając przy tym, że większość z nich to nie są narzędzia stworzone do krótkoterminowej spekulacji).

Żeby skorzystać z oferty trzeba być posiadaczem konta oszczędnościowego w BGŻ Optima. Można je założyć w 100% przez internet. Dla nowych klientów bank oferuje tradycyjną lokatę bankową z promocyjnym oprocentowaniem.



Recenzja książki Sebastiana Buczka „Efektywność informacyjna rynków akcji”

$
0
0
Sebastian Buczek jest badaczem rynku, profesorem SGH oraz założycielem i prezesem zarządu towarzystwa funduszy inwestycyjnych Quercus. Zarządza między innymi wyróżniającymi się funduszami Quercus Agresywny oraz Quercus Selektywny. „Efektywność informacyjna rynków akcji – teoria a rzeczywistość” to praca naukowa, którą wydał w 2005 roku. Przeczytałem ją – podobnie jak wiele innych pozycji– w poszukiwaniu wskazówek dotyczących długoterminowego oszczędzania w ryzykownych klasach aktywów.

Czego dowiedziałem się z książki jednego z najbardziej znanych i najskuteczniejszych polskich zarządzających? Czy „Efektywność informacyjna rynków akcji” zawiera wskazówki, które pomogą mi skuteczniej zarządzać własnymi oszczędnościami?

Teoria rynku efektywnego vs finanse behawioralne

Sebastian Buczek - Efektywność informacyjna rynków akcji
Punktem wyjścia w książce Sebastiana Buczka są dwie (w dużej mierze sprzeczne) szkoły myślenia o współczesnych rynkach – teoria rynku efektywnego zapoczątkowana przez Eugena Famę oraz teoria finansów behawioralnych reprezentowana przez Roberta Shillera, Daniela Kahnemana czy Amosa Tversky'ego.

Zgodnie z hipotezą rynku efektywnego, wszystkie dostępne informacje są niezwłocznie uwzględniane w cenach aktywów finansowych, które co do zasady odzwierciedlają obecny stan wiedzy (np. o perspektywach gospodarek czy konkretnych firm).

A co to jest efektywność informacyjna rynków? Buczek definiuje ją jako „dążenie przez rynek akcji do niezwłocznego, poprawnego i pełnego uwzględnienia wszystkich istotnych informacji w procesie kształtowania cen”.

Gdyby te założenia były prawdziwe, systematyczne osiąganie stopy zwrotu wyższej niż cały rynek (np. WIG dla polskiego rynku) byłoby niemożliwe. Dlaczego? Ponieważ skoro rynek niezwłocznie uwzględnia wszystkie informacje w cenach walorów, nie istnieją takie informacje, które mogłyby systematycznie pomagać w wyczuciu czy wyprzedzeniu reakcji rynku.

Tak postawiona teza kwestionuje zasadność analizy technicznej, która bazuje na badaniu historycznych cen (np. za pomocą średnich czy oscylatorów) w celu odkrycia przyszłych cen. Kwestionuje też zasadność analizy fundamentalnej czy makroekonomicznej, które bazują na badaniu kondycji poszczególnych firm, sektorów czy cykli i wskaźników gospodarczych, żeby prognozować przyszłe ceny.

Zgodnie z hipotezą rynku efektywnego w najtwardszej formie, „ceny będą się zmieniać jedynie w skutek losowego pojawiania się istotnych informacji”. Nie istnieją żadne proste wzory, które pozwalają w długim terminie zarabiać więcej niż szeroki rynek.

Co na to zwolennicy tzw. finansów behawioralnych? Ich zdaniem rynek nie jest w pełni efektywny, a różnego rodzaju anomalie odgrywają kluczową rolę w procesie kształtowania się cen. Innymi słowy – rynek nie jest perfekcyjną maszyną obliczeniową. Oprócz przesłanek matematycznych, które bardzo często napędzają zmiany cen aktywów (np. ruchy stóp procentowych, rentowność spółek), istotne znaczenie mają również czynniki psychologiczne.

Na dodatek ich wpływ nie jest przypadkowy, jak zakładają zwolennicy hipotezy rynku efektywnego. Wiele nieracjonalnych zachowań czy błędów poznawczych jest powtarzalnych i przewidywalnych.

Sebastian Buczek przytacza kilkanaście takich nieracjonalnych zachowań (popartych badaniami psychologów, np. Daniela Kahnemana czy Gerda Gigerenzera) – od dość powszechnych problemów z samokontrolą (dużo łatwiej nam planować niż realizować) poprzez efekt kosztów utopionych (przywiązujemy się do kosztownych inwestycji) po księgowość mentalną (w głowie, w stosunku do naszych zachowań namiętnie stosujemy kreatywną księgowość) i wiele innych. Wszystkim zainteresowanym tym aspektem naszego funkcjonowania polecam książkę „Pułapki myślenia” Daniela Kahnemana, która czeka w kolejce na zrecenzowanie.

W każdym razie założenia o racjonalności pojedynczych uczestników rynku oraz efektywności całego rynku wydają się nie przystawać do tego, jak zachowujemy się w rzeczywistości.

Czy efektywny rynek da się pogodzić z nieidealną ludzką naturą?

Co ciekawe – mimo że hipoteza efektywnego rynku oraz teoria finansów behawioralnych wydają się sprzeczne – w ubiegłym roku Eugene Fama i Robert Shiller zostali wspólnie nagrodzeni tzw. nagrodą Nobla w dziedzinie ekonomii.

Moim zdaniem każde z tych podejść zawiera olbrzymi ładunek informacji o współczesnych rynkach. Trudno się nie zgodzić, że rynek to gigantyczna maszyna obliczeniowa, która w każdy dzień roboczy na nowo kalkuluje napływające informacje. Być może nie jest perfekcyjnie efektywna, ale naiwnością jest sądzić, że można bez wysiłku ją „przechytrzyć”, np. za pomocą selekcji spółek czy prób wyczucia kierunku zmian cen.

Taka pokora wobec „efektywnego rynku” jest szczególnie potrzebna początkującym i niedoświadczonym inwestorom, którzy mają skłonność do przeceniania swoich umiejętności i liczenia na szczęście. Prawda jest taka, że bez wyrafinowanych narzędzi analitycznych, głębokiej wiedzy i dyscypliny w realizowaniu strategii, w długim okresie nie ma żadnych szans na tzw. wygrywanie z rynkiem.

Dla przeciętnego zjadacza chleba najpraktyczniejszym rozwiązaniem jest tzw. inwestowanie pasywne z naciskiem na niskie koszty, optymalizację podatkową, małą liczbę transakcji, długi termin oraz trzymanie się głównych indeksów jako najważniejszych punktów odniesienia.

Niestety w Polsce wciąż pokutują mity związane z aktywnym zarządzaniem inwestycjami i hazardowym podejściem do ryzykownych klas aktywów. Problemem jest też praktycznie nieistniejąca oferta pasywnych, tanich w utrzymaniu funduszy indeksowych oraz funduszy ETF.

Z kolei teoria finansów behawioralnych pokazuje drugą stronę rynków – nie tą kierowaną przesłankami matematycznymi, tylko psychologią poszczególnych jednostek oraz większych zbiorowości. W systemie wolnorynkowym większość z nas samodzielnie odpowiada za swoje decyzje dotyczące alokacji kapitału.

Byłoby naiwnością sądzić, że każdy jest w takim samym stopniu racjonalny. W praktyce inwestorów dzieli wszystko – wiedza, doświadczenie, temperament, ocena bieżącej sytuacji, wiek, cele, status materialny i społeczny, ta lista praktycznie nie ma końca. Już na tym poziomie można doszukać się źródeł nierównowagi między różnymi grupami inwestorów. Do tego trzeba dodać powszechne błędy poznawcze, którym ulegają w zasadzie wszyscy, ponieważ są one zakorzenione w ludzkiej naturze przez lata ewolucji.

Świadomość i kontrola nad takimi psychologicznymi czynnikami jest jednym z ważniejszych elementów sukcesu w realizowaniu swoich celów inwestycyjnych i finansowych na (zazwyczaj) efektywnym rynku.

Czy da się (łatwo) pobić rynek?

Na większą część książki Sebastiana Buczka składają się badania nad prawdziwością tezy o efektywności informacyjnej rynków. Jest zarówno przegląd światowej i polskiej literatury, jak i własne badania autora.

Buczek stara się znaleźć odpowiedź na pytania czy rynek jest efektywny w wersji słabej (co oznacza, że „ceny walorów kształtują się w sposób losowy, a znajomość historycznych cen nie umożliwia prognozowania w przyszłości i uzyskiwania dzięki temu ponadprzeciętnych zysków, wyższych od stóp odniesienia”), w wersji średniej (czyli cena odzwierciedla wszystkie publicznie znane informacje, np. kapitalizację, wskaźniki rynkowe, itp.) oraz w wersji silnej (czyli cena odzwierciedla absolutnie wszystkie informacje, nawet poufne).

Badania efektywności słabej przeprowadzono sprawdzając skuteczność popularnych metod analizy technicznej (np. średnie i oscylatory). Na niewielkiej próbce w latach 1994-2000 okazały się skuteczne, ale ich przewaga nad pasywnym podejściem była w dużej mierze zniwelowana przez koszty transakcyjne. Jakość i ilość przytoczonych badań pozostawiają jednak sporo do życzenia.

W każdym razie, najważniejsze obserwacje Sebastiana Buczka odnośnie skuteczności analizy technicznej z książki „Efektywność informacyjna rynków akcji” brzmią:

- „po wczesnych fazach rozwoju polskiej giełdy, związki statystyczne między cenami stały się coraz mniej widoczne, zbliżone do błądzenia losowego”
- „koszty transakcyjne mogą uniemożliwić uzyskiwanie korzyści z odkrytych zależności”
- „wraz z rozwojem rynku efektywność wzrasta”, jest też wyższa na dużych i płynnych spółkach, co utrudnia osiąganie korzyści dzięki narzędziom analizy technicznej
- polski rynek jest generalnie efektywny w formie słabej

Dużo ciekawiej wypadła sekcja poświęcona efektywności średniej (półsilnej), którą można badać na przykład za pomocą prostych strategii inwestycyjnych opartych o wskaźniki fundamentalne, np. cenę do zysku (P/E), cenę do wartości księgowej (P/BV) czy analizę zdarzeń (np.. podwyższenie prognoz finansowych dla spółek).

Z badań przytoczonychw pracy Buczka wynika, że możliwe jest osiąganie systematycznej premii w stosunku do szerokiego rynku za pomocą prostych, mechanicznych strategii, np.:

- „efekt małych spółek”
- „im niższym wskaźnikiem P/BV charakteryzowały się spółki, tym wyższą stopę zwrotu pozwalały z reguły osiągnąć ich akcje”
- „akcje o niskim wskaźniku P/E pozwalały osiągać systematycznie wyższe stopy zwrotu od średnich rynkowych”

Identyczne zależnościna rynku amerykańskim zaobserwowali tamtejsi badacze rynku, włącznie z autorem koncepcji rynku efektywnego Eugenem Famą, którzy również zalecają przeważanie małych spółek (small cap) i niedowartościowanych spółek (value).

Inną skutecznąstrategią opisaną przez Sebastiana Buczka jest inwestowanie przeciwstawne (kontrariańskie). Jego podejście polegało na śledzeniu pierwszych stron dwóch ogólnopolskich dzienników („Wyborczej” i „Rzeczpospolitej” w latach 1999-2004 oraz podejmowaniu przeciwnych decyzji inwestycyjnych w stosunku do dominującego sentymentu (czyli optymistyczne materiały o giełdzie skutkowały zwiększeniem udziału instrumentów dłużnych w portfelu, a pesymistyczne materiały o giełdzie skutkowały zwiększeniem udziału instrumentów udziałowych) . Taki prosty model „pozwalał osiągnąć ponadprzeciętne stopy zwrotu przy korzystnej relacji ryzyko/zysk”.

Buczek:"Wieloletnie obserwacje utwierdziły mnie w przekonaniu, że analizując medialne sygnały i postępując zgodnie z ideą przeciwstawnego myślenia, tzn. wbrew opinii większości uczestników rynku, można osiągnąć ponadprzeciętne stopy zwrotu. Oznacza to, że w przypadku wystąpienia fali wzrostowej, zwiększenia się optymizmu inwestorów i pojawienia sygnałów medialnych (artykułów prasowych przedstawiających pozytywne tendencje na rynku akcji) należało redukować udział akcji w portfelu i czekać na pojawienie się kolejnego sygnału"

Czy rynek jest efektywny?

Sebastian Buczek nie należy na pewno do wyznawców hipotezy rynku efektywnego w jej silniejszych formach. W książce „Efektywność informacyjna rynków akcji” pokazuje szereg dowodów na to, że osiąganie ponadprzeciętnych zysków jest możliwe nawet przy pomocy stosunkowo niewyrafinowanych metod. Zachęca do tworzenia pasywnych, długoterminowych portfeli akcji, które – jego zdaniem – są skuteczniejszym sposobem lokowania oszczędności niż drogie i często przegrywające z indeksami fundusze inwestycyjne.

Książka pochodzi z 2005 roku– od jej wydania wkrótce minie dziesięć lat. Jestem pewien, że od tego czasu polski rynek stał się bardziej efektywny, a wiele anomalii, które były w przeszłości źródłem ekscytacji inwestorów (np. efekt stycznia czy rajd św. Mikołaja) to nic więcej jak legendy giełdowe o zerowej przydatności.

Rynek mocno się też zmienił (mniej inwestorów indywidualnych, mniejsza rola otwartych funduszy emerytalnych, większa dostępność narzędzi do analiz inwestycyjnych), więc nie przywiązywałbym zbyt dużej wagi do wyników badań z przełomu lat 1990/2000.

Co wykorzystam z książki Sebastiana Buczka w swoim podejściu do lokowania oszczędności w ryzykownych klasach aktywów?

a) z mojego punktu widzenia rynek jest generalnie efektywny – nie mam narzędzi i warsztatu do odkrywania istniejących na nim anomalii,
b) warto przyglądać się sentymentowi inwestycyjnemu i innym czynnikom psychologicznym sterującym zachowaniem cen, negatywny sentyment to często pozytywny sygnał inwestycyjny,
c) pasywne podejście jest lepsze od aktywnego (mniej transakcji, mniej szumu, mniej stresu),
d) długi termin jest lepszy od krótkiego (mniej konkurencji, mniej szumu, mniej stresu),
e) małe spółki (small cap) i niedowartościowane spółki (value) historycznie pozwalały na wypracowanie premii w stosunku do stóp zwrotu dla szerokiego rynku

Książkę „Efektywność informacyjna rynków akcji” przeczytałem w czytelni Biblioteki Głównej Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu. Każdy może z niej za darmo korzystać.

Tutaj wszystkie poprzednie recenzje książek o finansach oraz artykuły o ryzyku.


Przeniesienie IKE – ile kosztuje, na czym polega i ile trwa?

$
0
0
Przeniesienie indywidualnego konta emerytalnego odbywa się za pomocą tzw. wypłaty transferowej. Dzięki tej operacji zachowujemy ciągłość swojego IKE i nie tracimy ulgi podatkowej w podatku Belki na zgromadzonych do tej pory oszczędnościach. Zmieniamy wyłącznie dostawcę usług finansowych, np. zakład ubezpieczeń na towarzystwo funduszy inwestycyjnych czy dom maklerski.

Jak działa wypłata transferowa, która umożliwia przeniesienie IKE do nowego dostawcy? Kolejność następowania po sobie wydarzeń jest następująca: 1) zawieramy umowę o prowadzenie IKE z nową instytucją finansową, zaznaczając przy tym, że będzie to wypłata transferowa, 2) przesyłamy do obecnego dostawcy IKE oryginał umowy oraz zlecenie wykonania wypłaty transferowej. I to tyle – reszta należy do instytucji finansowych, które muszą się wymienić informacjami i przekazać sobie środki.

Kilka tygodni temu zleciłem wypłatę transferową z towarzystwa Legg Mason do towarzystwa ING. To druga wypłata transferowa w historii mojego IKE – poprzednia była z domu maklerskiego do towarzystwa Legg Mason. Ile trwała cała procedura i na czym dokładnie polegała? Ile kosztowała?

Krótkie wprowadzenie

Przeniesienie IKE - na czym to polega?
IKE prowadzę od kwietnia 2012 roku. Zaczynałem na detalicznych obligacjach skarbowych w domu maklerskim PKO PB (tzw. IKE Obligacje) – skarb państwa oferował wtedy bardzo atrakcyjne marże dla inwestorów indywidualnych, a łączne oprocentowanie obligacji 10-letnich przebijało ofertę najlepszych banków na zwykłych depozytach.

W maju 2013r.przeniosłem się do towarzystwa Legg Mason – wybrałem je ze względu na brak opłat za założenie IKE przez internet oraz jasną i konsekwentną politykę inwestycyjną swoich głównych funduszy. Dlaczego już wtedy nie wybrałem TFI ING? IKE Plus, które opisałem w szczegółach w tej opinii, było wtedy innym produktem niż dzisiaj. Nie oferowało specjalnej, tańszej kategorii jednostek (K) dla właścicieli kont emerytalnych i dawało dostęp do mniejszej ilości subfunduszy.

18 września 2014otrzymałem potwierdzenie zawarcia umowy o prowadzenie IKE z TFI ING i rozpocząłem proces wypłaty transferowej z towarzystwa Legg Mason.

Przy okazji chciałbymzaznaczyć, że nie jestem bezkrytyczny wobec IKE Plus w TFI ING i jeśli w przyszłości pojawią się atrakcyjniejsze propozycje (np. o niższych opłatach za zarządzanie), bez wahania przeniosę swoje indywidualne konto emerytalne do kolejnego dostawcy. Po 12 miesiącach od zawarcia umowy z instytucją finansową jest to usługa bezpłatna.

Z mojego punktuwidzenia jest to jedna z lepszych cech IKE, które być może trudno docenić stojąc z boku. Warto jednak zwrócić uwagę, że tego typu przeniesienie środków z jednej instytucji finansowej do drugiej z zachowaniem ciągłości byłoby niemożliwe poza IKE oraz IKZE.

Musielibyśmy zrywaćlub czekać na zakończenie lokaty bankowej i zapłacić podatek Belki od zysku, żeby przenieść oszczędności do innej instytucji finansowej. Przy przenoszeniu środków z jednego towarzystwa do drugiego musielibyśmy zrealizować zysk (lub stratę) i ponieść koszty podatkowe. W ogóle nie ma mowy o szybkim przeniesieniu gdziekolwiek środków z zakładu ubezpieczeń, jeśli prowadzimy w nim polisę inwestycyjną – od razu zderzamy się z tzw. opłatami likwidacyjnymi w postaci niskiego świadczenia wykupu polisy. Pod tym względem IKE i IKZE dostarczają niebywałej elastyczności dla długoterminowych oszczędności.


Jak długo trwa przeniesienie IKE?

Pierwsze przeniesienieIKE (z domu maklerskiego PKO BP do towarzystwa Legg Mason) trwało ok. 4 tygodnie od momentu zawarcia przeze mnie nowej umowy do zaksięgowania przez Legg Mason środków na rejestrze.

Ile trwało przeniesienie IKE między towarzystwami funduszy inwestycyjnych? 16 września zleciłem w systemie transakcyjnymi ING TFI zawarcie umowy o prowadzenie IKE. 9 października otrzymałem potwierdzenie zaksięgowania środków na IKE Plus i mogłem zobaczyć je w internetowym systemie transakcyjnym. Tak to wygląda na kalendarzu.

Ile trwa przeniesienie IKE? Ile kosztuje?

Przenoszenie IKE – krok po kroku (na realnym przykładzie)

16 września (wtorek), g. 11.00– dzwonię do TFI Legg Mason z pytaniem o dokumenty wymagane do zrealizowania wypłaty transferowej. Potrzebuję potwierdzenia umowy z nowym dostawcą oraz formularza IKE/IKZE-2 (dostępnego na stronie Legg Mason) z potwierdzonym notarialnie podpisem.

16 września (wtorek), g. 11.30 – dzwonię do TFI ING z pytaniem, co potrzebuję, żeby przenieść do nich środki z IKE w Legg Mason. Jestem już ich klientem, więc w panelu internetowym muszę tylko przejść krótką procedurę otwarcia IKE przez wypłatę transferową. W tym momencie wybieram tylko jeden fundusz, na który trafi całość środków (ING Gotówkowy), ale po ich zaksięgowaniu w TFI ING będę mógł dowolnie podzielić środki między 21 funduszy z oferty na IKE Plus.

16 września (wtorek), g. 12.00– zawieram umowę IKE Plus w TFI ING ze swojego panelu internetowego w TFI ING (miałem tam wcześniej zwykły rejestr funduszy).

18 września (czwartek), g.14.00– otrzymuję e-mailem potwierdzenie zawarcia umowy z TFI ING, drukuję do wysłania do Legg Mason.

22 września (poniedziałek), g. 13.00– wypełniam zlecenie wypłaty transferowej na formularzu IKE/IKZE-2 ze strony Legg Mason i idę do notariusza po potwierdzenie (koszt: 25zł). Mam komplet dokumentów.

22 września (poniedziałek), g. 13.30– wysyłam dokumenty priorytetowym listem poleconym z Poznania do Warszawy z potwierdzeniem dostarczenia przez email (koszt: 6zł).

23 września (wtorek), g. 14.39– email z potwierdzeniem, że dokumenty zostały doręczone do towarzystwa 23 września o godzinie 13.53.

25 września (czwartek)– środki znikają z mojego rejestru w Legg Mason po wycenie funduszy z dnia 24 września 2014.

1 października (środa)– towarzystwo Legg Mason wysyła do ING TFI kwestionariusz z informacjami o historii mojego indywidualnego konta emerytalnego (m.in. wpłaty w poprzednich latach, wykorzystanie limitu wpłat w tym roku)

6 października (poniedziałek) – ING TFI otrzymuje kwestionariusz od Legg Mason niezbędny do rozliczenia wypłaty transferowej.

9 października (czwartek), g. 13.00– otrzymuję przez e-mail potwierdzenie rozliczenia wpłaty transferowej przez ING TFI po wycenie z dnia 7 października (wtorek). Środki są widoczne w systemie transakcyjnym, a ja mogę składać zlecenia zamiany.


Podsumowując, cała operacja kosztowała mnie 31zł (notariusz i znaczek pocztowy). Towarzystwa Legg Mason i ING nie pobrały żadnych opłat za przeniesienie środków z jednego IKE do drugiego – po 12 miesiącach od podpisania umowy jest to zawsze operacja bezpłatna. Straciłem też dwie-trzy godziny czasy załatwiając formalności w internecie, u notariusza i na poczcie.

Moje oszczędności „zniknęły” z rejestru w Legg Mason 24 września, a „pojawiły się” w ING TFI z wyceną z dnia 7 października. To oznacza, że przez 8 dni roboczych były w zawieszeniu – leżały na kontach bieżących towarzystw, a nie w funduszach inwestycyjnych.

Od dnia zawarcia umowy (16 września) minęło 16 dni roboczych zanim zobaczyłem je w systemie internetowym ING TFI (9 października). Ten okres skróciłby się o 2 dni, gdybym wysłał komplet dokumentów już w czwartek (18 września), co było teoretycznie do wykonania. Byłem po prostu zajęty czymś innym i dopiero w poniedziałek znalazłem czas na wizytę u notariusza i na poczcie.

Generalnie, czynnikiem opóźniającym całą operację przeniesienia indywidualnego konta emerytalnego jest konieczność wymiany informacji między instytucjami finansowymi. Środki są umarzane i przesyłane w przeciągu 2-3 dni od złożenia zlecenia wypłaty transferowej u starego dostawcy IKE, ale nowy dostawca nie może ich natychmiast zaksięgować.

Czeka na kwestionariuszz informacjami o historii naszego konta emerytalnego w poprzednich instytucjach. Obecny dostawca IKE ma dwa tygodnie na wysłanie takiego dokumentu do nowego dostawcy. Ani biuro maklerskie PKO BP (mój pierwszy dostawca IKE), ani Legg Mason (mój drugi dostawca) nie przesłali kopii tego dokumentu do mnie – komunikowały się między sobą wyłącznie instytucje finansowe.


Przeniesienie IKE – najważniejsze informacje

Instytucje finansowe prowadzące indywidualne konta emerytalne nie pobierają opłat za wypłatę transferową po 12 miesiącach od podpisania umowy przez klienta. Oznacza to, że możemy swobodnie przenosić oszczędności nawet między tak egzotycznymi instytucjami finansowymi jak zakład ubezpieczeń i bank. Nie znam innej konstrukcji prawnej niż IKE oraz IKZE, które umożliwia takie transfery z zachowaniem ciągłości i bez horrendalnych kosztów.

Do zorganizowaniatransferu do nowej instytucji potrzebujemy tylko dwóch rzeczy:
a) umowy z nowym dostawcą IKE (lub IKZE gdy przenosimy IKZE),
b) zlecenia wypłaty transferowej na formularzu IKE/IKZE-2 (do ściągnięcia ze strony instytucji finansowej prowadzącej IKE)

Tak skomponowanykomplet dokumentów należy wysłać do swojego obecnego dostawcy IKE. Warto upewnić się, czy nie występują dodatkowe warunki. W moim przypadku była to konieczność potwierdzenia notarialnie podpisu na zleceniu wypłaty transferowej.

Całość trwa ok. 3 tygodnie, a najważniejszym czynnikiem spowalniającym cały proces jest konieczność wymiany informacji o historii konta emerytalnego między instytucjami. W praktyce pieniądze są „zawieszone w próżni” przez 7-10 dni roboczych.

IKE lub IKZEmożna przenieść do towarzystwa ING w całości przez internet. Jeśli ktoś jeszcze nie ma konta emerytalnego w ING TFI, może je założyć zaczynając oszczędzać od wpłaty 50zł.

Tutaj wszystkie artykuły o trzecim filarzeIKE oraz IKZE.

Jak pojęcia oszczędzanie i inwestowanie rozumieją ekonomiści i dlaczego warto ich słuchać?

$
0
0
Zamieszanie myśloweto jeden z ciekawszych aspektów w finansach. Różnice w naszych zachowaniach mogą się brać z tego, że zupełnie inaczej definiujemy i oceniamy dokładnie te same zjawiska. Albo z tego, że używamy dokładnie tych samych słów do mówienia o zupełnie innych zjawiskach. Albo z tego, że używamy słów, których znaczenia tak naprawdę nie przemyśleliśmy, nie potrafimy osadzić w rzeczywistości lub zwyczajnie nie rozumiemy. W finansach jest o to wyjątkowo łatwo, ponieważ jest to w dużej mierze abstrakcyjna dziedzina.

Od razu mówię, że sam mam wciąż wielkie problemy, żeby się w tym wszystkim połapać – nie mam formalnego wykształcenia ekonomicznego i uczę się we własnym tempie. W przeszłości próbowałem na własny użytek zdefiniować, co to w ogóle są finanse osobiste oraz wyłapać granicę między oszczędzaniem a inwestowaniem. Głównym źródłem wiedzy były moje własne doświadczenia. Po kilkunastu miesiącach chciałbym wrócić do tego drugiego problemu i zastanowić się, czy warto pochylić się nad tym, jak pojęcia oszczędności oraz inwestycje definiują ekonomiści.

Co to jest oszczędzanie? Co to jest inwestowanie?

Czym się różni inwestowanie od oszczędzania?
W swoim tekściesprzed ok. dwóch lat napisałem, że główna różnica między oszczędzaniem a inwestowaniem polega na ilości ryzyka oraz możliwego do osiągnięcia zwrotu między instrumentami finansowymi. Na przykład – depozyt bankowy to oszczędzanie, fundusz inwestycyjny czy bezpośrednie handlowanie spółkami na giełdzie to inwestowanie.

Jest to generalniespójne z powszechnym rozumieniem tych słów. Doradcy finansowi mogą przekonywać nas, żeby przestać tylko oszczędzać (na gwarantowanych lokatach kapitału z niskim oprocentowaniem), a zacząć inwestować (w ryzykowniejszych aktywach z wyższym potencjałem zwrotu).

W serwisie transakcyjnym jednego z banków, z którego usług korzystam, są dwie osobne zakładki dla oszczędności (tu widoczne są m.in. lokaty) oraz inwestycji (tu widoczne są m.in. fundusze inwestycyjne oraz papiery wartościowe kupowane przez rachunek maklerski zintegrowany z kontem).

Jeśli ktoś czyta inne blogi finansowe, ich autorzy również lubią się definiować w odniesieniu do tego podziału – cześć z nich twierdzi, że pisze o oszczędzaniu (np. w bankach), inni piszą o inwestowaniu (np. w fundusze, akcje czy instrumenty pochodne).

A więc bez względu na to, jak definiują te pojęcia ekonomiści, w codziennym użyciu oznaczają one mniej więcej tyle, że oszczędzanie jest pozbawione ryzyka, w jakiś sposób gwarantowane, a inwestowanie wiąże się z ryzykiem, ale daje potencjał wyższych stóp zwrotu.

Czy ekonomiści myślą tak samo? Być może jako konsumenci usług finansowych też tak myślą, ale przy opisywaniu rzeczywistości narzędziami ekonomii pojęcia oszczędności oraz inwestycje mają dla nich inne, bardziej precyzyjne znaczenie. Jakie?

Oszczędności i inwestycje

Oszczędzanie to decyzja o odroczeniu konsumpcji w czasie i utrzymaniu jej wartości w formie jakichś aktywów. Co do pierwszej części tej definicji chyba nikt nie ma najmniejszych wątpliwości – oszczędności biorą się stąd, że wydajemy (konsumujemy) mniej niż zarabiamy (wytwarzamy). Jest to stwierdzenie prawdziwe na poziomie finansów osobistych, korporacyjnych i państwowych.

Natomiast druga część tej definicji to dla mnie prawdziwa bomba. Otóż nie ma znaczenia w jakich aktywach lokujemy nasze oszczędności – depozytach bankowych, akcjach, obligacjach, funduszach, itp. Z technicznego punktu widzenia to wciąż są oszczędności, tylko ulokowane w różnych klasach aktywów lub instrumentach finansowych.

Tak więc podział na oszczędności (np. lokaty) i inwestycje (np. fundusze) w systemie transakcyjnym mojego banku, w rozmowach z doradcami finansowymi czy opisie blogów finansowych jest całkowicie sztuczny. W gruncie rzeczy wszystko to są oszczędności, a różnią się wyłącznie klasy aktywów, do których trafiają te nadwyżki finansowe.

A co to są inwestycje w terminologii ekonomicznej? Są to wydatki na dobra materialne i niematerialne, które zwiększają moce produkcyjne. W przypadku firmy inwestycją będzie budowa nowej fabryki czy kupno jakiegoś sprzętu lub oprogramowania do pracy. W przypadku wydatków państwa inwestycją będzie chociażby budowa mostu czy drogi, która usprawni sieć transportową. Ekonomiści mówią również o inwestycjach w kapitał ludzki, czyli wydatkach wpływających pozytywnie na standard życia oraz osobistą produktywność, np. edukację czy ochronę zdrowia.

W tym sensie kupno jednostek funduszy inwestycyjnych nie jest wcale inwestycją. Nie jest nią nawet kupno akcji spółki publicznej na rynku wtórnym. To po prostu decyzje dotyczące alokacji oszczędności w jedne z wielu możliwych klas aktywów / narzędzi finansowych.

Jeśli handel dzieje się na rynku wtórnym, nie ma on też żadnego przełożenia na finanse spółek, których akcje kupujemy i sprzedajemy. Zmieniają się wyłącznie właściciele akcji, ale nie ma to przełożenia na przepływy pieniędzy w firmie. Powiedzmy, że w pierwszej połowie roku kupiłem 10 akcji firmy odzieżowej LPP – czy ta decyzja wpłynie na poziom inwestycji w tej spółce? Nie – ponieważ pieniądze nie trafią do niej, tylko do akcjonariuszy sprzedających swoje udziały. Po prostu moje oszczędności będą miały po tej transakcji formę akcji LPP, a oszczędności sprzedającego będą miały formę gotówki.

A co się zmieni dla LPP? Absolutnie nic. Zajrzyjmy do sprawozdania z przepływów pieniężnych, jednej z ciekawszych części sprawozdania finansowego tej spółki za pierwszą połowę 2014 roku, kiedy miała miejsce nasza hipotetyczna transakcja oraz tysiące realnych transakcji.

Oszczędzanie a inwestowanie - jaka jest różnica?

Jak widać, ani w pierwszej połowie 2014r., ani w pierwszej połowie 2013r. firma nie zanotowała ani złotówki wpływów finansowych powiązanych z akcjami. Po prostu zmienili się właściciele udziałów w tej spółce i to pomiędzy nimi nastąpiły rozliczenia. Te przepływy pieniędzy na rynku wtórnym giełdy papierów wartościowych nie mają bezpośredniego wpływu na zdolność firmy do inwestowania. Tym samym nasze oszczędności nie przyczyniają się do zwiększania poziomu inwestycji w realnej gospodarce, tylko do odkupienia od kogoś innego udziałów w istniejącej firmie, która żyje własnym życiem.

Trochę inaczej ma się sytuacja z pierwszą i kolejnymi emisjami akcji na giełdzie oraz z obligacjami korporacyjnymi. Te pieniądze pojawiają się realnie w firmie i zazwyczaj służą do finansowania inwestycji w rozwój firmy. Proszę spojrzeć, jak wygląda to w sprawozdaniu z przepływów pieniężnych firmy deweloperskiej Polnord, która w 2013r. wyemitowała akcje oraz obligacje. Środki z tych źródeł będą finansować działalność operacyjną firmy.

Czym się różni oszczędzanie o inwestowania?

Tak więc stwierdzenie, że umieszczając oszczędności w funduszach inwestycyjnych czy akcjach na rynku wtórnym inwestujemy w realną gospodarkę jest pewnym uproszczeniem. Rzeczywiście nabywamy prawa do zysków z działalności realnie działających firm i wzrostu (lub spadku) cen ich akcji, ale w praktyce odkupujemy je od innego właściciela. Pieniądze nie trafiają do firm. Trochę inaczej jest w przypadku obligacji korporacyjnych czy nowych emisji akcji – wtedy środki zasilają bezpośrednio kasę przedsiębiorstwa. Być może jest to dla kogoś zupełnie nieistotna różnica, ale nie dla mnie.

Nieuprawnione jest też moim zdaniem mówienie, że oszczędzając w bankach czy na obligacjach skarbowych nie inwestujemy w realną gospodarkę tak jak przez fundusze inwestycyjne czy rynek wtórny. W rzeczywistości jedyna różnica polega na tym, kto jest pośrednikiem w obrocie naszymi oszczędnościami i do kogo ostatecznie trafiają.

Banki udzielająprzecież kredytów i obsługują płatności firm, instytucji i osób prywatnych, więc pieniądze z systemu bankowego też zasilają działalność gospodarczą. Państwo też wydaje środki z obligacji skarbowych – nie wdając się w rozważania, czy dobrze, czy źle, trafiają one ostatecznie do gospodarki, choćby przez świadczenia emerytów, wypłaty dla budżetówki czy wydatki na infrastrukturę.

