Quantcast
Channel: Moja przyszła emerytura
Viewing all 399 articles
Browse latest View live

Jakie operacje można i warto wykonywać na polisach inwestycyjnych z ubezpieczeniowymi funduszami kapitałowymi?

$
0
0
W lutym 2014 minął drugi rok, odkąd prowadzę polisę inwestycyjną w jednym z towarzystw ubezpieczeniowych. Wykorzystuję tę okazję, żeby przyjrzeć się swojej inwestycji z możliwie wielu perspektyw. W poprzednich artykułach skupiałem się na niekorzystnym dla klienta mechanizmie pobierania opłat od aktywów oraz ich destrukcyjnym wpływie (szczególnie w długim okresie) na wartość majątku.

W każdym z tych i wcześniejszych artykułów o polisach inwestycyjnych zwracałem również uwagę na to, nie jest to optymalne rozwiązanie dla większości osób poszukujących sposobu na długoterminowe gromadzenie oszczędności. Są drogie, restrykcyjne, skomplikowane i obarczone ryzykiem.

Ich popularnośćwynika głównie z tego, że towarzystwa ubezpieczeniowe płacą sprzedawcom (np. bankom, pośrednikom finansowym, „niezależnym” doradcom) bardzo hojne prowizje za pozyskiwanie klientów, a klienci nie wykazują się specjalną dociekliwością przed podpisaniem wieloletniej umowy.

W ostatnim wpisiezaprezentowałem też swoje podejście do tej inwestycji oraz rezultaty po dwóch latach. W tym chciałbym przyjrzeć się temu, jakie operacje można i warto wykonywać na mojej polisie inwestycyjnej z ubezpieczeniowymi funduszami kapitałowymi.

Narzędzie do zaprogramowania

Jakie operacje można i warto wykonywać na polisie inwestycyjnej
Lubię myśleć o większości rachunków i rejestrów, na których znajdują się nasze pieniądze, jak o programowalnych narzędziach. Dotyczy to kont osobistych, kont oszczędnościowych, kont maklerskich, rejestrów funduszy czy rachunków polisy inwestycyjnej.

Praktycznie każde z nich daje właścicielowi jakiś wybór opcji – coś da się zautomatyzować (np. ustawić stały przelew na konto oszczędnościowe z osobistego, ustawić zlecenie stop loss na rachunku maklerskim), coś da się ograniczyć (np. dzienny limit wydatków kartą), coś da się inaczej ustawić (np. alokację środków między subfundusze w funduszu parasolowym).

Jeśli mamy jakiś planlub strategię dla swoich oszczędności lub inwestycji, sprawne korzystanie z dostępnych opcji na kontach może zdecydowanie ułatwić ich egzekucję. Dlatego oprócz warunków typu koszty, czas trwania, możliwa do osiągnięcia stopa zwrotu czy obecność ryzyka, zawsze interesuje mnie również ten bardziej techniczny aspekt każdego narzędzia do zarządzania finansami.

Jak wypada pod tym względem moja polisa inwestycyjna? Proponuję przyjrzeć się wszystkim możliwym operacjom, jakie mogę na niej wykonać.

1. Dyspozycje inwestowania nowych środków

Jestem właścicielem programu z regularną składką miesięczną, co oznacza tyle, że raz w miesiącu bank, który mi go sprzedał, automatycznie ściąga z mojego konta bieżącego 350zł. W umowie zgodziłem się na obligatoryjne wpłaty przez 7 lat.

W systemie transakcyjnym mogę wykonać dwie operacje w stosunku do nowych środków. Pierwsza z nich to dyspozycja stała. Oznacza ona, że każda kolejna składka (do odwołania za pomocą nowej dyspozycji stałej) ma trafiać do wybranych przeze mnie funduszy.

Druga z nich to dyspozycja jednorazowa. Oznacza ona, że najbliższa składka ma trafić do wybranych przeze mnie funduszy, potem z powrotem wskakuje dyspozycja stała.

W tych i wszystkich innych rodzajach dyspozycji mogę podzielić środki na maksymalnie 10 różnych funduszy, przy czym udział żadnego z nich nie może być niższy niż 10%.

Czyli – na przykład – swoje 350zł miesięcznie mogę podzielić po 35zł między dziesięć różnych funduszy, jeśli taka jest moja wola. Osobiście zdecydowałem się na dokładne odmienne podejście i wszystkie nowe środki trafiają w 100% do funduszu pieniężnego. Nie lubię automatycznego uśredniania na ryzykownych aktywach, więc nowe składki traktuję jak „bezpieczną” gotówkę, której rolą jest A) stabilizowanie całej inwestycji, B) służenie kapitałem, gdy uznam, że pojawia się gdzieś premia za ryzyko.

Czy tego typu operacjemożna wykonywać na otwartych platformach funduszy inwestycyjnych typu BossaFund czy Supermarket Funduszy Inwestycyjnych mBank lub na IKE/IKZE w funduszach inwestycyjnych?

Generalnie tak, choć sposób ich wykonania może się różnić. Nie ma żadnego problemu, żeby przelać np. po 100zł do kilku różnych funduszy lub subfunduszy w funduszu parasolowym. Problem może się pojawić przy niższych kwotach – większość towarzystw ustaliło 50-100zł jako najniższy poziom kolejnych wpłat do subfunduszu lub funduszu.

U niektórych dostawców operację będziemy musieli wykonać ręcznie zlecając kilka osobnych przelewów, u innych da się to zautomatyzować i system będzie sam co miesiąc przelewał określone kwoty do różnych subfunduszy lub funduszy.

2. Dyspozycje konwersji całości portfela lub wybranych funduszy

A co mogę zrobić, jeśli chciałbym zmienić obecną strukturę moich aktywów? Powiedzmy, że mam 100% środków w funduszach akcyjnych, ale widząc rosnące ryzyko spadków chciałbym stać się bardziej konserwatywny. Znowu dwie możliwości.

Po pierwsze– konwersja całego portfela. Jej skutkiem będzie zamienienie wszystkich jednostek w obecnych ubezpieczeniowych funduszy kapitałowych na jednostki nowych funduszy. Jak to może wyglądać w praktyce, widać na tym potwierdzeniu konwersji z 20 września 2012. Był to początek krótkiego okresu, kiedy kierowałem się wskazaniami doradców przy wyborze funduszy. W ich filozofii właściwym sposobem postępowania było utrzymywanie albo 100% środków w funduszach polskich akcji, albo 100% środków w polskich i zagranicznych funduszach obligacji. O wynikach tego eksperymentu pisałem między innymi tutaj.

Jak zarządzać polisą inwestycyjną

W każdym razie system transakcyjny nie ma problemu z przeprowadzeniem tej operacji. U mojego ubezpieczyciela jest ona darmowa (jeśli zlecimy ją przez internet), więc nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zmieniać portfel o 180 stopni raz na tydzień. Tylko po co?

W tej chwilipraktycznie nie używam narzędzia do całkowitej konwersji portfela. Na kowbojskie zagrania w stylu teraz wszystko w akcje, a teraz wszystko w obligacje nie ma w normalnych okolicznościach miejsca w mojej strategii.

Druga możliwość to konwersja części lub całości wybranych funduszy. Można dzięki niej dostosowywać swój portfel, np. sprzedając część jednostek dobrze radzącego sobie funduszu z zyskiem lub kupując niewielką ilość jednostek funduszu lub funduszy, w których widzimy potencjał. Ogólny skład portfela pozostanie taki sam, z wyjątkiem zmian, które zleciliśmy na wybranym funduszu lub funduszach.

Osobiście korzystam praktycznie tylko z tego mechanizmu przy zmianach w portfelu. Przy jego pomocy mogę zmniejszyć lub zwiększyć ilość i rodzaj ryzyka nawet o bardzo małe wartości. To moim zdaniem najbardziej precyzyjne narzędzie w całym systemie transakcyjnym, jeśli chodzi o zmiany w alokacji między klasy aktywów.

Moja strategia opiera się między innymi o powolne uśrednianie oraz rebalancing, a dzięki tej operacji mogę przesuwać nawet bardzo małe kwoty pomiędzy funduszami.

Czy tego typu operacje można wykonywać na otwartych platformach funduszy inwestycyjnych typu BossaFund czy Supermarket Funduszy Inwestycyjnych mBank lub na IKE/IKZE w funduszach inwestycyjnych?

Generalnie tak, z dwoma super ważnymi zastrzeżeniami. Warto upewnić się, że konwersje między funduszami i subfunduszami są bezpłatne – to nie jest wszędzie standard. Zresztą nawet na polisach inwestycyjnych można zapłacić za konwersję, jeśli wykonamy ją za pomocą infolinii.

Druga sprawa to konsekwencje podatkowe konwersji. Otóż jeśli dokonujemy takiej operacji na jednostkach subfunduszy wewnątrz funduszu parasolowego (czyli na wszystkich IKE i IKZE), efekt będzie identyczny co na polisie inwestycyjnej. Nie zapłacimy podatku od dochodów kapitałowych od zyskownych inwestycji. Problemem są konwersje między funduszami różnych towarzystw, które (jeśli są w ogóle możliwe) poza polisą będą skutkować naliczeniem podatku Belki i pomniejszeniem kapitału.

3. Automatyczne równoważenie portfela (rebalancing)

System transakcyjnymojego ubezpieczyciela wyposażony jest również w darmową opcję regularnego równoważenia portfela. O szczegółach tej bardzo popularnej w krajach rozwiniętych mechanicznej strategii inwestycyjnej pisałem kilka miesięcy temu.

W skrócie polega ona na tym, że ustalamy procentowy udział różnych funduszy (reprezentujących różne klasy aktywów) w naszym portfelu, a system co pewien czas (np. miesiąc, kwartał, rok) automatycznie konwertuje jednostki tak, żeby wróciły do oryginalnych proporcji.

Mam sporo sympatii do założeń strategii równoważenia portfela, która opiera się na stałym poziomie ryzyka dopasowanego do naszych indywidualnych okoliczności (np. wiek, tolerancja na ryzyko, horyzont inwestycyjny), ale w klasycznej wersji jej nie używam i w tej chwili nie planuję.

Czy tego typu operacje można wykonywać na otwartych platformach funduszy inwestycyjnych typu BossaFund czy Supermarket Funduszy Inwestycyjnych mBank lub na IKE/IKZE w funduszach inwestycyjnych?

Automatycznego równoważenia portfela nie znajdziemy na otwartych platformach inwestycyjnych, ale już towarzystwo, w którym prowadzę swoje indywidualne konto emerytalne, udostępnia (za darmo) taką opcję.

4. Inne ważne aspekty operacji na polisach inwestycyjnych

Nie wiem jak jest u innych dostawców, ale mój ubezpieczyciel deklaruje, że każda konwersja zostanie wykonana z wyceną na dwa dni po złożeniu dyspozycji i jak na razie dotrzymuje słowa. To samo dzieje się z nowymi składkami. Jeśli trafią na konto w poniedziałek, gotówka zamieni się w jednostki wybranych funduszy po środowych cenach. Zmianę zobaczę w swoim panelu w czwartek po nocnym odświeżeniu się danych.

Z ciekawostek dodam, że jest kilka towarzystw, które wyceniają jednostki swoich funduszy z jednodniowym opóźnieniem (np. wycena z 29 lutego odnosi się do sesji z 28 lutego). Z moich obserwacji wynika, że tak działa chociażby Black Rock.

W każdym razie dzięki tej technicznej różnicy właściciel polisy inwestycyjnej jest w stanie na niektórych funduszach zrealizować transakcję z tylko jednodniowym opóźnieniem. To naprawdę dobry wynik nawet na tle konwersji na otwartych platformach funduszy czy w samych towarzystwach.

Mimo wszystko– ze względu na przesunięcia w wycenie funduszy polisy inwestycyjne nie nadają się specjalnie do intensywnej spekulacji. Ich zdolność do wyłapywania dziennych czy nawet tygodniowych zmian jest raczej ograniczona.

Podsumowanie – operacje na polisach inwestycyjnych

Jeśli ktoś posiadapolisę inwestycyjną z dużym wyborem ubezpieczeniowych funduszy kapitałowych, powinien mieć dostęp do kilku narzędzi pozwalających zautomatyzować lub doprecyzować strategię inwestycyjną.

Nie jest to nic wyjątkowego w stosunku do możliwości na otwartych platformach inwestycyjnych (np. BossaFund) czy w systemach transakcyjnych towarzystw inwestycyjnych, ale na pewno pozwala robić więcej niż tylko bezwiednie wpłacać nowe składki i obserwować wyniki.

Żeby całość zagrałapotrzebne są jednak dwie rzeczy: jakieś systematyczne podejście, strategia, pomysł, plan (czy jakkolwiek tego nie nazwiemy) na swoją inwestycję oraz korzystanie z dostępnych narzędzi tak, żeby system pomógł nam realizować naszą wizję.




Czy warto inwestować w fundusze stabilnego wzrostu i zrównoważone?

$
0
0
Będę od początku szczery– osobiście nie mam ani złotówki zainwestowanej w fundusze stabilnego wzrostu, zrównoważone, mieszane, aktywnej alokacji, absolutnej stopy zwrotu, cyklu życia i tym podobne. To, co łączy wszystkie te rodzaje funduszy, to obecność różnych klas aktywów w jednym produkcie. Innymi słowy – są to hybrydy akcji, obligacji skarbowych, obligacji korporacyjnych, gotówki, itp. w różnych proporcjach i o różnym celu inwestycyjnym.

Z jakiegoś powodufundusze mieszane są jednak bardzo popularne wśród inwestorów indywidualnych. Wydaje mi się, że za część ich magii odpowiadają budzące zaufanie nazwy (stabilny wzrost, równowaga, absolutna stopa zwrotu). Zresztą przyznaję, że w przeszłości zdarzało mi się miewać jednostki tego typu funduszy.

Czy warto inwestować w fundusze stabilnego wzrostu i zrównoważone? Dlaczego sam zdecydowałem się z nich zrezygnować? Co proponuję zamiast nich?

Koszty w funduszach stabilnego wzrostu i zrównoważonych

Czy warto kupić fundusze stabilnego wzrostu i zrównoważone 2014?
Ważnym argumentemprzeciw korzystaniu z funduszy mieszanych są ich wysokie koszty. Chodzi przede wszystkim o stałą opłatę za zarządzanie, która jest regularnie odpisywana od wartości naszych aktywów.

Proponuję przyjrzećsię tej kwestii w szczegółach. Zacznijmy od tego, że na aktywa typowego funduszu stabilnego wzrostu składają się w ok. 30% akcje, a ok. 70% obligacje i gotówka. Z kolei modelowa struktura portfela funduszu zrównoważonego to ok. 60% akcji i 40% obligacji i gotówki.

Z danych Analizy.pl (po drobnych modyfikacjach) wynika, że średnia opłata za zarządzanie w funduszach stabilnego wzrostu wynosi ok. 2,8% wartości aktywów rocznie, a w funduszach zrównoważonych jakieś 3,2% rocznie.

Co ważne– średnia opłata za zarządzanie w funduszach obligacyjnych to ok. 1,6% rocznie, w funduszach pieniężnych ok. 1,2% rocznie, a w funduszach akcyjnych ok. 3,75% rocznie.

Co by się stało, gdybyśmy sami stworzyli sobie „portfel stabilnego wzrostu” składający się w 30% z funduszy akcji, 35% z funduszy obligacyjnych i 35% z funduszy pieniężnych? Czy opłata za zarządzanie byłyby niższa niż 2,8% wartości aktywów rocznie w funduszach stabilnego wzrostu?

Tak– wyniosłaby ok. 2,1%. Jak to obliczyłem? Dodałem opłaty dla różnych funduszy składających się na „portfel stabilnego wzrostu” w odpowiednich proporcjach:

0,3x3,75 + 0,35x1,6 + 0,35x1.2 = 2.1

Co by się stało, gdybyśmy sami stworzyli sobie „portfel zrównoważony” składający się w 60% z funduszy akcji, 20% funduszy obligacji i 20% funduszy pieniężnych? Czy opłata za zarządzanie byłyby niższa niż 3,2% wartości aktywów rocznie w funduszach zrównoważonych?