Z punktu widzeniaoszczędzającego liczy się w zasadzie tylko to, na jakie ryzyko będzie narażony, jaki zysk może osiągnąć na swoich oszczędnościach oraz jaka jest ich płynność. Większość osób ma również swoje subiektywne przekonania co do bezpieczeństwa czy atrakcyjności różnych klas aktywów i wiarygodności różnych instytucji, które dodatkowo wpływają na ich decyzje.

Bezpośrednie inwestycje

Czyli w przypadku firm i państw inwestycje to wydatki na zwiększenie mocy produkcyjnych i rozwój – pieniądze na nie pochodzą z długu (kredyty i obligacje) oraz kapitału udziałowców (akcje). Osoby prywatne mogą lokować w papiery dłużne oraz udziałowe swoje oszczędności. A na czym w tym podejściu polegają inwestycje osób prywatnych?

Z jednej stronyekonomiści mówią o inwestycjach w kapitał ludzki, czyli decyzjach i wydatkach przyczyniających się do podwyższenia poziomu kwalifikacji, umiejętności, wykształcenia, zdrowia czy innych czynników wpływających na standard życia i osobistą produktywność (własną, dzieci, rodziny, itp.). Również na takie cele możemy przeznaczać nasze oszczędności oraz inne zasoby (np. czas i uwagę) – być może będzie nam dużo trudniej obliczyć stopy zwrotu i porównać je do odsetek na lokacie czy w obligacjach korporacyjnych, ale to nie powinno zmniejszać atrakcyjności tych bezpośrednich, do pewnego stopnia niefinansowych inwestycji.

Druga możliwość, żeby bezpośrednio i realnie inwestować swoje nadwyżki finansowe to własna działalność gospodarcza. Z punktu widzenia jakiegoś przedsiębiorcy zakup jednostek funduszy inwestycyjnych czy akcji jakiejś spółki giełdowej to nie jest inwestycja – to decyzja związana z alokacją oszczędności między klasy aktywów. Prawdziwą inwestycją byłby wydatek na rozwój własnej działalności gospodarczej, np. sprawniejsze oprogramowanie, zakup nowej maszyny, kolejnej nieruchomości pod wynajem czy cokolwiek, co w jego przypadku zwiększa potencjał produkcyjny i zarobkowy.

Nie chcę przez to powiedzieć, że nie ma sensu oszczędzać w aktywach finansowych typu depozyty bankowe, obligacje czy akcje. Chcę wyłącznie powiedzieć, że oszczędzanie to coś innego niż inwestowanie.

Podsumowanie

Kilka tygodni temusłyszałem w telewizji, jak prowadzący program o tematyce ekonomicznej w rozmowie z ekspertem od rynku funduszy inwestycyjnych powiedział, że „trudno przecież nazwać lokatę bankową inwestycją”. Jego wypowiedź wpisuje się w powszechne rozumienie słów oszczędności (coś gwarantowanego o niskiej stopie zwrotu) i inwestycje (coś ryzykownego z potencjałem zysku).

W rzeczywistości ani depozyt bankowy, ani fundusze inwestycje, ani nawet zakup akcji jakiejś spółki na giełdzie to nie są inwestycje – to po prostu trzy różne sposoby, w jakie możemy ulokować swoje oszczędności. W pierwszym przypadku nabywamy zobowiązanie banku do wypłaty kapitału i odsetek, w drugim kupujemy udziały w zdywersyfikowanym portfelu papierów wartościowych, a w trzecim przypadku nabywamy prawo do przyszłych zysków firmy (jeśli będą) w formie dywidendy lub wzrostu cen akcji.

Pieniądze oszczędzamyzawsze po to, żeby je potem wydać na jakieś cele. Prawdziwym wyzwaniem dla oszczędzających jest zrozumienie, na jakie cele akumulują środki, oraz jakie klasy aktywów (depozyty, obligacje, akcje) najlepiej pomogą im zrealizować te cele. Kluczowym zadniem jest więc znalezienie optymalnej alokacji oszczędności między klasy aktywów w odniesieniu do swoich celów, możliwości i potrzeb. To prawdziwa sztuka.

Jeśli chodzi o bezpośrednie inwestycje, które możemy sfinansować za pomocą oszczędności (zamiast lokować je w aktywa finansowe) znam w zasadzie tylko dwie:
a) kapitał ludzki (swój, rodziny, itp.)
b) własna działalność gospodarcza

Wszystkie inne inwestycje będą wykonywać inne firmy, instytucje oraz państwo korzystając z naszych oszczędności, które przyjmują od tego momentu formę dłużnych (obligacje, depozyty) lub udziałowych (akcje) papierów wartościowych (oraz ich pochodnych). Czyli w gruncie rzeczy prawdziwych inwestycji w gospodarkę dokonują osoby zarządzające firmami i instytucjami, a my tylko „inwestujemy” (czyli kupujemy za nasze oszczędności) w aktywa finansowe, np. papiery wartościowe czy jednostki funduszy inwestycyjnych, najczęściej przez jakiegoś pośrednika i z drugiej ręki.

Kilka anegdot zamiast wniosków:

1. Byłem kiedyś na spotkaniu w jednym z banków i rzutki doradca zaczął naszą rozmowę od pytania, z jakich inwestycji w przeszłości jestem najbardziej zadowolony, które przyniosły mi największe zyski. Odpowiedziałem, że były to przede wszystkim edukacja oraz rozwijanie własnych pomysłów. Potrzebował chwilę na refleksję, żeby to przetrawić – prawdopodobnie spodziewał się, że powiem lokaty bankowe albo konto oszczędnościowe i będzie okazja do rozmowy np. o polisach inwestycyjnych czy jakieś innej "inwestycji".

2. Ikona świata finansów oraz idol wielu inwestorów Warren Buffet nie jest i nigdy nie był po prostu handlarzem papierami wartościowymi. Nie dosyć, że jego działalność inwestycyjna skupiona jest wokół firmy Berkshire Hathaway, to na dodatek wiele jego inwestycji nie ma czysto finansowego charakteru. Buffet razem z współpracownikami przejmuje operacyjną kontrolę nad przedsiębiorstwami i ma bezpośredni wpływ na ich prowadzenie, w tym wydatki inwestycyjne. To zupełnie inne podejście niż wrzucanie oszczędności w akcje spółek na podstawie wykresów czy przypadkowych rekomendacji.

3. Spotkałem się kiedyś z następującym komentarzem młodego inwestora na jakimś blogu albo forum (cytuję z pamięci): „W najbliższym czasie planuję wejść na GPW – w co zainwestować kasę? Co byście doradzili?”. Abstrahując od dość komicznego stwierdzenia „planuję wejść na GPW”, jest w tym podejściu sporo zamieszania myślowego, które może się skończyć dość boleśnie. Decyzja o alokacji jakieś części oszczędności w ryzykowne aktywa powinna być przede wszystkim podyktowana naszymi celami, potrzebami i możliwościami finansowymi. Gdyby ktoś to opracował na tym poziomie, nie musiałby pytać absolutnie nikogo o radę i nie zaczynałby raczej od selekcji spółek na chybił trafił - choćby z szacunku dla swoich ciężko zarobionych oszczędności.

Tutaj wszystkie artykuły o rynkach akcjiryzyku inwestycyjnym oraz funduszach inwestycyjnych.


Czy warto mieć punkt odniesienia (benchmark) w inwestowaniu?

$
0
0
Czy moje wyniki inwestycyjne są dobre czy słabe w porównaniu z innymi inwestorami? Czy ryzyko, które podejmuję lokując oszczędności w niegwarantowane klasy aktywów, jest odpowiednio wynagradzane? Czy moje aktywne zarządzanie portfelem funduszy lub akcji daje efekt lepszy niż pasywna alokacja aktywów lub inwestowanie w główne indeksy? Czy moje decyzje inwestycyjne przyczyniają się do realizacji moich celów finansowych?

Jeśli mamy jasny punkt odniesienia w swoich inwestycjach, dużo łatwiej będzie nam odpowiedzieć na te i wiele innych ważnych pytań. Dlatego uważam, że warto mieć dobrze zdefiniowany benchmark (lub kilka benchmarków) nawet jeśli nikt tego od nas nie wymaga.

Jesteśmy przecież inwestorami indywidualnymi i teoretycznie możemy robić, co nam się żywnie podoba (w przeciwieństwie np. do mocno regulowanych funduszy inwestycyjnych) – nie śledzić precyzyjnie swoich wyników, nie porównywać się z nikim i ogólnie żyć w przekonaniu, że jesteśmy wyjątkowi. Mimo tego jestem zdania, że trzymanie się jasnych punktów odniesienia to super ważny element procesu inwestycyjnego. Dlaczego?

Rola benchmarków w profesjonalnym procesie inwestycyjnym

Benchmark w inwestowaniu
Większość zarządzających aktywami oraz funduszy inwestycyjnych polega na benchmarkach. W jakim celu? Po pierwsze, benchmarki takie jak główne indeksy (np. WIG30TR, DAX, BIST100 czy S&P500) służą za gotowe portfele, dzięki którym można otrzymać pasywną ekspozycję na całą klasę aktywów (np. polskie, niemieckie, tureckie czy amerykańskie duże spółki). Pokazują one łączny zwrot dla wszystkich inwestorów uczestniczących w danej klasie aktywów, czyli w pewnym sensie dla całego rynku.

Po drugie, benchmark służy jako wartość bazowa, wobec której możemy porównywać i oceniać wyniki aktywnych inwestorów. Jeśli cały indeks przyniósł 10% zwrotu za ostatni rok, 2% czy 5% zwrotu, nie mówiąc o stracie, funduszu lub inwestora indywidualnego próbującego z nim wygrać to mizerny rezultat.

Zachodni inwestorzymają dostęp do tanich funduszy indeksowych oraz ETF, których celem jest odzwierciedlanie zachowania indeksów. Mają więc realną alternatywę wobec aktywnie zarządzanych funduszy, które raz wygrywają, a raz przegrywają z rynkiem. Polscy inwestorzy mają niestety niewielki wybór tego typu funduszy, co oznacza, że nie ma prostych sposobów na osiąganie bezpośredniej ekspozycji na główne indeksy (i benchmarki).

Po trzecie, benchmark w postaci indeksu (np. dużych czy średnich spółek) może służyć inwestorowi za punkt startowy do budowania swojego portfela inwestycyjnego. Dla aktywnego zarządzającego najważniejsze pytanie brzmi: do jakiego stopnia i w jaki sposób chciałbym odróżnić własny portfel od swojego indeksu bazowego lub benchmarku?

W żargonie inwestycyjnym istnieją określenia beta oraz alfa. Pierwsze z nich oznacza zwrot dla całej klasy aktywów lub rynku (np. popularnego indeksu giełdowego). Jest on łatwo dostępny za pośrednictwem funduszy indeksowych lub ETF, a także niektórych aktywnie zarządzanych funduszy inwestycyjnych.

Drugie z nich oznacza nadwyżkę ponad zwrot dla całego rynku, która pochodzi z aktywnej selekcji spółek, rotacji spółek, prób wyczucia rynku (market timing) i innych przejawów aktywności inwestycyjnej. Konsekwentne osiąganie stóp zwrotu ponad rynek to największe wyzwanie dla inwestora.

Po co benchmark inwestorowi indywidualnemu?

Na pierwszy rzut oka inwestor indywidualny ma totalną wolność od ograniczeń profesjonalnego procesu inwestycyjnego. Nie musi się z nikim porównywać. Nie musi prowadzić żadnej systematycznej rachunkowości swoich stóp zwrotu czy kosztów. Nie musi określać swojej strategii, celów czy horyzontu inwestycyjnego. Może działać, jak chce.

Jednym z moich odkryćw ostatnich latach jest to, że ta totalna wolność inwestora indywidualnego nie jest wcale pożądana. W praktyce wprowadzała element przypadku i hazardu do moich decyzji inwestycyjnych, których w gruncie rzeczy nie chciałem w swoich finansach.

Brak kompleksowegoksięgowania zwrotów z kapitału i kosztów na różnych inwestycjach (np. w akcje czy fundusze) sprawiał, że nie byłem w stanie ich na spokojnie ocenić i porównać z alternatywami. Brak strategii sprawiał, że podejmowałem impulsywne, emocjonalne decyzje w reakcji na bieżące wydarzenia, które rzadko przyczyniały się do realizacji dłuższych celów. A brak punktów odniesienia (np. wyników całych klas aktywów, indeksów, itp.) sprawiał, że inwestycje były tak naprawdę zawieszone w próżni – moje własne wyniki nic mi nie mówiły o moich umiejętnościach.

Co uważam za wartościowe benchmarki w swoich inwestycjach?

1. Stopa wolna od ryzyka

Stopa wolna od ryzyka to jedno z kluczowych pojęć w finansach. Oznacza stopę zwrotu z instrumentów finansowych nieobarczonych ryzykiem niewykonania zobowiązania. Ustala się ją najczęściej w oparciu o oprocentowanie bonów lub obligacji skarbowych. Jest to maksymalny zysk, jaki można uzyskać bez ponoszenia ryzyka.

Z praktycznych względów dla wielu przeciętnych oszczędzających, w tym mnie, takim najmniej ryzykownym instrumentem finansowym będą depozyty bankowe (zarówno rachunki oszczędnościowe, jak i lokaty).

Dlatego przeciętneoraz faktyczne oprocentowanie depozytów w bankach, z których usług korzystam, jest dla mnie ważny punktem odniesienia. Mogę dzięki nim ochronić kapitał oraz wypracować niewielki zysk bez ponoszenia ryzyka charakterystycznego np. dla rynku akcji.

W tej chwili stopę wolną od ryzyka oceniam na ok. 3,6-3,7% w skali roku. Jest to wartość nominalna, która nie uwzględnia wpływu inflacji oraz podatku od zysków kapitałowych.

Jako że jestem konserwatywnym inwestorem (stosunkowo niska skłonność do ryzyka) oraz nie mam wyrafinowanego warsztatu inwestycyjnego, dzięki któremu mógłbym swobodnie poruszać się w świecie papierów wartościowych, funduszy i innych form inwestowania, stopa wolna od ryzyka to dla mnie podstawowy punkt odniesienia.

Tyle mam bez wysiłku. Tyle mam niezależnie od ruchów na rynkach. Tyle mam bez stresu i podejmowania ryzyka.

2. Inflacja

Jednym z moich celówjest ochrona (i wzrost) realnej wartości kapitału, więc ważnym punktem odniesienia jest dla mnie również inflacja w Polsce. Zależy mi, żeby bezpieczne lokaty kapitału (np. depozyty bankowe, konta oszczędnościowe, fundusze pieniężne) systematycznie pokonywały inflację i przynosiły realny zysk. Po bezpiecznej stronie portfela nie zależy mi aż tak bardzo na wysokości zysku i zadowalam się stopą wolną od ryzyka.

Co ważne, w przeciwieństwie do oprocentowania depozytów, które podawane jest w odniesieniu do przyszłości, inflacja bazowa CPI podawana jest w odniesieniu do przeszłości. Czyli tak naprawdę dopiero za kilka czy kilkanaście miesięcy dowiemy się, czy nasza lokata przyniosła realny zysk.

W tej chwili podstawowy wskaźnik inflacji utrzymuje się na rekordowo niskich poziomach. Ostatni odczyt z kwietnia 2014r. pokazuje wzrost cen o 0,3% rok do roku oraz 0% miesiąc do miesiąca. To oznacza, że oszczędzający i inwestorzy mogą cieszyć się wyższą realną stopą zwrotu za poprzedni rok (niż gdyby inflacja była wyższa).

Warto jednak przede wszystkim wybiegać w przyszłość, kiedy wzrost cen będzie prawdopodobnie przyspieszał i zjadał coraz większą część nominalnych zysków na lokatach i stopach zwrotu z inwestycji (np. w fundusze, obligacje czy akcje).

3. Stopa zwrotu głównych indeksów rynków akcji

W swoich inwestycjachstawiam na trzy podstawowe klasy aktywów – gotówkę (depozyty bankowe), obligacje i akcje. To one składają się na moją całościową alokację aktywów. Rolą akcji (przede wszystkim w formie funduszy inwestycyjnych) jest wypracowywanie dodatkowej stopy zwrotu ponad stopę wolną od ryzyka.

Jestem zachowawczy, więc akcje nigdy nie będą dominowały w całości moich finansów osobistych, ale ich znacznie uważam za bardzo istotne i obserwuję różne rynki akcyjne. Stopy zwrotu na niektórych z nich to dla mnie ważny punkt odniesienia.

Dopóki będę zarabiał i wydawał w złotówkach, najważniejszym rynkiem akcji i benchmarkiem będzie dla mnie WIG. Powinien być to też główny punkt odniesienia dla uniwersalnych funduszy polskich akcji oraz inwestorów indywidualnych operujących na GPW w Warszawie.

W 2013r.indeks szerokiego rynku WIG, w który niestety nie da się zainwestować za pomocą taniego funduszu indeksowego lub ETF, dał zarobić 8,06%. Taki wynik, mimo wszystkich zawirowań i całej zmienności w trakcie roku, osiągnąłby teoretyczny inwestor, który kupiłby wszystkie akcje w ilościach proporcjonalnych do wpływu spółek na cały indeks na pierwszej sesji i sprzedał na ostatniej.

Stopy zwrotu WIG od 1998

Mediana dla uniwersalnych funduszy akcji wynosiła w 2013r. 9,8%, przy czym najlepszy zarobił 49,7%, a najgorszy przyniósł 16,5% straty.

Fundusze akcji stopy zwrotu od 2004

Jeśli ktoś na stałe lub tymczasowo przeważa w portfelu jakiś segment spółek, punktem odniesienia powinny być indeksy odzwierciedlające zachowanie tej części rynku.

Dla inwestorównastawionych na duże biznesy najlepiej sprawdzą się indeksy WIG20 oraz WIG30, szczególnie w wersjach Total Return, które uwzględniają reinwestycję dywidend. W końcu praktycznie wszystkie fundusze inwestycyjne w Polsce reinwestują, a nie wypłacają dywidendy, więc nie powinny być oceniane na podstawie indeksów cenowych. Również inwestorzy indywidualni, jeśli nie są w fazie konsumowania swojego kapitału, skłaniają się raczej do dalszego inwestowania zysków.

Dla inwestorównastawionych na średnie i małe spółki najlepszym punktem odniesienia będą indeksy WIG50 oraz WIG250, które niedawno zastąpiły mWIG40 oraz sWIG80.

Istnieją również łatwo dostępne benchmarki dla inwestorów sektorowych (np. WIG-Energia, WIG-Deweloperzy, WIG-Informatyka, WIG-Media czy WIG-Banki) oraz specjalizujących się w inwestycjach w spółki dywidendowe (WIGdiv) czy spółki ukraińskie (WIG-Ukraine).

Dla dywersyfikacji geograficznej utrzymuję część kapitału w funduszach opartych o zagraniczne rynki akcji i dlatego przyglądam się również indeksom zagranicznych giełd (np. BIST100, FTSE Athex 20, DAX, S&P500 czy SENSEX) oraz dużym globalnym indeksom np. MSCI World oraz MSCI Emerging Markets. Ważną komplikacją w ich przypadku jest to, że są denominowane w innych walutach niż złotówka, więc trzeba dodatkowo brać pod uwagę wpływ zmian kursowych.

4. Rentowność obligacji

Brakuje mi trochędobrze udokumentowanych, powszechnie używanych indeksów grupujących polskie obligacje skarbowe oraz korporacyjne. Za najważniejszy wskaźnik w tym segmencie uważam rentowność dziesięcioletnich obligacji skarbowych na rynku wtórnym, która jest co prawda odwrotnością ceny, ale zawiera duży ładunek informacyjny.

W tym rokudługoterminowe polskie obligacje pozytywnie zaskakują, a ich rentowność jest w tej chwili znacznie poniżej 4% rocznie. Na początku roku niewiele osób przewidywało taki obrót spraw – rentowność miała raczej rosnąć w oczekiwaniu na coraz wyższą inflację i podwyżki stóp procentowych.

rentowność obligacji dziesięcioletnich maj 2014

Z braku innych narzędzi za praktyczny punkt odniesienia dla inwestycji w obligacje skarbowe i korporacyjne uważam średnie wyniki polskich funduszy inwestycyjnych reprezentujących te klasy aktywów oraz wyniki kilku funduszy, które uważam za liderów w swoich kategoriach.

Fundusze obligacji skarbowych wyniki 2014

5. Aktywa twarde i waluty

W mniejszym zakresieprzyglądam się także cenom nieruchomości, złota oraz innych surowców. W żaden z tych rynków nie jestem w dużym stopniu bezpośrednio zaangażowany, ale doceniam ich wpływ na resztę układanki.

Za super ważne dla rynków uważam również kursy wymiany walut, a moje szczególne zainteresowanie wzbudzają wszystkie dynamiczne dewaluacje w stosunku do głównych walut światowych (np. tureckiej lity na przełomie 2013/2014), które bardzo często zbiegają się z ciekawymi okazjami inwestycyjnymi.

Czy warto mieć punkt odniesienia przy zarządzaniu swoim kapitałem?

Jeśli chcemysystematycznie śledzić swoje wyniki i widzieć je w szerszym kontekście, poleganie na benchmarkach jest moim zdaniem bardzo praktyczne. Dostajemy narzędzie do rzetelnego porównania oraz porządkujemy swój proces inwestycyjny, który bez takich ograniczeń ma tendencję do ulegania chaosowi i przypadkowi rządzącymi finansami.

Zamiast od razu rzucać się na astronomiczne stopy zwrotu z akcji, funduszy czy innych instrumentów, które są możliwe do osiągnięcia jednorazowo, ale w długim okresie mało prawdopodobne do utrzymania, spróbujmy dzięki swoim decyzjom i konsekwencji wypracować stopę zwrotu porównywalną z rynkiem (np. WIG) czy choćby o procent czy dwa wyższą niż stopa wolna od ryzyka.

Wbrew pozorom wielu początkujących inwestorów ma poważny problem nawet z tym. Potykają się o krótkoterminową zmienność, własne, rozgrzane do czerwoności emocje czy braki w podstawowym warsztacie inwestycyjnym. Ponoszą straty, zniechęcają się, itp.

Być może gdyby ich oczekiwania zakotwiczone były w bardziej realistycznych punktach odniesienia (np. stopie wolnej od ryzyka, średnich wynikach funduszy inwestycyjnych, stopach zwrotu głównych indeksów, itp.), mogliby uniknąć niepotrzebnych dramatów i w bardziej zrównoważony sposób zarządzać swoim kapitałem.


Darmowe konto bankowe z premią 70zł oraz zwrotem wydatków do 50zł miesięcznie

$
0
0
Nareszcie promocja bankowa, z której mogę skorzystać. Poprzednie, organizowane między innymi przez BGŻ Optima, IdeaBank oraz Meritum Bank, były poza moim zasięgiem, ponieważ jestem od dawna klientem każdego z nich. Tym razem premię pieniężną można otrzymać zostając klientem BNP Paribas Bank Polska, z którego usług do tej pory nigdy nie korzystałem.

Co można zyskać? Co trzeba zrobić? Do zdobycia jest 70zł premii pieniężnej od organizatora promocji i pośrednika (firmy Agora SA) za założenie rachunku osobistego iKonto w BNP Paribas oraz wykonanie kartą transakcji za minimum 150zł. Konto i karta mogą być całkowicie darmowe, jeśli spełnimy kilka niewygórowanych warunków, a na dodatek bank może zwrócić nam do 3% wydatków kartą (do 50zł miesięcznie) wykonanych za pośrednictwem agenta rozliczeniowego PayU (który obsługuje między innymi Allegro.pl). Tutaj wszystkie szczegóły i regulamin tej hojnej promocji dla nowych klientów BNP Paribas - można z niej skorzystać w 100% przez internet.

Czy warto skorzystać z tej oferty? Czy konto i karta na pewno są darmowe? Jaki jest status podatkowy bonusu od organizatora akcji?

iKonto w BNP Paribas z premią oraz zwrotem wydatków – szczegóły akcji

najlepsze konto bankowe listopad 2014
To oferta dla nowych klientów banku BNP Paribas. Organizatorem jest firma Agora SA, która wypłaci również premię pieniężną w wysokości 70zł dla wszystkich, którzy założą za pośrednictwem dedykowanej stronyiKonto i wykonają do 10 grudnia 2014r. transakcje kartą debetową za co najmniej 150zł.

Ważną formalnościąjest uzupełnienie w serwisie http://konto.zpremia.pl do 27 grudnia 2014r. numeru iKonta założonego w promocji. To na nasze konto w BNP Paribas do końca tego roku trafi 70zł bonusu - więcej w regulaminie.

Czy iKonto w BNP Paribas to dobre i darmowe konto?

Od razu przyznaję, że nie znam tego banku z własnego doświadczenia – nigdy nie korzystałem z jego usług. Swoją ocenę opieram więc przede wszystkim na warunkach z regulaminu i tabeli opłat dla iKonta w BNP Paribas.

Konto i karta nie są bezwarunkowo bezpłatne. Prowadzenie rachunku rzeczywiście będzie darmowe, jeśli zapewnimy co miesiąc wpływy w wysokości minimum 1000zł. W przeciwnym razie opłata wyniesie 9zł. Nie ma żadnej formalnej definicji wpływów, więc może być to również przelew z naszego konta osobistego w innym banku, ale też wynagrodzenie z pracy czy świadczenia typu stypendium.

Nic nie zapłacimyrównież za korzystanie z karty debetowej, jeśli wydamy nią co najmniej 200zł w miesiącu w transakcjach bezgotówkowych (w internecie lub w tradycyjnych punktach sprzedaży). W przeciwnym razie opłata miesięczna to 6zł miesięcznie.

Do dyspozycji mamy darmowe wypłaty z bankomatów BNP Paribas (bez limitów) oraz 4 darmowe w miesiącu w innych bankomatach w Polsce. Uwaga! Kolejne wypłaty z bankomatów w kraju to koszt 3% transakcji (min. 5zł).

Rachunek iKonto w BNP Paribas z premią pieniężną od pośrednika można założyć przez tę stronę internetową.

A jak wygląda zwrot 3% wydatków kartą do iKonta w BNP Paribas?

Po pierwsze– dotyczy on transakcji kartą wykonanych za pośrednictwem systemu płatności internetowych PayU. Czyli zwroty nie dotyczą płatności w tradycyjnych punktach sprzedaży, np. na stacji benzynowej czy przy kasie w supermarkecie.

A jakie popularnesklepy internetowe obsługują płatności kartą przez PayU? Przede wszystkim serwis aukcyjny Allegro, ale także sklepy internetowe takich marek jak Intersport, Komputronik, Piotr i Paweł, C&A. Leroy Merlin czy TUI (więcej na stronie PayU).

Zwrot dotyczy 3% wydatków kartą debetową do iKonta w BNP Paribas za pośrednictwem systemu PayU i nie może przekroczyć 50zł miesięcznie. Promocja Money Back trwa do 12 czerwca 2015r. i może zostać przedłużona. Ze zwrotów wyłączone są niektóre typy wydatków (np. zakłady bukmacherskie, usługi finansowe) –więcej w regulaminie.

Warunkiem otrzymywaniazwrotów w promocji Money Back jest zapewnienie miesięcznych wpływów na konto w wysokości 1000zł. Przypominam, że spełnienie tego warunku zwalnia klienta również z miesięcznej opłaty 9zł za prowadzenie konta.

Tak wygląda wnętrze systemu transakcyjnego dla klientów BNP Paribas:

Bezpłatne konto bankowe z premią 70zł BNP Paribas

Podsumowując, biorąc udział w promocji możemy zyskać:
- premię pieniężną 70zł od pośrednika,
- (warunkowo) darmowe konto bankowe z kartą debetową,
- do 50zł miesięcznie zwrotu wydatków kartą przez system PayU (np. na Allegro)


Jaki jest status podatkowy premii pieniężnej od organizatora promocji?

Z ciekawościzadzwoniłem w kilka miejsc z pytaniem o status podatkowy premii pieniężnej od organizatora promocji. Ostatnie, czego potrzebuję, to kilkadziesiąt złotych, które narobią mi kłopotów przy rozliczaniu podatku dochodowego.

Zadzwoniłem na Krajową Informację Podatkową i opisałem cały proces – konsultant stwierdził, że brzmi to jak „dochód z innych źródeł, który podlega zwolnieniu z podatku z art 21 ust 1 punkt 68a ustawy o podatku dochodowym”.

Poniżej przytoczona przez konsultanta podstawa prawna:
"68a) wartość nieodpłatnych świadczeń, o których mowa w art. 20 ust. 1, otrzymanych od świadczeniodawcy w związku z jego promocją lub reklamą – jeżeli jednorazowa wartość tych świadczeń nie przekracza kwoty 200 zł; zwolnienie nie ma zastosowania, jeżeli świadczenie jest dokonywane na rzecz pracownika świadczeniodawcy lub osoby pozostającej ze świadczeniodawcą w stosunku cywilnoprawnym"
Zadzwoniłem do urzędu skarbowego, w którym rozliczam podatek dochodowy, jak traktować tego typu dochody. Odesłano mnie do kilku sprzecznych interpretacji, które nie odnoszą się raczej do tej promocji.

Zadzwoniłem do organizatora promocji (Agora SA) z pytaniem, czy planują rozsyłać PIT 8d, który jest podstawą rozliczenia przychodów z innych źródeł. Odpowiedź: nie, firma nie będzie rozsyłać żadnych formularzy podatkowych do klientów, którzy otrzymają premię pieniężną, ma opinię prawną wskazującą na zwolnienie z art 21 ust 1 punkt 68a ustawy o podatku dochodowym.

Czy warto założyć iKonto w BNP Paribas z premią 70zł?

Moim zdaniem ma to sens w dwóch przypadkach:

1.Jeśli jesteśmy skłonni przenieść swoje finanse do nowego banku, który oferuje naprawdę atrakcyjne warunki (jednorazowa premia, darmowe usługi, zwroty wydatków). Jeśli nasz obecny bank generuje nam niepotrzebne koszty i nie daje nic w zamian, można rozważyć przeprowadzkę. Dla aktywnych klientów spełnienie warunków promocji oraz „darmowości” iKonta w BNP Paribas będzie naturalnie wynikało z korzystania z konta i karty.

2. Jeśli jesteśmy poszukiwaczami promocji bankowych, a naszym celem nie jest przenoszenie nigdzie swoich finansów, tylko wykorzystanie okazji. Do wzięcia jest 70zł premii oraz do 50zł zwrotu miesięcznie do (co najmniej) czerwca 2015 roku przy stosunkowo niewygórowanych warunkach. Warto jednak pamiętać o zamknięciu konta, gdy bonusy się ostatecznie wyczerpią.

Bez względu na motywację, zwroty 3% wydatków kartą najłatwiej będzie osiągnąć osobom kupującym dużo przez Allegro – jest to chyba największy podmiot obsługiwany przez system PayU.

Rachunek iKonto w BNP Paribas z premią pieniężną od pośrednika można założyć przez tę stronę internetową.

Tutaj wszystkie artykuły o ofertach bankówlokatach bankowych oraz funduszach inwestycyjnych.


Ile zarobiłem i ile straciłem od początku inwestowania na giełdzie?

$
0
0
Uwaga! Ten artykuł jest wybitnie introwertyczny. Przyglądam się w nim absolutnie wszystkim transakcjom, które wykonałem kiedykolwiek na rachunkach inwestycyjnych (poza IKZE) i próbuję zrozumieć, co chciałem osiągnąć kupując i sprzedając akcje, obligacje i fundusze ETF. Obliczam również średnioroczną oraz nominalną stratę (lub zysk) dla każdej poszczególnej inwestycji, a także dla całej swojej dotychczasowej aktywności. Sprawdzam także, ile wydałem podczas handlowania na giełdzie na prowizje dla domów maklerskich oraz ile w tym czasie wpłynęło na moje konto pieniędzy z dywidend.

Po co zadałem sobie trud zebrania i uporządkowania tych wszystkich informacji? Ponieważ chcę mieć pełny obraz swoich poczynań na giełdzie (nie tylko przeczucie czy wrażenie, jak mi poszło) i na jego podstawie zastanowić się, jak dostosować swoje zachowanie do moich prawdziwych celów. Krótko mówiąc – chcę, żeby część moich oszczędności ulokowana była w udziałowe i dłużne papiery wartościowe, ale nie chcę działać, jak do tej pory. W szczególności nie chcę wykonywać częstych transakcji, śledzić bieżących notowań i podejmować hazardowego ryzyka dokonując przypadkowej selekcji spółek.

Ale najpierw chciałbym rozliczyć się z tym, w jaki sposób działałem na giełdzie do tej pory i jakie to przyniosło rezultaty.

Ile zarobiłem inwestując samodzielnie na giełdzie?

Ile straciłem a ile zarobiłem na giełdzie
Zanim szczegółowe wyniki, kilka słów wprowadzenia. Pierwszą transakcję na rachunku maklerskim wykonałem w sierpniu 2008r. Miałem wtedy dwadzieścia pięć lat, byłem zaraz po studiach, od kilku lat nieźle zarabiałem jako lektor angielskiego i tłumacz. Miałem niskie koszty życia, zero zobowiązań rodzinnych i zero długu, więc co miesiąc byłem w stanie oszczędzać znaczną część moich dochodów, a moja sytuacja finansowa była stabilna. Od pierwszej połowy 2006r. utrzymywałem też część oszczędności w funduszach inwestycyjnych – jak niedawno obliczyłem, z pozytywną stopą zwrotu mimo kryzysu i bessy, które zaczęły się w 2007r.

W pierwszych latach nie miałem żadnego konkretnego celu ani lokując oszczędności w fundusze, ani w akcje pojedynczych spółek. Była to częściowo ciekawość, częściowo eksperymenty z nadwyżkami finansowymi, częściowo poszukiwanie większego zysku niż na depozytach bankowych.

Moja wiedza była szczątkowa. Nie rozróżniałem najważniejszy klas aktywów. Nie rozumiałem, jaka jest rola stóp procentowych w gospodarce. Nie miałem pojęcia o istnieniu cyklów gospodarczych. W żaden sposób nie analizowałem sytuacji w firmach (np. za pomocą wskaźników zadłużenia czy rentowności opartych o sprawozdania finansowe), w polskiej gospodarce czy w światowej gospodarce. Nie byłem świadomy kreacyjnej i destrukcyjnej roli kredytu w gospodarce. Nie wiedziałem, na czym polega analiza fundamentalna, analiza techniczna czy analiza makroekonomiczna. Byłem konsumentem mainstreamowych mediów i nie przeczytałem ani jednej książki o tematyce finansowej lub gospodarczej. Miałem olbrzymie zaległości z matematyki oraz narzędzi do analizy ilościowej typu Excel. Nie potrafiłem nawet obliczyć średniorocznej stopy zwrotu dla niejednorazowej inwestycji.

W takim razie jak podejmowałem decyzje inwestycyjne? Przez przypadek, na który składały się:

- powierzchowne rozumienie sloganów inwestycyjnych typu „kupuj, gdy krew się leje”, „w długim terminie akcje dają najlepiej zarobić”, „obligacje korporacyjne to dobra alternatywa dla lokat bankowych”, itp.,

- powierzchowne rozumienie zasady, że „im większe ryzyko, tym większy możliwy do osiągnięcia zysk”,

- preferowanie małych spółek w poważnych kłopotach i w ostrym trendzie spadkowym (z nadzieją, że kiedyś on się odwróci i da mi dobrze zarobić),

- wybieranie spółek, które znam jako konsument (np. Alma, Euromark, Sfinks, Gant, Agora) bez sprawdzania jakości ich biznesów od strony finansowej,

- wizyty na forach internetowych,

- impulsywne decyzje o sprzedaży lub zakupie w reakcji na krótkoterminowe zmiany cen i wydarzenia na rynkach

Od sierpnia 2008r. do dzisiaj (początek listopada 2014) wykonałem w ten sposób łącznie ok. 150 transakcji kupna i sprzedaży, co daje średnio jakieś dwie transakcje w miesiącu. W praktyce były one jednak skoncentrowane w kilku-kilkunastu miesiącach, a przez większość czasu nic się na tych rachunkach nie działo. Ta aktywność kosztowała mnie blisko 700zł w prowizjach dla biur maklerskich. Zapłaciłem też ponad 500zł podatku Belki za lata, w których wykazywałem zyski.

Byłem jednak ciekawy, jaki jest finalny rezultat (do dzisiaj) tych wszystkich transakcji od sierpnia 2008r. po uwzględnieniu prowizji oraz przelewów do urzędu skarbowego. Nie chodzi mi o najlepszą inwestycję lub tylko wybrane, trafione decyzje, tylko absolutnie wszystkie przepływy pieniędzy na moich rachunkach inwestycyjnych. Co z nich wynikło do dzisiaj?

Uwzględniając rozłożenie w czasie wszystkich transakcji zakupu i sprzedaży, jakie wykonałem, traciłem na giełdzie pieniądze od 2008r. do dzisiaj w tempie 8,62% rocznie. Zainwestowałem przez te sześć lat ok. 80 tysięcy złotych, żeby odzyskać ok. 74 tysięcy złotych – w praktyce były to kwoty o jakieś 20-25 tysięcy mniejsze, ponieważ część transakcji wykonana była tym samym kapitałem (kolejny zakup po sprzedaży). Nie zmienia to jednak faktu, że po uwzględnieniu prowizji i podatku straciłem ok. 6,600zł (słownie: sześć tysięcy sześćset złotych) przez ten okres. Tak to wygląda na podsumowaniu.

Ile można zarobić i stracić na giełdzie - realny przykład

Jakie były moje najgorsze i najlepsze inwestycje na giełdzie?

Co ciekawe, największą pojedynczą stratę poniosłem nie na handlu akcjami czy funduszami akcyjnymi, tylko na uchodzących za stosunkowo bezpieczne (przynajmniej gdy podejmowałem decyzję o ich zakupie) obligacjach korporacyjnych. Kierując się między innymi takimi powszechnymi, powierzchownymi przekonaniami, kupiłem w sierpniu 2012r. za pośrednictwem biura maklerskiego Alior Banku pięć obligacji korporacyjnych firmy deweloperskiej Gant za łączną kwotę 5 tysięcy złotych. Po wypłacie dwóch kwartalnych kuponów (po ok 110zł) firma przestała regulować zobowiązania wobec obligatariuszy – status i perspektywy tych obligacji są dla mnie niejasne, więc przyjmuję, że nie są w tej chwili nic warte (chociaż wciąż je posiadam). Tak to wygląda na podsumowaniu.

Obligacje Gant - strata

Ale duże straty zanotowałem również na handlu akcjami pojedynczych spółek. Cztery najbardziej dotkliwe z nich to firma deweloperska Polnord (2,777zł), detalista Euromark sprzedający sprzęt turystyczny m.in. Campus i Alpinus (2,446zł), sieć restauracji Sfinks (2158zł) oraz producent deski podłogowej Barlinek (1125zł). Poniżej podsumowanie dla każdego z nich.

Czy na giełdzie można stracić?


























Euromark - bankructwo i strata















Inwestycja Sfinks - strata















Barlinek inwestycja - strata














Po stronie zysków nie jest zupełnie pusto, ale nie były one w stanie zrównoważyć strat z nietrafionych inwestycji, przez co końcowy bilans jest mocno ujemny (dla przypomnienia: strata 6,600zł od sierpnia 2008 do końca października 2014r.). Moje pięć najbardziej zyskownych inwestycji do tej pory to fundusz Lyxor ETF Greece (zysk 1389zł), fundusz Lyxor ETF WIG20 (1174zł), spółka informatyczna Sygnity (1041,67zł), operator delikatesów Alma (861,74zł) oraz telewizja TVN (509zł).

Tak wygląda zestawienie pięciu najgorszych i najlepszych inwestycji.

Moje najlepsze i najgorsze inwestycje giełdowe

Dlaczego tracę pieniądze na giełdzie?

Do niedawna nie miałem całościowego obrazu swoich transakcji na rachunkach inwestycyjnych – wiedziałem, że na pewno nie zarabiam, ale nie znałem ani rozmiarów porażki, ani kosztów swojej aktywności. Zanim nie rozpisałem tego na poszczególne inwestycje i nie obliczyłem końcowego wyniku dla wszystkich przepływów pieniędzy od sierpnia 2008r. do dzisiaj, trudniej było mi też wychwycić negatywne wzory zachowań i luki w myśleniu. Widzę kilka problemów.

Po pierwsze– negatywna selekcja spółek bez specjalnej analizy ich sytuacji, oparta o nadzieję, że mocno tracące spółki w tarapatach dadzą w przyszłości zarobić. Skąd ta nadzieja? Z powierzchownej interpretacji takich prawideł inwestycyjnych jak „kupuj, gdy krew się leje”, „w długim terminie akcje dają najwięcej zarobić” czy „im większe ryzyko, tym większy potencjał zysku”.

O ile są onebardzo często prawdziwe w odniesieniu do całych rynków, bardzo szerokich portfeli papierów wartościowych (np. funduszy) oraz wielu wysokiej jakości spółek, kompletnie się nie sprawdzą w przypadku źle zarządzanych, schyłkowych, zadłużonych, nierentownych firm. Ich akcje mogą nigdy nie powrócić do historycznych szczytów (i najczęściej nie wracają) czy do długofalowego trendu wzrostowego, ponieważ nie miałoby to żadnego uzasadnienia w fundamentach (np. powrocie do rentowności, polepszaniu ich pozycji konkurencyjnej czy wzroście zysków). Co gorsza – wiele z nich to mocni kandydaci do bankructwa, przejęcia przez inny podmiot, rozwadniania akcjonariatu przez emisję kolejnych akcji czy zejście na dobre z giełdy (zazwyczaj w fatalnych okolicznościach z punktu widzenia akcjonariuszy mniejszościowych).

W pierwszych latach inwestowania na giełdzie, przy braku wiedzy, coś mnie ciągnęło ku takim firmom. Począwszy od pierwszych akcji Alma Market, które kupiłem podczas ekspresowych spadków w sierpniu 2008r. za 45zł (w kilka miesięcy potem spadły do ok. 15 zł) poprzez Polnord, Sfinks, Barlinek, Euromark, Gant, a nawet firmę informatyczną Sygnity. Nie ma znaczenia, że na Almie i Sygnity udało mi się zarobić – to był czysty przypadek.

Wtedy nie zdawałem sobie z tego do końca sprawy, ale w momencie, gdy kupowałem ich akcje, każda z tych firm była:

- mocno zadłużona,

- nierentowna lub słabo rentowna,

- miała poważne problemy organizacyjne lub prawne,

- nie poprawiała swojej pozycji konkurencyjnej na rynku i nic nie wskazywało na szybką zmianę

Po drugie– być może w ogóle nie powinienem zajmować się selekcją i rotacją spółek. Decyzja o alokacji oszczędności w polskie (i nie tylko) akcje po długich spadkach w latach 2007-2008 była jak najbardziej trafiona. Ceny były generalnie niskie, sentyment negatywny, główne indeksy wzrosły od tego czasu o 100-150%. Tyle można było też zarobić nie dokonując selekcji spółek, tylko inwestując w szerokie portfele papierów wartościowych, np. fundusze akcyjne.

Nie chcę przez to absolutnie powiedzieć, że fundusze są zawsze i wszędzie lepsze niż samodzielne inwestowanie. Ale w moim przypadku w latach 2008-2014 po prostu były lepsze – obliczyłem to. Nie tylko dlatego, że nie miałem wiedzy ani jasnego pomysłu na samodzielne inwestycje w papiery wartościowe. Również dlatego, że to bardziej praktyczne narzędzie dla takiego inwestora jak ja, czyli:

- chętnego do kupowania na długi okres, gdy ryzyko jest obecne, a ceny spadają (jak w latach 2008-2009),

- niezdolnego do samodzielnej oceny, selekcji, monitoringu i rotacji spółek,

- niezdolnego do stworzenia zdywersyfikowanego portfela papierów wartościowych,

- dążącego do małej aktywności i w gruncie rzeczy niezainteresowanego aktywnym handlem i codziennym szumem wokół giełdy

Po doświadczeniach z bankructwami pojedynczych firm, których papiery wartościowe posiadałem (np. Gant czy Euromark) wiem też, że mam problem z pozbywaniem się inwestycji, które przynoszą mi straty. Potrzebuję pewności, że narzędzia inwestycyjne, w które lokuję oszczędności, zachowają ciągłość nawet podczas kolejnego kryzysu, nie wyzerują się (jak akcje czy obligacje korporacyjne bankrutującej firmy) przed nadejściem kolejnego cyklu gospodarczego.

Nie chodzi o to, żeby nie traciły podczas kryzysu – zmienność nie jest dla mnie czymś złym. Wręcz przeciwnie – jestem chętny do kupowania, gdy sentyment jest bardzo zły, perspektywy niejasne, a ceny niskie (jak w 2008-2009 czy w 2012). Chodzi o to, żeby zapewniły moim oszczędnościom ciągłość i przetrwały kryzys. Jednym z takich narzędzi są fundusze – aktywnie zarządzane (najlepiej wiele skupionych w funduszu parasolowym), indeksowe oraz notowane na giełdzie (ETF).

Czy to znaczy, że nigdy nie kupię już akcji czy obligacji korporacyjnych żadnej spółki? Nie – nie mam uprzedzeń do giełdy papierów wartościowych, ale środek ciężkości, jeśli chodzi o ryzykowne aktywa, chcę mieć jednak w funduszach. Do selekcji spółek podchodzę z dużo większą ostrożnością i pokorą. Dla małej puli środków, które jestem gotowy utrzymywać w akcjach pojedynczych spółek, chciałbym działać podobnie, jak zarządzający funduszami, które cenię (np. Legg Mason Akcji czy Norweski Fundusz Emerytalny).

W pierwszym z nich przez ponad rok utrzymywałem część oszczędności na IKE (które potem przeniosłem do ING TFI ze względu na tańszą, bogatszą ofertę). Prześledziłem półroczne i roczne sprawozdania finansowe Legg Mason Akcji od 2008/2009 – byłem pod wrażeniem, jak niewielkie zmiany zachodzą w portfelu tego towarzystwa z półrocza na półrocze. Większość funduszu to średnie i duże spółki z głównych indeksów, regularnie wypłacające dywidendy, o ustabilizowanej pozycji rynkowej – minimum fajerwerków.

Nie mówię, że to jedyne spółki, w które warto inwestować. Na pewno nie warto jednak inwestować w sposób skoncentrowany i na długi, nieokreślony termin w spółki w głębokich kłopotach (których na dodatek nie rozumiemy), o nadmiernym zadłużeniu, konsekwentnie nierentowne, tracące swoją pozycję konkurencyjną, seryjnie zawodzące akcjonariuszy i niewykazujące żadnych oznak poprawy.

Po trzecie– przegląd moich dotychczasowych inwestycji dobitnie uświadomił mi, że mam tendencję do szybkiego pozbywania się trafionych inwestycji (i realizowania małych zysków) oraz przetrzymywania w nieskończoność nietrafionych inwestycji (w nadziei na odrobienie strat). Jest to jeden z przejawów tzw. „niechęci do straty”, powszechnej cechy ludzkiej natury, która sprawia, że strat doświadczamy około dwa razy intensywniej niż zysku.

Jak to zadziałało w moim przypadku? Na nietrafionych inwestycjach robiłem wszystko, żeby odsunąć w czasie moment kapitulacji i realizacji straty, do końca mając nadzieję, że mogę ją jeszcze odrobić. Nie byłem w stanie poddać perspektyw spółek, których akcje posiadałem, gruntownej analizie, więc podejmowałem decyzje na podstawie przesłanek emocjonalnych.

Emocje zawodziły nie tylko, dlatego, że nie pozwalały mi w miarę szybko pożegnać się z nietrafionymi inwestycjami. Nadzieja na odrobienie strat uzasadniała kolejne zakupy akcji tracących spółek po niższych cenach (uśrednianie na spadkach). To również przejaw „niechęci do straty” - nasz instynkt podpowiada nam, żeby bardziej zaangażować się w odrobienie straty, niż inne inwestycje, które być może mają w tym momencie większy potencjał zysku. Taki mechanizm doprowadził do tego, że po serii uśredniania na spadkach 90% wartości mojego rachunku maklerskiego to były spółki typu Alma Market, Sygnity, Euromark, Polnord, Sfinks czy Barlinek. Tylko pierwsze dwie z tych inwestycji przyniosły zysk, który był cztery razy mniejszy niż straty na pozostałych czterech.

Ostatnia część tego mechanizmu to księgowość mentalna. To proces, dzięki któremu w naszej głowie jesteśmy w stanie rozliczyć poszczególne transakcje tak, żeby końcowy efekt nie był dla nas zbyt bolesny. Do niedawna w ogóle nie wiedziałem, jaki jest rzeczywista średnioroczna stopa zwrotu na całej mojej aktywności na giełdzie. Nie znałem też jej kosztów. Miałem jednak dobre samopoczucie odnośnie tego, co robiłem.

Czy ktoś, kto tracił przez lata kapitał w tempie 8,62% rocznie i przepuścił na giełdzie dwie średnie krajowe powinien mieć dobre samopoczucie? Zdecydowanie nie.

Na dodatek wytwarzanie tego dobrego samopoczucia również było kosztowne. Dlaczego? Ponieważ brało się z tego, że trafionych inwestycji stosunkowo szybko się pozbywałem. Notowałem realne zyski, trzy razy zapłaciłem nawet podatek Belki, ale w tle kumulowały się nierozliczone straty na nietrafionych inwestycjach, które ciągle trzymałem.

Czyli akcje, których ceny spadały, dalej dokupowałem (żeby tylko nie zrealizować bolesnej straty), a akcje, których ceny rosły, dość szybko sprzedawałem (żeby poczuć się dobrze). W 2008 i 2009 kupiłem akcje takich spółek jak BZWBK (za 84zł, dzisiaj 381zł, po drodze dywidendy), Netia (za 2,5zł, dzisiaj 5,57zł, po drodze dywidenda) czy TVN (za 6,5zł, dzisiaj 15,10zł, po drodze dywidendy). Na akcjach takich i innych spółek szybko realizowałem stosunkowo niewielki zysk, zamiast je trzymać.

I najgorsze– w miarę upływu czasu, pogłębiające się straty na nietrafionych inwestycjach, coraz bardziej angażowały moją uwagę oraz oszczędności, które miałem przeznaczone na samodzielne inwestycje na giełdzie. Coraz mniej tych zasobów pozostawało dla innych spółek. Ten zaklęty krąg błędów behawioralnych był jedną z głównych przyczyn – obok braku wiedzy pozwalającej przeprowadzić due diligence każdej inwestycji – moich bardzo słabych wyników.

Po czwarte– nie wykazałem się zbyt wielkim kunsztem, jeśli chodzi o zarządzanie kapitałem. Wiem, że jest mnóstwo opinii na temat dywersyfikacji. Jedni ją zalecają, inni preferują koncentrację. Warren Buffet powiedział nawet, że „dywersyfikacja jest dla ludzi, którzy nie wiedzą, co robią”. Zastanówmy się nad tym. Przecież ja byłem dokładnie takim inwestorem. Przez wiele lat nie wiedziałem, co robiłem. Nie wykonywałem żadnej rzetelnej analizy, nie monitorowałem inwestycji, nie rozumiałem, jak działa gospodarka, działałem na podstawie instynktów. A ludzie, którzy nie wiedzą, co robią, potrzebują dywersyfikacji – albo w formie funduszu inwestycyjnego, albo w formie szerokiego, nieskoncentrowanego portfela akcji czy obligacji.

Zastanawiam się, jaki byłby wynik mojej całej aktywności na giełdzie, gdybym zamiast powierzchownie i przypadkowo wybierał spółki, do których potem się przywiązywałem (np. Polnord, Sfinks, Alma, Euromark, Agora), zainwestował jednorazowo po tysiąc złotych w 20-30 różnych spółek. Nie dokupował, nie sprzedawał, nie zmieniał decyzji pod wpływem bieżącego szumu informacyjnego. Na mój obecny portfel składałyby się dzisiaj również BZWBK, Netia, TVN czy KGHM, które szybko sprzedawałem z niewielkim zyskiem.

Zastanawiam się, jaki byłby wynik, gdyby każda z tych 20-30 spółek musiała spełnić przed zakupem kilka kryteriów, np. zadłużenie pod kontrolą, atrakcyjne wskaźniki rentowności, rozsądna cena do zysku, wysoki udział inwestorów instytucjonalnych w akcjonariacie, udział w głównych indeksach giełdowych, rosnące przychody z działalności operacyjnej, jasny model biznesowy, polityka dywidendowa zakładająca dzielenie się zyskiem z akcjonariuszami, silna i umacniająca się pozycja w branży.

Żeby zadośćuczynić instynktom hazardowym, które wykazuje wielu inwestorów, na rachunku mogłyby w dany momencie znajdować się akcje wyłącznie jednej spółki spekulacyjnej (zadłużonej, przechodzącej kryzys, przynoszącej straty obecnym akcjonariuszom). Mógłbym ulokować w nią nie więcej niż połowę limitu dla normalnej spółki (czyli 500zł w tym przykładzie) – żadnego dokupowania, uśredniania, codziennego handlowania, spekulowania, życia nadzieją. Traktowałbym to jako jednorazowy los na loterii – gdyby moja teza dotycząca renesansu tej spółki się sprawdziła, zyski mogłyby być wyższe niż na stabilnych firmach. Przykłady scenariusza, na który bym liczył, to chociażby Monnari czy Mostostal Zabrze. Gdyby teza nie wypaliła, strata byłaby ograniczona do 500zł wobec 20-30 tysięcy zainwestowanego kapitału w bardziej stabilne podmioty.

Zastanawiam się, jaki byłby wynik, gdybym co kwartał, co pół roku a nawet co rok dokonywał prostego przeglądu posiadanych akcji po publikacji przez firmy sprawozdań finansowych i w oparciu o powyższe kryteria usuwał z portfela do 10% spółek, czyli maksymalnie dwie lub trzy, w których zmieniło się coś fundamentalnego (jeśli się zmieniło). Na ich miejsce mogłyby pojawić się dwie lub trzy inne spółki spełniające kryteria jakości. Informacje niezbędne do tego typu analizy dostępne są za darmo na portalach agregujących dane finansowe spółek publicznych. W takim rytmie mógłbym również weryfikować tezę dotyczącą jedynej spółki spekulacyjnej w portfelu.

Zastanawiam się, jaki byłby wynik, gdyby do tego procesu tworzenia szerokiego portfela spółek dodać zrozumienie cykli gospodarczych oraz fluktuacji sentymentu inwestorów. Nie są to proste czynniki do monitorowania, a tym bardziej konsekwentnego przewidywania, ale nie widzę też powodu, żeby pozostawać na nie głuchym. Na czym mogłoby to polegać w praktyce? Na stworzeniu takiego portfela w momencie głębokiej dekoniunktury w gospodarce i na giełdzie oraz załamania nastrojów inwestorów.

Całość opierałaby się więc o:

- selekcję większej ilości (20-30) dobrej jakości spółek opartą o listę pożądanych wskaźników fundamentalnych; każda jest tak samo ważna w portfelu (np. po 1000zł),

- kontrariańskie podejście do całego rynku, sentymentu inwestycyjnego i sytuacji makroekonomicznej,

- strategia kup i trzymaj głucha na bieżący szum informacyjny, dopuszczająca rotację niewielkiej ilości składników portfela (np. 10%) po przeglądzie kwartalnych, półrocznych lub rocznych wyników spółek (im rzadziej, tym mniej kosztów i mniej uwagi oraz czasu spędzonych na badanie rynku),

- jedno i tylko jedno miejsce w portfelu dla spekulacyjnej spółki, która nie musiałaby spełniać kryteriów jakości, ale dawałaby teoretyczne szanse na wysokie zyski („los na loterii”); spółka spekulacyjna jest o połowę mniej ważna na starcie niż każda z jakościowych spółek (max. 500zł)

Zestawmy to podejście z tym, co robiłem od 2008 roku. Rachunek maklerski został zdominowany przez małą liczbę przypadkowych spółek. Zadziałała selekcja negatywna, ponieważ ja angażowałem się w próby odrobienia strat na tracących inwestycjach – dobre inwestycje były szybko sprzedawane, a ja nie poszukiwałem nowych, bo moja uwaga i oszczędności były w tych tracących. Wskaźniki spółek nie były monitorowane ani w momencie zakupu, ani przez cały okres inwestycji, ani przy sprzedaży. Mimo że cała aktywność nie dezorganizowała mojego życia codziennego, pracy czy finansów osobistych, była to łagodna forma nieświadomego hazardu, gra losowa w przebraniu „samodzielnego inwestowania na giełdzie”.

Po piąte – opłaty związane z inwestowaniem w ryzykowne aktywa, które zawsze obciążają konto inwestora, mogą nie być kluczowym elementem. Cała aktywność na giełdzie kosztowała mnie ok. 700zł w prowizjach, ale gdybym dodał te pieniądze do poniesionej straty netto (ok. 6,600zł), wciąż byłbym na głębokim minusie (ok. 6000zł). Po dodaniu podatku Belki z pierwszych lat inwestowania (ok. 500zł), strata to wciąż 5,500zł. Nawet gdybym nie zaliczył wpadki z obligacjami korporacyjnymi Gant, która kosztowała mnie nominalnie jakieś 4800zł, wynik od 2008r. wciąż byłby negatywny.

Tak czy inaczej, warto rozróżnić wpływ kosztów inwestowania (np. prowizji biur maklerskich) na ostateczny wynik od wpływu nietrafionych decyzji inwestycyjnych. W moim przypadku rola tego drugiego czynnika była bez porównania większa.

Uważam też, że nie powinno się podejmować decyzji o rozpoczęciu bezpośredniego inwestowania na giełdzie tylko dlatego, że koszty są niższe niż w funduszach inwestycyjnych pobierających 3-4% aktywów rocznie w opłacie za zarządzanie. To prawda, ale to nie przekłada się automatycznie na wyższe stopy zwrotu z bezpośrednich inwestycji giełdowych. W moim wypadku było dokładnie odwrotnie – od 2008r. traciłem na tańszym samodzielnym handlowaniu papierami wartościowymi, a w drogich funduszach inwestycyjnych osiągnąłem zyski. Dlaczego? Ponieważ fundusze byłby dla takiego inwestora jak ja bardziej praktycznym narzędziem – zapewniały szeroką dywersyfikację, ciągłość funkcjonowania, mocną korelację z głównymi indeksami oraz dostęp do różnych klas aktywów, w tym nieobarczonych dużą zmiennością.

Nie chcę przez to powiedzieć, że fundusze inwestycyjne są bezwzględnie lepsze niż bezpośrednie inwestycje na giełdzie. Ale w moim przypadku (czyli niedoświadczonego, emocjonalnego inwestora bez warsztatu analitycznego i procesu inwestycyjnego z prawdziwego zdarzenia, którego życie codzienne i praca nie są związane z rynkami finansowymi) sprawdziły się lepiej, mimo że stałe opłaty za zarządzanie dla TFI generowały wyższe koszty niż prowizje na rachunku maklerskim.

Czy jeszcze kiedyś zainwestuję w akcje lub obligacje korporacyjne pojedynczych spółek?

Po traumie z obligacjami korporacyjnymi firmy Gant oraz nietrafionymi zakupami akcji takich spółek jak Polnord, Sfinks, Euromark czy Barlinek jestem bardzo wstrzemięźliwy wobec swojej aktywności na giełdzie. Rozumiem, że aktywna selekcja spółek bez odpowiedniego warsztatu analitycznego, zasad zarządzania kapitałem i prowadzenia inwestycji może szybko doprowadzić do tego, że w portfelu dominuje przypadek oraz błędy behawioralne wynikające np. z niechęci do strat czy księgowości mentalnej. W ochłodzeniu gorącej głowy pomogła mi również lektura książek i badań z zakresu m.in. ekonomii behawioralnej, np. „Pułapki myślenia” Daniela Kahnemana (wkrótce recenzja). Muszę powiedzieć, że znałem (biernie) część tych teorii dużo wcześniej, ale dopiero po przemyśleniu ich w odniesieniu do własnych transakcji z przeszłości, dotarł do mnie ich przekaz.

Jestem również sceptyczny wobec zdolności przeciętnego Kowalskiego do wygrywania z inwestorami profesjonalnymi i instytucjonalnymi w aktywnym handlu, szczególnie na bardzo krótkich odcinkach. Wiem, że rynek nie jest idealnie efektywny, ale nie mam narzędzi, żeby konsekwentnie wykorzystywać jego bieżące nieefektywności na poziomie pojedynczych spółek. Z tego powodu fundusze (parasolowe, ETF oraz indeksowe) to dla mnie domyślne narzędzie do lokowania oszczędności w ryzykowne aktywa. Lubię wszystko, co pozwala mi oszczędzać na kosztach ich utrzymania, np. optymalizację podatkową przez parasole, IKE i IKZE czy obniżone opłaty za zarządzanie (np. na IKE i IKZE w ING TFI, funduszach indeksowych oraz ETF).

Za najważniejszy czynnik determinujący przyszłe wyniki uważam alokację między klasy aktywów– w przeciwieństwie do przemijających spółek, klasy aktywów są trwałe i do pewnego stopnia przewidywalne. Łatwiej je również dostosować niż akcje czy obligacje pojedynczych spółek do naszej osobistej tolerancji na zmienność oraz osadzonych w czasie celów, możliwości i potrzeb finansowych. Samodzielne inwestowanie na giełdzie zbyt często prowadzi do bagatelizowania tych podstawowych aspektów alokowania oszczędności, eksponuje za to nieustającą pogoń za maksymalnymi zyskami, chwilowymi okazjami, itp. Nie interesuje mnie udział w tej grze.

Z drugiej strony nie mam uprzedzeń w stosunku do akcji czy obligacji korporacyjnych jako takich i nie boję się lokować na giełdzie swoich oszczędności. Moje doświadczenia od 2008r. podpowiadają mi jednak, że:

- nie powinienem utrzymywać w papierach wartościowych pojedynczych spółek (łącznie) kwot istotnych z punktu widzenia całości finansów osobistych (max. 5-10% płynnych oszczędności),

- nie powinienem żyć handlowaniem aktywami finansowymi na co dzień,

- z moją obecną wiedzą potrzebuję w miarę szerokiej dywersyfikacji (ok. 20-30 spółek),

- potrzebuję jasnych kryteriów doboru i przeglądu jakościowych, perspektywicznych spółek oraz jasnych zasad ich ewentualnej rotacji, żeby minimalizować emocje i błędy poznawcze,

- jestem zdolny (psychologicznie i finansowo) do podejmowania ryzyka na długi okres w trudnych momentach dla rynku czy gospodarki, więc mogę dodatkowo korzystać na niskich cenach w okresach dekoniunktury i negatywnego sentymentu inwestycyjnego



Jak straciłem 100 tysięcy złotych na giełdzie – rozmowa z inwestorem indywidualnym Markiem

$
0
0
Gdyby ktośmiał jakieś wątpliwości, ta rozmowa odbyła się naprawdę (mam nagranie), a Marek to nie jest wymysł mojej wyobraźni. Poznaliśmy się kilka lat temu, gdy uczyłem angielskiego w jego miejscu pracy. Kiedyś w prywatnej rozmowie wyszło, że obaj jesteśmy drobnymi inwestorami giełdowymi. Pamiętam, że Marek był niesamowicie podekscytowany możliwościami i snuł podejrzanie nierealistyczne plany dotyczące przyszłych stóp zwrotu ze swojej aktywności na giełdzie. Też miałem wtedy gorącą głowę – wyniki wszystkich przepływów pieniędzy na moich rachunkach maklerskich od 2008r. do października 2014r. podsumowałem w poprzednim artykule.

Po jakichś dwóch-trzech latach wróciliśmy do tematu przy okazji przypadkowego spotkania. Marek był w zupełnie innym nastroju – na krótkoterminowych spekulacjach stracił większość swoich płynnych oszczędności, a w jego oczach giełda stała się złym, zmanipulowanym miejscem. Dla mnie najciekawsze było to, że tak kardynalne błędy w odniesieniu do swoich finansów osobistych popełnił świetnie wykształcony profesjonalista, inżynier i umysł ścisły – najwyraźniej znajomość matematyki nie jest kluczem do sukcesu na rynkach. Do tego Marek jest odpowiedzialny za dużą rodzinę – wtedy trójkę, teraz już czwórkę małych dzieci. To też nie chroni przed lekkomyślnością w zarządzaniu pieniędzmi.

Od dłuższego czasu namawiałem go na szczerą rozmowę o jego poczynaniach na giełdzie i jego podejściu do zarządzania oszczędnościami. Kilka dni temu się zgodził. Mam nadzieję, że wszyscy – a przede wszystkim on – się czegoś z niej nauczymy:

Czy na giełdzie można dużo stracić?
Moja Przyszła Emerytura: Jak zaczęła się twoja przygoda z giełdą, bo przecież nie od zawsze inwestowałeś?

Marek:Patrząc na to, jak mi to wyszło, dochodzę do wniosku, że nigdy nie inwestowałem. Przepuściłem fortunę. Zaczęło się od kolegi z pracy, który inwestował, a przynajmniej tak mówił. Byłem ciekawy. W pracy, kątem oka widziałem, co robi i mnie to zainteresowało. Zaczęliśmy na ten temat rozmawiać, rozważać i postanowiłem, że sam postawię pierwsze kroki na tym polu.

MPE: Pamiętam, że kiedyś zgadaliśmy się w tramwaju, że obaj inwestujemy w spółki giełdowe i ty byłeś bardzo podekscytowany. Twój kolega miał chyba jakąś dobrą passę i pamiętam, że liczyłeś na gigantyczne stopy zwrotu, rzędu kilkuset procent rocznie. Uderzyło mnie to wtedy jako mało realistyczne. Pamiętasz jak myślałeś na początku o giełdzie, jakie miałeś oczekiwania, co chciałeś zrobić w ogóle?

Marek:Widzę, że masz lepszą pamięć niż ja. Tych kilkuset procent rocznie to nawet ja nie pamiętam (śmiech). Dałem się tak naprawdę wciągnąć. Nie miałem nawet zamiaru w to tak szeroko wchodzić. Na początku to miały być małe kwoty, które miały dać dopiero jakiś tam przyczółek do dalszego inwestowania. Potem, jak się pojawiły pierwsze zyski, to niestety, ale się we mnie obudził hazard.

MPE: Ale pamiętasz w ogóle, po co zacząłeś to robić? Jakie miałeś cele, oczekiwania? Miałeś to jakoś przemyślane?

Marek:Leżała w domu gotówka, która stygła. Nic się z nią nie działo, żadnego obrotu. Zżerała ją inflacja. Na tamten czas wsadzić na jakieś konto nisko oprocentowane, jakąś lokatę, to był w ogóle absurd. Wcześniej miałem w ogóle jakiś fundusz, ale byłem nim zawiedziony. No i stwierdziłem, że wezmę sprawy w swoje ręce.

MPE: Ale z dzisiejszego punktu widzenia taka lokata to byłby dla ciebie miód na serce.

Marek: Dokładnie. Nawet te pięć procent rocznie. Nawet jeden punkt procentowy powyżej inflacji to byłby miód na serce. Nawet wyciągnięcie tej gotówki dzisiaj ze skarpetki byłoby lepsze (śmiech).

MPE: Jakie miałeś metody? Miałeś jakieś konsekwentne podejście? Jakąś strategię dla tych oszczędności?

Marek: Nie będę zbyt ciekawym materiałem, żeby ze mną o tym porozmawiać. Na tamten czas – nie.

MPE: No to jak działałeś?

Marek:Intuicją, która mnie k***a za każdym razem zawodziła (śmiech).

MPE: Na czym polegała intuicja?

Marek: (dłuższa chwila przerwy)

MPE: To opisz mi chociaż swój dzień typowy w roli inwestora.

Marek:(dłuższa chwila przerwy) Na części walorów to grałem pod spekulacyjne informacje, licząc na wejście w optymalnym momencie i wyjście na górce. Tego samego dnia. Wiadomo – takie gorące komunikaty się podaje tuż przed zamknięciem. I następnego dnia wszyscy czekają jak psy z wywalonym ozorem, co się stanie. I tak było na przykład z Petrolinvestem. Za nim leciały też akcje KOVu, Serinus w tej chwili. Ja nawet nie wiem, czy te firmy jakąś ropę albo gaz wydobyły kiedykolwiek (śmiech).

Powiem ci, że jak wchodzisz na giełdę bez przygotowania i racjonalnego podejścia, to po prostu dajesz się łatwo wciągnąć. Można taką osobę bardzo łatwo zmanipulować. Bazujesz na rzeczach, które są ulotne i przygotowane pod ludzi, którzy wchodzą nagle z gorącą głową. Czyli tak naprawdę nie byłem przez siebie czy przez kogoś innego przygotowany. Zakładając rachunek maklerski podpisałem, że tak oświadczam, że zdaję sobie sprawę z ryzyka i biorę całą odpowiedzialność, ale to nie było przemyślane.

MPE: To, co mówisz, nie jest wcale nietypowe. Myślę, że wielu drobnych inwestorów, szczególnie mężczyzn, zaczyna inwestować bez przygotowania i traktuje oświadczenia o ryzyku i odpowiedzialności jako nieważną formalność i ostatnią barierę dzielącą ich od „zarabiania na giełdzie”. W tej chwili podobny stan umysłów panuje wokół rynku walutowego forex.