Tak – wyniosłaby ok. 2,8% rocznie. Poniżej obliczenia:

0,6x3,75 + 0,2x1,6 + 0,2x1,2 = 2.8

Tak czy inaczej, za stworzenie gotowej strategii inwestycyjnej będziemy musieli towarzystwu funduszy inwestycyjnych dodatkowo zapłacić. Na pierwszy rzut oka 0,5-1% więcej rocznie nie wygląda na wielki problem, ale w długim terminie za taką nonszalancję w stosunku do opłat nakładanych na nasze oszczędności przez różne instytucje zapłacimy bardzo wysoką cenę. Kilka miesięcy temu poświęciłem temu zagadnieniu osobny wpis.

Oparcie swojego portfela inwestycyjnego o kilka klas aktywów uważam za bardzo dobry pomysł, dla większości inwestorów dużo lepszy niż kowbojskie zagrania typu „wszystko w akcje”, „wszystko w obligacje”, itp.

W większości towarzystw taniej wyjdzie nas jednak stworzenie sobie takiego portfela z „czystych” funduszy różnych aktywów w odpowiednich proporcjach, niż zainwestowanie w gotowy fundusz stabilnego wzrostu czy zrównoważony. Najlepiej jeśli cały portfel zawiera się w obrębie jednego funduszu parasolowego.

Możliwości manewru w funduszach stabilnego wzrostu i zrównoważonych

Fundusze mieszane to gotowe strategie inwestycyjne i z pewnością dla wielu klientów jest to ich podstawową zaletą. Nie muszą analizować, czy w tym momencie warto inwestować w akcje, obligacje skarbowe czy obligacje korporacyjne. Nie muszą analizować, w jakich proporcjach rozłożyć swoje oszczędności między fundusze różnych rodzajów.

W modelowej hierarchiiryzyka (rozumianego jako wahania wyceny jednostek) fundusze stabilnego wzrostu uchodzą za mniej bezpieczne niż fundusze pieniężne i obligacyjne, ale bardziej bezpieczne niż fundusze zrównoważone i akcyjne.

Oczywiście, nie jest to bezpieczeństwo absolutne, tylko względne. Jeśli ceny polskich akcji i/lub obligacji ostro spadają (co zdarza się regularnie w okresach korekt i bess), nie ma siły – fundusze stabilnego wzrostu i zrównoważone będą przynosić straty.

Moim zdaniem nawet inwestorzy mniej zainteresowani tematem powinni, jeśli powierzają swoje oszczędności funduszom, rozumieć, skąd biorą się wzrosty lub spadki wyceny jednostek funduszy hybrydowych. Czy odpowiedzialna jest część obligacyjna, czy akcyjna strategii? A może obie?

Tutaj większy artykuł o tym, jak sprawdzić, w co dokładnie inwestuje interesujący nas fundusz.

Jeśli ktoś tego nie rozumie, będzie bardziej narażony na ryzyko własnych, emocjonalnych zachowań w stosunku do inwestycji, która ma w swojej naturze okresowe wahania wartości.

A jeśli ktoś to rozumie, będzie nie tylko miał bardziej realistyczne oczekiwania wobec wyników funduszy stabilnego wzrostu i zrównoważonych, ale też większą szansę na wdrożenie własnej strategii, prawdopodobnie lepiej dostosowanej do naszych osobistych preferencji czy zrozumienia rynku. O czym dokładnie mówię?

Większość funduszystabilnego wzrostu i zrównoważonych trzyma się dość sztywno stałego podziału aktywów między akcje i obligacje. Są to więc pasywne strategie, które ani nie próbują wyczuć rynku (np. inwestując więcej w akcje, gdy są tanie), ani nie dają inwestorowi możliwości dostosowania składu aktywów do jego obecnej sytuacji życiowej (np. wieku, wyższych zarobków, itp.).

Jeśli ktoś poszukujewiększej elastyczności i ma jakiś pomysł na zarządzanie swoją inwestycją w czasie, mieszane portfele inwestycyjne lepiej stworzyć sobie samemu w funduszach parasolowych.

Dlaczego? Możemy w nich dobrać „czyste” fundusze różnych aktywów (np. akcji małych i średnich spółek, akcji uniwersalnych, obligacji, obligacji korporacyjnych, pieniężne, itp.) w odpowiednich proporcjach – to obniży nam trochę koszty za zarządzanie w stosunku do funduszy stabilnego wzrostu i zrównoważonych. Możemy też w miarę upływu czasu dokonywać przetasowań w podziale naszego portfela na różne klasy aktywów – bez dodatkowych opłat i bez naliczania podatku Belki od zyskownych inwestycji.

W funduszu parasolowymnie ma przeszkód, żeby nasz portfel w różnych okresach stawał się w 100% akcyjny czy w 100% pieniężny. Warto jednak w tym miejscu zaznaczyć, że wielu inwestorów ma poważne problemy z korzystaniem z tej elastyczności.

Najpowszechniejsze błędy to zbyt częste i zbyt nerwowe zmienianie alokacji aktywów, bez odniesienia do jakiejkolwiek strategii, celów czy innych systematycznych czynników, które powinny rządzić inwestycją. Drugi problem to skłonność do kupowania jednostek funduszy, które od dłuższego czasu drożeją i uleganie panice na okresowych spadkach (kupowanie drogo, sprzedawanie tanio).

Czy warto inwestować w fundusze stabilnego wzrostu i zrównoważone – podsumowanie

Osobiście nie jestem zwolennikiem funduszy stabilnego wzrostu i funduszy zrównoważonych, chociaż rozumiem, że jest dla nich miejsce na rynku. Moim zdaniem ich największe słabości to zawyżone opłaty za zarządzanie oraz niska elastyczność.

Swoje oszczędności w funduszach inwestycyjnych również dzielę między różne klasy aktywów, ale używam do tego „czystych” funduszy (np. akcji, obligacji, pieniężnych) wewnątrz funduszy parasolowych. Mam dzięki temu trochę niższe koszty oraz większą kontrolę nad podstawowymi częściami składowymi inwestycji.

Jest kilkanaście towarzystw, które dają dostęp do bogatej oferty subfunduszy wewnątrz funduszy parasolowych, np. Skarbiec, Union Investment, Aviva, ING, PZU, PKO, KBC, Legg Mason, Noble Funds, Allianz, Ipopema czy Investors. Jednostki kupuję przez darmową platformę mBanku, BGŻ Optima oraz BossaFund, żeby uniknąć opłat manipulacyjnych.

Jeśli ktoś poszukujejednak gotowej, pasywnej strategii dostosowanej do swojej tolerancji na ryzyko i niewymagającej zbyt wielu decyzji inwestycyjnych, fundusze stabilnego wzrostu i fundusze zrównoważone mogą im jej dostarczyć.

Co ważne– fundusze mieszane również są częścią funduszy parasolowych i można je nabyć bez opłat manipulacyjnych w mBanku, BGŻ Optima czy przez BossaFund.


Recenzja książki „Ubezpieczenie na życie z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym” Magdaleny Szczepańskiej

$
0
0
Proponuję, żeby każdy, kto podpisuje umowę o ubezpieczenie na życie z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym, musiał najpierw zdać egzamin z treści książki Magdaleny Szczepańskiej. Efektem byłby skokowy spadek liczby nowych polis inwestycyjnych. Dlaczego?

Część w ogóle by przez nią nie przebrnęła – to ciężki, naukowy tom z mnóstwem prawniczego żargonu, który jest jednak niezbędny, żeby obiektywnie opisać to zjawisko. A ci, którzy by ją przeczytali i zrozumieli, byliby prawdopodobnie w większości totalnie zniechęceni konstrukcją tego rozwiązania finansowego.

Póki co w kwestiitworzenia i marketingu polis inwestycyjnych jest bardzo dużo swobody, a zakłady ubezpieczeń wraz z pośrednikami sprzedali do tej pory ok. 5 milionów takich umów. Jest ich ponad pięć razy więcej niż indywidualnych kont emerytalnych (ok. 800 tysięcy), które mogą służyć podobnym celom, są mniej kosztowne, mniej restrykcyjne, bardziej elastyczne i (w obecnej formie) korzystniejsze z punktu widzenia podatków. Jeszcze mniej jest indywidualnych kont zabezpieczenia emerytalnego.

Z tego, co wiem, książka „Ubezpieczenie na życie z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym” Magdaleny Szczepańskiej jest lekturą obowiązkową na niektórych uczelniach ekonomicznych. Czy powinna mieć podobny status również dla osób poszukujących optymalnych narzędzi do gromadzenia długoterminowych oszczędności?

Podstawowa terminologia

Recenzja książki Magdaleny Szczepańskiej Ubezpieczenie na życie z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym
Wokół tematu jest sporo zamieszania, kontrowersji i emocji, więc jedną z najważniejszych zalet tej książki jest z mojego punktu widzenia uporządkowanie terminologii. Magdalena Szczepańska nie używa praktycznie ani razu popularnego pojęcia polisa inwestycyjna, a tym bardziej polisolokata. To drugie też uważam za błąd, to pierwsze traktuję jako przydatny, nieformalny skrót myślowy, który jednak dobrze opisuje sprawę.

Bardziej formalna nazwa na polisy inwestycyjne to ubezpieczenie na życie z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym (UFK).

Mój pierwszy problem z tym terminem polega na tym, że wewnątrz tego typu ubezpieczeń jest zazwyczaj więcej niż tylko jeden UFK, więc bardziej adekwatna byłaby w wielu przypadkach nazwa ubezpieczenie na życie z ubezpieczeniowymi funduszami kapitałowymi.

Drugi problem polega na tym, że świadczenia wypłacane są nie tylko na wypadek śmierci właściciela polisy (ubezpieczenia na życie), ale też na wypadek osiągnięcia przez niego określonego wieku (dożycie). Tak więc wiele z nich to ubezpieczenia na życie i dożycie z ubezpieczeniowymi funduszami kapitałowymi.

W praktyce można się też spotkać z innymi określeniami, np. ubezpieczenie unit-linked (od ang. unit-linked insurance). Skąd taka nazwa? Wartość polisy oraz przyszłych świadczeń jest oparta o wycenę jednostek ubezpieczeniowych funduszy kapitałowych (units), w które właściciel lokuje składki ubezpieczeniowe. Czyli ubezpieczenie unit-linked oznacza ubezpieczenie połączone z jednostkami funduszy. Tak też określa się je w krajach niemieckojęzycznych (die fondsgebundene Versicherung).

Jeszcze inne określenia na polisy inwestycyjne to program systematycznego oszczędzania, plan inwestycyjny, plan oszczędnościowy, program regularnego inwestowania, itp. To tylko i wyłącznie terminologia marketingowa, którą można by zastosować także do wielu innych instrumentów finansowych, gromadzenia złota czy jakichkolwiek innych aktywów.

A co to jest ubezpieczeniowy fundusz kapitałowy? Jest to specjalny fundusz inwestycyjny wydzielony przez zakład ubezpieczeń z jego całego majątku. W praktyce ubezpieczyciele tacy jak Axa, Generali, Aegon, Skandia, Aviva, Open Life, Compensa czy ING tworzą ubezpieczeniowe fundusze kapitałowe z ogólnie dostępnych otwartych funduszy inwestycyjnych. Jeśli chodzi o wycenę, działają one w dokładnie taki sam sposób jak poza ubezpieczeniem, tyle że towarzystwo ubezpieczeniowe pobiera dodatkową warstwę opłat.

W każdym razie przez polisy inwestycyjne możemy lokować środki w fundusze inwestycyjne i to z tej działalności ma pochodzić wzrost wartości naszego konta. To nie ma nic wspólnego z lokatą bankową czy rachunkiem oszczędnościowym. I to nie tylko z tego powodu.

Polisy inwestycyjne wśród ubezpieczeń

Magdalena Szczepańskaprzygląda się konstrukcji prawnej ubezpieczenia na życie z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym w kontekście innej działalności ubezpieczeniowej. Sprawdza, czy umowa ubezpieczenia na życie z UFK to naprawdę umowa ubezpieczenia. Jakie są jej wnioski?

Niejednoznaczne. Jej zdaniem polisy inwestycyjne wywodzą się z tradycyjnych ubezpieczeń, ale ich rozwój doprowadził do tak dużej odrębności, że w tej chwili stanowią praktycznie osobną klasę umów. Nie są jednak szczegółowo uregulowane i nie istnieje prawna definicja takiego ubezpieczenia, a ich istnienie opiera się w dużym zakresie na swobodzie zawierania umów.

Mają co prawda elementy umowy ubezpieczenia, takie jak strony ubezpieczenia, przedmiot ubezpieczenia, świadczenia ubezpieczeniowe czy wypadki ubezpieczeniowe powodujące powstanie roszczeń ubezpieczeniowych, ale ubezpieczyciel nie przejmuje od ubezpieczającego żadnego istotnego ryzyka. A to właśnie zabezpieczenie ryzyk jest istotą działalności ubezpieczeniowej.

Elementy ubezpieczeniawystępują w polisie inwestycyjnej tylko po to, żeby towarzystwo ubezpieczeniowe mogło oferować produkt inwestycyjny/oszczędnościowy konkurencyjny wobec tego, co proponują banki, towarzystwa funduszy inwestycyjnych czy biura maklerskie.

I dokładnie tak jest on sprzedawany klientom indywidualnym przez pośredników – jako program systematycznego oszczędzania, plan inwestycyjny czy inny praktyczny mechanizm gromadzenia kapitału.

Tylko że forma ubezpieczenia nie oznacza tylko korzyści (np. możliwości darmowych konwersji między funduszami z różnych parafii bez naliczania podatku Belki, możliwość ustalenia uposażonych, itp.), ale też poważne komplikacje dla właścicieli polisy. Te komplikacje dotyczą między innymi dostępności środków, kosztów, naszych praw i obowiązków czy formalnej komunikacji z ubezpieczycielem.

Jeśli ktoś podchodzido polisy inwestycyjnej jako prostego zamiennika lokaty, rachunku oszczędnościowego czy funduszu parasolowego, zupełnie ignoruje te super ważne komplikacje (o których dalszej części).

Przy okazji warto też wspomnieć, że ubezpieczenia na życie z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym to bardzo niejednolita grupa ubezpieczeń. Mogą występować w wersji ze składką regularną, składką jednorazową lub ich kombinacją. Mogą zawierać także prawdziwą część ochronną w postaci gwarantowanej sumy ubezpieczenia wypłacanej uprawnionym na wypadek śmierci ubezpieczonego. Mogą zawierać ubezpieczenie dodatkowe różnych innych negatywnych wydarzeń, np. utraty pracy, poważnego zachorowania czy trwałego kalectwa.

Pomiędzy bezzwrotnączęścią składki, która pokrywa koszty ryzyka ubezpieczeniowego, a częścią inwestycyjną, która buduje wartość polisy za pośrednictwem ubezpieczeniowych funduszy kapitałowych, mogą być bardzo różne proporcje.

Jeśli cała składka jest bezzwrotna, bo pokrywa koszty ryzyka ubezpieczeniowego, mamy do czynienia z polisą ochronną. Jeśli cała składka jest inwestowana, mamy do czynienia z polisą inwestycyjną. Jeśli składka jest dzielona pomiędzy oba te cele, mamy do czynienia z polisą mieszaną.

Klient powinien dobrze wiedzieć, czego mu potrzeba i co chce osiągnąć, żeby świadomie wybrać właściwe narzędzie z praktycznie nieskończonych możliwości. Niestety przy typowej sprzedaży nie działa to w ten sposób – to pośrednik dobrze wie, co chce osiągnąć (prowizja), a klient najczęściej działa pod wpływem komunikatów marketingowych, materiałów promocyjnych i aktywnych technik sprzedaży.

Konsekwencje opakowania inwestycji w formę ubezpieczenia

Żeby towarzystwa ubezpieczeniowe mogły konkurować z innymi instytucjami finansowymi o oszczędności klientów, muszą oferować inwestycję w formie ubezpieczenia. Nawet jeśli nie ma ono funkcji ochronnej, którą przede wszystkim kojarzymy z działalnością ubezpieczeniową (jak przy ubezpieczeniu samochodu czy domu), musi nosić cechy ubezpieczenia.

To oznacza bardzo specyficzny stosunek prawny między stronami oraz specyficzne prawa i obowiązki.