Marek: W Stanach Zjednoczonych efektem tego, że jest łatwe dojście do broni, jest duża śmiertelność, duża ilość ofiar, wypadków i katastrofalnych w skutkach poczynań niektórych ludzi. U nas jest taka sama sytuacja z giełdą – każdy może bardzo łatwo otworzyć rachunek maklerski. Klikasz, klikasz i potem się to zamienia w jakąś wirtualną grę. Niektórzy trzepią w strzelanki, jakieś tam platformówki, a tutaj możesz sobie wejść i pograć na giełdzie.

MPE:Interesuje mnie też, jak łączyłeś pracę na pełnym etacie z tak intensywnym inwestowaniem?

Marek:Nie, to nie było do końca na zasadzie daytradingu. Takie spółki jak Petrolinvest – pojawiała się informacja i dwa-trzy dni były gorące, ale czas na reakcję był. To nie było tak jak makler – osiem godzin wpatrywania się w notowania i składania zleceń.

MPE: Ale tutaj nie chodzi tylko o wykonywanie zleceń. Chodzi o myślenie o tym, co dalej zrobić, o możliwych decyzjach, co przecież zajmuje uwagę. Nie przeszkadzało ci to w pracy?

Marek: Na pewno był jakiś konflikt interesów i sporo informacji trzeba było sobie dodatkowo opracować w domu, żeby móc wykonać w biurze normalną pracę. Poza tym na polskim rynku informacje nie pojawiają się jednak codziennie w takich ilościach, żeby było to aż tak absorbujące.

MPE: A czy była jakaś presja ze strony tej twojej gry na bieżące wydatki, na finanse osobiste twojej rodziny, szczególnie w momencie, jak zacząłeś ponosić straty?

Marek: Nie – nie miałem żadnych zobowiązań. Żadnych długów. Chciałem kupić samochód i tej kasy nie ruszyłem. A wszystko inne to były wolne środki, które można zainwestować (śmiech).

MPE: Czy twoja żona o tym wiedziała? To były przecież wasze wspólne oszczędności – pewnie zarobione głównie przez ciebie, ale jednak wspólne. Czy ona wie, co się z nimi stało?

Marek:(głębokie westchnięcie) Pytanie jak u psychologa. Tak – wiedziała, może gdzieś tak po miesiącu od rozpoczęcia się dowiedziała. To była moja samodzielna decyzja. Postawiłem ją przed faktem dokonanym. Nic z nią nie konsultowałem. I tak jak niektóre spółki bardzo ograniczają informacje docierające do inwestorów, tak samo traktowałem swoją żonę. Im mniej wiedziała, tym lepiej spała. Potem jednak przyszedł czas, kiedy trzeba ją było poinformować o wynikach. I już nie było tak wesoło. Ma mi za złe, bo to przecież niemałe pieniądze. Można powiedzieć, że to się stało taką naszą małą tajemnicą Poliszynela. Kiedyś mi wyjaśniła, że popełniłem błąd i tyle. Tym razem nie da się tego odwrócić, a żyć trzeba dalej. Nie wywaliła mnie z chaty i nie zmieniła zamków.

MPE: Jaką miałeś wiedzę w momencie, kiedy zaczynałeś? O giełdzie, o spółkach, o gospodarce? Jak byś to opisał?

Marek: Z reguły jestem zawsze ufny. Niestety, jeśli ty jesteś prawdomówny i można na tobie polegać, z reguły ufasz, że inni też tacy będą w stosunku to ciebie. Tak właśnie było ze mną, gdy zaczynałem inwestować na giełdzie. Przystawiałem do niej dokładnie takie same standardy, jakie sam mam w życiu osobistym i zawodowym. Sam niczego przeciw innym nie knuję i nie chcę ich wykorzystać.

Także zaplecze dotyczące giełdy, jak to działa, jak się inwestuje, miałem, natomiast zakładałem, że to wszystko bazuje na uczciwym układzie. Skoro jest spółka i informuje, że za rok wprowadza na rynek produkt i tylko rok wystarczy poczekać i nic się dalej nie wydarzy. Mijają trzy lata i inwestorzy, którzy weszli w tę spółkę, są w czarnej d***e. To tak naprawdę pokazuje, że nie mamy tutaj do czynienia z normalnie działającym mechanizmem giełdowym. Żadne tam KNF – ludzie się odgrażali na forum. I co z tego? Tak naprawdę są nie do ruszenia, szczególnie spółki z NewConnect. Tam moim zdaniem jest z 70% spółek tego typu.

To nie jest sytuacja, że wchodzisz z jakąś małą kwotą, jak ci, co w Stanach w latach 60-tych kupili ileś tam akcji Kodaka za 10 tysięcy dolarów i „zakopali to”. Bo tak miał działać NewConnect – dajesz kapitał na rozwiązania dla jakiegoś start-upa, możesz zapomnieć o swoim tysiącu i po pięciu latach masz zysk. Albo masz dziesięć spółek, każda startuje z nowym projektem, w każdą wkładasz tysiąc złotych – zakładając, że każdy z nich planował uczciwie rozwinąć super biznes, miał napisany biznesplan, to część z tych firm powinna odnieść sukces. Natomiast większość tych firm to są kolesie, którzy pokończyli studia prawnicze, mają jakąś tam podstawę ekonomiczną i wiedzą, jak tego użyć, żeby wykorzystać przeciwko ludziom. Jest sporo takich spółek. I niestety na tamten czas przyjrzałem się kilku takim spółkom i dałem się zwieść ich obietnicom. Tak było na przykład w przypadku spółki Veno.

MPE: A czy miałeś jakąś wiedzę ekonomiczną w takim sensie, że rozumiałeś, jak wpływają na gospodarkę i giełdę stopy procentowe, jak działają podstawowe klasy aktywów, jak działa sprawozdawczość finansowa i co można wyczytać z raportów, albo jak działają cykle gospodarcze? Miałeś dużą wiedzę na takie tematy?

Marek: Na te tematy – nie. Same sprawozdania przeglądałem i czytałem, próbowałem zrozumieć. A jak nie, to zawsze można było wejść na jakieś forum, gdzie ktoś to analizował dogłębnie, rozkładał na czynniki pierwsze. Natomiast wpływ stóp procentowych – nie.

MPE: Czy twoim zdaniem osobowość czy cechy charakteru mogły odegrać w tym wszystkim jakąś rolę?

Marek:Oczywiście, że tak. Zdolność do podejmowania ryzykownych decyzji. Poszukiwanie emocji. Do tego przekonanie o tym, że „co, ja nie dam rady”. Pewność siebie i nie baczenie na inne sygnały, które do mnie docierały.

MPE:Zadajesz sobie czasami pytanie, dlaczego to się wszystko wydarzyło? Masz czasem tego typu refleksje czy raczej zakopałeś to, w takim sensie, że jest to już dla ciebie nieistotne, nie ma do czego wracać?

Marek: No nie. Po części jest to nadal dla mnie traumatyczne przeżycie. Można to porównać bardzo prosto do sytuacji, kiedy ktoś nagle traci dobrą pracę – jest cały syndrom szoku po utracie pracy. Traci wiarę w siebie i w ogóle. Ale nie jestem człowiekiem, który się daje łatwo złamać albo sam się łamie. Trzeba żyć dalej.

MPE: Ale mówisz, że masz wrażenie, że stało się coś złego, nieuczciwego. Czyli ta trauma się za tobą ciągnie?

Marek:Czuję się pokrzywdzony i czuję jakąś niesprawiedliwość społeczną, bo wieloma spółkami ludzie tak zawiadują, żeby naciągnąć przysłowiową ulicę. Są zachęcani do gry, żeby wyciągnąć od nich kasę. Trudno powiedzieć, że padłem tutaj ofiarą, ale na pewno zostałem w tym mechanizmie wyrolowany. No ale jak to mówią, głupich nie sieją, sami się rodzą.

Generalnie jestem odporny na jakieś socjotechniczne zagrywki typu ludzi próbujących cię zagadać na ulicy i wyciągnąć ci portfel albo na promocjach, gdzie dają ci coś spróbować, żebyś szybko kupił. Generalnie na takie rzeczy jestem odporny.

MPE: To dlaczego nie byłeś odporny na tę abstrakcyjną grę? Byłeś kiedyś w kasynie? Miałeś wcześniej hazardowe zagrania z pieniędzmi?

Marek:Nie. Totolotek i zdrapka.

MPE: Gdyby istniała skala pokazująca po jednej stronie „ktoś mi zrobił krzywdę”, a po drugiej stronie „ja jestem za to odpowiedzialny” i musiałbyś podzielić między te dwa ekstrema 100%, jak byś to zrobił?

Marek:Jestem człowiekiem, który uważa, że bierze życie w swoje ręce, więc 90% to jest moja wina. Można powiedzieć, że była jakaś tam mistyfikacja i manipulacja, ale to się dzieje codziennie. Jak ci próbują wmówić w reklamie, że masz wziąć pożyczkę chwilówkę na wakacje albo kupić taki a taki płyn, bo tylko on umyje garnki, też chcą tobą manipulować. Najważniejsze to się nie dać tej manipulacji.

MPE: Czyli było coś atrakcyjnego w tej giełdzie, co cię wciągnęło, a nie wciąga cię w reklamach, telewizji czy gdzieś indziej? Co to może być?

Marek:Powiem tak – pierwsze zarobione w ten sposób wirtualne pieniądze, kiedy człowiek nie musiał machnąć palcem, tylko odpowiednio przedsięwziął swoje zamiary. Na konto wpływały kolejne tysiące, a potem to było już jak w kasynie

MPE: A zdradzisz mi, jaką kwotę ostatecznie straciłeś?

Marek: Ponad roczną pensję. Albo tak z półtora roku. Tak – ponad półtoraroczną pensję.

MPE: 100 tysięcy złotych?

Marek:Niewiele się pomyliłeś.

MPE: To były na tamten czas całe twoje wszystkie oszczędności?

Marek: To była większość.

MPE: Jak to się stało, że zaczynałeś od małych kwot i wjechałeś tak głęboko w swoje oszczędności?

Marek:Głupia sprawa. Zarobiłem 15% z półtora tysiąca. Kurcze – a gdybym tak włożył dwadzieścia albo trzydzieści tysięcy? To by dopiero były porządne pieniądze, a nie tam trzysta złotych czy coś.

MPE: Czyli zwiększyłeś stawkę, praktycznie jak w kasynie, bo liczyłeś na taki sam zysk?

Marek: Tak, tylko w kasynie cały system jest wokół tego stworzony, żeby dać zarobić początkującemu i go wciągnąć. Tu mnie nikt nie wciągnął – wciągnąłem się sam.

MPE: Przed naszą rozmową wspominałeś, że wszystko zaczęło się od spółki Veno z NewConnect? Co to znaczy, że wszystko zaczęło się od Veno?

Marek: Je**ć. Wszystko się zaczęło je**ć od Veno. 2010 rok, końcówka, jakoś to było lipiec czy sierpień. To jest spółka, która prezentowała prototyp samochodu. Uwierzyłem, że to jest perspektywiczna firma, nie zważając na nic innego i faktycznie 95% kapitału, w tym wcześniej zarobionego, przeznaczyłem na zakup akcji tuż przed premierą supersamochodu. Wówczas akcje chodziły po 7 groszy, ja kupowałem po 9 groszy. Później było scalenie 1:155 czy jakoś tak w 2012 – to tu praktycznie leżały na widłach i zeszły do 70 groszy. Sprzedałem wszystko po scaleniu z gigantyczną stratą.

MPE: Co by było, gdybyś trzymał to do dzisiaj?

Marek: Ja się cały czas zastanawiam, czy tego g**na nie kupić. (długi śmiech prowadzącego rozmowę) Na chwilę obecną to wygląda tak, jak miało wyglądać od samego początku, tylko że nikt nie wiedział, a przynajmniej ja nie wiedziałem, że po drodze będzie taka ch**nia. Jak wchodzisz na NewConnect właśnie trzeba kupować akcje za małe kwoty, na przykład 100 albo 200zł, a potem o nich zapomnieć, z nadzieją, że coś urośnie, ale nie jak akcje chodzą po 20zł. Wtedy prezesi się wszystkim dzielą, dodają tam jakieś spółki i robi się cena kilka groszy.

W każdym razie oni od pewnego momentu faktycznie wzięli za to, co zapowiadali

MPE: No ale co by się stało, gdybyś trzymał te akcje do tej pory?

Marek: No to daj – średnia 9 groszy, zjechało na 3 grosze, z tego zrobili 3,5zł, z 3,5zł zrobiło się 70 groszy, a teraz jest za 1,3zł. Nie wiem. Jak to policzysz, to ci wyjdzie.

W pewnym momencie nie dało się tym handlować, a ja miałem tego kuźwa i jeszcze trochę. Ale ci tylko dokończę, ze w tej chwili mają konsorcjum z Politechniką Warszawską, dotację z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju 4 miliony złotych, także są wiarygodni dla państwowych instytucji, które wykładają kasę na rozwijanie jakichś tam podkładów w tym samochodzie. Próbowali wcisnąć Arinerę na giełdę warszawską – nie udało się. Jest w Anglii notowana. Nie wiem, na jakiej zasadzie – pewnie też jakiś angielski NewConnect (śmiech). Ale generalnie składa się ku temu, że za półtora roku będzie to auto w sprzedaży. Może będzie hit. Na dzień dzisiejszy, gdyby ktoś chciał kupić te akcje, to ja bym mu powiedział: „tysiąc złotych, więcej nie kupuj”. Ja miałem takie założenie, kiedy wchodziłem. W momencie kiedy oni prezentowali samochód.

MPE:Dlaczego nie utrzymałeś tego założenia? Co cię skłoniło, żeby wszystkie oszczędności ulokować w jednej spółce z NewConnect? Przecież to podstawowy błąd na tego typu hiperzmiennym rynku?

Marek: To wiązało się z tym, że faktycznie zacząłem żyć emocjami z giełdy, czyli codzienne śledzenie, co się dzieje, nasłuchiwanie. Czytałem wszystko, co jest dostępne. Można powiedzieć, że sam się omamiłem.

MPE: A jak wcześniej rozmawialiśmy i pokazywałem ci indeksy typu WIG Div albo Respect Index, co chwilę się zapalałeś, że byłeś akcjonariuszem między innymi Budimeksu, Wawelu albo KGHM, czyli naprawdę świetnych spółek. Dlaczego z nich rezygnowałeś?

Marek:Najwyraźniej 20% rocznie mi nie wystarczało. W pewnym momencie tak mieszałem na swoim rachunku, że gdybym miał w tej chwili wszystkie spółki, które kupiłem, a potem sprzedałem, miałbym chyba indeks WIG albo WIG20 albo coś takiego.

MPE: A dlaczego kupowałeś takie spółki jak Budimex albo Wawel?

Marek:Dlaczego? Budimex to była historia z poprawą koniunktury w branży budowlanej po kryzysie. Spółka była wytypowana jako kandydat na lidera w tej branży w kolejnych latach. Wygrała kilka dużych kontraktów i wygrywała kolejne. Budowała praktycznie cały nowy kampus Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.

MPE: W takim razie dlaczego ich się szybko pozbywałeś? Przecież to, co mówisz, to są długoterminowe rzeczy, które ujawnią się w cenach akcji po pewnym czasie, a nie z dnia na dzień.

Marek: Bo tutaj było czekanie, a ja nie chciałem czekać. Mówiłem sobie: „tu wskoczę tylko na chwilę i pomnożę zamiast czekać z moimi 40 tysiącami aż wzrośnie o 5% rocznie czy nawet 15-20%, tu przecież na jednej transakcji można machnąć 20%”

MPE: Ale ja widzę, że ty ciągle się ekscytujesz jakimiś dziwnymi spółkami. Mówiłeś mi wcześniej, że wciąż masz akcje Doradcy24. Wspominałeś, że przyglądasz się Gantowi. Coś cię ciągnie w dokładnie tym samym, fatalnym kierunku.

Marek: Nie – Doradcy24 to jest na tej zasadzie, że włożyłem tam 600zł i zobaczymy, co będzie. Jeśli to g**no się w ogóle podniesienie. Bo z tego, że to jest g**no, zdawałem sobie sprawę.

MPE: 600zł to jest kupa kasy. A spółka jest nieprzypadkowo notowana po 1 grosz.

Marek: No zgadza się.

MPE: Na koniec chciałem cię zapytać, jak planujesz zarządzać swoimi oszczędnościami w kontekście przyszłych zobowiązań, chociażby wobec dzieci – masz przecież bardzo dużą rodzinę – albo wobec siebie samego i żony na emeryturze? Pieniądze, którymi ryzykujesz na giełdzie, to są przecież wasze oszczędności.

Marek: Tak – to były oszczędności. Nie wiem, czy powinienem o tym mówić, ale skłaniam się do tego, żeby powierzyć oszczędności zarządzającym towarzystwom. Na razie nie mam podpisanej umowy z domem maklerskim. Parę funduszy obserwowałem – jakiś tam rynek azjatycki, chiński. Wystarczyło to kupić i miałbym 13% rocznie.

MPE: Ale to jest przecież historyczny wynik – nie ma żadnej gwarancji, że to się powtórzy. A lokaty bankowe?

Marek: Nie – w moim przypadku zysk musi być trochę wyższy. Pamiętam jak dziś ten test, który się wypełniało przy zakładaniu rachunku maklerskiego, który miał sprawdzić, jaką jesteś osobą, czy skorą do większego ryzyka kosztem bezpieczeństwa. Jestem skory do ryzyka i na tym popłynąłem. Garnków mi nie wcisną albo jakiegoś żelazka na promocji, ale gdyby mnie na jakimś meetingu ktoś przekonywał, że pomnoży moje oszczędności, pewnie bym się dał nabrać. Nie wiem, jakim cudem nie dałem się nabrać na ten Amber Gold – chyba tylko dlatego, że nie był notowany na giełdzie.

MPE:Dzięki, że dałeś namówić się na rozmowę.

---

Publikujętę rozmowę nie po to, żeby udowadniać jakieś z góry przyjęte tezy typu „giełda to kasyno” albo „fundusze są lepsze niż samodzielne inwestowanie” albo „lokaty bankowe są najlepsze”. Nie jest ona też wymierzona przeciwko wymienionym w niej rynkom lub spółkom – jestem pewien, że inni inwestorzy mogą mieć podobne doświadczenia z handlu innymi papierami wartościowymi.

Chciałem wyłącznie pokazać cały mechanizm z punktu widzenia zagubionego inwestora. Nie z punktu widzenia folderów reklamowych, teorii na temat inwestowania w ryzykowne aktywa czy książek o giełdzie, tylko z punktu widzenia błądzącego inwestora indywidualnego, który wszystko interpretuje po swojemu. Ma do tego pełne prawo. Każdy ma wolność dotyczącą alokacji swoich oszczędności – bierze też wyłączną odpowiedzialność za efekty swoich decyzji.

Kilka wniosków, które nasuwają mi się po rozmowie, brzmi:


b) większe ryzyko nie oznacza automatycznie wyższych zysków, a podejmowanie ryzyka na rynku nie jest równoznaczne z robieniem niemądrych rzeczy, wręcz przeciwnie – ryzyko trzeba podejmować mądrze, to wielka i rzadka sztuka,

c) myślenie życzeniowe nie działa – przyszłe stopy zwrotu nie zależą od tego, jakie przyszłe stopy zwrotu sobie wymyśliliśmy lokując gdzieś oszczędności,

d) na poziomie alokacji między klasy aktywów jest nudniej, ale bezpieczniej niż na poziomie selekcji spółek, inwestorzy indywidualni powinni częściej myśleć w kategoriach alokacji między klasy aktywów dostosowanej do swoich możliwości, celów i potrzeb,

e) giełda nie jest generalnie miejscem przeznaczonym do ekspresji naszych emocji, ale jeśli ktoś jej do tego potrzebuje, może znaleźć dla nich ujście – to może być kosztowne,

f) po nieudanej inwestycji w ryzykowne aktywa proste lokaty bankowe mogą wydawać się spełnieniem najskrytszych marzeń,

g)przypisanie oszczędności do konkretnych celów (np. rezerwy na niespodziewane wydatki, przyszłości dzieci, emerytury) jest bardziej konstruktywne niż traktowanie wszystkiego jako „wolnej gotówki do zainwestowania”,

h) uczenie się na własnych błędach to bardzo powolny proces, ponieważ w naszej naturze leży nieprzyznawanie się do własnych błędów i ich banalizowanie, mamy też skłonność do tkwienia w schematach myślowych,

i) wykształcenie techniczne czy znajomość matematyki nie chronią przed błędami behawioralnymi i "pułapkami myślenia",

j) warto zacząć od gruntownej edukacji na temat tego, jak działa gospodarka (np. stopy procentowe, cykle biznesowe, kredyt, itp.) i na czym opiera się branża inwestycyjna (np. podstawowe klasy aktywów, miary i aspekty ryzyka, sprawozdawczość finansowa, główni dostawcy usług finansowych i zależności między nimi, źródła vs "mikserzy" i intepretatorzy informacji, itp.),

k) na giełdzie "chcieć" zazwyczaj nie znaczy "móc", samo pragnienie zarobienia pieniędzy to za mało



Czy inwestowanie to hazard?

$
0
0
To pytanie nie daje mi spokoju. Nie mogę też dojść do jakiegoś porządku z pojęciami inwestowanie oraz spekulacja. Czym się różnią od siebie? Czym się różnią od hazardu? Czy te trzy pojęcia kompletnie się wykluczają, czy może jednak mają ze sobą coś wspólnego? Czy inwestowanie jest „lepsze” od spekulowania, które z kolei jest „lepsze” od hazardu? A może takie ostre (i dość powszechne) wartościowanie tych słabo zdefiniowanych i różnie rozumianych pojęć prowadzi tylko i wyłącznie do kolejnych nieporozumień i uprzedzeń, które na pewno nie pomagają się nam poruszać po współczesnych finansach?

Dlaczego mnie to męczy? Ponieważ jeśli chcemy zabezpieczać się z myślą o przyszłych wydatkach, np. związanych z dziećmi lub emeryturą musimy inwestować. Pod pojęciem inwestowanie rozumiem po prostu alokację oszczędności w różne klasy aktywów finansowych, w tym ryzykowne jak akcje czy obligacje długoterminowe. Z drugiej strony większość z nas nie chce traktować swoich długofalowych celów jak losu na loterii czy rozdania kart w kasynie na zasadzie „może się uda, może się nie uda”. Jak mają się do tego popularne opinie, również wśród znanych polityków, ekonomistów czy dziennikarzy, że „giełda to kasyno”, „to, co robią fundusze emerytalne, to forma hazardu”, a „fundusze inwestycyjne to jedna wielka loteria”?

W tym artykule zastanawiam się, czym się różnią się oraz co mają ze sobą wspólnego wspólnego inwestowanie, spekulowanie oraz hazard. To moje pierwsze podejście do tego gigantycznego tematu – co jakiś czas mam zamiar do niego wracać.

Mamy różne opinie

Inwestowanie, spekulacja, hazard
Zadałem tytułowe pytanie w jednym z newsletterów wysyłanych do moich czytelników, prosząc o jasną deklarację, czy uważają inwestowanie za hazard czy nie. Szybkie statystyki pokazują, jak bardzo jesteśmy różni w naszych nastawieniach:

- dostałem 21 e-maili zwrotnych zajmujących jakieś stanowisko,
- było 12 głosów na nie (inwestowanie to nie jest hazard),
- było 9 głosów na tak (inwestowanie to jest hazard),

Kilka ciekawych, dłuższych wypowiedzi (anonimowo):

1. „Dla mnie z definicji inwestowanie to rodzaj hazardu i tym właśnie różni się od oszczędzania”.

2. “Hazard to inwestowanie w coś, gdzie stopa zysku jest ogromna, ale pewność jest znikoma. Dlatego np. typowy hazard (jest) w kasynie gdzie liczymy tylko na szczęście, totolotek gdzie wygrana jest (statystycznie) bliska zeru, może być w pewnym sensie podobne dla przeciętnego Kowalskiego, gdyby inwestował w instrumenty ekonomiczne, których nie rozumie i liczy na szczęście, choć tu mimo wszystko wypadłby lepiej, bo strata byłaby mniejsza (giełdy mają zabezpieczenia przed zbyt dużymi stratami).”

3. “Inwestowanie to hazard , można ograniczyć ryzyko, ale nadal jest to loteria.“

4. “Inwestowaniegeneralnie nie jest hazardem, ale może nim być, to głównie zależy od samego inwestującego. Kupno akcji upadającej spółki i liczenie na to, że spółka "jakoś" rozwiąże swoje problemy jest hazardem. Zakup akcji spółki po długotrwałym wzroście (wiadomo, że kiedyś musi przyjść korekta) może być hazardem. To dwa przykłady w których inwestowanie może być hazardem. Możemy mówić o hazardzie, gdy występuje nadmierne ryzyko. Każdy inwestor musi mieć opracowaną strategię inwestowania, w tej strategii jednym z elementów musi być ocena ryzyka.”

Interesujący jest również jeden z komentarzy pod rozmową, którą przeprowadziłem z moim kolegą, który działając w bardzo chaotyczny sposób i traktując giełdę jak kasyno, stracił ok. 100 tysięcy złotych oszczędności handlując udziałami różnych spółek.

„Inwestycja to zaplanowane działanie mające na celu zwiększenie wartości zainwestowanego kapitału. Najważniejszym słowem jest tu chyba "zaplanowane". Najpierw przemyśl, sprawdź, dowiedz się wszystkiego, co możliwe, przeanalizuj wyniki, raporty, rynek, a następnie na podstawie analizy technicznej wybierz najlepszy moment wejścia w dany walor. Tak ja to rozumiem, a wszystko inne dla mnie to już spekulacja / hazard.”

No właśnie– ile osób, tyle opinii. W pewnym sensie inwestowanie, spekulowanie i hazard to po prostu słowa, które każdy interpretuje jak chce i zazwyczaj używa po to, żeby poczuć się lepiej. Krótko mówiąc, „inwestowanie jest tym, co robię ja, a spekulowanie czy hazard jest tym, co robią inni”. W ten sposób używał ich na przykład jeden z czytelników krytykując moje podejście do funduszy inwestycyjnych jako „spekulację”, która nie może się udać i jest z jakiegoś powodu zasadniczo różna / gorsza od jego wizji prawdziwego „inwestowania” (której niestety nigdy nie sprecyzował).

Co mówią profesjonaliści?

Jeden z kluczowych ekonomistów w historii John Maynard Keynes w swojej „Ogólnej teorii zatrudnienia, procentu i pieniądza” pisał, że spekulacja to termin zarezerwowany dla „aktywności polegającej na przewidywaniu psychologii rynku, a inwestowanie dla aktywności polegającej na przewidywaniu rentowności aktywów w trakcie ich całego cyklu życia”.

Wypowiedzi w podobnym tonie przewijały się w ożywionej dyskusji pod wpisem na blogu dla certyfikowanych analityków finansowych, np. „Inwestor to ktoś, kto poszukuje zwrotu z samych aktywów, czy są to dywidendy lub reinwestowane przez spółkę zyski dla akcji czy czynsz z nieruchomości. Z kolei spekulant poszukuje zwrotów wyłącznie ze zmian ceny. Co ważne – inwestor traktuje akcje jak udziały w działającym biznesie, a spekulant traktuje akcje jak abstrakcyjny symbol (kod) giełdowy. Inwestor czuje się właścicielem (lub wierzycielem) firmy, a spekulant uczestniczy w grze o sumie zerowej, która polega na ogrywaniu lub byciu ogrywanym przez innych uczestników rynku”.

Inny komentator podsumował swoje podejście następującymi słowami: „Dla mnie różnica między spekulowaniem a inwestowaniem tkwi w ryzyku płynności (…). Jeśli twój plan zakłada ostateczną sprzedaż jakiegoś aktywu komuś innemu, bez względu na to, czy ma to nastąpić za 8 sekund czy 30 lat, spekulujesz, a nie inwestujesz. Jeśli potrzebujesz kogoś, kto przejmie twoją pozycję, żeby odnieść zysk, jesteś narażony na ryzyko płynności, czyli ryzyko, że rynek może nie być chętny do zakupu w momencie, kiedy ty będziesz chciał sprzedać. Ta definicja sprawia, że większość aktywności na giełdzie podpada pod kategorię spekulacji, ponieważ większość ludzi planuje zamknąć pozycję znajdując inną małpę, która ją kupi”.

W tym sensie inwestowaniem jest nabywanie aktywów, żeby korzystać na wypłacie regularnych kuponów oraz zwrocie nominalnej kwoty pożyczki dla obligacji, wypłacie dywidend przez firmę czy pobieraniu czynszu z nieruchomości. Rynek codziennie wyceniający papiery wartościowe byłby w takim podejściu właściwie niepotrzebny, ponieważ cały zysk pochodziłby nie z ich sprzedaży innym inwestorom, tylko ze stałych dochodów (odsetek, dzielonych między właścicieli zysków lub czynszu). Problem polega na tym, że w rzeczywistości nawet długoterminowy inwestor nastawiony wyłącznie na wypłatę dywidend czy kuponów musi rozumieć znaczenie ceny, po jakiej nabywa prawa do nich prawa.

Dlaczego? Po pierwsze – ponieważ ceny odzwierciedlają istotne informacje o kondycji i perspektywach emitentów papierów wartościowych, w tym ich zdolności do wypłaty kuponów i dywidend w przyszłości. Po drugie – ponieważ pomiędzy ceną i rentownością obligacji oraz ceną oraz stopą dywidendy jest ważna zależność. Im wyższa cena, tym niższa rentowność obligacji lub stopa dywidendy przy takich samych zyskach firmy.

I proszę – nawet inwestowanie z myślą o stałym dochodzie musi zawierać w sobie element spekulacji, chociażby odnośnie zdolności firmy do wypłaty dywidend w kolejnych latach, solidności jej modelu biznesowego czy pozycji konkurencyjnej.

Podobnie z obligacjami długoterminowymi– kupowanie ich zdecydowanie powyżej ceny emisyjnej (co ma miejsce obecnie – bezpośrednio oraz pośrednio przez fundusze obligacji) nie jest najczęściej podyktowane atrakcyjną rentownością do wykupu (która wynosi w tej chwili ok. 2,5% rocznie dla polskich dziesięciolatek i jest niższa niż zwykłe lokaty bankowe), tylko wiarą, że z jakiegoś powodu (np. przedłużającej się deflacji) ich ceny jeszcze wzrosną podwyższając stopy zwrotu. To przecież nic innego jak spekulacja makroekonomiczna.

Z kolei znany amerykański inwestor i założyciel firmy inwestycyjnej Vanguard sprzedającej narzędzia do tzw. inwestowania pasywnego, czyli fundusze ETF oraz fundusze indeksowe, John Bogle widzi różnicę między spekulacją a inwestowaniem następująco: „inwestycja oznacza bycie długoterminowym właścicielem, podczas gdy spekulacja to krótkoterminowy handel (długoterminowymi papierami wartościowymi)”.

Tylko co to znaczy długi termin? Czy sprzedaż jakichś aktywów finansowych z dużym zyskiem po pół roku to jeszcze inwestycja czy już spekulacja? Czy powinienem trzymać przez wiele lat spadające na łeb na szyję akcje spółki seryjnie zawodzącej akcjonariuszy tylko po to, żeby poczuć się inwestorem, a nie spekulantem?

Kryterium czasu jest moim zdaniem niezbyt trafione. Dużo bardziej podoba mi się kryterium oparte o motywy zakupu (po to, żeby sprzedać z zyskiem kontra po to, żeby cieszyć się stałym dochodem) oraz kryterium analizy (ocena na podstawie zainteresowania innych inwestorów oraz krótkoterminowych fluktuacji ceny kontra ocena na podstawie szacunkowych przyszłych przepływów pieniędzy z kuponów, dywidend lub czynszu).

Inna sprawa, że spekulacja ani nie jest naganna, ani równoznaczna z hazardem, ani bezużyteczna. Inny kluczowy współczesny ekonomista Milton Friedman twierdził, że agresywni spekulanci, którzy opierają swoje działania o wyszukiwanie informacji mogących mieć wpływ na przyszłe ceny przyczyniają się swoimi badaniami do zmniejszenia rozdźwięku między ceną a wartością papierów wartościowych. To między innymi dzięki nim rynek jest w dużym stopniu efektywny.

Obecność krótkoterminowych spekulantów gotowych handlować długoterminowymi aktywami jest również przydatna z punktu widzenia płynności – dzięki ich chęci podejmowania ryzyka inni uczestnicy rynku, w tym długoterminowi inwestorzy, mogą zawierać transakcje kupna i sprzedaży praktycznie każdego dnia i osiągać przez to własne cele.

Najważniejsze to odpowiedzieć sobie na pytanie, czy swoje cele finansowe i życiowe skuteczniej osiągniemy działając jak spekulant aktywnie wyszukujący informacje mogące zmienić ceny oraz dostarczający płynności innym inwestorom i zarobku biurom maklerskim poprzez częste transakcje, czy jako stabilniejszy w swoich działaniach długoterminowy inwestor. Moim zdaniem wiele problemów bierze się z nieświadomego mieszania tych dwóch podejść oraz niezrozumienia najważniejszych narzędzi, które pozwalają na skuteczną spekulację (np. analiza techniczna, stop lossy, ostrożne zarządzanie kapitałem) oraz na wieloletnią inwestycję (np. due diligence, dywersyfikacja)

No właśnie– najlepsze jest to, że po świecie chodzi mnóstwo świetnych spekulantów (którzy mają w pompie to, że istnieje negatywny stereotyp na ich temat, tylko działają dalej) oraz beznadziejnych inwestorów (którzy mają o tym, co robią dobre samopoczucie, mimo że tracą pieniądze). Nie jestem zainteresowany hazardem rozumianym jako gry losowe, ale faktem jest, że wszędzie tam, gdzie obok przypadku jest choć odrobina miejsca dla umiejętności (np. brydż, poker czy zakłady bukmacherskie) znajdziemy również świetnych hazardzistów, którzy potrafią wypracować systematyczną przewagę nad resztą uczestników gry.

Które z tych sześciu pól najlepiej opisuje naszą aktywność na rynku?

Być może zamiast skupiać się na unikaniu lub przyklejaniu innym łatek typu inwestor, spekulant czy hazardzista powinniśmy skupić się na tym, czy sami rozumiemy, co robimy; co chcemy osiągnąć; czy jest to realistyczne z naszym przygotowaniem i czy mamy jakiś systematyczny proces, który pozwala nam opanować przypadek i nie ulegać „pułapkom myślenia”.

Bez tego typu refleksji dużo łatwiej zacząć coś, co wydaje nam się „inwestowaniem”, na przykład na przyszłą emeryturę, ale bez systematycznego podejścia i bez wiedzy jest w praktyce nie do odróżnienia od gry losowej (np. częsty handel papierami wartościowymi oparty o przeczucie lub „gorące” informacje czy próby wyczucia rynku na funduszach inwestycyjnych niepoparte żadnymi jasnymi zasadami, które powodują zmianę alokacji między klasy aktywów).