Krótki test z podstawowych terminów, bez których znajomości działamy w tej branży po omacku.

1. Czym się różni ubezpieczyciel, ubezpieczający, ubezpieczony i uprawniony?
2. Co to są podmiot i przedmiot ubezpieczenia?
3. Co to jest wypadek ubezpieczeniowy i jakie ma znaczenie dla ubezpieczonego?
4. Jakie świadczenia ubezpieczeniowe występują w ubezpieczeniach na życie z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym

Jestem ciekawy, na ile z tych absolutnie kluczowych pytań jest w stanie odpowiedzieć przeciętny właściciel polisy inwestycyjnej lub klient właśnie składający swój podpis na umowie? Ze swojego doświadczenia wiem, że momencie sprzedaży moja uwaga skupiona była na innych sprawach (np. bonusy od banku, dostępność opcji inwestycyjnych, wygoda inwestowania przez jedną platformę, itp.) i dopiero dużo później dotarły do mnie wszystkie konsekwencje związane z formą ubezpieczenia tej inwestycji.

I żeby było jasne– to nie są tylko negatywne konsekwencje (choć moim zdaniem te dominują). Po stronie plusów trzeba zapisać możliwość ustalenia przez właściciela polisy osoby uprawnionej do świadczeń ubezpieczeniowych na wypadek jego śmierci. To bez wątpienia może uporządkować kwestię dziedziczenia środków, jeśli ktoś tego potrzebuje.

Inny plus to parasolowa konstrukcja ubezpieczeniowych funduszy kapitałowych. Dzięki temu możemy dokonywać konwersji jednostek bez pomniejszania ich wartości o podatek od dochodów kapitałowych (tzw. podatek Belki). To faktyczna (choć uwarunkowana osiągnięciem zysku z transakcji) korzyść podatkowa polegająca na odroczeniu podatku Belki w czasie.

Co ważne – konwersje nie skutkują naliczeniem tego podatku nawet jeśli zamieniamy jednostki funduszu jednego towarzystwa (np. Skarbiec) na jednostki funduszu innego towarzystwa (np. Franklin Templeton). Poza ubezpieczeniem musielibyśmy ten podatek zapłacić. Innymi słowy – wszystkie ubezpieczeniowe fundusze kapitałowe dostępne w ramach naszego ubezpieczenia na życie, a często jest to kilkadziesiąt i więcej funduszy kilkunastu towarzystw, to jeden wielki parasol.

Ubezpieczyciele dostarczają też naprawdę zaawansowanej infrastruktury do zarządzania swoim kapitałem. Możemy wykonywać kilka typów operacji, korzystać z aplikacji internetowych i mobilnych, automatyzować swoje decyzje, realizować praktycznie dowolne strategie inwestycyjne, itp. To kolejny głos na tak.

Ale i tak ciekawsze są negatywne konsekwencje. O kosztach polis inwestycyjnych i ich erozyjnym wpływie na wartość inwestycji pisałem kilka tygodni temu w osobnym artykule.

Inna kwestia to dostępność pieniędzy, która jest regulowana w umowie ubezpieczenia inaczej niż na rachunku oszczędnościowym czy rejestrze funduszy inwestycyjnych. W ubezpieczeniach na życie z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym towarzystwo ubezpieczeniowe ma obowiązek wypłaty pełnej sumy ubezpieczenia lub wartości polisy tylko w dwóch przypadkach (wypadkach ubezpieczeniowych):

a) śmierciubezpieczonego (świadczenie trafia do osób uprawnionych)
b) dożycie określonego w umowie wieku, kiedy ustaje „ochrona ubezpieczeniowa”

W tego typu umowach są jeszcze dwie inne możliwości skorzystania z naszych oszczędności, których można użyć rzeczywiście w każdym czasie. Chodzi o tzw. całkowity wykup lub częściowy wykup. Obie operacje są okupione bardzo wysokimi opłatami, w pierwszych latach do 100% zgromadzonych oszczędności, więc w rzeczywistości nie dają dostępu do pieniędzy. To mało atrakcyjne, bardzo kosztowne wyjścia awaryjne.

Po stronie ubezpieczonego (klienta) jest za to bezwzględny obowiązek opłacania składki w takiej wysokości i przez taki okres, jakie znajdują się w umowie. Do czasu wystąpienia wypadku ubezpieczeniowego lub zażądania wykupu, ubezpieczający musi regulować składkę i nie może liczyć na żadne świadczenia pieniężne ze strony ubezpieczyciela.

Co to oznacza w praktyce? Po pierwsze – nie ma tu w ogóle mowy o elastyczności, jeśli chodzi o wpłaty czy dostęp do pieniędzy. To nie jest rachunek oszczędnościowy, to nie jest otwarty fundusz inwestycyjny, to nie jest IKE czy IKZE. To jest przymus inwestowania pod rygorem pewnej utraty mniejszej lub większej części naszych pieniędzy.

Po drugie – przyjrzyjmy się następującej sytuacji: jeśli ubezpieczyciel ma obowiązek wypłaty świadczeń tylko w przypadku śmierci ubezpieczonego lub dożycia określonego w umowie wieku, co się dzieje w sytuacji istotnych trudności życiowych właściciela polisy w trakcie jej trwania?

Powiedzmy, że w umowie deklarujemy, że co miesiąc przez siedem lat będziemy uiszczać składkę ubezpieczeniową w wysokości 350zł. W piątym roku wydarza się coś, co kompletnie zmienia naszą sytuację finansową – poważna choroba, kalectwo, trwała utrata pracy, depresja, cokolwiek. Nie jesteśmy w stanie regulować kolejnych składek, ponieważ nasze dochody się drastycznie zmniejszyły, za to pojawiły się większe potrzeby bieżące.

Czy w takiej sytuacji ubezpieczyciel będzie miał wobec nas jakieś obowiązki? Jeśli nie mamy ubezpieczeń dodatkowych, tylko cała składka jest inwestowana, nie ma żadnych obowiązków. Tylko śmierć ubezpieczonego lub dożycie określonego wieku powoduje powstanie takiego obowiązku. Nie mamy więc w praktyce dostępu do pełnej wartości polisy czy jakichkolwiek innych świadczeń.

Co możemy wtedy zrobić? Złożyć żądanie całkowitego lub częściowego wykupu i ponieść jego koszty lub nadal obciążać swój bieżący budżet obowiązkową składką ubezpieczeniową i czekać na powstanie obowiązku wypłaty świadczenia ubezpieczeniowego po stronie ubezpieczyciela (śmierć lub dożycie).

Jako że polisy inwestycyjne bywają zawierane na kilkanaście czy kilkadziesiąt lat, z czego przez kilka lub kilkanaście zobowiązujemy się opłacać regularną składkę, wystąpienie w tym czasie jakiegoś nieobjętego ubezpieczeniem negatywnego wydarzenia (choroby, utraty pracy, itp.) wcale nie jest takie nieprawdopodobne. Szczególnie w przypadku osób w średnim wieku i starszych.

Gdyby takie wydarzeniemiało miejsce, obowiązkowa składa ubezpieczeniowa staje się sporym obciążeniem, a ubezpieczyciel nie ma obowiązku wypłaty żadnych świadczeń. Napisałem pytanie do towarzystwa, w którym prowadzę swoją polisę, jakie są wtedy możliwości. Odpowiedź: całkowity wykup, częściowy wykup lub zawieszenie opłacania składek na rok (do odrobienia w późniejszym czasie). Jestem pewien, że są sytuacje, w których żadne z tych posunięć nie rozwiązuje życiowego problemu właściciela polisy.

Spytałem się niedawnopośrednika finansowego, jak mam traktować tę cechę planów systematycznego oszczędzania ubranych w ubezpieczenie na życie z UFK. Odpowiedź: jako dodatkowe ryzyko inwestycyjne.

Czyli – w pewnych sytuacjach – czysta polisa inwestycyjna nie tylko nie daje żadnej ochrony przed trudnymi sytuacjami życiowymi (np. choroba, poważne zawirowania zawodowe, itp.), ale może być dodatkowym obciążeniem dla budżetu i dodatkowym ryzykiem, ponieważ nie daje dostępu do pełnych oszczędności i nie usuwa obowiązku opłacania kolejnych składek.

Przyznaję, że jest to zdumiewająca konstrukcja jak na produkt wykorzystujący formę ubezpieczenia, którego podstawową cechą jest jednak zmniejszanie, a nie dodawanie różnych ryzyk. Jeśli dodać do tego sposób sprzedaży polis inwestycyjnych niedoświadczonym i nieświadomym dodatkowych ryzyk i obciążeń klientom, moim zdaniem mamy zgrzyt na całego.

Tym bardziej że, jak wyczytałem w książce Magdaleny Szczepańskiej, „bezinteresowne służenie klientom jest prawnym obowiązkiem zakładu ubezpieczeń”, wszystkie zawierane z nim kontrakty powinny mieć status „najwyższego zaufania", a jako strona profesjonalna umowy powinien wskazać wszystkie negatywne konsekwencje umowy dla klienta. Wiele praktyk związanych z tymi produktami, zarówno po stronie konstruowania umów, jak i ich sprzedaży, nie ma nic wspólnego z ideałami branży ubezpieczeniowej i może budzić uzasadnione wątpliwości.

Kilka ciekawych cytatów i podsumowanie

Magdalena Szczepańskajest doktorem prawa z Uniwersytetu Warszawskiego specjalizującą się w prawie ubezpieczeniowym, więc jej opinie trudno uznać za stronnicze. Jest autorytetem w branży. Co jeszcze pisze w pracy „Ubezpieczenie na życie z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym”?

O opłatach likwidacyjnych w wysokości ok. 100% składek w pierwszych latach obowiązywania polisy inwestycyjnej: „Opłata, której wysokość odpowiada kwocie 2-letnich wpłaconych składek nie ma uzasadnienia merytorycznego. Jej wysokość jest ustalana przede wszystkim w związku z ponoszonymi przez ubezpieczyciela kosztami akwizycji, w szczególności wysokością kosztów prowizji dla pośrednika ubezpieczeniowego.”

O złożoności całej konstrukcji i jej konsekwencjach: „Należy podkreślić, że ubezpieczenie na życie z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym jest produktem złożonym, wymagającym określonej wiedzy z zakresu prawa i instrumentów rynku finansowego, a także aktywności ubezpieczającego w zakresie określania własnych potrzeb oraz analizy rzeczywistości ekonomicznej.”

O tym do kogo są skierowane polisy inwestycyjne: „Tego rodzaju ubezpieczenia nie są skierowane do osób aktywnie lokujących swoje środki, ponieważ będą one raczej lokowały swoje aktywa bezpośrednio w interesujące je instrumenty finansowe”.

To rozwiązanie właściwe „dla osób, które zawarli już adekwatne do swoich potrzeb ubezpieczenie tradycyjne”.

O tym, kto ponosi ryzyko inwestycyjne: „Cechą immanentną ubezpieczenia na życie z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym jest to, że ryzyko lokaty ponosi ubezpieczający, co oznacza, że zawierając umowę uwzględnia on możliwość straty w posiadanych aktywach”.

Ma więc ono „charakter inwestycyjny, a nie oszczędnościowy”.

Magdalena Szczepańska kończy swoją książkę wnioskiem, że ubezpieczenia na życie z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym wymagają staranniejszej regulacji, być może nawet prawnej definicji tego typu umowy (która w tej chwili nie istnieje). Cała konstrukcja funkcjonuje w dużej mierze dzięki swobodzie zawierania umów i jest dość dowolną hybrydą umowy ubezpieczenia i rozwiązań typowo inwestycyjnych.

To nie oznacza, że polisy inwestycyjne są nielegalne. Są legalne, a dla pewnej grupy klientów są nawet funkcjonalne (sam taką posiadam), ale ich masowa popularność w Polsce to totalne kuriozum – przejaw agresywności pośredników finansowych, niskiego poziomu wiedzy o finansach wśród klientów i gotowości branży finansowej (w tym ubezpieczycieli) do naginania zasad dla zysku.

Niezadowoleni klienci towarzystw ubezpieczeniowych zawiązali stowarzyszenie Przywiązani do polisy i składają wspólnie z kancelarią prawną pozwy zbiorowe przeciw ubezpieczycielom. Sąd Ochrony Konkurencji i Konsumentów uznał niektóre zapisy z umów ubezpieczenia na życie z UFK różnych towarzystw za klauzule niedozwolone.

Efekt jest taki, że ok. 5 milionów Polaków posiada wieloletnie, ryzykowne, skomplikowane, restrykcyjne, kosztowne i kontrowersyjne z punktu widzenia prawa ubezpieczenia na życie z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym. Jednocześnie większość dorosłych Polaków deklaruje, że nie chce inwestować na rynku i najchętniej lokuje nadwyżki finansowe w banku. Ciekawe, jaki stosunek do inwestowania ma pięć milionów właścicieli polis inwestycyjnych?

Książkę Magdaleny Szczepańskiej„Ubezpieczenie na życie z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym” przeczytałem za darmo za pomocą internetowej aplikacji libra.ibuk.pl, do której dostęp uzyskałem w publicznej Bibliotece Raczyńskich w Poznaniu. W internecie jest kilka innych dużych prac Magdaleny Szczepańskiej o polisach inwestycyjnych, np. tutaj, tutaj i tutaj.



6 mało znanych ryzyk związanych z polisami inwestycyjnymi

$
0
0
Polisy inwestycyjne są często sprzedawane jako programy regularnego oszczędzania lub inwestowania. Mają być konkurencją dla inwestowania bezpośrednio w fundusze inwestycyjne czy akcje, a przez niektórych pośredników prezentowane są jako bardziej ryzykowna alternatywa wobec depozytów bankowych.

Ostatnio dużo mówi się o wysokich kosztach ich obsługi, w tym opłatach likwidacyjnych, które zmniejszają szanse na atrakcyjne stopy zwrotu, a także skomplikowanej konstrukcji prawnej umowy ubezpieczenia na życie z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym nieadekwatnej do potrzeb i umiejętności dużej grupy klientów. O swoje prawa coraz głośniej upominają się również klienci, którzy zostali wprowadzeni w błąd przez pośredników finansowych przy podpisywaniu umowy.

Moim zdaniem ważniejsze od krytyki skupionej na złych praktykach sprzedawców polis jest zrozumienie, dlaczego ten mechanizm inwestycyjny nie jest optymalny z punktu widzenia przeciętnego oszczędzającego. Kolejną cegiełkę chciałbym dołożyć w tej kwestii opisując sześć mniej widocznych na pierwszy rzut oka typów ryzyka, które ponoszą właściciele tego typu ubezpieczeń.

Co to jest ryzyko?

Ryzyko Skandia, Generali, Axa, Aviva, Aegon
W świecieinwestycji ryzyko jest najczęściej rozumiane jako możliwość poniesienia tymczasowej lub trwałej straty kapitału. Inną popularną miarą ryzyka jest zmienność.

Ale ryzykomożna rozumieć też dużo bardziej ogólnie jako wszystko to, co oddala nas od osiągnięcia celu, jako wszelkiego rodzaju zagrożenie. To o tego typu ryzykach będzie ten tekst.

1. ryzyko braku ubezpieczenia

Jeśli ktoś jeszcze nie wie, to najwyższy czas zdać sobie sprawę, że „czyste” ubezpieczenie na życie z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym (UFK), tzw. polisa inwestycyjna, nie ma żadnej funkcji ochronnej.

Po pierwsze przejawia się to brakiem gwarantowanej wartości polisy i sumy ubezpieczenia, które są uzależnione od wartości jednostek funduszy składających się na nasz rachunek. To jest właśnie istota polisy inwestycyjnej – wszystkie lub zdecydowana większość składek są inwestowane. Dla pewnej grupy klientów może to mieć swoje plusy, dla innych wzmaga niepewność.

Ale i tak ważniejsze jest coś innego. Typowa polisa inwestycyjna zapewnia wypłatę pełnej wartości polisy lub sumy ubezpieczenia tylko w dwóch przypadkach:

a)śmierci właściciela (świadczenia wędrują do osób uprawnionych)
b) dożycia daty końcowej polisy

A co jeśliw trakcie trwania ubezpieczenia na życie z UFK poważnie zachorujemy, stracimy pracę, niespodziewanie zwiększą nam się bieżące wydatki, zmniejszą dochody, itp.? Trudno wykluczyć, że przez kolejne kilka czy kilkanaście lat nie wydarzy się nic, co byłoby nie po naszej myśli. A właśnie na tak długie okresy zawierana jest część polis inwestycyjnych z regularną składką.