Czym się różni loteria od inwestowania w aktywa finansowe?

Czy giełda to kasyno? Nie - giełda to miejsce, gdzie właściciele oraz wierzyciele firm mogą sprzedawać swoje udziały (akcje) oraz wierzytelności (obligacje) chętnym do ich zakupu. Gdyby istniała giełda lokat bankowych, działałaby identycznie jak giełda obligacji skarbowych i komercyjnych. Właściciele depozytów w bankach mogliby w każdej chwili sprzedać swój dług chętnemu nabywcy po cenie, która mogłaby się różnić od sumy zdeponowanego kapitału i narosłych odsetek. Dlaczego miałaby się różnić?

A choćby dlatego, że osoby, które dwa lata temu zdeponowały oszczędności na trzy lata ze stałym oprocentowaniem 6%, mają w tej chwili coś bardzo atrakcyjnego. Inni inwestorzy, którym banki oferują dzisiaj tylko 3% w skali roku, byliby w stanie dobrze zapłacić, żeby stać się właścicielem depozytu, który przynosi 6% w skali roku.

Albo dlatego, że w mediach pojawiła się jakaś bardzo negatywna informacja o kondycji finansowej banku albo o sporze między akcjonariuszami banku a nadzorem finansowym, która podkopałaby zaufanie do tej instytucji. Być może część właścicieli lokat chciałoby w związku z tym sprzedać swoją wierzytelność komuś innemu i zamienić ją na gotówkę. Jako że wszyscy inni inwestorzy też znają negatywną informację, kupujący pewnie domagaliby się niższej ceny za wierzytelność banku znajdującego się pod medialną presją.

Po co to piszę?Żeby pokazać, że właściciele akcji, obligacji czy jednostek funduszu nie są właścicielami losu na loterii, tylko udziałowego lub dłużnego papieru wartościowego, nie tak znowu różnego od depozytu bankowego. Różnica polega na codziennej wycenie i zmienności, którą niektórzy utożsamiają z hazardem.

Ale zastanówmy się nad tym. Czy kupując los na loterii, wysyłając totolotek albo grając w ruletkę nabywamy coś, co będzie miało wartość w przyszłości? Czy stajemy się udziałowcami lub wierzycielami jakiejś firmy?

Nie – nasz los na loterii lub kupon totolotka przestaje mieć wartość natychmiast po losowaniu, które jest jasno zdefiniowane w czasie (np. jutro). W trakcie losowania mamy do czynienia z zero-jedynkowym wynikiem. Albo wszystko tracimy, albo wygrywamy jakąś stawkę. Potem los przestaje być ważny. Czy ktoś próbował kiedykolwiek odsprzedać komuś innemu pusty los zaraz po losowaniu? Życzę powodzenia.

Co ważne– prawdopodobieństwo dużej wygranej jest minimalne. Gdzieś czytałem, że szansa na trafienie szóstki w totolotka jest porównywalna z szansą na to, że zrzucając igłę z helikoptera zawieszonego na wysokości stu metrów trafimy w rozciągniętą kilka centymetrów nad ziemią nitkę. A jeszcze ważniejsze jest to, że nic by nam nie pomogło kupienie stu albo tysiąca losów. Prawo dużych liczb też jest przeciwko nam – „inwestując” w dużą liczbę losów jeden milion złotych możemy oczekiwać odzyskania połowy z tej kwoty. We wszystkich grach losowych przewaga jest zawsze po stronie organizatora (np. kasyna) i nie ma łatwej metody (typu szeroka dywersyfikacja) na zmienienie tego.

Dla mnie to dwie najważniejsze różnice między grami losowymi a świadomym inwestowaniem. Akcje i obligacje to wieloletnie aktywa z reguły utrzymujące (mniejszą lub większą) wartość. Po drugie istnieją stosunkowo nieskomplikowane i skuteczne metody ograniczania losowości (w tym ryzyka całkowitej utraty wartości przez jakiś papier wartościowy), chociażby poprzez szeroką dywersyfikację, gruntowną analizę opartą o sprawozdania finansowe czy stop lossy.

Trzecia różnica polega na tym, że papiery wartościowe to produktywne aktywa (oparte o zobowiązania i kapitał działających firm i instytucji) w przeciwieństwie do losów na loterii czy hazardowych zakładów. Nigdy nie spotkałem się z kuponem totolotka, który wypłacałby regularne dywidendy lub odsetki.

Tak więc inwestowanie w aktywa finansowe to nie jest z zasady hazard czy gra losowa. Ale może się nią z łatwością stać. Inwestowanie zakłada wolność ludzi, którzy podejmują indywidualne decyzje dotyczące kupna i sprzedaży różnych aktywów, od akcji po jednostki funduszy inwestycyjnych. Rynki są otwarte w każdy dzień roboczy i pozwalają na każdy rodzaj aktywności, również częste, nieprzemyślane, emocjonalne, przypadkowe transakcje.

To jest właśnie kontekst, w którym część uczestników rynku zachowuje się jak w kasynie. Rynek to nie jest kasyno. Ale ze względu na to, że jest bardzo zmienny pozwala niektórym wolnym ludziom zachowywać się jak w kasynie. Czyli jak?

W tym momencie chciałbym przytoczyć listę jedenastu objawów, opracowaną przez psychologa Paula Gooda, które mogą wskazywać na to, że traktujemy rynki jak miejsce do hazardu (źródło):
1. Duże ilości transakcji bez jasnego celu i dla ekscytacji.
2. Obsesyjne myśli o swoich ryzykownych inwestycjach, które wypierają lub kolidują z myślami o rodzinie, życiu towarzyskim czy pracy.
3. Potrzeba zwiększenia zaangażowania w ryzykownych inwestycjach, szczególnie poprzez lewarowanie (inwestycje na kredyt).
4. Wielokrotne i nieskuteczne próby porzucenia aktywności na rynkach (np. przeznaczanie na inwestycje finansowe kolejnych pieniędzy, które miały tam nigdy nie trafić).
5. Niepokój i irytacja, gdy musimy przestać interesować się inwestycjami lub gdy na koncie leży gotówka.
6. Zaangażowanie w ryzykowne inwestycje, żeby uciec lub odsunąć uwagę od realnych problemów.
7. Próby odrobienia strat przez zwiększanie stawki i myślenie o tym, żeby się „odkuć”.
8. Okłamywanie bliskich o skali zaangażowania w aktywność inwestycyjną.
9. Popełnianie przestępstw, żeby finansować swoją aktywność na rynku (np. kradzież, defraudacja).
10. Poświęcanie ważnych relacji z ludźmi lub ważnych szans edukacyjnych czy zawodowych, żeby móc więcej czasu spędzać na aktywności inwestycyjnej.
11. Poleganie na finansowej pomocy innych po nieudanych operacjach inwestycyjnych.
Ryzykowne inwestycje mogą dostarczyć kontekstu do tego typu zachowań, mimo że nie takie jest ich przeznaczenie i nie takie są najlepsze praktyki dotyczące lokowania oszczędności w rynkowe klasy aktywów (np. akcje czy długoterminowe obligacje).

Warto również rozumieć, że w interesie wielu przedstawicieli branży finansowej (np. biur maklerskich czy sprzedawców funduszy inwestycyjnych) nie jest wyprowadzanie klientów marzących o szybkim „pomnażaniu oszczędności” na rynku z błędu, tylko wykorzystywanie ich słabości w myśleniu o pieniądzach, w tym hazardowych instynktów. Tak więc częścią hazardowego nastawienia jest również zgubne przekonanie, że da się łatwo i przyjemnie „zarabiać na swoich inwestycjach”, czy to bezpośrednich w spółki, czy przez narzędzia i programy do wspólnego inwestowania – bez wiedzy, bez ryzyka, bez kosztów.

Niepewność

Na koniec chciałem zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz. Wydaje mi się, że inwestowanie w aktywa finansowe ma tak złą famę, ponieważ zawiera dużą dozę ryzyka i niepewności. Żadna z rynkowych inwestycji nie daje gwarancji, czyli mamy do czynienia z loterią lub kasynem.

Takie myślenie bardzo łatwo sprowadzić do absurdu, co wskazuje na jego logiczną słabość. W rzeczywistości większość naszych codziennych decyzji jest obarczonych niepewnością, a przydatnym narzędziem do ich analizy jest rachunek prawdopodobieństwa. Lekarze mogą poinformować nas o szansach na przeżycie jakiejś operacji – jej wynik jest niepewny, ale musimy podjąć decyzję. W jakimś sensie lekarze i my jesteśmy wtedy hazardzistami. Ale czy to oznacza, że leczenie ludzi to kasyno?

Niepewność towarzyszy nam również podczas wyboru partnera życiowego czy zmiany pracy. Rezultaty tych wyborów mogą być różne. Część małżeństw kończy się rozwodem i innymi nieprzyjemnościami. Czy to znaczy, że dobieranie się w pary to kasyno? Otwierając własną działalność gospodarczą nasze statystyczne szanse na przetrwanie w biznesie pierwszego roku wynoszą ok. 70%. Czy to znaczy, że praca na swoim to hazard?

Tylko dlatego, że jakaś decyzja jest niepewna i można ją opisać za pomocą języka stosowanego w rachunku prawdopodobieństwa nie oznacza, że mamy do czynienia z hazardem. Czy nam się to podoba, czy nie, niepewność jest częścią większości dziedzin życia, które – gdybyśmy bardzo chcieli – dałoby się też opisać za pomocą zaawansowanej statystyki.

Zresztą, gdyby się nad tym głęboko zastanowić nawet depozyty bankowe, obligacje skarbowe i gotówka są niepewne, ponieważ w gruncie rzeczy ich wartość zależy od tego, czy główne instytucje państwowe i system finansowy będą wypłacalne i wiarygodne dla społeczeństwa. Gdyby podliczyć wszystkie społeczeństwa, które stworzyły kiedykolwiek jakiś system finansowy, okazałoby się, że spora część z nich doświadczyła różnych form załamania, bankructwa czy rewolucyjnej zmiany. Niepewność to naturalne i powszechne zjawisko, więc nie rozumiem, dlaczego jest tak demonizowane w odniesieniu do aktywów finansowych.

Podsumowanie

Uważam, że pojęcia inwestowanie, spekulacja oraz hazard nie są od siebie niezależne – trudno byłoby stworzyć wykluczające się definicje. Nie sądzę, żeby to miało jakieś większe znaczenie, ponieważ zachowanie większości osób zarządzających swoimi oszczędnościami jest bardzo dynamiczne i może płynnie przechodzić od czegoś, co przypomina inwestowanie, do czegoś, co przypomina hazard.

Tym niemniej, gdyby mnie ktoś dzisiaj pytał o zdanie, powiedziałbym, że:

1.łatki, jakimi siebie i innych opisujemy, są mniej ważne niż jakość procesu, strategii lub zasad, którymi się kierujemy podczas podejmowania decyzji – tylko na tym warto się skupiać,

2. giełda to nie jest kasyno, ale niektórzy uczestnicy rynku mają skłonność do zachowań hazardowych,

3. inwestowanie to nie jest loteria, a przynajmniej nie powinno nią być, jeśli zastosujemy się do dobrych praktyk związanych np. z dywersyfikacją i innymi metodami kontroli ryzyka oraz wykluczania przypadku,

4. spekulacja na aktywach finansowych opiera się na próbach zarobienia na krótkoterminowych trendach lub nieefektywnościach rynku, przez co znacznie ważniejsza jest ocena zachowania innych inwestorów (którzy mają drożej odkupić nasze aktywa) i analiza fluktuacji cen niż analiza fundamentów biznesu, np. spodziewanych przepływów pieniędzy z podziału zysku w długim terminie,

5. inwestycja w aktywa finansowe opiera się na analizie kondycji i perspektyw emitenta, w szczególności wieloletnich przepływów pieniędzy w formie dywidend (akcje) oraz kuponów (obligacje) wypłacanych przez firmę lub instytucję i nie jest motywowana chęcią szybkiej odsprzedaży aktywów po wyższej cenie,

6. lepiej być świetnym spekulantem niż beznadziejnym inwestorem,

7. nikt nikomu nie zabroni twórczego łączenia warsztatu spekulacyjnego i inwestycyjnego – trzeba je jednak najpierw posiadać,

8. większość osób gromadzących oszczędności na długofalowe cele typu wydatki związane z dziećmi czy emeryturą potrzebuje nie aktywnej spekulacji, tylko prostego, nieangażującego procesu inwestycyjnego, który z dużym prawdopodobieństwem pozwoli zrealizować cele,

9. słowa inwestor i inwestycja są często używane w dość luźny sposób, żeby polepszyć swoje samopoczucie dotyczące alokacji oszczędności w różne aktywa finansowe, słowa spekulant, spekulacja, hazard, kasyno, loteria, itp. są często używane w luźny sposób, żeby pogorszyć samopoczucie innych.

Na zakończenie jeszcze jeden cytat, który może być inspirujący dla kogoś szukającego odpowiedzi na pytanie, czym się różni inwestowanie, spekulacja oraz hazard:

„W każdym momencie na rynku odbywają się trzy równoległe gry– gra losowa, gra umiejętności i gra strategiczna. Gry losowe to hazard, gry umiejętności to spekulacja, a gry strategiczne to inwestowanie. Najlepiej to zrozumieć przyglądając się bliżej definicjom. Inwestorzy, jak Warren Buffet, chcą obliczyć wartość wewnętrzną firmy. Ich horyzont inwestycyjny jest taki sam jak horyzont konieczny, żeby firma wprowadziła w życie swoją strategię, czyli zazwyczaj lata lub dekady. Spekulanta nie obchodzi wewnętrzna wartość firmy. Obchodzi go tylko to, jak obecnie wygląda zainteresowanie wśród sprzedających i kupujących na giełdzie. Najważniejszy jest w tym wszystkim aspekt, który można nazwać konkursem piękności – czy ludziom spodobają się jakieś papiery wartościowe i czy będą chcieli za nie wkrótce zapłacić więcej? A hazardzista to po prostu jeszcze bardziej spekulacyjny spekulant, który obstawia jakiś wynik, ponieważ ma przeczucie, że wie, co się wydarzy.” (Alfred R Berkeley, znalezione tutaj

Tutaj wszystkie artykuły o rynkach akcjiryzyku inwestycyjnym oraz funduszach inwestycyjnych.


Ulga podatkowa na emeryturę IKZE za 2014 – jak ją wykorzystać?

$
0
0
Rozliczenie podatku dochodowego za 2014 będzie trzecim, przy którym skorzystam z odliczenia składki emerytalnej IKZE od podstawy opodatkowania. W tym roku limit wpłat na indywidualne konto zabezpieczenia emerytalnego wynosi 4495,20zł– wykorzystałem całą kwotę. Wiem, że mój podatek dochodowy będzie rozliczany w całości po stawce 18% (pierwszy próg), co oznacza, że urząd skarbowy zwróci mi z tytułu ulgi emerytalnej IKZE 809zł po tym, jak na początku 2015 złożę deklarację PIT. Gdybym płacił część podatku po stawce 32%, moja ulga emerytalna z tytułu składki na IKZE mogłaby wynieść nawet 1438zł.

Wciąż niewiele osób korzysta z odliczenia składki emerytalnej na indywidualne konto zabezpieczenia emerytalnego od podatku dochodowego z pracy. Co więcej – niewiele osób w ogóle o niej wie lub, jeśli wiedzą o jej istnieniu, rozumie jej istotę. Wszyscy intuicyjnie rozumiemy ulgę prorodzinną na dzieci czy ulgę związaną z darowiznami, ale ulga podatkowa przypisana do IKZE (części tzw. trzeciego filaru) jest dużo mniej intuicyjna. Nic dziwnego – istnieje dopiero od 2012 roku i w pierwszym momencie może wydawać się skomplikowana.

Jak skorzystać z ulgi podatkowej przypisanej do indywidualnego konta zabezpieczenia emerytalnego w 2014?

Na czym polega IKZE?

Ulga emerytalna w podatku PIT IKZE 2014
IKZE to indywidualne konto, na którym możemy gromadzić długoterminowe aktywa finansowe z myślą o prywatnej emeryturze. W kilkudziesięciu poprzednich artykułach przedstawiałem to rozwiązanie w szczegółach, między innymi najważniejsze zasady IKZE oraz mechanizm działania ulg podatkowych przypisanych do tego konta emerytalnego (oraz do IKE).

W skrócie:konto IKZE można założyć w głównych instytucjach finansowych – bankach, zakładach ubezpieczeń, towarzystwach funduszy inwestycyjnych, biurach maklerskich oraz powszechnych towarzystwach emerytalnych.

W praktycenie każdy bank czy zakład ubezpieczeń ma w ofercie indywidualne konta zabezpieczenia emerytalnego. Niestety – ich oferta jest wciąż stosunkowo ograniczona, szczególnie jeśli chodzi o proste, gwarantowane instrumenty finansowe, na których najchętniej gromadzą pieniądze Polacy (np. lokaty – tutaj krytyczna recenzja IKZE w ING Banku Śląskim). Znacznie lepiej wygląda oferta IKZE w towarzystwach funduszy inwestycyjnych (np. Legg Mason, Union Investment czy TFI ING), zakładach ubezpieczeń oraz biurach maklerskich (np. DM BDM, DM BOŚ, DM BZWBK).

Ważne!Konto IKZE to osobny produkt – nie da się „opakować” każdej lokaty czy rejestru funduszy inwestycyjnych w indywidualne konto zabezpieczenia emerytalnego i korzystać na odpisach podatkowych. Część instytucji finansowych aktywnie zabiegających o względy oszczędzających (np. BGŻ Optima, Meritum Bank, Skandia, Aegon, Quercus TFI czy Noble Funds TFI) w ogóle nie posiada w ofercie kont emerytalnych IKE oraz IKZE. Nie da się też „podłączyć” IKZE pod jednostki funduszy zgromadzonych w Supermarkecie Funduszy Inwestycyjnych mBanku czy platformie BossaFund. To po prostu osobny produkt i osobna umowa, którą zdecydowały się oferować tylko niektóre instytucje.


Ulgi w podatkach przypisane do IKZE

Do konstrukcji prawnej indywidualnego konta zabezpieczenia emerytalnego (tutaj ustawa) przypisane są tak naprawdę dwie ulgi podatkowe. Bardziej spektakularny jest odpis od podstawy opodatkowania podatkiem dochodowym z pracy (PIT-36, PIT-37, PIT-37L, PIT-28), ale IKZE to również ochrona przed 19% zryczałtowanym podatkiem od zysków kapitałowych (tzw. podatek Belki), który znamy chociażby z lokat bankowych czy kont oszczędnościowych.

Ale po kolei. Kto może odpisać wpłatę na konto emerytalne IKZE za 2014 i zyskać ulgę w podatku dochodowym? Wszyscy, którzy rozliczają się:

1. na zasadach ogólnych według skali podatkowej (deklaracje PIT-37 i PIT-36)
2. za pomocą ryczałtu ewidencjonowanego (PIT-28)
3. liniowo w skali 19% (PIT-36L)

Odpisu wpłaty na konto IKZE nie dokonają natomiast osoby stosujące kartę podatkową (PIT-16A), rozliczające dochody z giełdy oraz innych przychodów kapitałowych, np. forex (PIT-38) czy rozliczający się ze zbycia nieruchomości (PIT-39).

Zdecydowana większość osób pracujących na umowę o pracę, umowy cywilnoprawne (zlecenie, dzieło) oraz prowadzących własną działalność gospodarczą może korzystać z odliczenia składki na indywidualne konto zabezpieczenia emerytalnego od podstawy opodatkowania.

Ile można zaoszczędzić na podatku dochodowym w 2014 dzięki IKZE?

Sprawdźmy, ile warta będzie ulga związana z kontem emerytalnym IKZE dla trzech różnych scenariuszy. Zakładamy, że na nasze konto IKZE wpłaciliśmy w 2014 całość ustawowego limitu, czyli 4495,20zł. Obliczamy wartość odliczenia dla:

a) osoby, która osiągnęła w 2014 roku 100 tysięcy złotych dochodu i „wpada” częściowo w drugi próg podatkowy (32%),
b) osoby, która osiągnęła w 2014 roku 50 tysięcy złotych dochodu i rozlicza się w 100% w pierwszym progu podatkowym (18%),
c) osoby, która osiągnęła w 2014 roku 100 tysięcy złotych dochodu i rozlicza się liniowo (19%).

Ile można odpisać od podatku za wpłatę na konto emerytalne IKZE 2014

Zakładając, że wykorzystaliśmy cały limit wpłat na IKZE w 2014 roku, nasza ulga w podatku dochodowym wyniesie:

a) 1438zł dla osoby płacącej część podatku w drugim progu,
b) 809zł dla osoby płacącej cały podatek w pierwszym progu,
c) 854zł dla osoby rozliczającej się liniowo.

Są to maksymalne wartości odpisów– ulga emerytalna związana z IKZE nie może być w 2014 wyższa. Ale nie ma obowiązku wykorzystywania całego limitu wpłat. Sprawdźmy, ile zaoszczędzi na podatku dochodowym osoba, której dochód przed opodatkowaniem to 3 tysiące złotych miesięcznie w trzech różnych scenariuszach:

a)wpłaciła w 2014 na IKZE 1000zł
b) wpłaciła w 2014 na IKZE 2000zł
c) wpłaciła w 2014 na IKZE 3000zł

Ulga na emeryturę 2014 IKZE - jak to działa, ile można odpisać

Do zaoszczędzania dzięki składce na indywidualne konto zabezpieczenia emerytalnego jest przy takich założeniach:

a) 180zł przy wpłacie 1000zł
b) 360zł przy wpłacie 2000zł
c) 540zł przy wpłacie 3000zł

Jak nietrudno obliczyć, dla osoby rozliczającej się w całości w pierwszym progu podatkowym, czyli płacących 18% podatku dochodowego, za każdy zgromadzony na IKZE tysiąc złotych możemy odpisać 180zł podatku dochodowego w rozliczeniu rocznym. Dla osoby rozliczającej się częściowo w drugim progu podatkowym jest to 320zł za każde 1000zł wpłaty na IKZE, a dla osoby na podatku liniowym jest to 190zł za każdy tysiąc.

Ulgę emerytalną w podatku dochodowym, jak wiele innych ulg, rozlicza się za pomocą deklaracji PIT/O dołączanej do głównego zeznania podatkowego.


Czy pieniądze zgromadzone na IKZE można w każdej chwili odzyskać?

Tak – ale wtedy w zeznaniu podatkowym za rok zwrotu środków z IKZE musimy całą kwotę zapisać jako nasz dochód i odprowadzić podatek według aktualnej skali podatkowej. Innymi słowy, zwrot środków łączy się ze zwrotem ulgi podatkowej. Z IKZE nie można wykonywać częściowych zwrotów (np. 10% kwoty) – tylko zwrot całości.

Jest jeszcze druga możliwość– oszczędności na IKZE można wypłacić po osiągnięciu 65 roku życia (w ratach lub w całości) korzystając z preferencyjnej, zryczałtowanej stawki podatkowej w wysokości 10%. Ale i tak w momencie wypłaty środków na cele emerytalne będziemy musieli zwrócić część uzyskiwanych dzisiaj odpisów podatkowych.

Czy to się opłaca? Konstrukcja IKZE wygląda na pierwszy rzut oka bardzo nieintuicyjnie, ale to bardzo korzystne rozwiązanie. W poprzednich artykułach obliczyłem i opisałem w szczegółach, ile wynoszą korzyści z gromadzenia w ten sposób długoterminowych oszczędności. W innym artykule opisałem możliwe scenariusze życiowe, kiedy IKZE przestaje się opłacać.

Osobiście uważam, że kluczem do wykorzystywania kont emerytalnych IKE i IKZE są w równym stopniu wyjątkowo korzystne ulgi podatkowe, umiejętność prowadzenia rentownych, długoterminowych inwestycji oraz unikanie nadmiernych kosztów oraz ryzyka w stosunku do naszej tolerancji na nie oraz finansowej zdolności do jego ponoszenia.


Dlaczego polecam to konto? Ponieważ daje dostęp do dużej ilości funduszy reprezentujących różne klasy aktywów (w tym pokrewne bezpiecznym lokatom bankowym, np. fundusz gotówkowy) i gotowych rozwiązań dla długoterminowych inwestorów (np. fundusze cyklu życia), nie obciąża klienta kosztami założenia i prowadzenia konta oraz oferuje najniższe na rynku stałe opłaty za zarządzanie (wliczone w notowania specjalnej jednostki K) dla inwestorów detalicznych.

Tutaj wszystkie artykuły o trzecim filarzeIKE oraz IKZE.

Czy indywidualne konto emerytalne uprawnia do odliczenia od podatku?

$
0
0
Nie – odpis od podatku dochodowego z pracy to cecha indywidualnego konta zabezpieczenia emerytalnego (IKZE), a nie indywidualnego konta emerytalnego (IKE). To dwa odrębne konta i dwie niezależne od siebie konstrukcje prawne dostępne dla wszystkich oszczędzających. Jeśli ktoś poszukuje informacji o odliczeniu od podatku składki na indywidualne konto zabezpieczenia emerytalnego za 2014, polecam poprzedni artykuł.

W praktyce, jeśli chcemy, możemy posiadać oba konta emerytalne – IKE oraz IKZE – i korzystać na ich uprzywilejowanym statusie podatkowym. Ale tylko wpłaty na IKZE możemy odliczyć od podstawy opodatkowania w rocznym zeznaniu PIT-36, PIT-37, PIT-37L lub PIT-28 (w zależności, w jaki sposób osiągamy i opodatkowujemy dochody z pracy) i dzięki temu zapłacić niższy podatek dochodowy za 2014 oraz budować oszczędności na przyszłość. W poprzednich artykułach opisałem w szczegółach mechanizm działania ulgi podatkowej IKZE, w tym limit wpłat w 2014, oraz obliczyłem, kiedy korzystanie z niej się opłaca, a kiedy się nie opłaca.

W takim razie, skoro indywidualne konto emerytalne (IKE) nie uprawnia do odpisu podatkowego, jaki jest sens jego posiadania? Na czym polega ulga podatkowa przypisana do IKE i czy warto wykorzystać limit wpłat na IKE do końca 2014r.?

Tarcza podatkowa dla długoterminowych oszczędności

Indywidualne konto emerytalne odpis od podatku
Główną korzyścią z gromadzenia oszczędności pod parasolem indywidualnego konta emerytalnego jest ich ochrona przed podatkiem od zysków kapitałowych (tzw. podatek Belki). Wszyscy znamy ten podatek ze zwykłych rachunków oszczędnościowych, lokat bankowych, rejestrów funduszy inwestycyjnych, polis inwestycyjnych, wypłat dywidendy ze spółek giełdowych oraz wypłat kuponów z obligacji skarbowych i korporacyjnych. Ale przypomnijmy sobie pokrótce jego działanie.

Załóżmy, że nasze długoterminowe oszczędności wynoszą 50 tysięcy złotych. Pochodzą z zarobków, które już raz zostały opodatkowane w momencie wypłaty. W pierwszym scenariuszu utrzymujemy je na prostym koncie oszczędnościowym oprocentowanym na 4% rocznie (tyle daje na dzień 6 grudnia 2014r. Bank Smart - właśnie do kwoty 50 tysięcy złotych). Co miesiąc odsetki są dopisywane do stanu konta. Ale co miesiąc od tych odsetek pobierane jest także 19% zryczałtowanego podatku Belki. Ile przy takich założeniach „kosztuje” nas oszczędzanie na koncie oszczędnościowym w banku?

indywidualne konto emerytalne niższe podatki

W miesiącu, gdy na koncie znajdowało się dokładnie 50 tysięcy złotych, a jego oprocentowanie wynosiło 4% w skali roku, zapłacimy 32zł podatku Belki. Wraz ze wzrostem wartości konta rosnąć będzie również kwota miesięcznego podatku.

Przy 55 tysiącachbędzie to 35zł podatku miesięcznie. Przy 60 tysiącach złotych będzie to 38zł miesięcznie. A przy 100 tysiącach będzie to 63zł miesięcznie. Wystarczy pomnożyć sobie te kwoty przez ilość miesięcy w roku, żeby wyszły naprawdę solidne pieniądze. A przecież część naszych oszczędności będzie z nami nie tylko przez 12 miesięcy, tylko dużo, dużo, dużo dłużej, ponieważ planujemy wykorzystać te pieniądze dopiero w odległej przyszłości (np. na edukację dzieci czy wydatki na emeryturze) lub po prostu konsekwentnie budujemy swój majątek.  Czy ktoś rozumie, dlaczego masowo utrzymujemy tego typu oszczędności na zwykłych kontach oszczędnościowych lub krótkoterminowych lokatach bankowych z regularnie naliczanym podatkiem Belki?

A jak działa podatek Belki na zwykłych rejestrach funduszy inwestycyjnych (np. w SFI mBanku czy BossaFund) czy ubezpieczeniach na życie z funduszami kapitałowymi (np. Aegon, Skandia czy Generali)? W tych produktach finansowych wynik jest niepewny: można zyskać lub stracić – podatek Belki zapłacimy tylko gdy zrealizujemy zysk. Co to znaczy zrealizować zysk?

Na zwykłych rejestrachfunduszy inwestycyjnych podatek Belki zostanie naliczony, gdy złożymy zlecenie odkupienia lub konwersji jednostek, które wypracowały nam zysk. Na polisie inwestycyjnej będzie odrobinę inaczej – podatek Belki zaczynamy płacić, gdy wypłaty z rachunku polisy przekraczają wpłacony kapitał (czyli "wgryzamy" się w zyski kapitałowe).

Przyjrzyjmy się temu na przykładzie. Znowu mamy 50 tysięcy złotych oszczędności, za które na początku roku nabyliśmy jednostki funduszy inwestycyjnych. Przez pięć lat portfel pracował nam w tempie 5% rocznie. Na zakończenie inwestycji umarzamy jednorazowo wszystkie jednostki. Ile podatku naliczy towarzystwo funduszy inwestycyjnych lub zakład ubezpieczeń?

indywidualne konto emerytalne odliczenie od podatku

Należny podatek po pięciu latach to ok. 2625zł. A co by było gdybyśmy zwiększyli średnioroczną stopę do 6%? Kwota podatku skacze do ponad 3200zł. A przy kwocie 70 tysięcy złotych i stopie zwrotu 6% rocznie? Podatek na zakończenie inwestycji to prawie 8300zł.

Pomyślmy o tym. Czy w kontekście prywatnej emerytury 70 tysięcy złotych oszczędności to astronomiczna kwota? Raczej nie. Jeśli myślimy o zapewnieniu sobie istotnego dochodu z oszczędności przez wiele lat będziemy musieli zgromadzić kilka-kilkanaście razy więcej pieniędzy w trakcie życia zawodowego (kiedyś opisywałem, jak można to stosunkowo łatwo obliczyć). Przy większych kwotach i dłuższym okresie korzyści z unikania podatku Belki na naszych długoterminowych oszczędnościach będą więc wielokrotnie większe.
A jak działa podatek Belki na rachunkach inwestycyjnych, na których możemy nabywać bezpośrednio na giełdzie akcje spółek (np. dywidendowych) oraz obligacje skarbowe i korporacyjne? Jest odejmowany automatycznie (jak na lokacie) od wartości wypłacanej dywidendy lub kuponu – na nasze konto trafia więc zysk netto (dywidenda lub kupon pomniejszone o 19% podatku). Jeśli udało nam się sprzedać papiery wartościowe z zyskiem, na koniec roku samodzielnie odprowadzamy od zysku podatek i składamy specjalne zeznanie podatkowe PIT-38 od dochodów kapitałowych.

Przyjrzyjmy się temuna przykładzie. Znowu dysponujemy kwotą 50 tysięcy złotych, za którą nabyliśmy portfel akcji kilku spółek wypłacających atrakcyjne dywidendy. Stopa dywidendy w odniesieniu do zainwestowanej kwoty wynosi w całym roku 7%. Ile wyniesie nas w tym roku podatek Belki?

indywidualne konto emerytalne a odliczenie podatkowe

Całe 665zł trafi do skarbu państwa zamiast do naszej kieszeni. I tak za każdym razem, gdy otrzymujemy dywidendę, odsetki lub sprzedajemy papiery wartościowe z zyskiem.

Jednym z dostawcówrachunków inwestycyjnych w formie IKE i IKZE jest dom maklerski BDM, w którym od 2012 prowadzę swoje indywidualne konto zabezpieczenia emerytalnego. Dywidendy trafiają na nie w całości (kwota brutto jest kwotą netto), a sprzedanych z zyskiem papierów wartościowych nie muszę rozliczać w zeznaniu rocznym PIT-38.

Koszt utrzymywania długoterminowych oszczędności na zwykłych rachunkach

Po co przedstawiam te obliczenia? Żeby pokazać, jakie mogą być koszty utrzymywania długoterminowych oszczędności na zwykłych rachunkach oszczędnościowych, zwykłych rejestrach funduszy inwestycyjnych i polisach inwestycyjnych oraz na zwykłych rachunkach maklerskich.

Każde z tych narzędzifinansowych występuje w formie indywidualnego konta emerytalnego, które pozwala chronić długoterminowe oszczędności przed erozyjnym wpływem podatku od zysków kapitałowych. I to jest właśnie cały sens ulgi podatkowej przypisanej do IKE. Na kontach IKE (oraz IKZE) opisany powyżej podatek nie jest naliczany - bez względu na to, czy konto ma formę depozytu bankowego, rejestru funduszy inwestycyjnych, ubezpieczenia na życie czy rachunku maklerskiego.

Oczywiścieroczny limit wpłat na indywidualne konto emerytalne jest ograniczony (w 2014r. to 11238zł), ale wystarczą cztery lata wpłacania całego limitu, żeby operować kwotami, których użyłem w symulacjach podatku Belki dla różnych instrumentów finansowych. Po kilkunastu latach systematycznego oszczędzania pod parasolem IKE przyrost korzyści podatkowych będzie jeszcze bardziej widoczny.

Niestety na pierwszy rzut oka wydaje się, że nic nie ma do ugrania. To sprawia, że wiele osób przez lata utrzymuje swoje długoterminowe oszczędności na zwykłych, opodatkowanych rachunkach i ponosi tego koszty.

Jednym z polecanych przeze mnie dostawców kont emerytalnych IKZE i IKE jest towarzystwo funduszy inwestycyjnych ING (szczegółowa recenzja tego rozwiązania tutaj).

Podkreślam, że chodzi o długoterminowe oszczędności, czyli takie, których nie planujemy konsumować w przewidywalnej przyszłości. To pieniądze, których zadaniem jest zapewnianie nam komfortu psychicznego, gdy myślimy o dużych wydatkach związanych z emeryturą czy też o długofalowym budowaniu majątku. IKE nie nadaje się generalnie do oszczędzania na krótkoterminowe i średnioterminowe cele, np. nowy samochód, pomysł na własny biznes czy remont domu.