W takich sytuacjach ubezpieczyciel nie ma wobec nas żadnych obowiązków, a my wciąż mamy wobec ubezpieczyciela obowiązek uiszczania regularnej składki.

Możemy co prawda w każdym momencie zażądać całkowitego wykupu lub częściowego wykupu, co oznacza zwrot wpłaconych pieniędzy. Ale uwaga! Koszty takiej operacji wynoszą do 100% wpłaconej składki i nawet w dalszych latach trwania polisy są zaporowo wysokie (np. 20% wartości rachunku na 2-3 lata przed zakończeniem ubezpieczenia). Czyli to nie jest optymalne wyjście w trudnej sytuacji życiowej. Kto chciałby stracić 20-100% swoich oszczędności tylko dlatego, że przytrafił mu się wypadek, choroba czy utrata pracy?

Inna defensywna możliwość to zawieszenie opłacania regularnej składki. Działa to tak – towarzystwa pozwalają nie płacić składki zadeklarowanej w umowie przez 12 miesięcy, ale potem ten obowiązek wraca, a stracony rok trzeba odrobić. Jest to na pewno jakieś wyjście awaryjne, ale pewnie nie rozwiązuje każdego problemu.

Zresztąnie ma co tańczyć wokół tego aspektu polis inwestycyjnych. Porównajmy je ze zwykłym rejestrem w otwartym funduszu inwestycyjnym, rachunkiem oszczędnościowym czy rachunkiem maklerskim (także w opakowaniu IKE czy IKZE). Każdy pozwala na natychmiastowy dostęp do środków bez istotnych opłat karnych. Paradoksalnie więc korzystanie z nich daje zdecydowanie lepsze ubezpieczenie na wypadek trudnych sytuacji życiowych.

Jeśli ktoś jednak chce wykorzystać atuty polis inwestycyjnych (np. dostęp do olbrzymiej liczby funduszy w jednym miejscu, konwersje bez podatku Belki, możliwość ustalenia osób uposażonych z pominięciem ustawowego dziedziczenia, itp.), warto wziąć pod uwagę to dodatkowe ryzyko.

Być możepodpisywanie umowy z regularną składką przez kilkanaście lat to nie jest najlepszy pomysł? Być może miesięczna składka nie powinna wynosić 1 tysiąc złotych tylko dlatego, że mamy właśnie dobry okres w życiu zawodowym? Być może polisa inwestycyjna powinna być nie pierwszym, ale drugim, trzecim lub czwartym narzędziem do oszczędzania, przy czym dostępność pieniędzy na tych innych narzędziach nie powinna być ograniczona.

2. ryzyko nadmiaru możliwości

Od sprzedawców usłyszymy, że bezapelacyjną zaletą polis inwestycyjnych jest dostępność dziesiątek funduszy w jednym miejscu. Moim zdaniem to zaleta, ale warunkowa. Ten warunek to umiejętność skorzystania z ogromu możliwości.

Pomyślmy o tym. Czy bez doświadczenia lub ze znikomym doświadczeniem jesteśmy w stanie systematycznie wybierać najlepsze fundusze najlepszych towarzystw na najlepszych rynkach? Nawet (a może zwłaszcza) doświadczeni inwestorzy przyznają, że to bardzo trudne do osiągnięcia.

Rynki są niebywaledynamiczne, nieprzewidywalne, w jakiejś mierze przypadkowe. Nikt tego nie kontroluje, tak samo jak nikt nie kontroluje przyszłości. Towarzystwa funduszy inwestycyjnych przeżywają wzloty i upadki, składy zespołów inwestycyjnych się zmieniają, ludzie mimo najlepszych intencji popełniają kardynalne błędy.

Skąd się zatem bierze wiara, że będziemy w stanie opanować tę masę zmiennych i wydestylować z nich trafne decyzje inwestycyjne? Moim zdaniem z nadmiernego optymizmu i naiwności typowej dla początkujących uczestników rynku, którzy przyjmują podejście zabarwione hazardem.

Sytuacja zmienia się odrobinę, jeśli dysponujemy jakimś strategicznym podejściem do swojej inwestycji. Powinna ona uwzględniać nasze indywidualne okoliczności (wiek, horyzont inwestycyjny, zdolność do tolerowania tymczasowych obsunięć kapitału) oraz okoliczności rynkowe (sentyment na rynku, wyceny spółek, rentowność obligacji, etap cyklu gospodarczego, itp.). W żadnym wypadku nie usuwa to jednak ryzyka inwestycyjnego, tylko zmniejsza przypadkowość lokowania środków.

W każdym razie to, że na polisach inwestycyjnych można inwestować w kilkanaście klas aktywów, a w niektóre z nich przez kilka-kilkanaście różnych funduszy, może być dla niektórych właścicieli elementem ryzyka. Bo niby na jakiej podstawie będą przesiewać te masy informacji?

„Z pomocą” przychodzą firmy oferujące płatne algorytmy, strategie, systemy, opiekę czy inne wynalazki wspomagające decyzje inwestycyjne. W zamian za kilkaset złotych rocznie wskażą „najlepsze fundusze” i pomogą „pomnożyć oszczędności”. Jeśli ktoś mi coś takiego proponuje, odwracam się o 180 stopni i idę w drugą stronę.

Z inwestowania nie da się usunąć ryzyka, nikt nie zna przyszłości, decyzje należy podejmować na własną odpowiedzialność, a uzależnianie się od płatnych porad, których sensu nie rozumiemy, ma na dłuższą metę opłakane skutki i nie rozwija nas jako inwestorów.

3. ryzyko inwestowania pod presją

Nie bez znaczenia jest też to, że konstrukcja polis inwestycyjnych wytwarza na ich właścicielach pewną presję. Godzą się oni inwestować regularnie przez kilkanaście lat przy znaczących stałych obciążeniach kosztami. I co z tego?

Po pierwsze– nieubłagane opłaty oznaczają, że każdy, kto liczy na stopę zwrotu choćby zbliżoną do zwykłej lokaty bankowej czy rachunku oszczędnościowego, będzie musiał wystawiać swoje oszczędności na ryzyko, czy mu się to podoba, czy nie. Nie da się osiągnąć zwrotów rzędu 3-5% rocznie w funduszach niskiego ryzyka (np. pieniężnych, obligacji skarbowych), jeśli ich jednostki obarczone są dodatkowymi opłatami rzędu 2-5% aktywów rocznie. Tutaj cały artykuł.

Po drugie– wieloletnia obecność na rynku oznacza, że osoby bez doświadczenia i bez strategicznego podejścia do inwestycji będą narażeni na własną frustrację oraz błędy inwestycyjne. Nie da się inwestować bez okresów obsunięcia kapitału, załamań rynku, niższych zwrotów czy całkowitej stagnacji.

Czy właściciele polis są do tego przygotowani? Dobrze by było, bo przez kilka lub kilkanaście lat będą musieli regularnie podejmować decyzje odnośnie swoich kolejnych oszczędności napływających na rynek.

Po trzecie– będą również pod presją negatywnych informacji o polisach inwestycyjnych, co może wzmagać ich gotowość do rezygnowania z nich przed czasem, porzucania, itp., mimo że niekoniecznie jest to w ich interesie w każdym momencie.

4. ryzyko zmian prawnych

Przeczytałem i zrecenzowałemostatnio książkę Magdaleny Szczepańskiej „Ubezpieczenia na życie z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym”, która prześwietla konstrukcję prawną polis inwestycyjnych. Są to dość dowolne hybrydy umowy ubezpieczenia i rozwiązań inwestycyjnych, które – nie tylko zdaniem autorki książki – wymagają nowych, precyzyjniejszych regulacji.

Sąd Ochrony Konkurencji i Konsumenta dodał kilka zapisów (np. dotyczących opłat likwidacyjnych) z umów różnych ubezpieczycieli do listy klauzul niedozwolonych. Grupa klientów zrzeszona w stowarzyszeniu Przywiązani do Polisy wnosi pozwy sądowe przeciwko towarzystwom. Polska Izba Ubezpieczeń i Komisja Nadzoru Finansowego rozpatrują skargi klientów, czują się oszukani praktykami sprzedażowymi. Sama branża od dawna dyskutuje o niebanalnych problemach związanych z tymi umowami.

Czyli klienci podpisują lub podpisali tak naprawdę słabo uregulowaną, kontrowersyjną umowę, której wiele aspektów może się w przyszłości zmienić w nieprzewidywalny sposób. Firmy je oferujące mają przed sobą perspektywę sporu sądowego z niezadowolonymi klientami, którzy będą żądać zwrotu składek, a być może odszkodowań.

Nie oceniając w ogóle, co z tego zamieszania wyniknie, jest jednak pewne zagrożenie, że odbije się ono bezpośrednio lub pośrednio na właścicielach polis.

5. ryzyko skomplikowanej umowy

Inne trochę ukryte ryzyko bierze się stąd, że inwestycja w formie umowy ubezpieczenia na życie z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym to skomplikowany stosunek prawny. Umowa, ogólne warunki ubezpieczenia i regulamin inwestowania szczegółowo regulują cały szereg kwestii i czynności, które mogą pojawić się w trakcie trwania polisy.

Część z nich możemy znać z innych instrumentów finansowych (np. kwestia dostępu do pieniędzy), część jest specyficzna dla polis inwestycyjnych.

Każda czynność jest bardzo mocno sformalizowana. W jaki sposób i kiedy można zawiesić opłacanie składek ubezpieczeniowych? Czy i kiedy można przekształcić umowę w bezskładkową? Jak to zrobić? Jak uzyskać świadczenie z tytułu dożycia? Jak uzyskać świadczenie z tytułu śmierci właściciela polisy? Za jakie czynności są dodatkowe opłaty?

Polisa inwestycyjna to złożona i pełna mało przyjaznych procedur forma gromadzenia oszczędności. Łatwo coś przeoczyć, coś pomylić, coś przekręcić, czegoś nie dopatrzyć. Jeśli ktoś nie czuje się dobrze z tego typu piętrową biurokracją, taka skomplikowana konstrukcja to obciążenie i ryzyko samo w sobie.

6. ryzyko bankructwa ubezpieczyciela

Warto wiedzieć, że nasze składki ubezpieczeniowe nie są przez cały okres ubezpieczenia naszą własnością. Jednostki ubezpieczeniowych funduszy kapitałowych są własnością ubezpieczyciela i stanowią jego aktywa. W razie jego bankructwa wchodzą w skład masy upadłościowej.

Inaczej rozwiązana jest kwestia własności jednostek otwartych funduszy inwestycyjnych. Nie stanowią one własności towarzystwa funduszy inwestycyjnych i nie wchodzą w skład masy upadłościowej w razie jego bankructwa.

W tym miejscu trzeba dodać, że towarzystwa ubezpieczeniowe to jedne z najmocniej regulowanych firm w gospodarce, o rygorystycznych wymogach kapitałowych, które zwiększają ich stabilność. Ich bankructwa są wyjątkowo rzadkie, więc to zagrożenie można uznać za mało prawdopodobne.

Poza tymnie kierowałbym się tylko suchymi przepisami prawa. Towarzystwa funduszy inwestycyjnych nie raz pokazały już, że są w stanie stracić pieniądze klientów, nawet w funduszach traktowanych jako pieniężne (np. Idea TFI przemianowane niedawno na Inventum TFI, Copernicus TFI, DWS TFI) bez wielkich konsekwencji.

Z kolei towarzystwa ubezpieczeniowe pokazały w przeszłości, że potrafią zadbać o interesy swoich klientów, jeśli towarzystwa funduszy inwestycyjnych nie wywiązują się ze swoich zobowiązań. Skandia czy Axa dokonały konwersji jednostek z chwiejącego się funduszu Idea Premium po cenach sprzed dramatycznych spadków, czego nie mógłby dokonać na własną rękę żaden inwestor indywidualny.

Podsumowanie

Każda forma inwestycji ma swoje ryzyka, więc ten tekst nie jest atakiem na polisy inwestycyjne. Mógłbym bez problemu stworzyć podobny artykuł o ukrytych ryzykach utrzymywania swoich wszystkich oszczędności w bankach, w obligacjach korporacyjnych czy w akcjach polskich spółek.

Ale prawda jest taka, że ubezpieczenia na życie z UFK to bardzo specyficzne narzędzie do gromadzenia kapitału – kosztowne, skomplikowane, rygorystyczne, nieelastyczne, obarczone ryzykiem inwestycyjnym i szeregiem innych. Z tego powodu moim zdaniem nie nadaje się jako pierwszy czy domyślny sposób oszczędzania i inwestowania.

Ale jeśli ktoś rozumie negatywne konsekwencje zawierania tego typu umów, ma pomysł jak ograniczyć zagrożenia z nich płynące i plan, jak wykorzystać możliwości, prowadzenie polisy inwestycyjnej może mieć dla niego pewien sens.



Jak samodzielnie stworzyć korzystniejszy odpowiednik polisy inwestycyjnej?

$
0
0
Kilkanaście towarzystwubezpieczeniowych w Polsce oferuje klientom programy regularnego oszczędzania w formie ubezpieczenia na życie z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym. Dzięki aktywności ubezpieczycieli oraz ich pośredników (np. banków i firm doradztwa finansowego) takie polisy inwestycyjne stały się jednym z popularniejszych sposobów długoterminowego gromadzenia kapitału, np. na dodatkową emeryturę, edukację dziecka czy inne przyszłe wydatki.

Jest tak mimo ich skomplikowanej konstrukcji, których wielu konsekwencji niedoświadczeni klienci prawdopodobnie nie rozumieją, bardzo wysokich kosztów utrzymania i szeregu ryzyk związanych z oszczędzaniem w ten sposób.

Najlepsze jest jednakcoś innego: praktycznie taką samą funkcjonalność jak na polisach inwestycyjnych można osiągnąć budując swój własny, tańszy i bardziej elastyczny program regularnego inwestowania z dostępnych na rynku narzędzi. Jak samodzielnie stworzyć korzystniejszy pod wieloma względami odpowiednik polisy inwestycyjnej?

Jak stworzyć własny program regularnego oszczędzania
Czym wyróżniają się polisy inwestycyjne?

Proponuję zacząć od stworzenia listy zalet ubezpieczeń na życie z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym, a potem sprawdzenia, czy poza nimi jesteśmy w stanie uzyskać to samo bez wszystkich kosztów, rygorów i ryzyk związanych z formą polisy inwestycyjnej.

Oto lista:

- dostęp do dużej liczby funduszy inwestycyjnych w jednym miejscu,
- dostęp do funduszy zagranicznych i specjalistycznych,
- korzyść podatkowa dzięki braku podatku od zysków kapitałowych (Belki) w momencie konwersji między funduszami,
- możliwość uporządkowania kwestii dziedziczenia środków w umowie (również z pominięciem ustawowych spadkobierców),
- rygorystyczna umowa z zaporowymi opłatami likwidacyjnymi, która stanowi motywujący „bat” dla wszystkich, którzy nie potrafią samodzielnie oszczędzać,

Najważniejsze wady, których chcemy uniknąć:

- wysokie koszty utrzymania polisy inwestycyjnej (tu lektura obowiązkowa w tym temacie),
- długoterminowa umowa, która przerzuca ukryte ryzyka na nas (inny przydatny tekst)

Krok pierwszy: otwarta platforma funduszy inwestycyjnych

Nie podważam tego, że wiele towarzystw ubezpieczeniowych stworzyło naprawdę imponujące platformy do inwestowania w różne klasy aktywów na całym świecie. To daje praktycznie nieograniczone możliwości inwestycyjne dla wszystkich, którzy potrafią z nich skorzystać.

Czy można uzyskać coś identycznego poza polisą inwestycyjną? Identycznego raczej nie, ale pokrewnego, o bardzo podobnej funkcjonalności, jak najbardziej. Gdzie?

U dystrybutorówprowadzących otwarte platformy do inwestowania w fundusze. Mam doświadczenia z kilkoma z nich i za najlepsze w kontekście budowania szerokich, zdywersyfikowanych portfeli uważam BossaFund domu maklerskiego BOŚ oraz Supermarket Funduszy Inwestycyjnych mBanku. Dlaczego?

Dają dostęp do funduszy kilkunastu polskich towarzystw i nie pobierają opłat za nabycie, zamianę, konwersję czy odkupienie jednostek.

Podobne platformytworzy również kilka innych banków, ale ich skala jest zazwyczaj mniejsza, a od operacji nabycia, zamiany, konwersji czy odkupienia mogą być pobierane opłaty.

Innym rozwiązaniemjest skorzystanie z platform prowadzonych przez same towarzystwa – udostępniają one systemy transakcyjne do obsługi własnych funduszy. Nie pozwalają one jednak na inwestowanie w fundusze innych towarzystw. Jeśli chcemy lokować oszczędności w ten sposób w kilku towarzystwach, będziemy musieli korzystać z kilku systemów transakcyjnych jednocześnie. Na pocieszenie – niektóre z nich, np. ING TFI czy Skarbiec, dają dostęp do kilkunastu subfunduszy opartych o różne klasy aktywów, w tym akcji i obligacji zagranicznych.

Tak czy inaczej– dostęp do dużej liczby polskich funduszy inwestycyjnych bez dodatkowych opłat możemy uzyskać na otwartych platformach do inwestowania (np. BossaFund, Supermarket Funduszy Inwestycyjnych) lub bezpośrednio w towarzystwach.

Krok drugi: dostęp do funduszy zagranicznych i specjalistycznych

Polisy inwestycyjnedają dostęp do wybranych funduszy zagranicznych towarzystw (np. Schroders, Franklin Templeton, Black Rock) oraz do funduszy specjalistycznych (np. Quercus short) i nie nakładają na klientów limitów minimalnych wpłat.

Przyznaję, że nie znam sposobu na uzyskanie tego samego poza polisą. Kilka banków (np. Alior Bank, Deutsche Bank czy Raiffeisen Polbank) ma fundusze zagranicznych towarzystw w ofercie, ale od transakcji pobierają one opłaty manipulacyjne (na polisie ich nie ma) oraz stawiają spore minimalne wymagania co do pierwszej i kolejnych wpłat (kilka tysięcy dolarów lub euro).

Trudne będzie też korzystanie poza polisą inwestycyjną z funduszy opartych o kontrakty terminowe (wysokie limity wpłat) oraz niektórych dedykowanych rozwiązań przeznaczonych tylko dla właścicieli ubezpieczeń na życie z UFK, np. funduszu Open Life Obligacji Korporacyjnych.

Co da się w takiej sytuacji zrobić? Rozwiązaniem mogą być fundusze polskich towarzystw funduszy inwestycyjnych oparte o zagraniczne aktywa. Za ich pośrednictwem możemy lokować kapitał w USA, Europie Zachodniej, Chinach, Indiach, Turcji, Rosji, Japonii, Afryce, Ameryce Południowej i wielu innych rejonach. Możemy inwestować w akcje, obligacje korporacyjne zagranicznych spółek i obligacje skarbowe obcych państw.

Wiele z tych funduszyjest dostępna przez opisane wcześniej otwarte platformy funduszy inwestycyjnych (np. BossaFund i SFI mBanku), minimalne wpłaty nie są zaporowe i nie ma opłat manipulacyjnych za podstawowe transakcje (zakup, zamiana, konwersja, sprzedaż). Fundusze oparte o zagraniczne aktywa znajdziemy między innymi w ofercie Investors TFI, ING TFI, PKO TFI, Union Investment oraz Skarbiec TFI.

Mogą spełniać w naszych inwestycjach podobną rolę co fundusze zagranicznych towarzystw na polisach inwestycyjnych. Zresztą – na polisach wiele klas aktywów jest reprezentowanych właśnie przez fundusze polskich towarzystw oparte o zagraniczne aktywa (np. UniAkcje: Turcja, ING Rosja, Noble Fund Africa and Frontier, BPH Globalny Żywności i Surowców).

Krok trzeci: korzyści podatkowe

Korzyść polegającana odroczeniu płacenia podatku od zysków kapitałowych (Belki) na polisie inwestycyjnej do końca inwestycji jest faktem. Kiedyś obliczałem jej wartość. Jest ona tym bardziej atrakcyjna, że podatek nie jest przy tej formie inwestowania pobierany także w przypadku konwersji.

W tym momencie warto rozróżnić dwa pojęcia. Konwersja to zamienienie jednostek jednego funduszu na jednostki innego funduszu (np. Noble Fund Akcji na Aviva Investors Dłużnych Papierów Korporacyjnych). Poza polisami inwestycyjnymi taka operacja zawsze skutkuje naliczeniem podatku Belki od zysku (jeśli był).

Ale jeśli inwestujemywewnątrz funduszu parasolowego możemy wykonać identyczną operację zamiany jednostek jednego subfunduszu na jednostki innego subfunduszu (np. Legg Mason Akcji na Legg Mason Pieniężny) bez konieczności zapłaty podatku. Mamy wtedy do czynienia nie z konwersją, tylko zamianą.

Czyli w pewnym sensiepolisa inwestycyjna to jeden wielki fundusz parasolowy, który przez kilkanaście lat chroni nas przed podatkiem od zysków kapitałowych (jeśli takie osiągnęliśmy). Dla skutecznych, aktywnych inwestorów to wielki plus, bo mogą bez ograniczeń przenosić swój kapitał między klasami aktywów i towarzystwami.

Czy można to osiągnąć na otwartych platformach typu BossaFund czy SFI mBanku? W identycznej formie nie. Oferowane tam fundusze nie są jednym wielkim funduszem parasolowym. Ale wystarczy trzymać się prostych zasad, żeby efekt naszych działań był taki sam jak na polisach inwestycyjnych. Jakie to zasady?

Operacje zamianyjednostek między funduszami reprezentującymi różne klasy aktywów dokonujemy wyłącznie wewnątrz funduszy parasolowych. Innymi słowy – nigdy nie wykonujemy konwersji, tylko zamiany. Dzięki temu odroczymy zapłatę podatku Belki do zakończenia inwestycji i umorzenia jednostek. Nie ma przeciwwskazań, żeby w ten sposób w jednym parasolu trzymać oszczędności przez kilkanaście lat i więcej.

Gdybym korzystał z usług ING TFI, miałbym do dyspozycji trzy fundusze parasolowe (w tym jeden funduszy cyklu życia). Oznaczone są w systemie transakcyjnym tego towarzystwa kolorami żółtym, pomarańczowym oraz granatowym. Jeśli zamiany jednostek dokonywałbym tylko wewnątrz subfunduszy w poszczególnych parasolach, podatku Belki nie zapłaciłbym do momentu ostatecznego umorzenia jednostek.

Czy warto inwestować w ING TFI?

Nie ma przeciwwskazań, żeby prowadzić jednocześnie trzy czy cztery takie fundusze parasolowe w kilku towarzystwach. Po co? Po pierwsze - żeby mieć dostęp do tylu rodzajów funduszy i klas aktywów, ile rzeczywiście potrzebujemy. Po drugie – żeby zmniejszać (mało prawdopodobne) ryzyko nadziania się całym kapitałem na duży błąd zarządzających, który sprowadza praktycznie całe towarzystwo na łopatki (przypadek Idea TFI).

Najważniejsze, żeby dokonywać zamiany jednostek wewnątrz funduszy parasolowych (a nie konwersji) i odraczać w ten sposób podatek Belki.

Będzie to od naswymagać zidentyfikowania i wybrania atrakcyjnych z naszego punktu widzenia funduszy parasolowych, zastanowienia się, między jakie klasy aktywów chcemy lokować środki, jaką strategią będziemy się kierować, czego nam potrzeba, itp. Ale takie przygotowanie i porządkowanie przed wieloletnią inwestycją może nam wyjść tylko na dobre.

Co ważne– polisa inwestycyjna pozwala jedynie odroczyć płatność podatku od zysków kapitałowych. W momencie zakończenia inwestycji będziemy musieli go jednak zapłacić. W tym momencie warto wspomnieć, że niektóre fundusze parasolowe występują w formie IKE i IKZE.

To dwie konstrukcjeprawne kojarzone z tzw. trzecim filarem. Pierwsza z nich umożliwia całkowite zwolnienie wypłaty środków z inwestycji z podatku Belki po spełnieniu ustawowych warunków. Dzięki drugiej dodatkowo odpiszemy część naszych długoterminowych oszczędności od podstawy podatku dochodowego za rok wpłaty składki.

Fundusze inwestycyjneopakowane dodatkowo w IKE i IKZE mogą więc przynieść nieporównywalnie większe korzyści podatkowe niż polisa inwestycyjna. Nie ma problemu, żeby IKE mieć w jednym funduszu parasolowym, a IKZE w drugim, dzięki czemu mamy dostęp do większej ilości funduszy i klas aktywów.

Krok czwarty: dziedziczenie majątku

W umowie ubezpieczenia na życie z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym istnieje możliwość ustalenia osób uprawnionych do wartości polisy lub sumy ubezpieczenia na wypadek śmierci osoby ubezpieczonej. Daje to klientom, którzy z jakiegoś powodu chcą ominąć ustawową kolejność dziedziczenia środków, proste narzędzie do uporządkowania tej kwestii.

A jak wyglądadziedziczenie majątku ze zwykłych rejestrów jednostek funduszy inwestycyjnych? Zgodnie z ustawą o funduszach inwestycyjnych (art. 111), każdy uczestnik funduszu może złożyć w towarzystwie pisemną dyspozycję na wypadek śmierci, w której wskazuje osobę lub osoby uposażone. Mogą być to osoby niespokrewnione.

Co ważne, podobnie jak w przypadku bankowej dyspozycji na wypadek śmierci, dotyczy ona wyłącznie środków do wysokości 20-krotności przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw w miesiącu poprzedzającym śmierć właściciela rejestru.

W lutym 2014 wynosiło ono 3858,56zł, więc w każdym funduszu (nie mylić z subfunduszem funduszu parasolowego) można za pomocą zwykłej dyspozycji na wypadek śmierci zabezpieczyć dla wybranych osób jakieś 77200zł. Reszta będzie dziedziczona zgodnie z kolejnością ustawową.

Jeszcze korzystniejrozwiązane są kwestie dziedziczenia środków zgromadzonych na IKE i IKZE. W obu umowach przewidziana jest możliwość wskazania osoby lub osób uprawnionych na wypadek śmierci. Na dodatek mogą one nie zapłacić od zysku z trafiającej do nich kwoty podatku Belki, jeśli przeniosą środki na własne IKE i IKZE. Spadek nie wpłynie na dostępne dla nich roczne limity wpłat na te konta. No niech mi ktoś pokaże lepsze rozwiązanie z punktu widzenia optymalizacji podatkowej.

Tak czy inaczej – polisy inwestycyjne nie są ani jednym, ani najlepszym narzędziem do porządkowania kwestii związanych z dziedziczeniem pieniędzy w obrębie inwestycji opartych o jednostki funduszy.

Krok piąty: „bat” motywujący do oszczędzania

Rygorystyczna umowa i wysokie opłaty likwidacyjne sprawiają, że z polis inwestycyjnych trudno wyciągnąć pieniądze na bieżącą konsumpcję i całkowicie zaprzestać opłacania składek. Dzięki tej wymuszonej regularności możemy systematycznie budować oszczędności, z czym wiele osób ma rzeczywiste problemy.

Ja z kolei mam poważny problem z tą „zaletą” polis inwestycyjnych. Nie uważam, że wiązanie się z ubezpieczycielem skomplikowaną, wieloletnią, kosztowną i ryzykowną umową jest tym, co w pierwszej kolejności powinny zrobić osoby mające problemy z gromadzeniem jakichkolwiek oszczędności.

Ich problem jest realny. Mogą go rozwiązać płacąc w trakcie trwania kilkunastoletniego programu regularnego oszczędzania kilka, kilkanaście czy kilkadziesiąt tysięcy złotych w opłatach dla ubezpieczyciela, a mogą rozwiązać go na sto innych sposobów – wiele zupełnie bezpłatnych.

Jeśli ktoś chce stworzyć korzystniejszy odpowiednik polisy inwestycyjnej, powinien zawrzeć i dotrzymać umowy z sobą samym, bo nie będzie nad nim żadnego zewnętrznego bata. Do pieniędzy będzie formalnie dostęp w każdym momencie. Będzie można wpłacać mniej lub nic, bo i tak nikt poza nami nie będzie tego kontrolował. Będzie można dowolnie spóźniać się ze spłatą lub robić sobie „pożyczki chwilówki” na bieżące potrzeby ze zgromadzonych aktywów. Będzie można porzucić cały system przy pierwszym załamaniu na giełdzie, dramatycznych wydarzeniach w polityce czy problemach w życiu zawodowym lub osobistym.

Tylko że wtedy nie będzie to odpowiednik polisy inwestycyjnej. To nie będzie program regularnego oszczędzania z prawdziwego zdarzenia, tylko chaotyczny, przypadkowy, dowolny zbiór inwestycji, z którymi możemy zrobić, co nam strzeli do głowy. A tego przecież nie chcemy.

Dlatego moja propozycjajest następująca. Jeśli chcesz stworzyć własny plan regularnego oszczędzania podobny pod wieloma względami do polisy inwestycyjnej, ale tańszy w utrzymaniu, spisz ze sobą krótką umowę.

Ile będziesz co miesiąc przeznaczać na zakup jednostek funduszy? W których funduszach parasolowych? Jak długo chcesz dopłacać? Jak długo chcesz utrzymywać tam środki? Na jakie cele?

A poza tym - jak podzielisz wpłaty między subfundusze i klasy aktywów? Jaką masz strategię inwestycyjną? W jakich okolicznościach będziesz dokonywać zamiany jednostek? Opakowujesz to w trzeci filar dla dodatkowych korzyści podatkowych (niedostępnych na polisie) czy wystarczy zwykły rejestr w dwóch, trzech, czterech funduszach parasolowych?

Taka umowa z samym sobą to niezbyt surowy „bat”, bo w naszej naturze leży hurtowe niedotrzymywanie obietnic składanych sobie samemu, ale to zawsze coś. Warto to dodatkowo zautomatyzować, żeby nie musieć o wszystkim cały czas pamiętać – ustawmy na wybrany dzień miesiąca zlecenie stałe z konta osobistego lub oszczędnościowego. Niech będzie elementem umowy. Nie odwołujmy go. Raz w miesiącu odwiedzajmy system transakcyjny, żeby złożyć zlecenia kolejnych nabyć funduszy i odczytać obecne wyniki.

Podsumowanie – szybki przepis na program regularnego inwestowania

Przy odrobinie wysiłku można prowadzić program regularnego inwestowania dużo taniej i korzystniej niż na polisie inwestycyjnej. Będziemy do tego potrzebować:

- jednego lub więcejfunduszy parasolowych, najlepiej z dostępem do zagranicznych aktywów dla szerszej dywersyfikacji geograficznej (mogą być opakowane w IKE lub IKZE),
- zamiany jednostek wewnątrz funduszu parasolowego, nigdy konwersji między funduszami,
- dyspozycji na wypadek śmierci, żeby uporządkować kwestię dziedziczenia w towarzystwie funduszy inwestycyjnych (jeśli tego potrzebujemy),
- umowy z samym sobą opisującej założenia i cele programu oraz sposoby lokowania środków,
- dyscypliny, żeby utrzymać program mimo trudności w trakcie jego trwania (które są praktycznie pewne), pomocne mogą być narzędzia typu zlecenie stałe, plik excel do monitorowania wyników, itp.



Recenzja książki „Inwestor Dhandho” Mohnisha Pabrai

$
0
0
Nie pamiętam, gdzie i kiedy po raz pierwszy zetknąłem się z pomysłami Mohnisha Pabrai dotyczącymi inwestowania, ale zrobiły na mnie na tyle silne wrażenie, że szybko przeczytałem jego książkę „Inwestor Dhandho”. Niedawno przeczytałem ją jeszcze raz.