Dlaczego to tak ważne?Ponieważ tarcza podatkowa powiązana z IKE na niewiele się przyda, jeśli zażądamy zwrotu zgromadzonych na tym koncie oszczędności przed 60 rokiem życia (lub 55 rokiem życia, jeśli posiadamy uprawnienia do wcześniejszej emerytury). Przedterminowy zwrot oszczędności z IKE skutkuje naliczeniem podatku Belki od zysków ze zgromadzonego kapitału – jedyną korzyścią staje się wtedy jego odroczenie w czasie.

Jakie są moje doświadczenia po trzech latach prowadzenia IKE?

Prowadzę swoje indywidualne konto emerytalne od czerwca 2012 roku (od niedawna w ING TFI) i co roku wykorzystuję maksymalne limity wpłat. Planuję robić to nadal, jeśli tylko będzie mnie na to stać. Po raz pierwszy zainteresowałem się IKE, gdy z rynku zniknęły lokaty jednodniowe, które pozwalały w prosty sposób unikać podatku Belki bez specjalnych warunków. Teraz traktuję IKE jako praktyczny, uprzywilejowany kanał gromadzenia długoterminowych oszczędności, być może na emeryturę – dzięki tarczy podatkowej korzystniejszy niż zwykłe rachunki w banku, towarzystwie funduszy, zakładzie ubezpieczeń czy biurze maklerskim.

Mam dla zgromadzonych tam (oraz na IKZE) pieniędzy specjalne określenie – "głębokie oszczędności". Oznacza to, że nie są to płynne zasoby, z których mogę w każdej chwili skorzystać, choćby po to, żeby opłacić bieżące zobowiązania. Nie jest to też rezerwa na niespodziewane wydatki. To głębokie, długoterminowe oszczędności, których celem jest dawać mi komfort psychiczny dotyczący odległej przyszłości. Oraz wypracowywać konkurencyjną wobec depozytów bankowych stopę zwrotu przy ograniczonym ryzyku (które rozumiem jako krótko- i średnioterminową zmienność).

Przez pierwszy rokutrzymywałem oszczędności na IKE w detalicznych obligacjach skarbu państwa w biurze maklerskim PKO BP (polecam wszystkim, którzy cenią proste, gwarantowane rozwiązania), przez kolejne dwa lata oszczędności miały formę jednostek funduszy inwestycyjnych (obecnie na IKE Plus w ING TFI). Na dzień dzisiejszy moja średnioroczna stopa zwrotu od początku inwestycji, uwzględniająca rozłożenie wpłat w czasie i obliczona za pomocą funkcji XIRR, wynosi 6,7%, a absolutna stopa zwrotu wynosi 11,8%. Na tym koncie preferuję stosunkowo konserwatywną, spokojną, „nudną” alokację między klasy aktywów przy doborze funduszy i generalnie nie robię dużych, nagłych zmian.

Przeniosłem IKE do ING TFI z innego towarzystwa ze względu na niższe koszty zarządzania funduszami (to olbrzymi plus w długim okresie) oraz dostęp do dużej ilości klas aktywów (21 funduszy pod jednym parasolem). IKE i IKZE Plus w ING TFI recenzowałem w szczegółach w poprzednim artykule. Można je założyć w 100% przez internet i zacząć oszczędzać na koncie o uprzywilejowanym statusie podatkowym nawet od kwoty 50zł.

Tutaj wszystkie artykuły o trzecim filarzeIKE oraz IKZE.

Ile warta jest emerytalna ulga podatkowa na IKE?

$
0
0
Przeprowadźmyeksperyment. Sprawdźmy, ile zaoszczędził dzięki uldze podatkowej hipotetyczny inwestor, który od 2004 roku (czyli startu IKE) wykorzystywał co roku cały limit wpłat na indywidualne konto emerytalne. Przez 11 lat istnienia tego konta mógł odłożyć łącznie 80 533,12zł kapitału – jest to suma wszystkich limitów wpłat na IKE od 2004 do 2014r.

Proponuję też przyjrzeć się na liczbach, jak przez następne kilkanaście lat będą rosły korzyści z utrzymywania długoterminowych oszczędności dla wszystkich, którzy zaczynają gromadzić zasoby na IKE dopiero teraz.

Istotą ulgi podatkowejprzypisanej do IKE jest ochrona kapitału przed podatkiem od dochodów kapitałowych (tzw. podatku Belki). W praktyce oznacza to, że odsetki od depozytów bankowych są na tych kontach nieopodatkowane, dywidendy ze spółek czy odsetki z obligacji skarbowych wpływają bez pomniejszenia o podatek, a konwersje i zamiany między funduszami nie skutkują naliczeniem podatku Belki. Co ważne, również przeniesienie IKE od jednego dostawcy do innego nie skutkuje konsekwencjami podatkowymi– tarcza podatkowa zachowuje ciągłość.

Ile warta jest taka ulga podatkowa na indywidualnych kontach emerytalnych? W jaki sposób myśleć o korzyściach (i zagrożeniach) płynących z utrzymywania na IKE oszczędności?

Symulacja – maksymalna wartość ulgi emerytalnej IKE od 2004 roku

Ile warte jest indywidualne konto emerytalne
Zacznijmy od pierwszego scenariusza. Założenia są następujące:
- od 2004r, co rok w styczniu wpłacaliśmy na IKE cały limit wpłat,
- osiągaliśmy na tym koncie średnioroczną stopę zwrotu w wysokości 5%,
- nie uwzględniam inflacji,
- chcę porównać tak prowadzone konto IKE do identycznej inwestycji obciążonej przez cały okres podatkiem Belki od dochodów kapitałowych (19% zysku), co sprawia, że jej rentowność netto wynosiła średniorocznie 4,05%

Zgódźmy się, że te założenia nie są idealne. Nie mówią nam nic o tym, jak i gdzie można było osiągnąć średnioroczną stopę zwrotu 5% za pomocą IKE. Upraszczają schemat wpłat na IKE, które w większości przypadków zazwyczaj nie polegają na jednorazowej wpłacie całości limitu w styczniu. Nie oddają tego, że przez pewien okres możliwe było unikanie podatku Belki na niebywale atrakcyjnych lokatach jednodniowych poza IKE. Nawet w tej chwili być może dostępne są krótkoterminowe okazje na rynku lokat, akcji czy obligacji korporacyjnych, których z różnych powodów nie da się zrealizować przez indywidualne konto emerytalne. Podatek Belki obciąża różne inwestycje w różny sposób. To wszystko prawda. Mając ją z tyłu głowy, spójrzmy jednak na symulację dla zaproponowanych założeń.

Poniżej limity wpłat na IKE od 2004 do 2014r., które w 100% wykorzystaliśmy.

Ile warta jest ulga emerytalna w podatku na IKE - limity wpłat

Od 2004r. wykonaliśmy 11 wpłat. Każda z nich „pracuje” na IKE ze średniorocznym wynikiem 5% przez inny okres. 3435zł wpłacone w 2004r. kończy w 2014r. jedenasty rok „pracy”. Z kolei tegoroczny limit, czyli 11 238zł, kończy dopiero pierwszy rok pracy. Żeby lepiej zilustrować mój tok myślenia, w poniższej symulacji pokazuję osobno 11 rocznych wpłat, które na końcu sumuję, żeby otrzymać końcową wartość inwestycji na zakończenie 2014r. (rozbitą na wpłacony kapitał oraz zwrot z kapitału, np. odsetki).

Czy oszczędzając na IKE odnoszę korzyści?

W drugiej symulacji robię dokładnie to samo z jedną różnicą – uwzględniam naliczanie podatku Belki (przed którym chroni IKE). W jaki sposób? Zmniejszam średnioroczną stopę zwrotu 5% o 19% podatku, co daje nam 4,05% średniorocznie. Taka jest prawdziwa rentowność netto inwestycji na 5% brutto, jeśli zysk z niej podlega opodatkowaniu stawką 19%.

Korzyści podatkowe na IKE

Ile warte są korzyści z utrzymywania długoterminowych oszczędności przez 11 lat na IKE przy powyższych założeniach? Około 4 500zł (słownie: cztery i pół tysiąca złotych). Skąd otrzymałem taką kwotę?

Końcowa wartość inwestycji na IKE – 102 063zł
Końcowa wartość inwestycji poza IKE – 97 507zł
Różnica – 4 556zł

A jak wyglądałabymaksymalna różnica między inwestycją za pomocą indywidualnego konta emerytalnego i zwykłą inwestycją przy innych stopach zwrotu? Proponuję spojrzeć na zakres od 3% do 10% średniorocznie.

Różnica mieściłaby się w zakresie 2475zł przy średniorocznej stopie zwrotu 3% a 11 717zł przy średniorocznej stopie zwrotu 10%.

Korzyści podatkowe a stopy zwrotu IKE
Tak to wygląda na wykresie– moją intencją było pokazanie, że im wyższa stopa zwrotu z inwestycji prowadzonej za pomocą IKE, tym większe korzyści osiągamy chroniąc ją przed podatkiem Belki.

Ile mogę oszczędzić na IKE

To jednak wszystko przeszłość. Nie da się wrócić do 2004 roku. Nie da się wykorzystać limitów wpłat z poprzednich lat – one przepadają. Przyjrzyjmy się, w jaki sposób narastać będą korzyści z utrzymywania długoterminowych oszczędności na IKE dla kogoś, kto zaczyna wykorzystywać limity od tego roku przez najbliższe 11 lat. Dla przypomnienia w 2014r. limit wpłat na IKE wynosi 11 238zł.

Jednym z polecanych przeze mnie dostawców kont emerytalnych IKZE i IKE jest towarzystwo funduszy inwestycyjnych ING (szczegółowa recenzja tego rozwiązania tutaj). Sam przeniosłem tam niedawno konto emerytalne

Symulacja – maksymalna wartość ulgi emerytalnej IKE od 2014 do końca 2025

Założenia są następujące:
- od 2014r, co rok w grudniu wpłacamy na IKE cały roczny limit,
- osiągamy na tym koncie średnioroczną stopę zwrotu w wysokości 5%,
- nie uwzględniam inflacji,
- szacuję, że limit wpłat na IKE będzie rósł w takim samym tempie jak między 2013 a 2015 (możemy to obliczyć, bo te wartości są już znane),
- chcę porównać tak prowadzone konto IKE do identycznej inwestycji obciążonej przez cały okres podatkiem Belki od dochodów kapitałowych (19% zysku), co sprawia, że jej rentowność netto wynosiła średniorocznie 4,05%

Poniżej limity wpłat na IKE od 2014 do 2024r., przy czym tylko dwie pierwsze wartości są rzeczywiste – limity od 2016 do 2024 są szacunkowe. W rzeczywistości mogą być inne.

Limity wpłat na IKE 2014-2024

Szacunkowo będziemy mogli w tym okresie wpłacić na swoje indywidualne konto emerytalne 146 613zł. Te oszczędności będą stopniowo obejmowane tarczą podatkową przypisaną do IKE. Sprawdźmy, ile dzięki niej zaoszczędzimy na podatku Belki patrząc na inwestycję z końca 2025 roku.

ile jest warte oszczędzanie na iKE


zyski z IKE 2014-2024

Co nam z tych obliczeń wychodzi? Przy średniorocznej stopie zwrotu na poziomie 5% wartość korzyści wynikających z tarczy podatkowej IKE wyniesie do końca 2025 roku ok. 10 tysięcy złotych. Jak to obliczyłem?

Końcowa wartość inwestycji na IKE – 196 054zł
Końcowa wartość inwestycji poza IKE – 185 391zł
Różnica – 10 663zł

Powtórzmy ćwiczenie z obliczeniem tej różnicy dla różnych średniorocznych stóp zwrotu w przedziale 3-10%. Wychodzi na to, że różnica w końcowej wartości tych dwóch inwestycji zawrze się pomiędzy 5 690zł dla średniorocznej stopy zwrotu 3% a 28 597zł dla średniorocznej stopy zwrotu 10%.

zyski z ike w zależności od stopy zwrotu






czy IKE się opłaca

Jednym z polecanych przeze mnie dostawców kont emerytalnych IKZE i IKE jest towarzystwo funduszy inwestycyjnych ING (szczegółowa recenzja tego rozwiązania tutaj). Sam przeniosłem tam niedawno konto emerytalne

Podsumowanie – ile warta jest ulga podatkowa IKE?

Korzyści z ulgi podatkowej polegającej na ochronie długoterminowych oszczędności przed korozyjnym wpływem podatku Belki widoczne są najlepiej po kilku-kilkunastu latach. Im wyższe stopy zwrotu i im wyższa suma oszczędności podlega ochronie, tym korzystniej dla inwestora.

IKE może występowaćw formie depozytów bankowych, rachunków inwestycyjnych, ubezpieczeń na życie oraz funduszy inwestycyjnych. Wiele instytucji oferuje identyczne lub lepsze warunki prowadzenia kont dla umów indywidualnego konta emerytalnego – jednym z przykładów jest IKEPlus w ING TFI.

Niestety myśląc o przyszłości musimy liczyć się z mniej lub bardziej prawdopodobnymi ryzykami. W swojej symulacji przyjąłem, że w najbliższych kilkunastu latach zasady oszczędzania na IKE nie zmienią się na niekorzyść. Przyjąłem również różne stopy zwrotu nie mówiąc nic o tym, w jaki sposób możemy je osiągnąć. To temat na inną publikację – niesamowicie ważny, ponieważ korzyści na IKE są ściśle związane z umiejętnością prowadzenia rentownych, długoterminowych inwestycji. W obliczeniach nie uwzględniałem też inflacji, która może zmienić realną (nie nominalną) wartość korzyści podatkowych z IKE. Co ważne, inflacja dotyka w takim samym stopniu wszystkie oszczędności, również poza IKE.

Chciałbym również zwrócić uwagę, że IKE nadaje się przede wszystkim dla długoterminowych, „głębokich” oszczędności. To nie jest miejsce dla pieniędzy zgromadzonych na czarną godzinę czy oszczędności gromadzonych na zakup samochodu czy nowych mebli. Dlaczego? Ponieważ wypłaty z IKE będą nieopodatkowane „Belką” dopiero po osiągnięciu przez właściciela 60 roku życia (chyba że ma już uprawnienia emerytalne – wtedy po osiągnięciu 55 roku życia). Pieniądze można odzyskać w każdym momencie, ale jeśli zażądamy zwrotu przed 60 rokiem życia zostanie naliczony podatek „Belki” i ulga właściwie zniknie.

To sprawia, że indywidualne konto emerytalne nadaje się właśnie do utrzymywania długoterminowego kapitału. Niekoniecznie muszą być to pieniądze na emeryturę. Jestem wczesnym trzydziestolatkiem i emerytura to dla mnie trochę abstrakcyjny cel. IKE traktuję jako uprzywilejowany kanał długoterminowego oszczędzania, w którym łatwiej budować mi majątek dzięki tarczy podatkowej. Nie zastanawiam się, kiedy te oszczędności skonsumuję. Najważniejsze jest to, że nie dzisiaj, nie jutro, nie w przyszłym tygodniu, nie za miesiąc i nie za rok. To dla mnie długoterminowe, „głębokie”, niepłynne oszczędności (ale z szybkim dostępem, gdyby coś niespodziewanego się stało).

Jednym z polecanych przeze mnie dostawców kont emerytalnych IKZE i IKE jest towarzystwo funduszy inwestycyjnych ING (szczegółowa recenzja tego rozwiązania tutaj). Sam przeniosłem tam niedawno konto emerytalne.

Tutaj wszystkie artykuły o trzecim filarzeIKE oraz IKZE.

Jak sprawdziły się trzy proste strategie na IKE w funduszach inwestycyjnych od 2004?

$
0
0
Zaatakował mnie czytelnik. W komentarzu do poprzedniego artykułu w ostrych i brzydkich słowach zarzucił mi manipulację, poleganie na hipotetycznych wynikach i inne grzechy. Wyżył się przy okazji na kilku innych osobach i tematach, ale tę część wycięłem. Od razu mówię, że nie będę publikować anonimowych, histerycznych i negatywnych tyrad, bo nie widzę na nie miejsca w tym serwisie – sieją tylko zamęt i irracjonalne lęki.

Najważniejsze jest jednak to, że rzucił mi ciekawe wyzwanie. Żebym przeprowadził symulację stóp zwrotu na realnych wycenach funduszy inwestycyjnych od 2004 roku. Jak twierdzi, „to są hieny” i w ten sposób można tylko tracić pieniądze. Sam (podobno) prowadził od 2004 roku IKE w TFI Skarbiec, wpłacił ok. 50 tysięcy złotych, a jego nominalny zysk przez cały ten okres wyniósł jakieś 500 złotych.

Proponuję przyjrzeć się, jak sprawdziły się od 2004 roku trzy proste, mechaniczne strategie realizowane na jednostkach funduszy TFI Legg Mason, TFI Skarbiec, TFI Union Investment oraz TFI ING. Czy i ile można było zarobić w ubiegłych 11 latach na IKE prowadzonym w jednym z tych towarzystw?

Strategie inwestycyjne na IKE - 2004-2014
Na czym polegają te symulacje?

Proponuję przyjąćpodobny punkt wyjścia co w poprzednim artykule. Interesuje nas okres od początku 2004 roku do dzisiaj. Nasza hipotetyczna inwestorka wykorzystywała w tym czasie co roku cały limit wpłat na indywidualne konto emerytalne – łącznie 80 533,12zł. Dla uproszczenia obliczeń przyjmijmy, że całość limitu wpłacała jednorazowo na początku stycznia każdego roku.

Co się działo z jej oszczędnościami? W tym momencie proponuję trzy scenariusze, które przećwiczymy na prawdziwych wynikach funduszy czterech różnych TFI. Wszystkie scenariusze opierają się o proste, „bezmyślne” uśrednianie ceny zakupu, polegające w naszym przypadku na kupowaniu jednostek w pierwszy dzień roku za cały roczny limit wpłat na IKE. I tak od stycznia 2004 do stycznia 2014. Wyniki sprawdzamy na 18 grudnia 2014r., czyli ostatni dzień, za który mamy już wyceny jednostek.

W pierwszym scenariuszu za cały limit co roku kupujemy w styczniu jednostki funduszu akcji.

W drugim scenariuszu za cały limit co roku kupujemy w styczniu jednostki funduszu obligacji.

W trzecim scenariuszu cały limit rozkładamy między fundusz akcji i fundusz obligacji w proporcjach 60% i 40% - jednostki również kupujemy za jednym zamachem w styczniu.

Razem sprawdzimy dwanaście kombinacji strategia-alokacja.

Strategia alokacja na IKE fundusze 2004-2014

Zanim wyniki, zatrzymajmy się na chwilę. To, co proponuję zbadać, to dość prymitywna strategia - „bezmyślne” kupowanie bez względu na wszystko jednostek tych samych funduszy przez 11 lat. Czy się pali, czy się wali, czy hossa, czy bessa, czy kryzys, czy koniunktura, czy tanio, czy drogo, czy Kaczyński, czy Tusk, czy słońce, czy deszcz po prostu kupuję jednostki za całość kwoty.

Zwróćmy również uwagę, że symulacja odbywa się na drogich funduszach inwestycyjnych ze stałymi opłatami za zarządzanie do 4% w skali roku. Wyceny uwzględniają już wszystkie opłaty. Zgódźmy się również, że okres 2004-2014r. to nie był dla inwestorów spacer przez park. Przypominam, że mieliśmy w tym okresie do czynienia z co najmniej kilkoma „końcami świata”: kryzysem finansowym w Stanach, kryzysem zadłużenia w strefie euro, kryzysem bankowym na Cyprze, zmniejszeniem roli OFE, a ostatnio z konfliktem między Rosją a Ukrainą. Wyceny uwzględniają wpływ wszystkich tych dramatycznych wydarzeń, które u niejednego inwestora indywidualnego wywoływały wizję nadchodzącej apokalipsy i paniczne reakcje.

Chciałbym również zaznaczyć, że nigdy, ale to nigdy nie będę namawiał każdego do oszczędzania w formie funduszy inwestycyjnych. Mojej żonie założyliśmy IKE w Banku Millennium, ponieważ jest to dla niej prosty, wygodny (ma tam też konto osobiste) i zrozumiały sposób oszczędzania. Dopóki sam nie zdobyłem większej wiedzy i ogłady związanej z funduszami inwestycyjnymi, moje IKE miało ultrabezpieczną formę detalicznych obligacji skarbowych na tzw. IKE Obligacje. Wielokrotnie pisałem, że dla niektórych osób oszczędzanie w ryzykownych (w sensie o zmiennej wycenie) klasach aktywów to nie jest właściwe rozwiązanie. Niezdecydowanych, jaką formę oszczędzania przez IKE lub IKZE wybrać, zawsze odsyłam do tego prostego przewodnika.

Która strategia sprawdziła się najlepiej od 2004r?

Zacznijmy od końcowych wartości konta dla naszych trzech różnych scenariuszy i czterech różnych towarzystw. Przypominam, że łączna suma wpłaconego kapitału to 80 533,12zł. Jak zmieniła się przy poszczególnych inwestycjach?

Mam nadzieję, że mój sfrustrowany czytelnik posypie głowę popiołem. Nawet przy tak „prymitywnej” strategii jak uśrednienie ceny na początku roku i kompletne niezważanie na (tak wszystkich absorbującą) bieżącą sytuację nie dało się w tym okresie stracić na „prowadzonych przez hieny” funduszach inwestycyjnych.

Najmniejszą końcowąwartość osiągnął hipotetyczny inwestor uśredniający co roku na początku stycznia 100% wpłat na IKE w funduszu Skarbiec Akcja – na dzień 18 grudnia 2014r. wartość jego konta wynosiłaby ok. 88 819zł, co daje średnioroczną stopę zwrotu na poziomie 2,1%.

Największą końcowąwartość osiągnął hipotetyczny inwestor uśredniający co roku na początku stycznia 100% wpłat na IKE w funduszu UniKorona Obligacji – na dzień 18 grudnia 2014r. wartość jego konta wynosiłaby ok. 109 770zł, co daje średnioroczną stopę zwrotu na poziomie 6,5%.

Osiem z dwunastukombinacji, które sprawdziłem, pozwoliło osiągać średnioroczną stopę zwrotu na poziomie wyższym niż 5%.

Tak to wygląda w podsumowaniu. Zaznaczam, że wyceny jednostek funduszy ING nie biorą pod uwagę obniżonych opłat za zarządzanie dostępnych obecnie na IKE Plus w tym towarzystwie, ponieważ specjalne jednostki K nie były w tym okresie w ofercie. Gdyby były, podwyższyłyby odczuwalnie stopy zwrotu z funduszy tego towarzystwa.

IKE w funduszach inwestycyjnych - wyniki 2004-2014

Poniżej umieszczamrównież wykresy funduszu UniKorona Akcji (pierwszy) oraz UniKorona Obligacji (drugi) za okres 1 stycznia 2004 – 18 grudnia 2014. Umieszczam je po to, żeby pokazać, z jaką zmiennością i nerwami musieli radzić sobie inwestorzy w tych klasach aktywów w trakcie całej inwestycji. Z zasady racjonalny inwestor powinien dążyć do osiągania maksymalnej stopy zwrotu przy jak najmniejszym ryzyku (zmienności) – pod tym względem przez ostatnie 11 lat fundusze obligacji wygrywają w cuglach z funduszami akcji. Czy tak samo będzie przez kolejne 11 lat? Nie wiem i nie nastawiam się na dokładną powtórkę przeszłości.

UniKorona Akcji 2004-2014

UniObligacje 2004-2014

Jakie wnioski można wyciągnąć z tych symulacji historycznych stóp zwrotu?

1. To był świetny okres dla inwestorów konsekwentnie przeważających fundusze obligacji. Przy zdecydowanie niższym ryzyku (zmienności) osiągnęli wyższe stopy zwrotu niż inwestorzy przeważający fundusze akcji. Jest to prawdziwe na poziomie każdego zbadanego towarzystwa poza TFI Legg Mason.

2. Im większą część portfela stanowiły w tym okresie fundusze obligacji, tym wyższe końcowe stopy zwrotu – dlatego popularna alokacja 60% akcje, 40% obligacje nie sprawdziła się szczególnie dobrze.

3. Najwyższą jakośćzarządzania w funduszach obligacji i uniwersalnych akcji w tym okresie zaproponowały klientom towarzystwa Union Investment oraz Legg Mason.

4. Fundusze akcji– szczególnie towarzystw ING oraz Skarbiec – w tym okresie zawiodły, szczególnie jeśli dodamy do wyników olbrzymią zmienność, z którą musieli poradzić sobie inwestorzy. Dla wszystkich funduszy akcji obciążeniem były z pewnością wysokie stałe opłaty za zarządzanie na poziomie 3,5-4% rocznie, które regularnie pomniejszały stopy zwrotu klientów. Tylko towarzystwo ING zdecydowało się (w 2013) na ich obniżkę dla funduszy powiązanych z indywidualnymi kontami emerytalnymi na IKE Plus oraz IKZE Plus.

5. Symulacja pokazujeprostą, mechaniczną, „ślepą” strategię na drogich funduszach inwestycyjnych w trudnych czasach – w żadnym przypadku klient nie poniósł nominalnej straty, jeśli trzymał się planu. W przyszłości sprawdzę, jak poradziły sobie w tym okresie bardziej zaawansowane strategie (np. równoważenie portfela).

6. Problemem wielu inwestorów indywidualnych (w tym mojego sfrustrowanego czytelnika) jest to, że nie kierują się żadnymi regularnymi zasadami. Tymczasem nawet najprostsza strategia jest lepsza niż podejmowanie impulsywnych decyzji w oparciu o bieżące przekonania, stany emocjonalne i hałas informacyjny.

7. Symulacje pokazujątylko i wyłącznie historyczne wyniki dla konkretnej strategii dla konkretnego okresu (2004-2014) i nie mówią zbyt wiele o przyszłości. Nie wiem, jaka klasa aktywów sprawdzi się lepiej przez kolejne 11 lat. Nie wiem też, które towarzystwo z tych czterech zapewni najlepszą jakość zarządzania. Nie wiem, jaka alokacja między fundusze da zarobić najwięcej. Wiem tylko, że lepiej mieć systematyczne, strategiczne podejście niż rzucać się od ściany do ściany.

8. Artykuł nie jestrekomendacją strategii uśredniania cen zakupu czy konkretnej alokacji między klasy aktywów lub fundusze, ponieważ to powinny być indywidualne decyzje każdego oszczędzającego. Jest jedynie inspiracją do strategicznego myślenia o swoich oszczędnościach w formie jednostek funduszy inwestycyjnych lub innych ryzykownych aktywach.

9. Zachęcam do wyciągania własnych wniosków z wyników tej prostej symulacji. Nie mam problemu z tym, że ktoś dojdzie do wniosku – jak mój czytelnik – że fundusze są do d**y, a oszczędzać warto “tylko na lokatach w bankach spółdzielczych”. Chciałbym tylko zaznaczyć, że nie podzielam tego poglądu.

Trzy słowa na temat metodologii obliczeń. W pierwszym kroku zebrałem wyceny funduszy w pierwszym dniu roboczym w latach 2004-2014 oraz z dnia 18 grudnia 2014r. (koniec inwestycji). W drugim kroku obliczyłem, ile jednostek w każdym roku pozwalał zakupić dla każdego scenariusza limit wpłat na IKE. W trzecim kroku zsumowałem liczbę jednostek na dzień 18 grudnia oraz pomnożyłem przez wartość jednostki tego dnia. W ten sposób otrzymałem wartość konta na koniec inwestycji. W ostatnim kroku obliczyłem średnioroczne stopy zwrotu dla każdego scenariusza.

Jednym z polecanych przeze mnie dostawców kont emerytalnych IKZE i IKE jest towarzystwo funduszy inwestycyjnych ING (szczegółowa recenzja tego rozwiązania tutaj). Sam przeniosłem tam niedawno konto emerytalne.

Tutaj wszystkie strategiach inwestycyjnychIKE oraz IKZE.


Jakie błędy inwestycyjne popełniłem w 2014?

$
0
0
W tym roku popełniłem mnóstwo błędów. Ale żaden z nich nie był na tyle poważny, żeby zachwiać całokształtem finansów mojej rodziny lub spowodować ostre, długotrwałe turbulencje. To był nudny, ale udany rok – praca przynosiła regularne dochody, oszczędności wypracowały przyzwoitą stopę zwrotu ponad (w tym roku ujemną) inflację, a brak długów zapewniał przyjemny luz. Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby każdy kolejny rok był tak samo „nudny”.

Jeśli chodzi o zarządzanie oszczędnościami, najważniejszymi narzędziami stały się dla mnie w ostatnich latach alokacja między klasy aktywów, szeroka dywersyfikacja (również geograficzna) oraz proste strategie inwestycyjne (np. rebalancing). Pomogły mi opanować chaos w myśleniu i decydowaniu o oszczędnościach (które lubię wyraźnie – i trochę inaczej niż branża finansowa – odgraniczać od inwestycji). Te proste narzędzia nie zawiodły w 2014.

A co zawiodło w tym roku? Jakie błędy inwestycyjne popełniłem w 2014?

Jakie błędy popełniłem w 2014?
1. Zbyt ostrożnie w stosunku do funduszy (długoterminowych) obligacji

Jednym z wielkich zaskoczeń tego roku jest bardzo dobra postawa funduszy długoterminowych obligacji skarbowych. Średnia roczna stopa zwrotu dla funduszy polskich obligacji skarbowych wyniosła w 2014 roku ponad 6%, przy czym najlepsze fundusze wypracowały wyniki w przedziale 8-10% od początku roku.

Nie byłem szczególnymbeneficjentem tych fantastycznych wyników. W swoim domyślnym scenariuszu zakładałem, że stopy procentowe nie będą jeszcze bardziej obniżane, a po okresie niskiej inflacji zobaczymy jej wyższe odczyty. Wystraszyła mnie również zmienność wyceny funduszy obligacji w połowie 2013 roku. Z tego powodu w części dłużnej portfela zdecydowanie preferowałem bardziej zachowawcze fundusze pieniężne. One również miały udany rok – średnia dla tej grupy to ok. 3,2% od początku roku, ale przeważanie funduszy pieniężnych w 2014 miało negatywny wpływ na stopę zwrotu z części dłużnej mojego portfela.

W przeszłości kilka razy pisałem o bardzo silnej zależności między (z jednej strony) stopami procentowymi oraz inflacją a (z drugiej) cenami i rentownością obligacji. Generalnie, w okresie spadających stóp procentowych i inflacji, ceny obligacji rosną, co przekłada się na wyjątkowo dobre wyniki funduszy obligacji. W okresie rosnących stóp procentowych i inflacji, ceny obligacji spadają, co przekłada się na słabsze wyniki funduszy obligacji.

Mój problem polegał nie na tym, że nie rozumiałem tej zależności, tylko na tym, że prognoza, którą się kierowałem, okazała się fałszywa. Zakładałem powrót wyższej inflacji, a mamy deflację. Zakładałem stabilizację, a w dalszej perspektywie podwyżki stóp procentowych, a mieliśmy kolejną obniżkę. Jest to dla mnie kolejny dowód na to, że zbyt sztywne opieranie swoich decyzji inwestycyjnych o prognozy makroekonomiczne (nawet jeśli jest co do nich powszechna zgoda) to ryzykowne podejście. Pomyłki mogą być częste i irytujące. Będą też wprowadzać ciągłe zamieszanie do portfela, ponieważ po nieudanej prognozie trzeba szukać kolejnej i znowu mieszać w swoich oszczędnościach przypinając nadzieję do nowej prognozy.

Jestem daleki od twierdzenia, że najlepiej być całkowicie głuchym na absolutnie wszystkie prognozy. W przeszłości zdarzało mi się korzystać na trafnych prognozach. Uważam raczej, że nie powinny być one podstawą stawiania wszystkiego na głowie w stylu „teraz wszystko w akcje”, „teraz wszystko w obligacje”, itp.

Za pierwszy i najważniejszy krok w tworzeniu portfela oszczędności uważam nie prognozowanie krótszej i dłuższej przyszłości, tylko alokację między klasy aktywów dostosowaną do naszych potrzeb, celów i możliwości (w tym zdolności do radzenia sobie z ryzykiem). W 2014 zdecydowanie za daleko odszedłem od swojej docelowej alokacji w długoterminowe dłużne papiery skarbowe, szczególnie w formie funduszy obligacji, na rzecz funduszy pieniężnych, kierując się prognozami, które się nie sprawdziły.

I najgorsze jest to, że przy obecnej rentowności polskich dziesięciolatek odczuwam spory opór przed powrotem do swojej swojej docelowej, wyższej alokacji w tę klasę aktywów – mam zamiar rozłożyć to na bardzo długi okres.

2. Sceptycyzm wobec długoterminowych lokat

W 2014 roku pomyliłem się co do lokat długoterminowych, a tak naprawdę w tym roku wyszedł na jaw błąd, który popełniłem w połowie 2013 roku. Byłem wtedy raczej krytyczny wobec kilkuletnich (np. na 24 miesiące) depozytów bankowych, które jeszcze w lipcu-sierpniu ubiegłego roku można było zakładać ze stałym oprocentowaniem w okolicach 4-4,5%.

Moje myślenie było dokładnie identyczne jak w przypadku funduszy obligacji – w sytuacji, gdy stopy procentowe są na rekordowo niskich poziomach, a inflacja jest bardzo niska, a tak było w połowie 2013 roku, większym zagrożeniem jest wzrost stóp procentowych oraz inflacji w perspektywie kilkunastu miesięcy. A taki obrót sprawy faworyzowałby lokaty o krótszym terminie zapadalności, ponieważ one szybciej dostosowują się do nowych okoliczności.

Tymczasem stopy procentowe ponownie zaczęły spadać w 2014 roku, a niska inflacja zamieniła się w deflację. Amerykański bank inwestycyjny Goldman Sachs prognozuje (i oczywiście może się mylić), że w 2015 deflacja w Polsce ma szansę się jeszcze pogłębić. Jeśli ktoś kilkanaście miesięcy temu decydował się na dwuletnie lub trzyletnie lokaty ze stałym oprocentowaniem na poziomie 4-5% w skali roku, mógł przez ten cały czas cieszyć się warunkami, które w tej chwili dostępne są chyba tylko w niszowych bankach spółdzielczych oraz SKOK-ach.

Osobiście faworyzowałem w tym okresie depozyty krótkoterminowe (do 6 miesięcy) oraz konta oszczędnościowe – nie tylko dlatego, że wierzyłem w scenariusz makroekonomiczny, który opisałem powyżej, ale również dlatego, że ich płynność lepiej odpowiada moim obecnym potrzebom dla tej części portfela. Ich średnie oprocentowanie utrzymywało się w 2014 roku bardzo blisko poziomu 4% w skali roku, ale gdyby obecne trendy się utrzymały, kolejny rok może być mniej hojny – nastawiam się na wynik bliższy 3-3,5% nawet w najostrzej konkurujących o deponentów bankach komercyjnych.