Kim jest Mohnish Pabrai? Od kilkunastu lat z sukcesami zarządza własnym funduszem typu hedge fund, który opiera o autorską koncepcję inwestowania wzorowaną w dużej mierze na filozofii Warrena Buffeta. Wcześniej był przedsiębiorcą w branży IT. Jest zwolennikiem inwestowania w głęboką wartość (deep value investing).

Jak z wszystkimiksiążkami amerykańskich inwestorów, warto od początku mieć z tyłu głowy dwa zastrzeżenia. Po pierwsze, dotyczą one amerykańskiej giełdy – instytucji o dużo dłuższej tradycji, dużo większej roli w gospodarce oraz dużo większej skali działania niż polska, działającej w dużo stabilniejszej demokracji.

Po drugie– przeczytanie książki Mohnisha Pabrai czy Warrena Buffetta nie robi z czytelnika Mohnisha Pabrai czy Warrena Buffetta. Bez względu na to, jak wielkie wrażenie wywierają na nas ich rady i mądrości, wdrożenie ich w życie to coś zupełnie innego niż ekscytowanie się nimi na kartce papieru. Gdyby było inaczej, każdy czytelnik książek o inwestowaniu byłby milionerem, jeśli nie miliarderem.

Jaka jest propozycjaMohnisha Pabrai w książce „Inwestor Dhandho”? Czy da się wykorzystać jego doświadczenia i rady w swoich inwestycjach?

Podejście Dhandho

Recenzja książki Mohnisha Pabrai Inwestor Dhandho
Mohnish Pabrai ma indyjskie pochodzenie i właśnie z tego rejonu świata wywodzi się określenie „dhandho”, które oznacza „przedsiębiorczość przy bardzo niskim ryzyku”. W pierwszej części książki Pabrai przytacza kilka przykładów znanych biznesów, które rozwinęły się właśnie dzięki takiemu podejściu.

Jeden z przykładówdotyczy grupy indyjskich emigrantów z lat 60. i 70., którzy po kilku latach wykonywania prostych prac w amerykańskim przemyśle i radykalnego oszczędzania zaczynają kupować w czasie recesji przecenione, upadające motele. Odtąd prowadzą je wspólnymi siłami całe rodziny, dzięki czemu nowi właściciele mogą zaoferować dobre warunki noclegu po niskich cenach. Gdy amerykańska gospodarka wychodzi z recesji, wartość ich biznesów szybko rośnie, a oni mogą inwestować wolną gotówkę w kolejne motele. W tej chwili – zaledwie kilka dekad później – ok. 60% moteli i hoteli w USA należy do właścicieli o indyjskim pochodzeniu, którzy z pracowników stali się pracodawcami.

Wspólny mianownik wszystkich biznesów, które opisuje Mohnish Pabrai, jest to, że nie wymagają wielkich zasobów kapitału, dzięki czemu ryzyko wysokiej straty jest ograniczone. Ich aktywa są tworzone przy niskich nakładach lub nabywane po bardzo niskich cenach i będą z dużym prawdopodobieństwem generować wolną gotówkę dla właścicieli.

Zresztą sam Mohnish Pabrai zanim przeszedł do branży zarządzania kapitałem rozwinął własną firmę od zera korzystając z tego podejścia. Jego metoda dobierania inwestycji na rynku akcji ma więc wiele wspólnego z tym, jak kapitałem i zasobami zarządzają myślący w ten sposób ludzie biznesu.

Dziewięć zasad inwestowania w głęboką wartość

Pabrai podsumowujeswoje podejście do inwestycji w formie dziewięciu zasad, które w dużej mierze są kontynuacją szkoły Benjamina Grahama i Warrena Buffetta, wielkich ikon inwestowania w wartość. Jakie to zasady?

1. tylko akcje firm o jasnym modelu biznesowym

Mohnish Pabrai jest zwolennikiem inwestowania w pojedyncze, atrakcyjnie wyceniane spółki za pośrednictwem giełdy papierów wartościowych. Podobnie jak jego mentorzy Graham i Buffett zaleca traktować ich akcje nie jak narzędzia do uprawiania hazardu, ale jak sposób na zostanie współwłaścicielem realnego, działającego biznesu.

Dlatego za główne zadanie inwestora uważa wyszukiwanie przecenionych spółek o jasnym modelu biznesowym, którego funkcjonowanie w dłuższym okresie nie jest zagrożone. Podstawą decyzji o zainwestowaniu w konkretną spółkę powinna być ocena jej działalności oraz wewnętrznej wartości przedsiębiorstwa, a nie analiza wykresów.

2. tylko proste biznesy w bardzo wolno zmieniających się branżach

Nie ma niestetydefinicji prostoty, ale najlepsze inwestycje zdaniem Mohnisha Pabrai to proste biznesy w branżach nienarażonych na szybkie, rewolucyjne zmiany, które mogłyby negatywnie odbić się na wynikach lub doprowadzić do schyłku firmy zanim inwestycja się zwróci w dywidendach lub nadejdzie oczekiwana aprecjacja ceny odzwierciedlająca wartość spółki. Pabrai nie ukrywa, że w tym aspekcie również inspiruje się Buffettem oraz jego partnerem Charlie Mungerem.

Poza tym w swoich analizach Pabrai polega na popularnej metodzie wyceniania spółek opartej o zdyskontowane przyszłe przepływy gotówki (DCF – discounted cash flows). Wymagają one przyjmowania założeń dotyczących przyszłości firmy, a te łatwiej wykonać jeśli działa ona w stabilnej branży i ma nieskomplikowany model biznesowy.

3. tylko przecenione spółki w przecenionych branżach

W metodzie Mohnisha Pabrai „najlepszy czas na kupienie spółki jest wtedy, kiedy jej krótkoterminowe perspektywy są niepewne, a firma jest niekochana”. W takich okresach ceny odzwierciedlają ten negatywny sentyment i dlatego są niskie. Jeśli firma przetrwa kryzys, a jej perspektywy się polepszą inwestorzy wynagrodzą ją wyższymi cenami akcji. To będzie dobry czas na sprzedaż swoich udziałów.

W tym sensie Pabrai nie jest inwestorem długoterminowym zaangażowanym w spółkę na dobre i na złe. Jego intencją jest wykorzystanie tymczasowego rozdźwięku między zaniżoną ceną rynkową a wewnętrzną wartością spółki uwzględniającą przyszłą poprawę jej sytuacji. Gdy cena rynkowa spółki zbliży się, osiągnie lub przekroczy jej wartość prognozowaną przez inwestora, należy ją sprzedać i szukać kolejnej okazji.

4. tylko spółki z trwałą przewagą konkurencyjną (fosą)

Kolejna rada podebrana z arsenału Warrena Buffetta i spółki – warto inwestować w firmy, które wyróżniają się czymś istotnym od konkurencji i ta przewaga jest względnie trwała. W gospodarce wolnorynkowej to, że firmy upadają jest zupełnie normalne i nie należy oczekiwać, że akcje naszych wybrańców zawsze będą coś warte. Ale wartość udziałów w spółkach o wyraźnej lub rosnącej przewadze konkurencyjnej, którą trudno szybko zniwelować, powinna być trwalsza i stabilniejsza.

5. tylko gdy prawdopodobieństwo jest zdecydowanie po naszej stronie

Mohnish Pabrai jest zwolennikiem inwestowania skoncentrowanego, czyli budowania portfela w oparciu o akcje ok. 10-20 starannie wyselekcjonowanych firm, a nie tworzenia bardzo szerokiej dywersyfikacji. Na dodatek wielkość inwestycji w poszczególne spółki uzależnia od prawdopodobieństwa wzrostu ich wartości.

Jak oblicza to prawdopodobieństwo? Analizuje firmę pod kątem takich elementów jak zadłużenie, przepływ gotówki, rentowność, itp. Analizuje branżę, w której działa, oraz najważniejszą konkurencję. Na tej podstawie tworzy scenariusze wydarzeń na najbliższe 2-3 lata, np.:

60% prawdopodobieństwa, że wycena przedsiębiorstwa wzrośnie o 100%
30% prawdopodobieństwa, że wycena wzrośnie o 50%
9% prawdopodobieństwa, że wycenia się nie zmieni
1% prawdopodobieństwa, że firma zbankrutuje

W następnym krokudecyduje, jaką część portfela przeznaczyć na zakup akcji tej konkretnej spółki. Korzysta przy tym z tzw. kryterium Kelly'ego, które pozwala zoptymalizować wielkość pozycji, ale ostatecznie i tak nigdy nie kupuje za więcej niż 10% wartości portfela.

Książka„Inwestor Dhandho” została opublikowana w 2007 roku i z innych źródeł wiem, że od tego czasu Mohnish Pabrai zweryfikował swoje poglądy na temat wielkości pozycji po fatalnych wynikach swojego funduszu w czasie ostatniej recesji.

Inwestycje za 10% wartości portfela to rzadkość zarezerwowana wyłącznie dla wyjątkowo atrakcyjnych okazji z dużym potencjałem wzrostu i niewielkim ryzykiem straty. Optymalna wielkość pozycji to 5% portfela, ale Pabrai dopuszcza również inwestycje o wielkości 2% portfela. Co najmniej 10% portfela to wolna gotówka. Wejście i wyjście z akcjonariatu jest raczej rozłożone w czasie, a nie jednorazowe.

Mohnish Pabrai nie należy do obozu zalecającego stałą obecność na rynku – inwestuje tylko wtedy, gdy znajduje niedowartościowane spółki i gdy jest przekonany, że prawdopodobieństwo pożądanego obrotu wydarzeń jest po jego stronie. To oznacza, że są okresy, kiedy cierpliwie czeka poza rynkiem.

6. arbitraż

Istotą arbitrażu jest wykorzystywanie różnic w cenie tego samego aktywu w różnych miejscach. Pabrai rozszerza to pojęcie o arbitraż w czasie – za swoje zadanie uważa wyszukiwanie spółek, które z jakiegoś powodu są tymczasowo pod presją, żeby po kilku czy kilkunastu miesiącach sprzedać je po wyższej cenie, gdy zmieni się sentyment.

7. tylko, jeśli cena rynkowa jest dużo niższa niż wartość wewnętrzna firmy

Logika, jaką kieruje się Mohnish Pabrai jest następująca: „im większe dyskonto (zniżka) w stosunku do wewnętrznej wartości spółki, tym mniejsze ryzyko”. Oraz: „im większe dyskonto w stosunku do wartości wewnętrznej spółki, tym wyższa przyszła stopa zwrotu”.

Jego zdaniem rynek zazwyczaj potrzebuje nie więcej niż ok. 1,5 – 3 lata, żeby zniwelować rozdźwięk między zaniżoną ceną akcji a wartością wewnętrzną firmy. Dlatego jego inwestycje nie trwają dłużej niż ten okres. Jeśli do tego czasu rynek nie zareagował aprecjacją ceny, Pabrai przyznaje się do błędu w ocenie sytuacji i zazwyczaj nie kontynuuje inwestycji.

8. niskie ryzyko, duża niepewność

Mohnish Pabraiprzytacza następującą anegdotę, żeby zilustrować swoje podejście polegające na wyszukiwaniu spółek o niskim ryzyku, ale dużej niepewności:

W wypełnionym po brzegi teatrze wybucha pożar. Nagle każdy w panice chce opuścić swoje miejsce. W teatrze zwanym giełdą papierów wartościowych, żeby opuścić swoje miejsce, trzeba znaleźć na nie kupca. Każda akcja w każdym momencie musi mieć właściciela. Dlatego jeśli wszyscy w panice opuszczają swoje miejsca w „giełdowym teatrze”, można je kupić po bardzo, bardzo niskich cenach.

Jak pisze Pabrai, zadaniem inwestora jest ocenić, które giełdowe pożary (duża niepewność) w gruncie rzeczy nimi nie są lub za dłuższą lub krótszą chwilę zostaną skutecznie ugaszone (niskie ryzyko) i wykorzystać na swoją korzyść to zamieszanie.

Mam bardzopodobne spojrzenie na kwestię ryzyka inwestycyjnego, chociaż osobiście działam na poziomie alokacji między klasy aktywów, a nie selekcji spółek.

9. naśladowcy lepsi od innowatorów

Czy na początku 2007 roku lepiej było zainwestować w Microsoft czy w Google? W książce Mohnish Pabrai opowiada się jednoznacznie za tą pierwszą spółką. Dlaczego? Ponieważ jest ona znana z doskonałego wykorzystywania i kopiowania pomysłów innych i nie podejmuje wielkiego ryzyka związanego z innowacją. Google jest jedną wielką niewiadomą, Microsoft to solidny rzemieślnik naśladujący sprawdzone pomysły innych. W swoim podejściu Pabrai zdecydowanie przeważa tych drugich. I – podobnie jak Buffett – nie jest orędownikiem inwestowania w spółki tworzące nowe technologie.

Ale akurat w przypadku wyboru między Microsoft i Google w 2007 roku się pomylił. Microsoft dał zarobić jakieś 35% (ok. 40% wliczając dywidendy), a akcje Google wzrosły o ponad 140%. Nie zmienia to faktu, że wciąż jest sceptyczny wobec spółek wzrostowych – obawia się szacowania ich przyszłej wartości w oparciu o obecne, optymistyczne założenia dotyczące ich wzrostu.

Co lepsze - Microsoft czy Google od 2007?

Dwie inne ważne rzeczy

1. Mohnish Pabrai to aktywny zarządzający, który operuje na poziomie papierów wartościowych poszczególnych spółek. Dokonuje dogłębnej analizy firm, branż i sytuacji makroekonomicznej zanim zainwestuje pieniądze. Działa według szczegółowej metodologii, która składa się na jego cały proces inwestycyjny. A co radzi przeciętnym inwestorom, którzy nie znają się na analizie papierów wartościowych?

Żeby inwestowali w fundusze indeksowe oraz fundusze ETF. To najprostszy i najmniej kosztowny sposób uczestniczenia w rynku, który usuwa ryzyko specyficzne dla pojedynczych spółek. A jest to jedno z najważniejszych źródeł zagrożenia dla inwestorów indywidualnych.

W polskich warunkach, przy braku tanich funduszy odzwierciedlających indeksy, "najmniej złym" rozwiązaniem wydają się fundusze parasolowe umożliwające dywersyfikację między klasy aktywów oraz zamianę jednostek bez naliczania podatku Belki i (u tanich dystrybutorów) bez prowizji.

2. Oprócz tego, że Pabrai selekcjonuje spółki według swoich kryteriów atrakcyjności, korzysta dodatkowo z listy ok. 80 pytań kontrolnych, na które chce znać odpowiedzi zanim przejdzie do inwestowania realnych pieniędzy. Stworzył to sito na podstawie krytycznej analizy własnych i cudzych błędów z przeszłości i ciągle ulepsza.

Piszę o tym dlatego, że wielu początkujących inwestorów – włącznie z niżej podpisanym – przechodzi lub przechodziło „hazardową” fazę uczestniczenia w rynku, która polega na kupowaniu akcji (lub innych papierów wartościowych) bez ładu i składu i ekscytowaniu się ich cenami w nadziei na jak największe i jak najszybsze zyski. Warto wiedzieć, że szanujący się inwestorzy tak nie działają.



Czy da się stworzyć portfel inwestycyjny, który poradzi sobie w każdych warunkach?

$
0
0
Nikt nie wie, jak dokładnie rozwinie się przyszłość, ale każdy chciałby się na nią jak najlepiej przygotować. Jeśli oszczędzam i inwestuję z myślą o edukacji dzieci, emeryturze czy innych odległych celach, najważniejsze, czego się obawiam, to duża i nieodwracalna utrata wartości tych pieniędzy gdzieś w przyszłości, np. na skutek wysokiej inflacji, dewaluacji złotówki, załamania na rynku obligacji czy dewastacyjnej bessy na rynku akcji.

Dla właścicielatakiego długoterminowego kapitału oznacza to dwie możliwości. Albo będzie na bieżąco monitorował sytuację, przewidywał przyszłe trendy na rynkach i reagował na nie wystarczająco szybko, żeby chronić swój majątek. Albo stworzy zróżnicowany i zrównoważony portfel aktywów, który jest w stanie poradzić sobie bez względu na warunki panujące w gospodarce i na rynkach.