Błędy w myśleniu o funduszach obligacji długoterminowych oraz lokatach długoterminowych mają kilka wspólnych cech. Po pierwsze – silne poleganie na prognozie makroekonomicznej, która okazuje się fałszywa. W praktyce jesteśmy znacznie mniej zdolni do prognozowania przyszłych stanów polskiej czy światowej gospodarki niż nam się wydaje.

Po drugie– niezrozumienie, że duże procesy gospodarcze rozgrywają się na innej skali czasowej niż nasze życie osobiste. Nawet jeśli mamy silne przeczucie, że czeka nas okres wyższej inflacji czy podwyżek stóp procentowych, może się to wydarzyć nie za kilka miesięcy, jak sądzimy, tylko za kilka czy kilkanaście lat, ponieważ tyle potrzebuje cała gospodarka, żeby przejść cały cykl (np. zadłużenia). W międzyczasie nasze silne przeczucia i poglądy prowadzą nas w niewłaściwym kierunku w krótszych odstępach czasu, które dla przeciętnego inwestora mają większe znaczenie niż dla dużych organizmów typu przedsiębiorstwa czy państwa.

Wciąż nie jestem fanem długoterminowych depozytów bankowych (np. na dwa czy trzy lata), głównie dlatego, że nie widzę w ich obecnym oprocentowaniu znaczącej premii w stosunku do depozytów krótkoterminowych (np. „tylko” 3,5% w skali roku na 36 miesięcy w Santander Consumer). Ale być może za dwa-trzy lata znowu będę musiał się przyznać do błędu, ponieważ w tym czasie oprocentowanie depozytów krótkoterminowych jeszcze bardziej spadnie.

Za jeden z rozsądniejszych sposobów lokowania oszczędności na długi termin w bankach uważam tzw. drabinkę lokat rozłożoną w czasie. Zmniejsza ryzyko „utkwienia” na lata z całymi oszczędnościami w jednej lokacie z niskim stałym oprocentowaniem oraz rozwiązuje problem całkowitego braku dostępu do środków.

3. Rosja, ryzykowne aktywa, podejście kontrariańskie

W 2014 roku tylko raz „spanikowałem”, w sensie sprzedawałem w emocjach i po niskich cenach aktywa finansowe, które nabyłem z myślą o długim terminie. W marcu tego roku w okolicach kulminacji niepewności związanej z relacjami na linii Ukraina-Rosja uwierzyłem, że „kończy się świat” i sprzedawałem (także ze stratą) część ryzykownych aktywów (np. funduszy akcyjnych).

To zachowanie wbrew mojemu najważniejszemu instynktowi, który mówi, że sprzedawanie w czasie paniki i po niskich cenach generalnie obniża przyszłe stopy zwrotu, a kupowanie w czasie paniki i po niskich cenach generalnie podwyższa przyszłe stopy zwrotu. Wielokrotnie pisałem również o tym, że chętnie podejmuję ryzyko związane z niekochanymi, wyprzedawanymi, trudnymi klasami aktywów w nadziei na premię, gdy sytuacja się ustabilizuje.

Dlaczego nie zadziałałem w ten sposób w marcu czy w grudniu 2014, gdy Rosja była pod największą presją inwestorów? Dlaczego wydarzenia wokół tego kraju potrafią skłonić mnie do porzucenia mojego kontrariańskiego nastawienia do inwestowania, które potrafiłem wykorzystać w tym roku chociażby w Turcji czy w ubiegłym roku na polskich małych i średnich spółkach?

Ponieważ w moich żyłach płynie pierwotny lęk związany z Rosją, który wchłonąłem w domu, na lekcjach historii w szkole i z polskich mediów. Nawiasem mówiąc, byłem dwukrotnie w tym kraju (a także na Ukrainie i w Gruzji, gdzie poleciałem w jakiś tydzień po zakończeniu konfliktu zbrojnego z Rosją w 2008 roku). Mam również kilkoro znajomych pochodzących z Rosji, których poznałem albo w Polsce, albo na wyjazdach zagranicznych. Moje prywatne doświadczenia z tym krajem są generalnie pozytywne, a jego obraz w mojej głowie jest bardziej zniuansowany niż powszechne przekonania i stereotypy.

Tak czy inaczej, łatwiej powiedzieć, że będzie się kupować, gdy wszyscy spanikują, niż to rzeczywiście wykonać. Wszystkie przyszłe paniki będą inne niż poprzednie, a my również będziemy ich częścią. Niektóre z nich dotkną nas w bardzo czułe punkty, np. polskie historyczne lęki czy prywatne poglądy polityczne. Niektóre z nich trafią na bardzo trudny okres w naszym życiu zawodowym lub prywatnym. Przez to poczucie niepewności będzie zwielokrotnione. Takie okoliczności to idealny grunt do popełniania nawet najprostszych błędów behawioralnych.

Zastanawiam się, czym się wtedy wybronić przed ich popełnieniem. Oprócz podstawowych narzędzi, czyli alokacji między klasy aktywów, szerokiej dywersyfikacji oraz prostych strategii inwestycyjnych, których rolą jest porządkowanie chaosu informacyjnego i emocjonalnego wokół nas, widzę trzy rozwiązania.

Po pierwsze– lepiej nie inwestować w coś, co wywołuje nasze silne emocjonalne reakcje. Jeśli boimy się zmienności charakterystycznej dla akcji (w tym funduszy akcji), lepiej trzymać się od nich z daleka, ponieważ w trakcie inwestycji na pewno będą „zwodzić” nasze emocje.

Po drugie– warto szukać alternatywnych opinii o zjawiskach, wobec których panuje bardzo silny emocjonalny konsensus (np. sytuacji między Ukrainą i Rosją), szczególnie jeśli są one bardziej stonowane, mniej histeryczne, mniej radykalne, nie odwołują się bezpośrednio do naszych silnych lęków (np. o Rosji zdecydowanie chętniej czytam zagranicznych analityków i zarządzających).

Po trzecie – warto wracać myślami do dość uniwersalnej zasady mówiącej, że generalnie sprzedając pod wpływem paniki i przy niskich cenach obniżamy swoje przyszłe stopy zwrotu, a kupując w trakcie paniki i gdy ceny są obniżone, podwyższamy swoje przyszłe stopy zwrotu. Ta zasada (w odniesieniu do całych rynków i klas aktywów, a nie papierów wartościowych pojedynczych spółek) częściej działa niż nie działa.

Błędom popełnionym w 2013 poświęciłem podobny artykuł sprzed roku.

Tutaj wszystkie artykuły na temat oszczędzania i inwestowanieprywatnej emerytury oraz funduszy inwestycyjnych.


Czego nauczyłem się o finansach i rynkach w 2014? Czego chciałbym się nauczyć w 2015?

$
0
0
„Im więcej się uczę, tym bardziej rozumiem, jak mało wiem”. Nie ma się co spierać o to, czy pierwszy powiedział to Konfucjusz, Sokrates, czy jeszcze ktoś inny. Ktokolwiek to był, ujął w słowa jedną z najbardziej przewrotnych prawd życiowych, jaką znam. Na zakończenie 2014 roku rozumiem, że wiem o finansach i rynkach jeszcze mniej niż wtedy, gdy rozliczałem poprzedni rok. Wbrew pozorom to pozytywny objaw.

W poprzednim artykuleprzyglądałem się najważniejszym błędom inwestycyjnym, które popełniłem w mijającym roku i próbowałem wyciągnąć z nich wnioski. W tym chciałbym podsumować, czego nauczyłem się o finansach i rynkach w 2014 oraz zastanowić się, czego chciałbym się nauczyć w 2015.

Czego nauczyłem się w 2014
1. Myślenie binarne

Lokaty czy fundusze? Akcje czy obligacje? Samodzielne inwestowanie czy fundusze? Inwestowanie pasywne czy aktywne? IKE czy nieruchomości? Uwielbiamy tego typu ostre kontrasty, a jeszcze bardziej uwielbiamy z impetem angażować się po jednej ze stron. „Na lokatach nie da się zarobić”, „fundusze inwestycyjne to złodzieje”, „giełda to kasyno”, „IKE i IKZE to ściema”.

W praktyce jest miejsce dla każdego z tych narzędzi. Nikt nie każe nam również wykonywać dramatycznych wyborów w stylu albo lokata, albo fundusz. Te rzeczy się nie wykluczają. Możemy się oczywiście negatywnie nakręcić na jedną z nich, a pozytywnie na drugą i sami w swojej głowie dokonać różnych wykluczeń.

Możemy być też pewni, że ci, którzy żyją z promowania mniej lub bardziej aktywnego handlu papierami wartościowymi, będą twierdzić, że tylko to ma sens. Ci, którzy żyją ze sprzedaży produktów powiązanych z funduszami, będą przekonywać, że one są odpowiedzią na nasze problemy finansowe. A ci, którzy żyją ze sprzedaży produktów bankowych, będą ze wszystkich sił bronić lokat i rachunków oszczędnościowych jako jedynej sprawiedliwej metody oszczędzania.

Moim zdaniem punktem wyjścia nie powinno być takie ostre stawianie sprawy, uprzedzanie się do jednego narzędzia, a napalanie się na inne. Instrumenty finansowe należy po pierwsze zrozumieć – o jakie aktywa i zobowiązania się opierają, jakie są ich koszty, jakie są ryzyka i jaka jest najbardziej prawdopodobna stopa zwrotu do osiągnięcia w różnych okresach. Po drugie – należy dobrać je do swoich indywidualnych lub rodzinnych celów, potrzeb i możliwości.

2. Czy oszczędności i dług są ze sobą powiązane?

W tym roku po raz pierwszy zrozumiałem, że między oszczędzającymi a zaciągającymi długi jest bezpośrednia zależność. To w gruncie rzeczy dwie strony tego samego medalu. Jedni nie mogliby istnieć bez drugich. Od dawna podejrzewałem, że tak jest, ale potrzebowałem m.in. Raya Dalio, żeby to usystematyzować.

Dług jednej osoby to oszczędności drugiej osoby. „Inwestując” w obligacje jakiejś firmy, nabywamy po prostu jej zobowiązanie do zapłaty odsetek oraz zwrotu kwoty pożyczki w przyszłości. Powinniśmy się więc cieszyć, że są przedsiębiorstwa, które „działają na kredyt”, ponieważ tylko dzięki ich zapotrzebowaniu na nasze oszczędności, nieoprocentowana gotówka może przynieść jakiś zysk.

Jak się nad tym dobrze zastanowić, nasz depozyt bankowy przyniesie odsetki nie dlatego, że tak jest w reklamie na plakacie albo w telewizji i nie dlatego, że depozyty są gwarantowane przez Bankowy Fundusz Gwarancyjny, tylko dlatego, że bank znajdzie firmy lub osoby gotowe zapłacić za przywilej używania naszych zasobów.

W takim razie dlaczego tak bardzo narzekamy na to, że „wszyscy żyją na kredyt”? Przecież gdyby nie te kredyty, nasze oszczędności nie byłyby pożądane i nie przynosiłyby zwrotów. Nikt by ich nie chciał. Nie mówiąc o tym, że byłoby nieskończenie trudniej zarabiać, gdyby w obrocie nie było żadnego kredytu, ponieważ wszystkie płatności trzeba by regulować za gotówkę.

Oszczędności nie mogą istnieć bez długów, a długi nie mogą istnieć bez oszczędności. Broń boże nie namawiam tym samym nikogo do zadłużania się. Sam nie mam długów i nie planuję ich mieć. Uważam jednak, że warto spojrzeć na tę kwestię z trochę szerszej perspektywy niż tylko własne finanse.

Żyjemy w systemie ekonomicznym opartym o kredyt, który jest odwrotnością oszczędności. To w istocie dwie strony tego samego zobowiązania, tyle że przeciętni konsumenci usług finansowych tego nie widzą, ponieważ pośrednictwem zajmują się banki, fundusze inwestycyjne czy zakłady ubezpieczeń.

Na co dzień cieszymy się dobrodziejstwami tego systemu. Ci, którzy chcą pożyczać, pożyczają. Ci, którzy chcą oszczędzać, oszczędzają. Każdy realizuje swoje cele. Ale od czasu do czasu ta wymiana zobowiązań na gigantyczną skalę się zacina. Dłużnicy nie są w stanie udźwignąć zobowiązań wobec wierzycieli. To jest geneza kryzysu finansowego z lat 2008/2009 w Stanach Zjednoczonych czy kryzysu zadłużenia w Grecji.

Oczywiście dopóki wszystko jakoś działa, wszyscy są zadowoleni. Niemieccy czy holenderscy emeryci nie mieli nic przeciwko temu, żeby kupować greckie obligacje denominowane w euro – można było na nich zarobić więcej niż na obligacjach niemieckich również denominowanych w euro. A każdy oszczędzający chce zarabiać jak najwięcej. Nie ma też zazwyczaj problemu ze znalezieniem chętnych na tanie kredyty, więc wymiana zobowiązań trwa w najlepsze. Do momentu, kiedy zobowiązania wymykają się spod kontroli. Wtedy mamy do czynienia z konfliktem dłużników (np. Grecji) z wierzycielami (np. Niemcami). Nagle wszyscy narzekają, mówią o kryzysie, skandalach, złodziejstwie, bonusach bankierów, itp.

Dokładnie ten sam mechanizm działa też w skali mikro. Kiedy nabywałem obligacje firmy deweloperskiej Gant, byłem szczęśliwym człowiekiem. Moje oszczędności miały pracować na 11% w skali roku. Tyle że dłużnik nie wywiązał się ze swoich zobowiązań.

Jeśli ktoś się zastanawia, dlaczego oprocentowanie w bankach wynosi 3-4% w skali roku, podczas gdy kredyty udzielane są za wielokrotność tej stawki, być może powinien widzieć działalność banku jako gigantyczne pośrednictwo pomiędzy oszczędzającymi a kredytobiorcami, które generuje koszty, w tym koszty pomyłek (jak moja). Dzięki skali oraz dość sztywnym regulacjom system bankowy może być objęty gwarancjami przez państwo (w postaci Bankowego Funduszu Gwarancyjnego). Przy takiej organizacji właściciel oszczędności nie może być wynagrodzony inaczej niż nieznacznie ponad inflację.

Ale oprócz dłużnychpapierów wartościowych są również udziałowe papiery wartościowe. Ich właściciel może uczestniczyć w zyskach przedsiębiorstwa – są one nieograniczone, a jego prawo do nich nigdy nie wygasa. Bierze na siebie jednak ryzyko, że przedsięwzięcie nie przyniesie zysków i być może przestanie istnieć.

3. Formułki, maksymy, cytaty, porzekadła, zrozumienie słów

W tym roku intensywnie leczyłem się z myślenia wszelkimi skrótami – rzeczywistość, w której żyjemy, jest skomplikowana i naszym zadaniem powinno być dążenie do zrozumienie jej w całej złożoności. Co mam na myśli?

Zrobiłem gruntowny rachunek sumienia odnośnie lokowania oszczędności w akcje (od 2008). Jeden z moich głównych wniosków: próbowałem tłumaczyć swoje posunięcia znanymi maksymami zupełnie ich nie rozumiejąc. „W długim terminie akcje dają najlepiej zarobić”, „kupuj, gdy leje się krew”, „obligacje korporacyjne to dobra alternatywa dla lokat bankowych”, „kupuj akcje spółek, które lubisz i rozumiesz”, „ucinaj straty”.

Większość z tego typu prawideł inwestycyjnych jest bezużyteczna, jeśli bierzemy je zbyt dosłownie. Podobnie jak wszystkie cytaty mistrzów inwestowania, złote myśli czy przysłowia inwestorów powtarzane do znudzenia. Jeśli gdziekolwiek widzę wzmiankę o „rajdzie św. Mikołaja”, „efekcie stycznia” albo „sell in May and go away”, natychmiast (się) wyłączam.

Zresztą takich bardzo silnych skrótów myślowych jest wokół nas bardzo dużo, chociażby utożsamianie inwestowania z hazardem, a giełdy z kasynem. Albo powtarzanie w nieskończoność, że „ZUS zbankrutuje”, również przez doradców finansowych, którzy używają tego nieprawdziwego argumentu, żeby wywoływać u klientów strach i ułatwić sobie tym samym proces sprzedaży.

W odniesieniu do tej ostatniej obiegowej formułki („ZUS zbankrutuje”) pozwolę sobie zacytować (z pamięci) dość trafny komentarz znaleziony w internecie: „ZUS jest listonoszem, a nadawcą przelewu jest Państwo Polskie, listonosz nie zbankrutuje – zbankrutować może państwo”. Więc w gruncie rzeczy powtarzając tę mantrę oczekujemy, że całe państwo przestanie się wywiązywać ze swoich podstawowych zobowiązań. Poza tym – co to znaczy zbankrutować? To potoczne, publicystyczne określenie, które nie ma w gruncie rzeczy żadnego znaczenia. Służy tylko emocjonowaniu się (głównie w mediach). Niedawno koleżanka prawniczka powiedziała mi, że w ogóle nie występuje w polskim prawie – co innego upadłość czy niewypłacalność. Czyli zaciekle debatujemy o czymś, czego w ogóle nie ma.

Mój inny ulubionyskrót myślowy, który zaczął żyć własnym życiem, to „w OFE są realne pieniądze”. Z jednej strony to prawda, ponieważ wszystkie papiery wartościowe to forma pieniądza – akcje czy obligacje można przecież po rynkowym kursie zamienić na gotówkę. W OFE rzeczywiście znajdują się udziałowe i dłużne papiery wartościowe polskich i zagranicznych firm. Ale czy te przyszłe zobowiązania udziałowe i dłużne są z jakiegoś powodu bardziej realne niż zobowiązania państwa?

To jest moment, gdy zaczyna się spór polityczny i ideologiczny. Gdyby zobowiązania państwa były nierealne, banki nie udzielałyby tak chętnie pożyczek na zaświadczenie o rencie czy emeryturze. Gdyby zobowiązania państwa były nierealne, przedsiębiorstwa nie starałyby się o wielkie publiczne przetargi, np. informatyczne czy infrastrukturalne. Gdyby zobowiązania państwa były nierealne, nikt nie chciałby pracować w tzw. „budżetówce”. Państwo ma zdolność do pozyskiwania realnych pieniędzy z podatków, dywidend i innych źródeł. Jest też jednym z najsolidniejszych płatników, więc dlaczego przyszłe zobowiązania państwa są mniej realne niż dłużne i udziałowe zobowiązania spółek publicznych zarządzane przez OFE? Zresztą spółek, które działają wewnątrz państwa, które ma zgodnie z tą narracją "zbankrutować".

To w żadnym wypadku nie jest głos przeciwko OFE. Piszę to tylko po to, żeby zwrócić uwagę, jak fatalny jest poziom rozmowy o ważnych sprawach w Polsce. Papugujemy i przerzucamy się emocjonalnymi hasłami, których rolą nie jest wyjaśnienie złożonego problemu, tylko wzmocnienie jakiejś ideologicznej wizji rzeczywistości. Po drugiej stronie barykady też nie brakowało takich bałamutnych haseł, np. „to, co robią fundusze emerytalne, to forma hazardu”.

Albo to– jeden z doradców finansowych „poinformował” klienta, że – cytuję komentarz czytelnika tej strony - „z tego, co zrozumiałem od przedstawiciela w banku, środki na IKZE "leżą i zarabiają 1.5%", a do inwestowania służy Otwarte Konto Oszczędnościowe”.

Co to w ogóle znaczy, że pieniądze na IKZE „leżą i zarabiają”? Naprawdę konto oszczędnościowe służy do „inwestowania”? Cóż, jeśli nikt nie rozumie, co się naprawdę dzieje, doradztwo finansowe może być tak naprawdę jak rozmowa ślepego z głuchym. Słowa nie będą miały żadnego formalnego znaczenia (no bo co to znaczy, że pieniądze „leżą i zarabiają”), klient zrozumie, co chce zrozumieć („konto oszczędnościowe służy do inwestowania”, cokolwiek rozumie pod pojęciem inwestowanie), a pracownik instytucji finansowej sprzeda, co ma sprzedać.

Albo to – banki centralne USA, Japonii i strefy euro „drukują pieniądze”. Słyszałem i czytałem to już tysiące razy – zawsze bez jakiegokolwiek wyjaśnienia, na czym polega ten proces. Proszę mi wierzyć lub nie, ale mój teść szczerze uważa, że Amerykanom tak dobrze się ostatnio powodzi, ponieważ w USA „nadrukowali im pieniędzy”. Nie chodzi mu o giełdę amerykańską, ponieważ nie jest inwestorem – chodzi mu o zarobki, pracę, standard życia, itp.

Tymczasem „dodruk pieniądza” to wyłącznie skrót myślowy. Nie było żadnych pras drukarskich czy rozmnożenia pieniądza elektronicznego. W rzeczywistości banki centralne krajów rozwiniętych nie wydrukowały żadnych nadmiarowych banknotów. Tyle że jeśli nikt nie wytłumaczy, co rozumie pod pojęciem „drukować pieniądze”, dlaczego mielibyśmy to zrozumieć inaczej? Dlaczego niektórzy nie mieliby się zacząć obawiać wybuchu hiperinflacji, skoro takie jest w Polsce powszechne skojarzenie z drukowaniem pustego pieniądza?

Ponieważ tzw. „drukowanie pieniądza” to w tym przypadku bardzo rzadka, techniczna operacja skupu aktywów dłużnych od banków komercyjnych oraz innych instytucji finansowych przez bank centralny. Nie mówię, że dokładnie wiem, na czym polega. Nie mówię, że wiem, jakie wywoła skutki. Nie mówię, czy to jest złe czy dobre rozwiązanie. Mówię tylko, że z wielkim zaangażowaniem używamy pojęcia, którego nie rozumiemy i podłączamy pod nie swoje własne wyobrażenia.

Jednym z moich osobistych celów, prywatnie oraz na tym serwisie, jest dążenie do unikania dwuznaczności, dezinformacji i ideologicznych uproszczeń, które nakręcają całą tą komedię pomyłek w świecie finansów (i nie tylko). W tym roku szczególnie ważny pod tym względem był dla mnie artykuł stawiający jasną granicę między oszczędnościami i inwestycjami. Dużo nauczyłem się też z rozmowy z jednym z inwestorów giełdowychoraz z krytycznego przeglądu wszystkich transakcji giełdowych, jakie wykonałem od 2008 do października 2014.

4. Książki

Najważniejsze książki, jakie przeczytałem w mijającym roku wraz z jednym ciekawym cytatem z każdej z nich:

a) „Pułapki myślenia” (org. „Thinking Fast and Slow”) Daniel Kahneman

o naszej wiedzy i niewiedzy: „Pewność, którą mamy w stosunku do naszych przekonań, bierze się głównie ze spójności historii, którą da się opowiedzieć o tym, co widzimy. Nawet jeśli widzimy bardzo niewiele.”

b) „Reckoning with Risk” (PL „Poradzić sobie z ryzykiem”) Gerd Gigerenzer

o pewności: „Musimy nauczyć się żyć z tym, że istnieją różne opinie, że nie ma ostatecznej odpowiedzi”.

c) „The Lessons of History” (PL „Lekcje z historii”) Will and Ariel Durant

o bogactwie materialnym: „Koncentracja bogactwa to naturalny i nieunikniony proces, który co jakiś czas jest odwracany przez siłową lub pokojową redystrybucję. (…) Za każdym razem, gdy nierównowaga doprowadzała do takiej krytycznej sytuacji, historia rozwiązywała ją albo przez prawo, które redystrybuowało bogactwo, albo przez rewolucję, która redystrybuowała biedę”.

d) „Zwierzęce instynkty” (org. „Animal Spirits”) Robert Shiller, George A. Akerlof

o wpływie ludzkiej psychologii na losy gospodarki: „Nigdy tak naprawdę nie zrozumiemy ważnych wydarzeń gospodarczych, jeśli nie zmierzymy się z tym, że ich przyczyny mają w dużej mierze psychologiczne podłoże”.

e) „Antykruchość”(org. „Antifrgile”) Nassim Nicholas Taleb

o długoterminowym myśleniu: „Musimy nauczyć się myśleć o kolejnych krokach, łańcuchach konsekwencji i skutkach ubocznych”

5. Czego chciałbym się nauczyć w 2015?

W tym roku„odkryłem” dla siebie rachunkowość finansową – jest to stosowana na całym świecie metoda dokumentowania najważniejszych wydarzeń w przedsiębiorstwie czy instytucji. Najpierw z ciekawości przejrzałem sprawozdania finansowe funduszy inwestycyjnych i sprawozdania kilku spółek giełdowych, a potem rozpocząłem darmowy kurs sprawozdawczości finansowej w serwisie Coursera. Chwilowo utknąłem w jego połowie. Powrót do pogłębienia, usystematyzowania, a potem używania wiedzy z rachunkowości to dla mnie absolutny priorytet. To jest język finansów i potężne narzędzie wspierające analizę, uporządkowaną ocenę rzeczywistości i podejmowanie decyzji.

Myślenie w kategoriachbilansu, rachunku zysków i strat czy rachunku przepływów pieniędzy brzmi być może jak czarna magia, ale to w gruncie rzeczy stosunkowo proste zasady pozwalające dokumentować najważniejsze informacje o finansach firmy czy instytucji. Pojęcia z dziedziny rachunkowości pomogą nam zrozumieć praktycznie wszystkie poprzednie (i pewnie przyszłe) kryzysy finansowe, w tym duże skandale korporacyjne (np. Enron) oraz ostatnią światową recesję, nazywaną często "balance sheet recession". Znajomość (choćby podstaw) rachunkowości finansowej to również kluczowe narzędzie dla świadomego inwestora giełdowego, a nawet funduszowego.

Drugim dużym wątkiem edukacyjnym, które planuję kontynuować w przyszłym roku, jest rola banków centralnych we współczesnym obrocie pieniądza. Bank centralny to absolutnie fundamentalna instytucja, szczególnie w kryzysowych momentach dla systemu finansowego państwa. Nic nie wciągnęło mnie w tym roku bardziej niż kilka pierwszych wykładów innego darmowego (choć prawdopodobnie wartego grube tysiące dolarów) kursu w serwisie Coursera. Jest poświęcony właśnie stykowi ekonomii ze współczesnym systemem obrotu pieniądza, w tym roli banków centralnych i innych instytucji, a prowadzi go heterodoksyjny ekonomista Perry Mehrling. Dokończenie tego kursu w całości będzie wymagało olbrzymiej ilości czasu i uwagi – zostawiam to sobie jako jedno z większych wyzwań na 2015 rok.

W 2015 chciałbym też przeprowadzać dużo więcej symulacji na historycznych danych finansowych. Będę się tego uczył na bieżąco. To jeden ze sposobów, żeby sprawdzić skuteczność różnych mechanicznych strategii inwestycyjnych, np. w funduszach inwestycyjnych. Pierwszą taką symulację już przeprowadziłem.

Ale chciałbym też, żeby praca na historycznych i hipotetycznych danych pomogła mi zrozumieć inne rzeczy. Jedną z nich jest wpływ opłat (w tym za zarządzanie) na stopy zwrotu z inwestycji. Ciekawi mnie też kilka aspektów polskiego rynku akcji. Wśród tematów, które chciałbym zbadać dzięki historycznym danym jest między innymi to, ile spółek zniknęło z rynku, dlaczego i ile zdążyły (jeśli cokolwiek) wypłacić właścicielom akcji w dywidendach. W ogóle dywidendy spółek oraz skupy akcji własnych to tematy, które mam zamiar obejrzeć z każdej strony.

W 2015 roku chciałbym dowiedzieć się najwięcej, ile się da, o tym, jak myślą i jak działają Howard Marks, Charlie Munger, Hyman Mynsky, William Bernstein oraz Michael Hasenstab.

Tutaj wszystkie artykuły na temat oszczędzania i inwestowanieprywatnej emerytury oraz funduszy inwestycyjnych.


Jaki jest limit wpłat na IKE w 2015 i co z nim zrobić?

$
0
0
Limit wpłat na IKE w 2015 wynosi 11 877zł (słownie: jedenaście tysięcy osiemset siedemdziesiąt siedem złotych). Informacja pochodzi z Monitora Polskiego z dnia 27 listopada 2014 roku. Można ją również znaleźć na stronach Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej. W 2015 będziemy mogli wpłacić na swoje indywidualne konto emerytalne o 639zł więcej niż w ubiegłym roku.

Gdybyśmy chcieliwpłacać na swoje konto dokładnie taką samą kwotę co miesiąc (od stycznia do grudnia 2015) i wykorzystać cały dostępny nam limit wpłat na IKE, miesięczna kwota przelewu powinna wynosić 989,75zł. Gdybyśmy chcieli wpłacać na IKE dokładnie taką samą kwotę co kwartał, na nasze konto powinno co trzy miesiące trafiać 2969,25zł. Co ważne – limit możemy wykorzystać w całości, częściowo lub w ogóle. Możemy go wpłacić jednorazowo, regularnie lub nieregularnie. Pełna dowolność (chyba że dostawca naszego konta zastrzeże inaczej w swoim regulaminie, np. ustali minimalną roczną składkę).

Jak wykorzystać limit wpłat na IKE w 2015?

Limit wpłat na IKE 2015
1. Więcej informacji o limicie wpłat na IKE

W 2015 będziemy mogli wpłacić na IKE 11 877zł. Skąd się wzięła ta liczba? Z dwóch źródeł:

a) ustawy o IKE i IKZE, która ustala roczny limit wpłat na IKE na poziomie „trzykrotności przeciętnego prognozowanego wynagrodzenia miesięcznego brutto w gospodarce narodowej na dany rok”

b) projektuustawy budżetowej na 2015– tam w artykule 26 przeczytamy, że „prognozowane przeciętne wynagrodzenie brutto w gospodarce narodowej wynosi 3 959zł”

Pomnóżmy 3 959zł przez trzy i wychodzi nam 11 877zł.

Nie zawsze tak było. W oryginalnej ustawie o indywidualnych kontach emerytalnych z 20 kwietnia 2004 roku limit wpłat definiowany był jako 150% przeciętnego prognozowanego wynagrodzenia brutto. Obecne zasady obliczania limitu obowiązują od 2009 roku. Od pięciu lat nominalna wartość limitu nieprzerwanie rośnie, ponieważ nieprzerwanie rośnie też przeciętne wynagrodzenie brutto w Polsce.

Łącznie od początku istnienia indywidualnych kont emerytalnych można było na nie wpłacić 92 410,12zł. Poniżej tabelka z zestawieniem rocznych limitów oraz wykres pokazujący zmianę limitu od 2004 do 2015.

Limity wpłat na IKE od początku istnienia

Limity wpłat na IKE od 2004 do 2015

A ile będzie można oszczędzić na indywidualnym koncie emerytalnym w przyszłości? Oszacowałem limity wpłat dla kolejnych dziesięciu lat (od 2015 do 2024) zakładając, że prawo się nie zmieni, a przeciętne prognozowane wynagrodzenie brutto będzie rosło w takim samym tempie, jak w latach 2013-2015. Tylko limit wpłat na IKE w 2015 jest rzeczywisty, reszta to szacunki. Przez najbliższe dziesięć lat będzie można szacunkowo odłożyć na IKE ok. 130-140 tysięcy złotych. Tak to wygląda na podsumowaniu:

Szacunkowe limity wpłat na IKE do 2025


2. Ważne informacje o IKE

Indywidualne konta emerytalne mogą mieć jedną z następujących form:
- depozyty bankowe (dostawcą są banki komercyjne oraz spółdzielcze)
- jednostki funduszy inwestycyjnych (dostawcą są towarzystwa funduszy inwestycyjnych)
- giełdowe papiery wartościowe (dostawcą są biura maklerskie)
- detaliczne obligacje Skarbu Państwa, tzw. IKE Obligacje (dostawcą jest dom maklerski PKO BP)
- ubezpieczenia na życie z funduszem kapitałowym (dostawcą są zakłady ubezpieczeń)
- jednostki dobrowolnych funduszy emerytalnych (dostawcą są powszechne towarzystwa emerytalne)
Najważniejszą zaletąindywidualnego konta emerytalnego jest to, że oszczędności zgromadzone na nim nie podlegają podatkowi od dochodów kapitałowych (tzw. podatek Belki). Szczegóły tej tarczy podatkowej (w tym warunki) przedstawiłem w tym artykule, a obliczenia, ile ta ulga jest warta, można znaleźć w tym artykule.

Inną unikalną cechą indywidualnego konta emerytalnego jest możliwość przenoszenia oszczędności między dostawcami (np. z zakładu ubezpieczeń do banku) z zachowaniem tarczy podatkowej oraz (po 12 miesiącach od podpisania umowy) bez kosztów. Niedawno opisałem na własnym przykładzie, jak wygląda proces przenoszenia IKE.

Nie każda instytucja finansowa ma w swojej ofercie indywidualne konta emerytalne. W tarczę podatkową powiązaną z IKE nie da się „ubrać” istniejących lokat, polis inwestycyjnych czy jednostek funduszy inwestycyjnych. To osobny produkt i osobna umowa, którą musimy podpisać z jednym z dostawców wymienionych powyżej.


3. Jak planuję wykorzystać limit wpłat na IKE w 2015?

Swoje indywidualnekonto emerytalne prowadzę o 2012 roku – najpierw w formie detalicznych obligacji skarbowych (IKE Obligacje), a od 2013 w formie jednostek funduszy inwestycyjnych. Swoje oszczędności dzielę między różne klasy aktywów i trzymam się dość stabilnej, statycznej alokacji między fundusze dłużne (czyli obligacji i rynku pieniężnego) oraz akcyjne (różnych rynków i segmentów). Stosuję uśrednianie i rebalancing. Nie jestem zwolennikiem aktywnego inwestowania polegającego na próbach wyczuwania krótszych trendów na rynku, kierowania się bieżącymi informacjami, częstego zmieniania alokacji na koncie czy stawiania wszystkiego na jeden fundusz (np. 100% w akcje czy 100% w obligacje).

To, czy w 2015 wpłacę na indywidualne konto emerytalne cały limit, uzależniam od tego, czy będzie mnie na to stać. Jestem wczesnym trzydziestolatkiem z (za chwilę) dwójką małych dzieci i koszty mojego codziennego życia są i będą w najbliższych latach raczej wysokie. Bieżące zobowiązania mojej rodziny będą dla mnie zawsze pierwszym priorytetem.

Nie należę też do zwolenników oszczędzania na żywności, wypoczynku czy edukacji tylko po to, żeby mieć na koncie parę tysięcy więcej. W tych okolicznościach wiele zależy więc od strony dochodowej moich finansów. Jestem też skłonny „przenosić” do IKE część starych oszczędności, które w tej chwili są ulokowane na zwykłych rachunkach, np. w banku, ale tylko jeśli nie będzie dla nich ważniejszych zastosowań tu i teraz. Uważam, że indywidualne konto emerytalne nadaje się przede wszystkim dla "głębokich oszczędności", czyli takich, których z dużym prawdopodobieństwem nie będziemy szybko potrzebować.