Pierwsza propozycjabrzmi naprawdę obiecująco, ale w praktyce systematyczne przewidywanie przyszłości i reagowanie z wyprzedzeniem na wydarzenia tak, żeby tylko na nich korzystać, przekracza zdolności analityczne i poznawcze przeciętnego człowieka. Można próbować, ale ze świadomością, że szanse na sukces są ograniczone, a całe przedsięwzięcie będzie nas mocno absorbować.

Ale czy da się stworzyć stabilny, nie angażujący dużych ilości naszej uwagi portfel inwestycyjny, który poradzi sobie w każdych warunkach i nie narazi nas na utratę znacznej części majątku?

Jakie byłyby zalety takiego podejścia?

Dobra inwestycja na złe czasy i dobre czasy
Gdyby istniała jedna, w miarę stabilna strategia inwestowania, nie byłoby konieczności częstego podejmowania decyzji dotyczących naszych oszczędności. Nie trzeba by robić nagłych zmian w alokacji aktywów czy zastanawiać się, czy lepiej poradzą sobie w najbliższym czasie akcje, obligacje czy może coś innego. Można by spokojnie zająć się czymś konstruktywnym zamiast aktywnie spekulować i ścigać się rynkiem.

Jestem przekonany, że poza osobami zainteresowanymi lub zawodowo związanymi z rynkami finansowymi, większość oszczędzających oczekuje właśnie takiego pasywnego, stabilnego i niezbyt angażującego podejścia.

W tej chwili poczucie bezpieczeństwa i ciągłości najlepiej zaspakajają (dzięki gwarancjom państwa) depozyty bankowe oraz detaliczne obligacje skarbowe. Czy da się osiągnąć podobny poziom przewidywalności (plus szansę na wyższe stopy zwrotu) na rynku? Proponuję przyjrzeć się czterem konkretnym pomysłom.

1. Strategia permanentna

Co by było, gdyby na nasz portfel inwestycyjny składały się w równych proporcjach (25%) cztery odwrotnie skorelowane ze sobą klasy aktywów, które na dodatek zachowują się inaczej w różnych okolicznościach gospodarczych?

Taką dość prostąkoncepcję przedstawił w swojej książce amerykański analityk inwestycyjny Harry Browne. Nazwał ją „portfelem permanentnym”. Jak to działa w praktyce?

Nasz portfel inwestycyjny dzielimy po równo na cztery części – po 25% oszczędności przeznaczamy na akcje, obligacje długoterminowe, złoto i instrumenty rynku pieniężnego. Z jakąś regularnością (np. co 6 miesięcy lub co rok) przeprowadzamy równoważenie portfela (rebalancing), czyli przywracamy proporcje do wyjściowych wartości (25% dla każdej klasy aktywów). Możemy też systematycznie dopłacać nowe środki uśredniając ceny zakupu. Jaki to ma sens?

Każda z tych klas aktywów radzi sobie inaczej w różnych okolicznościach rynkowych, ale wszystkie wykazują długoterminowych trend wzrostowy. Akcje najlepiej sprawdzą się w okresach rozpędzającego się wzrostu gospodarczego, obligacje długoterminowe najlepiej zniosą okresy deflacji, złoto to dobra inwestycja w okresach inflacji, a gotówka będzie najlepszą klasą aktywów podczas recesji.

Mając tak zdywersyfikowaną inwestycję i zakładając, że w długim okresie wszystkie te klasy aktywów utrzymają (mimo zmienności) wzrostowy trend, nie musimy się martwić o trafną ocenę sytuacji na rynku czy przewidywanie przyszłości. Nasz portfel przy mniejszej zmienności niż jego poszczególne składniki powinien powoli piąć się w górę.

Przez ostatnie pięć lat (od czerwca 2009r.) inwestycja w dolarach oparta o fundusze ETF reprezentujące akcje z całego świata, obligacje długoterminowe (skarbowe, korporacyjne i komunalne), amerykańskie bony skarbowe i złoto przyniosła ok. 6,5% zwrotu w skali roku (plus ok. 1-1,5% dywidendy co roku).

Strategia permanentna

Jak widać na wykresie, w tym czasie wypadła blado na tle głównego indeksu amerykańskich akcji S&P500 – skumulowany zwrot od czerwca 2009r. to ok. 40% dla strategii permanentnej i ponad 150% dla S&P500.

Ale za to w czasie recesji 2008-2009, kiedy S&P500 straciło 21,1%, strategia permanentna zwiększyła wartość inwestycji o 1,5%. Dużo lepiej niż indeks amerykańskich akcji poradziła sobie również w okresie ostatniego boomu gospodarczego. Pomiędzy styczniem 2005 a grudniem 2007 przyniosła zwrot na poziomie 40,9%, podczas gdy S&P500 dało zarobić 27,4%.

Taki jest efekt szerokiej, pasywnej dywersyfikacji – przy zdecydowanie mniejszej zmienności (która dla wielu jest przejawem ryzyka) osiąga się zdecydowanie bardziej stonowane wyniki niż najlepszy składnik portfela. Coś za coś – większy spokój kosztem braku potencjalnych, wyjątkowo wysokich zwrotów, które od czasu do czasu są udziałem akcji, złota czy obligacji długoterminowych.

2. Strategia na każdą pogodę (All Weather Strategy)

Bardzo pokrewnym, ale trochę bardziej wyrafinowanym podejściem jest tzw. strategia na każdą pogodę autorstwa Raya Dalio i zarządzających z firmy Bridgewater Associates. Tu też chodzi o stworzenie pasywnego portfela składającego się z czterech typów aktywów w równych częściach i odpowiadających różnym okolicznościom gospodarczym.

All Weather Strategy - strategia na każdą pogodę

Różnica polega na tym, że w tym podejściu nie chodzi o podzielenie oszczędności po równo między główne klasy aktywów, tylko o podzielenie ryzyka (rozumianego jako zmienność). Chcemy uzyskać w naszym portfelu tzw. „parytet ryzyka”. W normalnych okolicznościach wyceny akcji są dużo bardziej zmienne niż obligacji – na przykład w portfelu złożonym w 60% z akcji i 40% z obligacji, aż 90% zmienności będzie się brało z części akcyjnej. Jak można tego uniknąć?

Albo redukując część akcyjną kosztem obligacyjnej (np. 80% obligacje, 20% akcje), albo korzystając z dźwigni finansowej (np. za pomocą instrumentów pochodnych typu opcje czy kontrakty terminowe), żeby „na kredyt” zwiększyć wagę obligacji w portfelu.

Pierwsza propozycjaoznacza znacznie niższe ryzyko (zmienność), ale przy wyraźnie niższych stopach zwrotu. Druga propozycja równoważy ryzyko między częścią akcyjną i obligacyjną bez obniżania stopy zwrotu, ale wymaga dostępu do zaawansowanych instrumentów finansowych i umiejętności skorzystania z nich do budowania spójnego portfela. Nie sądzę, żeby przeciętny klient banków, funduszy inwestycyjnych czy towarzystw ubezpieczeniowych był w stanie wdrożyć w życie wszystkie zalecenia strategii parytetu ryzyka w tej drugiej formie.

Ale podejście jest mimo wszystko naprawdę inspirujące, ponieważ opiera się na równowadze między kilkoma rodzajami ryzyka, które regularnie pojawiają się w gospodarce (np. inflacja, deflacja, recesja), bez konieczności ich przewidywania. Inny kluczowy filar tej strategii to przekonanie, że rynek akcji i obligacji w długim terminie praktycznie „zapewniają” premię w stosunku do utrzymywania pieniędzy w gotówce (np. depozyty bankowe, fundusze gotówkowe). Co ważne, nie jest to premia pochodząca z trafnej selekcji spółek, ale ze stałego uczestniczenia w całym rynku (np. za pomocą taniego funduszu indeksowego lub ETF).

3. Strategie stabilnego wzrostu i zrównoważona

Większej zmiennościmożna się spodziewać po dwóch popularnych strategiach mieszanych, które są powszechnie dostępne w formie funduszy inwestycyjnych. Chodzi o strategię stabilnego wzrostu, która zakłada ok.30% udział akcji i 70% udział obligacji oraz strategię zrównoważoną, która zakłada ok. 60% udział akcji i 40% udział obligacji. Obie można też stworzyć samemu w funduszu parasolowym dającym dostęp do różnych funduszy akcji i obligacji, co uważam z kilku powodów za lepsze rozwiązanie niż korzystanie z gotowego funduszu mieszanego.

Jak poradziły sobie te strategie od 2000 roku? Przeciętny fundusz stabilnego wzrostu zarobił w tym czasie ok. 130%, co daje trochę ponad 6% zwrotu rocznie dla kogoś, kto zainwestował jednorazowo na początku tego okresu i przygląda się wynikom dzisiaj.

Strategia stabilnego wzrostu - wyniki

Niestety w okresach załamań na rynku akcji tego typu fundusze notują dotkliwe straty – być może dla niektórych inwestorów to wciąż zbyt duża zmienność, zbyt duża ekspozycja na rynek akcji i zbyt niska dywersyfikacja. Warto jednak zauważyć, że przeciętny fundusz stabilnego wzrostu przebił jakiś czas temu szczyty z hossy z 2007 roku, co nie udało się większości czystych funduszy polskich akcji.

Jeśli chodzi o strategię zrównoważoną, wyniki przeciętnego funduszu oferującego to podejście są mniej imponujące. Przez 14 lat strategia dała zarobić ok. 93%, co daje jakieś 4,8% w skali roku, czyli wynik raczej rozczarowujący biorąc pod uwagę wyższy udział akcji w portfelu. Być może jest to skutkiem wysokich opłat za zarządzanie lub gorszej selekcji spółek przez zarządzających – w normalnych okolicznościach 60% udział akcji powinien pozwolić na wypracowanie wyższych zwrotów niż przy 30% udziale tej klasy aktywów. Co ciekawe – przeciętny fundusz zrównoważony wciąż nie poradził sobie z pokonaniem rekordowych wycen z okresu megahossy z lat 2002-2007.

Strategia zrównoważona - wyniki

Nie spisywałbym jednak alokacji 60% w akcje, 40% w obligacje na straty – według tego klucza działa wielu szanujących się inwestorów instytucjonalnych, np. Norweski Państwowy Fundusz Emerytalny, największy na świecie fundusz zarządzający narodowym majątkiem, który lokuje 60% środków w akcje firm z całego świata, w tym z Polski, 35% w obligacje, a 5% w nieruchomości.

Kilka słów o inwestowaniu z Polski

Z punktu widzeniapolskiego inwestora jest jeszcze kilka dodatkowych komplikacji. Po pierwsze – zależałoby nam na stabilnym wzroście naszych aktywów przede wszystkim w złotówkach, bo to w tej walucie zarabiamy i wydajemy. Ale jeśli nie chcemy 100% naszych oszczędności uzależniać od losów polskiej gospodarki, co jest jak najbardziej wskazane, będziemy musieli wziąć na siebie trochę przemyślanego ryzyka walutowego inwestując w zagraniczne akcje i obligacje.

Po drugie– polscy inwestorzy mają wciąż raczej ograniczone możliwości tworzenia tanich w utrzymaniu portfeli inwestycyjnych. Polskie towarzystwa funduszy inwestycyjnych nie prowadzą praktycznie w ogóle funduszy indeksowych, a na giełdzie są zaledwie trzy fundusze ETF, z czego żaden nie daje dostępu do rynku obligacji. Bardzo szeroką ofertę funduszy inwestycyjnych, w tym zagranicznych, można znaleźć na tzw. polisach inwestycyjnych, które są jednak bardzo drogie w utrzymaniu, co zmniejsza szanse osiągania wysokich stóp zwrotu.

Osobiście jestem zwolennikiem realizowania długoterminowych strategii inwestycyjnych w oparciu o fundusze parasolowe– są tańsze w utrzymaniu niż polisy inwestycyjne, pozwalają odraczać podatek Belki i dają dostęp do wielu klas aktywów pod jednym parasolem. Występują w formie IKE i IKZE, które pozwalają na optymalizację podatkową. A jeśli ktoś jest mniej samodzielny i woli gotowe rozwiązania, konsekwentne trzymanie się dwóch, trzech funduszy mieszanych o wysokiej jakości zarządzania to też niezły pomysł.


Czy w długim okresie akcje zawsze drożeją?

$
0
0
Jedną z obiegowych opinii na temat akcji jest to, że w długim terminie przynoszą wyższe stopy zwrotu niż obligacje skarbowe, obligacje korporacyjne czy instrumenty rynku pieniężnego. Dzieje się to przy większej zmienności (które wielu utożsamia z ryzykiem), ale ostatecznie akcjonariusze zarabiają na swoim kapitale więcej niż obligatariusze czy deponenci na lokatach w bankach.

Współczesna historiapolskiego rynku finansowego, w tym giełdy, jest na tyle krótka, że trudno wyciągać z niej zbyt daleko idące wnioski, ale jest sporo materiałów na temat długoterminowego zachowania się różnych papierów wartościowych w krajach rozwiniętych. Z tego zestawieniawynika, że 100 dolarów zainwestowane w 1928 roku w główny indeks amerykańskiej giełdy byłoby dzisiaj warte jakieś 255 tysięcy dolarów, podczas gdy ta sama kwota inwestowana w 3-miesięczne bony skarbowe urosłaby do ok. 2 tysięcy dolarów, a 100 dolarów inwestowane w 10-letnie obligacje rządowe zamieniłoby się w trochę ponad 6 tysięcy dolarów.

Znaczącą przewagępapierów udziałowych nad dłużnymi w długim okresie na 16 rynkach całego świata udokumentowało też w ważnej książce „Triumf optymistów” trzech profesorów z London School of Economics. Czy to oznacza, że w długim okresie akcje zawsze drożeją i są najlepszą klasą aktywów?

Groźne uproszczenia

Czy w długim okresie opłaca się inwestować w akcje?
Jak wobec wszystkichkategorycznych sądów, również wobec twierdzenia, że akcje w długim okresie dają najwięcej zarobić, lepiej zachować sceptycyzm. I to nie dlatego, że historyczne dane kłamią (bo nie kłamią) i nie dlatego, że jesteśmy u progu jakichś rewolucyjnych zmian w sposobie funkcjonowania rynków (bo prawdopodobnie nie jesteśmy).

A więc w czym problem? W niewłaściwym interpretowaniu zasady mówiącej, że akcje to klasa aktywów oferująca w długim okresie najwyższe stopy zwrotu. Jest kilka niebezpieczeństw wynikających z upraszczania tej reguły. Jakich?

1. spółki przemijają, rynek trwa

Ile spółek było notowanych na pierwszej sesji giełdowej w 1991 roku w Warszawie? Pięć – Tonsil,  Próchnik, Kable, Krosno i Exbud. To one stanowiły cały ówczesny indeks WIG. Ile z nich dotrwało na giełdzie do dnia dzisiejszego? Tylko jedna – producent odzieży męskiej Próchnik SA, którego akcje notowane są dzisiaj po dużo niższej cenie niż w 1991.

To nie jest polska specyfika. Kilka lat temu firma obliczająca amerykański indeks S&P500 przyjrzała się komponentom pierwszego zestawienia z 1957 roku. Okazało się, że tylko 86 spółek przetrwało pięćdziesiąt lat historii indeksu w niezmienionej formie – reszta upadła, została wchłonięta przez inne firmy lub skurczyła się do tego stopnia, że musiała opuścić S&P500.

Mimo tych fatalnych statystyk i bezlitosnej selekcji naturalnej wśród spółek, zarówno polski, jak i amerykański rynek, których zachowanie ilustrują WIG i S&P500 są dzisiaj na nieporównywalnie wyższych poziomach niż na początku swojej historii.

Wykres indeksu WIG od początku istnienia
Wykres amerykańskiego indeksu S&P500 za ostatnie 50 lat

Co z tego wynika? Twierdzenie, że akcje w długim terminie przynoszą wyższą stopę zwrotu niż obligacje czy lokaty jest prawdziwe w odniesieniu do całego rynku (głównych indeksów), ale niekoniecznie w odniesieniu do poszczególnych spółek.

Jest to lekcja, za którą zapłaciłem parę tysięcy złotych kilka lat temu. Jedna ze spółek, którą kupiłem w czasie głębokiej bessy z myślą o długim terminie, po pewnym czasie ogłosiła upadłość zabierając ze sobą cały kapitał swoich akcjonariuszy. Opisałem to ponad rok temu w szczegółach.