W każdym razie mam zamiar robić to stopniowo. Prawdopodobnie będę wykorzystywać limit wpłat na IKE w 2015 przy pomocy regularnych, comiesięcznych przelewów. Z jednej strony dlatego, że to lepiej odpowiada moim obecnym okolicznościom życiowym, z drugiej strony dlatego, że nie mam jasnych przekonań co do przyszłości różnych klas aktywów i różnych subfunduszy dostępnych w IKE Plus w ING TFI, które posiadam. Wolę rozkładać ryzyko w czasie. Stawiam też na szeroką dywersyfikację, również geograficzną.

Jednym z polecanych przeze mnie dostawców kont emerytalnych IKZE i IKE jest towarzystwo funduszy inwestycyjnych ING (szczegółowa recenzja tego rozwiązania tutaj). Sam przeniosłem tam niedawno konto emerytalne.

Tutaj wszystkie artykuły o trzecim filarzeIKE oraz IKZE.

Jaki jest limit wpłat na IKZE w 2015 i co z nim zrobić?

$
0
0
Limit wpłat na IKZE w 2015 roku to 4750,80zł (słownie: cztery tysiące siedemset pięćdziesiąt złotych osiemdziesiąt groszy). Informacja pochodzi z Monitora Polskiego z 27 listopada 2014. Można ją również znaleźć na stronie Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej. W 2015 będziemy mogli odłożyć na indywidualnym koncie zabezpieczenia emerytalnego o 285,60zł więcej niż w roku 2014.

Jeśli ktoś chciałbyoszczędzać na IKZE takie same kwoty z miesięczną regularnością, powinien od stycznia do grudnia 2015 przelewać na swoje konto co miesiąc 395,90zł – w ten sposób do końca roku wykorzysta cały limit. Jeśli ktoś chciałby oszczędzać na IKZE takie same kwoty z kwartalną regularnością, przelew powinien wynosić 1187,70zł. W praktyce właściciel indywidualnego konta zabezpieczenia emerytalnego może sam zdecydować, czy i w jaki sposób wykorzystać limit. Wpłacić można całą sumę naraz, w regularnych bądź nieregularnych „ratach” lub wcale (choć instytucje finansowe mogą wprowadzać szczegółowe warunki w swoich regulaminach).

Jak wykorzystać limit wpłat na IKZE w 2015? O ile maksymalna składka na indywidualne konto zabezpieczenia emerytalnego pomniejszy nasz podatek dochodowy za obecny rok?

limit wpłat na ikze 2015
1. Podstawowe informacje o limicie

Skąd się wzięłakwota 4750,80zł, która stanowi limit wpłat na IKZE w 2015 roku? Z dwóch źródeł:

a) ustawy o IKE i IKZE, a w szczególności tego fragmentu: „Wpłaty dokonywane na IKZE w roku kalendarzowym nie mogą przekroczyć kwoty odpowiadającej 1,2-krotności przeciętnego prognozowanego wynagrodzenia miesięcznego w gospodarce narodowej na dany rok określonego w ustawie budżetowej lub ustawie o prowizorium budżetowym lub w ich projektach, jeżeli odpowiednie ustawy nie zostały uchwalone".

b) projektu ustawy budżetowej na 2015, która ustala przeciętne prognozowane wynagrodzenie brutto w Polsce w 2015 na 3 959zł.

Pomnóżmy 3 959zł przez 1,2 i dostaniemy 4750,80zł, czyli obowiązujący w tym roku limit wpłat na IKZE.

Ten sposób obliczania limitu obowiązuje od ubiegłego roku. W 2012 i 2013 limit wpłat na IKZE wynosił 4% podstawy wymiaru składki na ubezpieczenie społeczne, czyli był ustalany indywidualnie w zależności od naszego wynagrodzenia brutto. Od 2014 limit jest jednakowy dla wszystkich i wynosi 120% przeciętnego prognozowanego wynagrodzenia w gospodarce narodowej na dany rok. Limit wpłat na IKZE oblicza się inaczej niż limit wpłat na IKE (więcej w tym artykule).

Od początku istnieniaIKZE, czyli od roku 2012, można było oszczędzić na tym koncie maksymalnie 17 508zł. W praktyce w pierwszych dwóch latach słabiej zarabiające osoby oraz przedsiębiorcy płacący najniższą możliwą składkę na ubezpieczenie społeczne odłożyli znacznie mniej niż wynosił górny limit.

Poniżej zestawieniemaksymalnych wpłat na indywidualne konto zabezpieczenia emerytalnego od 2012 roku oraz wykres ilustrujący zmiany w czasie.

Limity wpłat na IKZE od 2012 do 2015

Wykres limitów wpłat na IKZE od początku istnienia

A ile będzie można oszczędzić na IKZE w kolejnych dziesięciu latach? Oszacowałem, jak zmienią się limity do 2024 roku przy założeniu, że sposób jego obliczania pozostanie taki sam jak dzisiaj, a przeciętne prognozowane wynagrodzenie brutto będzie rosło w takim samym tempie jak pomiędzy 2013 a 2015. Tylko pierwszy odczyt (limit na 2015) jest rzeczywisty, reszta to dane szacunkowe.

Limity wpłat na IKZE 2015 - 2024

Od 2015 do 2024 rokubędziemy mogli oszczędzić na indywidualnym koncie zabezpieczenia emerytalnego ok. 50-55 tysięcy złotych.

Jednym z polecanych przeze mnie dostawców kont emerytalnych IKZE i IKE jest towarzystwo funduszy inwestycyjnych ING (szczegółowa recenzja tego rozwiązania tutaj). Sam przeniosłem tam niedawno konto emerytalne.

2. O ile tegoroczny limit pomniejszy podatek za 2015?

To zależy od tego, po jakiej stawce będziemy płacić podatek za ten rok. Jeśli:

a) po stawce 18% dochodu, wtedy wartość ulgi podatkowej wyniesie do 855,14zł

b) po stawce liniowej 19% dochodu, wtedy wartość ulgi podatkowej wyniesie do 902,65zł

c) częściowo po stawce 32% dochodu, wtedy wartość ulgi podatkowej wyniesie do 1520,26zł

3. Podstawowe informacje o IKZE

Indywidualne konta zabezpieczenia emerytalnego mogą mieć jedną z następujących form:
- depozyty bankowe (dostawcą są banki komercyjne oraz spółdzielcze)
- jednostki funduszy inwestycyjnych (dostawcą są towarzystwa funduszy inwestycyjnych)
- giełdowe papiery wartościowe (dostawcą są biura maklerskie)
- ubezpieczenia na życie z funduszem kapitałowym (dostawcą są zakłady ubezpieczeń)
- jednostki dobrowolnych funduszy emerytalnych (dostawcą są powszechne towarzystwa emerytalne)
W momencie pisania tego tekstu oszczędzanie na IKZE za pomocą detalicznych obligacji Skarbu Państwa podobne do tzw. IKE Obligacje nie jest możliwe. W praktyce również inni dostawcy gwarantowanych, „bezpiecznych” i lubianych rozwiązań oszczędnościowych, w szczególności banki, nie kwapią się z tworzeniem atrakcyjnej oferty. IKZE założymy chociażby w ING Banku Śląskim, ale warunki nie są zachęcające. Dużo lepiej prezentuje się oferta towarzystw funduszy inwestycyjnych, biur maklerskich czy powszechnych towarzystw emerytalnych.

W konstrukcję prawnąIKZE wbudowane są dwie zachęty podatkowe. Pierwsza z nich to możliwość odpisania rocznej składki na indywidualne konto zabezpieczenia emerytalnego od dochodu – w praktyce pomniejsza więc to podstawę opodatkowania (podatkiem PIT z bieżącej pracy). Czy jest ktoś, kto nie lubi płacić niższych podatków?


Druga zachęta podatkowa polega na tym, że oszczędności zgromadzone na IKZE nie podlegają opodatkowaniem podatkiem od dochodów kapitałowych (tzw. podatek Belki). Podobną tarczę podatkową dla naszych oszczędności zapewnia IKE (chociaż to konto nie pozwala na odpis rocznej składki od dochodu z pracy). W tych artykułach przedstawiłem, jak działa tarcza podatkowa chroniąca przed podatkiem Belki i ile jest w długim terminie warta.

Inną unikalną cechą indywidualnego konta zabezpieczenia emerytalnego jest możliwość przenoszenia oszczędności między dostawcami (np. z zakładu ubezpieczeń do banku) z zachowaniem ulgi podatkowej oraz tarczy podatkowej, a także (po 12 miesiącach od podpisania umowy) bez kosztów. Niedawno opisałem na własnym przykładzie, jak wygląda proces przenoszenia IKE, który niewiele różni się od przenoszenia IKZE.

Nie każda instytucja finansowa ma w swojej ofercie indywidualne konta zabezpieczenia emerytalnego. Korzyści podatkowych związanych z IZKE nie da się osiągnąć na istniejących lokatach, polisach inwestycyjnych czy jednostek funduszy inwestycyjnych. To osobny produkt i osobna umowa, którą musimy podpisać z jednym z dostawców wymienionych powyżej.


4. Jak wykorzystam limit wpłat na IKZE w 2015?

Prowadzę indywidualne konto zabezpieczenia emerytalnego od 2012 roku – w tym roku po raz trzeci uwzględnię składkę na IKZE w rocznym rozliczeniu podatkowym. Zdecydowałem się na IKZE w formie rachunku inwestycyjnego w domu maklerskim BDM i jestem zadowolony z jakości tego rachunku. Jego ważnym minusem jest wysoka minimalna prowizja za transakcję (5,95zł) przy bardziej znośnym ogólnym poziomie 0,39% dla akcji i 0,19% dla obligacji. Jeśli ktoś wykonuje dwie-trzy transakcje w roku to nie jest wielki problem.

W pierwszych dwóch latach kupowałem za cały limit jednostki funduszy ETF na WIG20, w ubiegłym roku nabywałem akcje małych i średnich spółek wypłacających dywidendę, co planuję kontynuować również w 2015. Interesują mnie przede wszystkim rentowne firmy (względnie wysokie wskaźniki ROE i ROA), o rozsądnej wycenie (wskaźniki C/Z, C/WK oraz stopa dywidendy), bez nadmiernego zadłużenia (niski stosunek zobowiązań do aktywów, dobre current ratio), z jasnym i nieschyłkowym modelem biznesowym i akcjonariatem, w którym są instytucje (np. OFE i TFI). Kupuję raz i nie handluję bez względu na bieżącą zmienność – nie dokupuję akcji tej samej spółki i nie planuję szybkiej sprzedaży.

W przeszłości popełniłem sporo błędów przy alokowaniu oszczędności w spółki giełdowe – rozliczyłem się ze swojej aktywności na giełdzie od 2008 roku w październiku ubiegłego roku. Jestem pewien, że moja obecna metodologia nie jest idealna, ale z pewnością jest lepsza od poprzedniej.

Dywidendy oraz odsetki z obligacji wpływają na rachunki inwestycyjne IKE i IKZE w pełnej wysokości, bez naliczania podatku Belki – działa tarcza podatkowa.

W tej chwili nie mogę się pochwalić dobrym wynikiem na swoim koncie IKZE – średnioroczna stopa zwrotu od lipca 2012 roku oscyluje wokół zera i jest zdecydowanie gorsza niż moja stopa zwrotu na inwestycjach funduszowych z tego okresu (w tym IKE), a nawet na drogiej polisie inwestycyjnej. Myślę, że jest to stan przejściowy i widzę w tym portfelu długoterminowy potencjał. Mimo że na IKZE utrzymuję 100% zaangażowania w akcjach, moja globalna alokacja między klasy aktywów dla wszystkich oszczędności jest raczej defensywna.

W każdym razie IKZE to nie tylko korzyści podatkowe. Każdy właściciel indywidualnego konta zabezpieczenia emerytalnego będzie musiał wybrać, w jakiej formie i w jaki sposób będzie je prowadził. Niektóre rozwiązania (jak fundusze czy rachunek maklerski) wymagają samodzielnych decyzji, od których będzie zależeć rentowność tej długoterminowej inwestycji. W tym poradniku podpowiadałem, jak znaleźć optymalną dla indywidualnych „parametrów”, takich jak wiek, oczekiwane stopy zwrotu czy tolerancja na zmienność, formę indywidualnego konta zabezpieczenia emerytalnego.

Warto się zastanowić, czy dysponujemy wiedzą niezbędną do podejmowania konsekwentnych decyzji i czy poradzimy sobie ze zmiennością występującą w tzw. ryzykownych klasach aktywów (np. akcjach czy obligacjach korporacyjnych). Ani IKE, ani IKZE nie chronią przed błędnymi decyzjami inwestycyjnymi. Dla bardziej niedoświadczonych oszczędzających, którzy oczekują bezpiecznych stóp zwrotu i pełnego pośrednictwa instytucji finansowej najlepszym rozwiązaniem będą depozyty bankowe lub fundusze krótkoterminowych obligacji (np. gotówkowe).

Recenzja książki „Głębokie ryzyko” Williama Bernsteina

$
0
0
William Bernstein to neurolog, który został badaczem rynków. Jest autorem kilku książek na temat długoterminowego oszczędzania z naciskiem na rolę alokacji między różne klasy aktywów. Pisze również o historii gospodarczej świata, np. o tym, jak rozwinął się współczesny handel, jak ewoluowały standardy życia codziennego czy jak media stały się jednym z kluczowych elementów rzeczywistości, w której żyjemy.

Zaczynam czytanieBernsteina od książki „Głębokie ryzyko”. Dlaczego? Ponieważ podejmuje temat, który – moim zdaniem – świadomie lub nieświadomie frapuje większość osób budujących swoje oszczędności.

Chodzi o strach przed wszystkim, co może w przyszłości zniweczyć nasz wysiłek. Nawet w komentarzach (nie zawsze publikowanych) na tej stronie z niebywałą regularnością pojawiają się głosy, że nie ma sensu oszczędzać, bo wartość pieniędzy strawi inflacja, podatki, wojna, niewypłacalność państwa, zapaść systemu bankowego i inne kataklizmy. Jestem zaskoczony, jak silne, częste i paraliżujące są te obawy. Zajrzałem do książki „Głębokie ryzyko”, żeby trochę uporządkować swoje myślenie o tego typu scenariuszach w kontekście akumulowania kapitału na odległe cele, np. edukację dzieci czy emeryturę.

Jakie jest podejścieWilliama Bernsteina? Co warto zapamiętać z książki „Głębokie ryzyko”?

Głębokie ryzyko William Bernstein - recenzja
1. Głębokie ryzyko czy płytkie ryzyko

Warto było przeczytać tę książkę chociażby po to, żeby poznać te dwa pojęcia z arsenału Williama Bernsteina.

Płytkie ryzyko to tymczasowa zmienność wyceny jakichś aktywów, np. akcji czy długoterminowych obligacji, która prowadzi wyłącznie do tymczasowych strat. Po krótszym lub dłuższym okresie (czasem kilku lat) ich wartość wraca do poprzednich poziomów, a potem je przekracza. Przez większość czasu na rynkach mamy do czynienia z takim tymczasowym, płytkim ryzykiem. Po okresie niepewności (np. spowolnieniu gospodarczym czy niepokojach politycznych) gospodarka i rynki się stabilizują, a ceny aktywów powracają do trendu wzrostowego. Inwestorzy mogą sobie poradzić z płytkim ryzykiem dzięki trzymaniu się strategii inwestycyjnej, rozsądnemu prowadzeniu finansów osobistych oraz zwykłej cierpliwości.

Głębokie ryzyko to sytuacja, w której nieodwracalnie i nie z naszej winy tracimy wszystkie lub większość oszczędności i niewiele możemy z tym zrobić. William Bernstein proponuje cztery rodzaje głębokiego ryzyka, które może pogrążyć długoterminowych inwestorów:

a) konfiskata majątku (w tym za pomocą podatków),
b) dewastacja majątku (np. w czasie rewolucji, epidemii czy wojny),
c) niespodziewana, bardzo wysoka i utrzymująca się inflacja,
d) niespodziewana, bardzo wysoka i utrzymująca się deflacja.

W normalnych okolicznościach praktycznie cały czas mamy do czynienia z płytkim ryzykiem. Krótsze i dłuższe okresy niepewności co do sytuacji gospodarczej czy politycznej są wpisane w charakterystykę funkcjonowania wolnego rynku oraz demokracji. Rynki będą na nie nerwowo reagować i nie da się tego zmienić – taka jest ich rola.

Najważniejszym zadaniemdługoterminowego inwestora jest poradzenie sobie z takim tymczasowym ryzykiem bez permanentnej utraty kapitału (np. przez sprzedaż długoterminowych aktywów w trakcie krótkotrwałej paniki). Bernstein pisze: „Jeśli jesteś dojrzałym inwestorem, który posiada wiedzę o historii rynków, powinieneś być świadomy, że co jakiś czas ujawni się jakieś płytkie ryzyko. Jeśli właściwie dobrałeś swoją tolerancję na ryzyko, twoja strategia oraz dyscyplina pomogą ci uniknąć zamienienia tego tymczasowego wydarzenia w permanentną stratę kapitału”.

Oprócz strategicznegopodejścia oraz dyscypliny ważny będzie również dostęp do płynnych aktywów. Bernstein: „Żeby poradzić sobie z płytkim ryzykiem będziesz potrzebować płynności. Jeśli nie masz dużej ilości płynnych i bezpiecznych rezerw – a dla przeciętnego oszczędzającego są to depozyty bankowe oraz obligacje skarbowe – nie będziesz mieć zasobów, żeby przetrwać rynkowe turbulencje czy też kupować ryzykowne aktywa po niskich cenach. Zabraknie ci odwagi wtedy, gdy będzie najbardziej potrzebna.”

Także pierwszymwyzwaniem jest przygotowanie się na przyszłe okresy płytkiego ryzyka (czyli tymczasowej, cyklicznej zmienności). Dla długoterminowego inwestora najważniejszymi narzędziami w tych przygotowaniach będą:

a) strategia inwestycyjna i dyscyplina, żeby ją realizować,
b) alokacja między klasy aktywów odzwierciedlająca indywidualną tolerancję na ryzyko, potrzeby, możliwości oraz cele,
c) uporządkowane finanse osobiste lub rodzinne,
d) płynne i bezpieczne rezerwy, żeby regulować bieżące zobowiązania nawet w kryzysowych okolicznościach.

Drugim wyzwaniem jest odróżnienie płytkiego ryzyka (tymczasowej zmienności) od głębokiego ryzyka (sytuacji prowadzącej do nieodwracalnej straty kapitału). Wbrew pozorom zachowanie spokoju, gdy całe otoczenie huczy od negatywnych, histerycznych informacji, to prawdziwa sztuka. W efekcie wielu inwestorów indywidualnych reaguje na płytkie ryzyko tak, jakby mieli do czynienia z głębokim ryzykiem, z „końcem świata”, a nie tymczasową zmiennością.

Z perspektywy czasuwidać, że nawet najbardziej dramatyczne wydarzenia, które powodują krótsze lub dłuższe turbulencje na rynkach, olbrzymią falę negatywnych informacji w mediach oraz gotowość wielu inwestorów do porzucenia „na zawsze” jakiejś klasy aktywów, to tylko przejawy płytkiego ryzyka.

Spójrzmy na ostatniedziesięć lat polskiego indeksu WIG, który reprezentuje klasę aktywów najbardziej wrażliwą na niepewność i niestabilność, czyli akcje. W tym czasie mieliśmy do czynienia z co najmniej kilkoma sytuacjami, gdy masowo braliśmy płytkie (tymczasowe) ryzyko za głębokie (ostateczne) ryzyko. Wydarzenia, które zaznaczyłem na wykresie, miały „wszystko zmienić”. W rzeczywistości były przejawami tymczasowej niepewności – czasami bardzo, bardzo ostrej, nagłej i głębokiej.

Głębokie ryzyko - WIG

Żeby nie fiksować się wyłącznie na polskiej perspektywie, spójrzmy na ostatnie dziesięć lat indeksu MSCI World agregującego zachowanie rynków akcji z całego świata (w dolarze amerykańskim).

MSCI WORLD - 10 lat

Żeby nie fiksować sięwyłącznie na aktywach udziałowych, spójrzmy na wyniki funduszu Aviva Obligacji za ostatnie dziesięć lat (ok. 80% zwrotu). W tym czasie wielokrotnie słyszałem o tym, że największy wróg tej klasy aktywów, czyli wysoka, niespodziewana i długotrwała inflacja jest już za rogiem. Klasycznym głębokim ryzykiem prowadzącym do destrukcji współczesnego pieniądza miały być również działania banków centralnych krajów rozwiniętych od 2008 roku (tzw. „drukowanie pieniądza”).

Aviva Obligacji - dziesięć lat

Póki co wszyscy, którzy od dziesięciu lat lub dłużej żyją jakąkolwiek narracją wieszczącą nadejście głębokiego ryzyka, czy to w formie inflacji, czy konfiskaty czy rewolucyjnej lub wojennej destrukcji, po prostu nie uczestniczą w godziwych, choć tymczasowo zmiennych, stopach zwrotu z głównych klas aktywów.

Nie piszę tego przez różowe okulary. Nie wiem, czy przyszłe okresy płytkiego ryzyka nie zamienią się w głębokie ryzyko. Zgadzam się jednak z Williamem Bernsteinem, że płytkie ryzyko jest dla przeciętnego oszczędzającego znacznie większym problemem niż głębokie ryzyko. Występuje nieskończenie częściej i wodzi nas za nos. Po pierwsze dlaczego, że błędnie bierzemy je za głębokie ryzyko. Po drugie dlatego, że nie jesteśmy na nie przygotowani (w sensie posiadania strategii, dyscypliny, uporządkowanych finansów, bezpiecznej rezerwy, itp.).

Tymczasem nasz mózg oraz nasza współczesna kultura informacyjna mają skłonność do skupiania się na ekstremalnych, katastroficznych, silnie emocjonalnych scenariuszach. Dlatego tak chętnie wszędzie widzimy głębokie, ostateczne ryzyko i tak trudno zachować nam zimną krew podczas tymczasowej zmienności typowej dla płytkiego ryzyka.

Zauważyłem również, że część osób wykorzystuje emocjonalne hasła typu konfiskata, złodziejstwo czy inflacja jako wygodne wymówki, żeby w ogóle nie oszczędzać i nie planować przyszłości. Smutna prawda jest jednak taka, że przez 99,9% czasu największym wrogiem ich finansów są oni sami, a nie zewnętrzne wydarzenia polityczne czy gospodarcze.

2. Głębokie ryzyko i co z nim zrobić?

William Bernsteinprzygląda się w „Głębokim ryzyku” współczesnej historii gospodarczej świata. Interesuje go, jak często oszczędzający mieli do czynienia z prawdziwym głębokim, nieodwracalnym ryzykiem w formie uporczywej inflacji, uporczywej deflacji, konfiskaty oraz destrukcji majątków oraz jak (i za ile) można się było przed nim zabezpieczyć.

a) niespodziewana, uporczywa, bardzo wysoka inflacja

Hiperinflacji doświadczyły między innymi Niemcy w czasach Republiki Weimarskiej, kraje Ameryki Łacińskiej w latach 80-tych czy Polska na początku lat 90-tych. Okresy uporczywej, wysokiej inflacji przechodziły praktycznie wszystkie kraje świata, chociaż ich powody i przebieg bywają bardzo różne.

Zdaniem Williama Bernsteina niespodziewana, wysoka inflacja to zdecydowanie najbardziej prawdopodobne źródło głębokiego ryzyka dla długoterminowych oszczędności. System finansowy oparty na walutach nie mających oparcia w dobrach materialnych ma większą skłonność do tendencji inflacyjnych, z kolei system finansowy opaty o tzw. standard złota ma większą skłonność do tendencji deflacyjnych. Żyjemy w tym pierwszym, więc w długim okresie bardziej powinniśmy martwić się inflacją niż deflacją.

Najsłabszą klasą aktywów w okresach wysokiej, niespodziewanej inflacji są długoterminowe obligacje skarbowe o stałym oprocentowaniu. (Bardzo rzadkie i kryzysowe) okresy hiperinflacji prowadziły do utraty nawet całej realnej wartości obligacji między ich zakupem a wykupem. W mniej ekstremalnych okolicznościach realne straty są znacznie mniej dotkliwe. Postanowiłem sprawdzić, jak poradziło sobie kilka polskich funduszy obligacji, pieniężnych i akcji od sierpnia 2007 do sierpnia 2008 oraz od maja 2010 do maja 2011, kiedy zanotowano przyspieszającą inflację w wysokości 4,4% rocznie (2007/08) oraz 4,2% rocznie (2010/11) - dane GUS.

Fundusze obligacji a rosnąca inflacja

W obu przypadkachfundusze obligacji, które opierają się w dużej mierze o papiery długoterminowe o stałym oprocentowaniu, nie wypracowały stopy zwrotu, która byłaby w stanie pokryć utratę wartości oszczędności związaną z inflacją. Ale ujemne realne stopy zwrotu w tych latach nie były gigantyczne. Szybko nadchodziły również lepsze czasy dla inwestorów obligacyjnych.

W obu przypadkachlepiej od funduszy obligacji poradziły sobie fundusze pieniężne, które opierają się w głównej mierze o obligacje krótkoterminowe, o zmiennym oprocentowaniu i korporacyjne. Traciły realnie mniej lub wypracowywały niewielką stopę zwrotu ponad inflację.

Fundusze akcji pomiędzy sierpniem 2007 a sierpniem 2008 kompletnie zawiodły – wysokie odczyty inflacji zbiegły się z rozpędzającym się globalnym kryzysem finansowym. Inwestorzy tracili realnie do 40% swoich oszczędności. Za to pomiędzy majem 2010 a majem 2011 były jedyną klasą aktywów, która pozwoliła wypracować realne stopy zwrotu wyraźnie ponad inflację.

Jakie aktywa mogą ochronić nasze oszczędności przed erozyjnym wpływem inflacji? W „Głębokim ryzyku” Bernstein twierdzi, że rozwiązaniem mogą być:
- szeroka dywersyfikacja geograficzna,
- obligacje i inne zobowiązania (np. ubezpieczeniowe) indeksowane o inflację,
- międzynarodowy portfel akcji, ze szczególnym uwzględnieniem producentów oraz spółek surowcowych (inflacja oznacza dla nich wyższe zyski, a ich produktywne aktywa nabierają wartości),
- złoto,
- prawa do świadczeń społecznych (np. państwowej emerytury)
b) niespodziewana, uporczywa, bardzo wysoka deflacja

Współczesna deflacjabardzo rzadko przejawia się długimi i głębokimi spadkami cen podstawowych produktów czy usług oraz spadkiem wynagrodzeń (tzw. nominal rigidity). Najbardziej dramatyczne przykłady deflacji w ostatnich dekadach to Japonia od lat 90-tych i Grecja od 2008. Deflacja przybrała tam formę głębokiej stagnacji gospodarczej oraz destrukcji cen aktywów finansowych, przede wszystkim udziałowych. Główny indeks greckiej giełdy stracił w tym od 2008 roku ok. 90% swojej wartości, a gospodarka z różnych powodów nie może odzyskać wzrostowego rytmu.

Stopy zwrotu Grecja od 2005

W „Głębokim ryzyku”William Bernstein dodaje do listy współczesnych deflacji Wielki Kryzys z lat 1929-1933 w Stanach Zjednoczonych i wielu innych krajach świata (w tym w Polsce). Jakie proponuje recepty na okresy deflacji? Gotówkę, obligacje (szczególnie długoterminowe) oraz złoto.

c) konfiskata lub wysokie opodatkowanie oszczędności

Trzecim głębokim zagrożeniem jest konfiskata majątku, również w bardziej subtelnej formie opodatkowania. W historii tego typu ryzyko materializowało się w skrajnej formie w okresach rewolucji (np. bolszewickiej w Rosji, komunistycznej w Europie Wschodniej czy na Kubie) oraz dużych konfliktów zbrojnych między państwami lub wewnątrz państw. W sumie nie trzeba nawet konsultować historii – w wielu miejscach świata nawet najbardziej podstawowe przejawy prawa własności nie są w ogóle respektowane (np. Syria).

Bernstein: „Gdybyś posiadał rosyjskie akcje lub obligacje w 1914, twoja permanentna strata kapitału wyniosłaby 100%”.

W rozwiniętych krajachdużo bardziej prawdopodobny scenariusz to subtelna „konfiskata” majątku przy pomocy opodatkowania lub innej formy przymusowego transferu. Większość z nas ma osobiste przekonania co do poziomu podatków, które są uzasadnione, oraz zmian w prawie, które stanowią konfiskatę lub jej nie stanowią. Niektórzy uważają ostatnie zmiany w drugim filarze, w szczególności przymusowe umorzenie części obligacyjnej aktywów Otwartych Funduszy Emerytalnych i zastąpienie jej zapisem w ZUS, za rodzaj konfiskaty. Moje zdanie jest bardziej zniuansowane.

Jaka jest receptaWilliama Bernsteina na zagrożenie (otwartą lub ukrytą) konfiskatą prywatnych oszczędności? Zagraniczne aktywa oraz zabezpieczenie możliwości ucieczki z kraju.

d) (militarna) dewastacja

Przykłady to totalnadestrukcja majątków spowodowana przez II Wojnę Światową w Europie czy Japonii, a bliżej współczesności – sytuacja na Bliskim Wschodzie czy też zachodzie Ukrainy. Receptą na ten problem, jeśli nie będzie miał globalnych rozmiarów, są po raz kolejny zagraniczne aktywa oraz zabezpieczenie możliwości ucieczki z kraju.

W kontekście obaw o tego typu ryzyko oraz sposobów na zabezpieczenie się przed nim, William Bernstein przywołuje cytat z Marca Fabera: „Kiedy Timurplądrował Aleppo oraz Damaszek w 1400, nie pomogło nawet to, że miałeś oszczędności w formie złota. Straciłeś i życie, i złoto”.

Bernstein proponuje tabelkę, która zbiera informacje o czterech najważniejszych przejawach głębokiego ryzyka. Nie każde z nich jest równie prawdopodobne – w krajach rozwiniętych z systemem pieniężnym nie mającym oparcia w dobrach materialnych, głównym zagrożeniem jest niespodziewana, długa i wysoka inflacja. Dość prawdopodobne są również różnego rodzaju subtelne konfiskaty i redystrybucje majątku (np. przez podatki). Mniejsze prawdopodobieństwo przypisuje uporczywej deflacji oraz militarnej dewastacji.

Głębokie ryzyka i ich prawdopodobieństwo

Co z tego wynika?Że (po rozprawieniu się ze swoimi reakcjami na płytkie ryzyko) najwięcej wysiłku warto włożyć w ubezpieczenie swoich oszczędności przed wpływem inflacji. Problem z konfiskatą i fizyczną dewastacją polega na tym, że nie ma taniego i pewnego ubezpieczenia przed nimi. Jeśli problem jest lokalny, można przenieść się do innego kraju czy rejonu świata (wcześniej akumulując tam aktywa).

3. Ogólna recepta na głębokie ryzyko

Bernstein: „Najlepszym mechanizmem obronnym przed głębokim ryzykiem jest globalnie zdywersyfikowany portfel akcji, przechylony w stronę niedowartościowanych rynków, sektorów i spółek” uzupełniony o płynne i bezpieczne rezerwy (np. krótkoterminowe depozyty bankowe oraz obligacje skarbowe) na pokrycie bieżących zobowiązań.

Dlaczego?Po pierwsze dlatego, że wiele głębokich ryzyk ma charakter lokalny (np. deflacja w Japonii i Grecji czy – obecnie – inflacja w Rosji). Globalny portfel aktywów pozwala uniknąć tego typu kosztowych, lokalnych kryzysów. W 2014 roku przy dwucyfrowej inflacji indeks MSCI Russia stracił w rublach 1,14% nominalnej wartości, czyli ok. 15% realnie. Gdyby rosyjski inwestor posiadał aktywa powiązane z globalnym indeksem MSCI ACWI, jego oszczędności liczone w rublach wzrosłyby nominalnie o ponad 90%, a realnie o jakieś 75%. Kryzys gospodarczy i inflacja w jego kraju nie przełożyłaby się na straty w jego aktywach finansowych. 

Albo Grecja w 2011 czy 2014– właściciele akcji z indeksu MSCI Greece straciliby odpowiednio 62,77% oraz 39,96% ich wartości, podczas gdy globalny MSCI ACWI odnotował stratę 7,35% w 2011 oraz zysk 4,16% w 2014.

Po drugie dlatego, że zdywersyfikowany portfel akcji w dłuższym terminie lepiej radzi sobie z wysoką i uporczywą inflacją, czyli głównym głębokim zagrożeniem dla realnej siły nabywczej naszych oszczędności, niż długoterminowe obligacje. Firmy posiadają produktywny kapitał, dzięki któremu dostarczają konsumentom produktów i usług – są więc w stanie dostosować ceny do rosnącej inflacji i chronić swoje zyski. Znacznie trudniej dostosować do rosnącej inflacji długoterminowe obligacje o stałym oprocentowaniu. William Bernstein dodaje, że w krótkim terminie ceny akcji mogą zareagować na niespodziewaną inflację gorzej niż obligacje długoterminowe, ale za to potem szybkiej się do niej dostosowują.

Po trzecie dlatego, że płynne i bezpieczne rezerwy, czyli drugi element portfela odpornego na najbardziej prawdopodobne przejawy głębokiego ryzyka, pozwala ze spokojem patrzeć na najbliższe zobowiązania finansowe bez względu na bieżącą zmienność po długoterminowej części portfela.

4. Podsumowanie

Głębokie ryzyko” Williama Bernsteina nie wyjaśnia wszystkich moich wątpliwości co do poważnych ryzyk związanych z długoterminowym oszczędzaniem, ale podrzuca sporo pożytecznych narzędzi. Mam zamiar używać pojęć „płytkie ryzyko” (na określenie tymczasowej zmienności, która jest największym problemem, z którym przez zdecydowaną większość czasu musi sobie poradzić inwestor) oraz „głębokie ryzyko” (na określenie nieuchronnych i katastrofalnych wydarzeń, które powodują ostateczną, niezależną od inwestora stratę kapitału i które w pełnej skali występują niebywale rzadko).

Zestaw najważniejszych narzędzi dla długoterminowego inwestora chcącego poradzić sobie z płytkim i większością głębokiego ryzyka (szczególnie deflacją i inflacją) to:

a) strategia inwestycyjna i dyscyplina, żeby ją realizować,
b) alokacja między klasy aktywów odzwierciedlająca indywidualną tolerancję na ryzyko, potrzeby, możliwości oraz cele,
c) globalna dywersyfikacja,
d) uporządkowane finanse osobiste lub rodzinne (np. niskie zadłużenie, silna pozycja zawodowa)
e) płynne i bezpieczne rezerwy, żeby regulować bieżące zobowiązania nawet w kryzysowych okolicznościach.

Książka jest dostępna w wersji elektronicznej za 6 dolarów na Amazon. Nigdy nie została wydana po polsku.


Tutaj wszystkie poprzednie recenzje książek o finansach oraz artykuły o ryzyku.


Viewing all 399 articles
Browse latest View live