Rozwiązaniem dla inwestora, który chce być obecny na rynku przez długi okres, jest utrzymywanie szerszego portfela akcji ze staranną, aktywną selekcją oraz rotacją spółek. Osobiście nie posiadam w tej chwili ani warsztatu, ani procesu inwestycyjnego, żeby się tym zajmować.

Dlatego moją domyślną formą obecności na rynku akcji są fundusze inwestycyjne, w których selekcją i rotacją spółek zajmują się zarządzający lub algorytmy. Jestem zwolennikiem inwestowania pasywnego (w indeksy), ale w Polsce dostępność tanich funduszy ETF i funduszy indeksowychopartych o polską giełdę jest znikoma i to się raczej szybko nie zmieni. W tej sytuacji za „najmniej złe” rozwiązanie przy moich potrzebach uważam fundusze parasolowe z dostępem do kilku klas aktywów (w tym kilku segmentów rynku akcji oraz rynkami zagranicznymi) i brakiem podatku Belki przy zamianie jednostek.

2. nawet wielkie firmy przemijają

Argumentem zadługoterminowym inwestowaniem w akcje pojedynczych spółek bywa czasami spektakularny sukces wybranych firm. Patrząc na wieloletnie wykresy kursów akcji takich spółek jak mBank, LPP, Integer czy KGHM można odnieść wrażenie, że najlepsze co było do zrobienia kilkanaście lat temu to kupienie i zapomnienie o ich akcjach.

Akcje na długi okres
Wykres cen akcji spółki mBank, wcześniej BRE, od pierwszego notowania
Ile zarobili akcjonariusze LPP
Wykres cen akcji spółki LPP od pierwszego notowania
W takich chwilach warto spojrzeć na drugą stronę medalu. Bez problemu znajdziemy wykresy będące lustrzanym odbiciem wielkiego sukcesu. Jedna akcje Petrolinvestu staniała od debiutu w 2007 roku o 99,96% do ok 25 groszy. Takich szorujących o dno spółek jest dużo więcej – Bioton, Gant, Dolnośląskie Surowce Skalne, Plaza Centers, itp.

Straty akcjonariuszy Petrolinvest
Wykres cen akcji spółki Pertolinvest od pierwszego notowania
Co więcej– wielu ulubieńców inwestorów sprzed lat w ogóle już nie ma już na giełdzie. Po firmach, które uchodziły za stabilne biznesy, wchodziły w skład niegdysiejszego WIG20 (czyli indeksu największych, najpłynniejszych spółek, tzw. blue chips) i stanowiły podstawę portfeli inwestorów indywidualnych i instytucjonalnych, pozostał co najwyżej wpis na Wikipedii (np. Universal czy Elektrim, w 1996 oba w WIG20).

Niektóre wielkie firmy przez lata zdążyły się skurczyć i stracić na znaczeniu. Z dzisiejszego punktu widzenia trudno uwierzyć, że Agora (wydawca „Gazety Wyborczej”) była jedną z gwiazd WIG20, wypłacała regularne dywidendy i generowała wielokrotnie wyższy obrót niż dzisiaj.

Komponentami WIG20 były kiedyś między innymi Polnord, Optimus, Orbis, TVN czy Bioton. Możemy być pewni, że za kilka, kilkanaście lat będziemy spoglądać na obecny skład WIG20 jak na coś egzotycznego – część starych gwiazd straci kompletnie blask (i nie ma znaczenia, że dzisiaj traktujemy je jako blue chipy), a na firmamencie pojawią się nowe.

Zresztą na innych giełdach działa to dokładnie tak samo – kiedyś wydawało się, że takie firmy jak Eastman Kodak, Polaroid, Xerox, ubezpieczyciel AIG czy bank inwestycyjny Lehman Brothers będą zawsze liderami. Jak mówi Charlie Munger, bliski współpracownik Warrena Buffeta, „prawdopodobieństwo, że firma przetrwa kilkadziesiąt lat w formie korzystnej z punktu widzenia akcjonariusza, jest minimalne”.

3. fundusze nie są bez winy

Fundusze inwestycyjne to generalnie niezły pomysł osiągania ekspozycji na cały rynek – zarządzający lub algorytmy przejmują na siebie selekcję oraz rotację spółek w miarę rozwoju sytuacji (np. upadania niektórych firm, pojawiania się nowych, rewizji indeksów, itp.). Problem polega na tym, że decyzje zarządzających czy założenia algorytmów kontrolujących transakcje nie muszą być trafne.

Nie każdy fundusz akcji daje w długim terminie zarobić więcej niż depozyty bankowe czy obligacje. Tak naprawdę większości funduszy akcyjnych na polskim rynku z historią dłuższą niż obecna hossa ta sztuka się nie udaje. Wyniki wielu z nich są w długim okresie dużo gorsze niż zachowanie indeksu WIG (całego rynku), z którym powinno się je porównywać.

Spójrzmy na wykresydwóch funduszy, które biły rekordy popularności w latach 2005-2008 – Pioneer Akcji Polskich oraz Arka Akcji. Pierwszy przez czternaście lat zarobił ok. 2%. Drugi znacznie więcej, bo prawie 170%, ale widać, że od lat nie może odnaleźć formy z lat świetności. Szeroki rynek już jakiś czas temu pokonał szczyty z roku 2011 i jest znacznie bliżej szczytów z ostatniej hossy.

Pioneer Akcji na długi okres
Wykres cen jednostek funduszu Pioneer Akcji Polskich od 2000 roku
Czy Arka BZWBK ma dobry fundusz akcji?
Wykres cen jednostek funduszu Arka BZWBK Akcji

Ogromnym obciążeniempolskich funduszy akcyjnych są astronomiczne na tle krajów rozwiniętych opłaty stałe za zarządzanie (do 4-5% w skali roku), które w długim okresie zmniejszają prawdopodobieństwo osiągnięcia wysokich stóp zwrotu. W pewnym sensie towarzystwa przejadają należną inwestorowi premię za podjęcie ryzyka związanego z akcjami.

Aktywnie zarządzane fundusze są również narażone na błędy zarządzających w selekcji i rotacji spółek. Pioneer Akcji Polskich i Arka Akcji były liderami w czasie hossy 2005-2008 i nic nie wskazywało na to, że kilka lat później będą totalnymi maruderami. Ocenianie funduszy po historycznych (również tych ostatnich) wynikach jest więc obciążone niepewnością. Dzisiejsi liderzy mogą za kilka lat rozczarować z najróżniejszych powodów (zmiany kadrowe, samozadowolenie, duże jednorazowe błędy, itp.). A że żaden fundusz nie gwarantuje osiągnięcia czy pokonania celów, i tak nic im nie będzie można zarzucić.

Nawet jeśli do osiągania celów w długim terminie chcemy wykorzystać tanie i pasywne fundusze indeksowe i ETF, trzeba zaufać ich dostawcom, że będą je dostarczać przez kilka, kilkanaście czy kilkadziesiąt lat. A ich algorytmy i reszta technologii potrzebne do obsługi tego typu funduszy będą się przez ten czas spisywać bez zarzutu.

4. sytuacje wyjątkowe

Ale nawet obecność w całym rynku za pośrednictwem taniego funduszu ETF lub indeksowego na niewiele się zda podczas dewastacyjnych kryzysów. Wtedy cierpliwość inwestorów może zostać wystawiona na naprawdę wielką próbę. Spójrzmy na wykres funduszu ETF opartego o indeks dwudziestu największych greckich spółek FTSE Athex 20.

ETF na greckim indeksie Athex 20

Co tu się wydarzyło? Po latach modernizacji Grecji i wejściu tego kraju do Unii Europejskiej jednostka tego funduszu kosztowała na przełomie 2007/2008 roku w porywach nawet 15 euro. W czasie największej paniki związanej z kryzysem greckiego zadłużenia jej cena utrzymywała się przez kilka miesięcy poniżej 1 euro. W tej chwili krąży od kilku miesięcy wokół 2 euro.

W Grecji dokonała się niebywała i w jakimś stopniu nieodwracalna destrukcja kapitału akcjonariuszy. Największe straty odnotowały banki, które musiały ratować się masową emisją nowych akcji. Kilka spółek zostało przejętych przez zagraniczne firmy lub przeniesionych na inne parkiety w mało korzystnych okolicznościach z punktu widzenia starych akcjonariuszy.

Obecne 2 euro za jednostkę odzwierciedla nową rzeczywistość i mimo że w odniesieniu do historycznych szczytów (15 euro) to bardzo niska cena, akcje dużych greckich spółek nie są wcale tanie biorąc pod uwagę obecne wskaźniki typu cena do zysku czy poziom problemów w greckiej gospodarce.

Czy jednostki tego funduszu ETF kiedykolwiek będą wyceniane wyżej niż w 2008 roku, co potwierdzałoby zasadę, że w długim terminie akcje zawsze drożeją? Jeśli tak, będzie musiało minąć nie kilka, ale być może kilkanaście lub kilkadziesiąt lat mozolnej odbudowy greckiej gospodarki zanim akcjonariusze odczują to w wartości swoich udziałów. Oczywiście o żadnych gwarancjach nie może być mowy.

Podobny, przygnębiający obraz dużego segmentu rynku widać na przykładzie indeksu WIG-Ukraine skupiającego akcje ukraińskich spółek notowanych w Warszawie. Od 2011 roku stracił ok. dwie trzecie swojej wartości i o tyle skurczył się kapitał inwestorów. W długim okresie to o niczym nie przesądza, ale pokazuje, że nawet całe rynki lub ich segmenty mogą przez wiele lat przede wszystkim marnotrawić pieniądze inwestorów.

WIG Ukraine w długim okresie

Co ważne– nie dzieje się to tylko w krajach, o których mamy w tej chwili złą opinię. Od początku lat 90-tych główny indeks spółek japońskich nie może na stałe wrócić do trendu wzrostowego, a jego obecna wartość to zaledwie jedna trzecia rekordowych odczytów z końca lat 80-tych, przy czym ostatnie wzrosty napędzane są głównie przez nieortodoksyjną politykę monetarną banku centralnego Japonii.

Wykres japońskich akcji w długim okresie

5. reguły gry w przeszłości się zmieniały

Handel papieramiwartościowymi państw, miast czy przedsiębiorstw trwa od wielu stuleci, ale rynki, które zachowały przez ten czas ciągłość są raczej w mniejszości. Lubimy podpierać się przykładami z USA czy krajów Europy Zachodniej, ale pod naszą szerokością geograficzną prawo własności, wolny rynek czy demokracja nie mają głębokich korzeni.

Przed wojną w Warszawie i innych polskich miastach działały giełdy papierów wartościowych, na których obracano obligacjami, kwitami depozytowymi, wekslami i akcjami. Wszystkie są w tej chwili bezwartościowe po tym, jak ciągłość funkcjonowania instytucji, w tym rynku, przerwała wojna i komunizm.

W przeszłości rewolucje, wojny i inne dramatyczne zmiany doprowadzały do destrukcji majątków w formie udziałowych i dłużnych papierów wartościowych w Rosji, na Węgrzech, w Niemczech, w Egipcie, wielu krajach afrykańskich i innych. Trudno w ich przypadku mówić o długoterminowym trendzie wzrostowym na rynku dla byłych właścicieli akcji, obligacji czy nieruchomości.

Podsumowanie – czy w długim terminie akcje zawsze drożeją?

Na dojrzałych rynkach, gdzie respektowane jest prawo własności, a gospodarka rozwija się na kapitalistycznych zasadach, da się potwierdzić takie zjawisko. Dotyczy ono jednak nie akcji każdej pojedynczej spółki (bo te pojawiają się i przemijają zaskakująco szybko), tylko całego rynku i głównych indeksów (np. S&P500 czy WIG).

Są kraje i segmentyrynku (np. Grecja, Japonia czy Ukraina), które z różnych powodów wystawiają kapitał akcjonariuszy na próbę w długim okresie. Być może jeśli uporają się z obecnymi problemami jego wartość wróci do długoterminowego trendu wzrostowego.

Jak skorzystać z tego, że w normalnych okolicznościach akcje to klasa aktywów oferująca najwyższe stopy zwrotu? Jeśli chcemy inwestować w pojedyncze spółki, najpierw wypracujmy wiarygodny warsztat oraz proces inwestycyjny, żeby selekcjonować i rotować spółki. W przeciwnym razie bierzemy dodatkowe ryzyko (specyficzne dla każdej firmy) oraz zwiększamy rolę przypadku w całym przedsięwzięciu. Jeśli zadowala nas uśredniona stopa zwrotu dla całego rynku, najlepiej sprawdzą się tanie fundusze indeksowe i ETF lub aktywnie zarządzane fundusze parasolowe.


Jaką wizję rynków i gospodarki ma Ray Dalio?

$
0
0
Ray Dalio to znany amerykański inwestor obecny na rynku od lat 70. Jest założycielem i zarządzającym funduszy firmy Bridewater Associates, która specjalizuje się w obsłudze dużych instytucjonalnych inwestorów, np. funduszy emerytalnych oraz funduszy majątku narodowego (sovereign wealth funds). Bez bicia przyznaję, że jestem pod sporym wrażeniem jego spojrzenia na rynki, gospodarkę i wiele innych kwestii.

Dlaczego? Z kilku powodów. Po pierwsze, jego wizja jest panoramiczna i oparta o długoterminowe, uniwersalne mechanizmy, które napędzały, napędzają i będą napędzać cywilizację, a nie krótkoterminowy szum informacyjny. Po drugie, Dalio ma rzadką umiejętność rozbijania skomplikowanych zjawisk na ich podstawowe składowe, co umożliwia trafniejszą i spokojniejszą analizę. Po trzecie, mimo że jego obserwacje i wnioski dotyczą głównie dużych, trochę abstrakcyjnych procesów makroekonomicznych, mogą być też z powodzeniem zastosowane na poziomie finansów osobistych każdego przeciętniaka czy indywidualnego inwestora.

W założeniu chciałem ten artykuł napisać dopiero po przeczytaniu, obejrzeniu i przesłuchaniu wszystkiego, co powiedział Ray Dalio (oraz jego krytycy), ale zadanie przerosło moje zasoby czasu. Skupiłem się tylko na najważniejszych publikacjach. Jaka wizja rynków i gospodarki się z nich wyłania?

Transakcyjny model gospodarki opartej o kredyt

Ray Dalio - amerykański inwestor
Na pierwszy rzut oka gospodarka wydaje się chaotyczna i nieprzewidywalna, szczególnie jeśli widzimy ją przez pryzmat bieżących wydarzeń, sprzecznych informacji medialnych, emocjonalnych komentarzy czy codziennych zmagań z problemami zawodowymi i finansowymi, itp. W takim przybliżeniu aktywność gospodarcza ludzi, firm, instytucji i państw to niezrozumiała, dzika dżungla.

Ale wystarczy spojrzećna nią z odpowiedniego dystansu, przestać zoomować się na bieżącym momencie, żeby pojawiły się dość stabilne prawidłowości. Ray Dalio opiera swoje obserwacje na analizie danych zebranych przez kilka ubiegłych stuleci, ze szczególnym naciekiem na ostatnie sto lat. Co z nich wynika?

Cała gospodarka (np. lokalna, regionalna, narodowa, globalna) to nic innego jak suma wszystkich transakcji zawieranych przez jej uczestników. Innymi słowy – podstawowym składnikiem każdej gospodarki są transakcje.

Jedna strona coś kupuje, druga strona coś sprzedaje, pieniądze zmieniają właściciela.

Rozbijmy to na części pierwsze. Stronami transakcji mogą być osoby indywidualne, firmy i instytucje oraz państwa. Przedmiotem transakcji mogą być dobra materialne i niematerialne, usługi oraz aktywa finansowe. Jako pieniądz może służyć gotówka oraz kredyt.

I to by było na tyle. Cały model oparty jest o te składniki, a w jego centrum znajdują się transakcje oraz kredyt. Dlaczego?

Ponieważ transakcjeprowadzą do bogacenia się. Wydatki jednej osoby to zarobki drugiej osoby. Małe i duże transakcje napędzają gospodarkę.

Każdą transakcjęmożna sfinalizować tylko na dwa sposoby: płacąc gotówką lub za pomocą kredytu. Być może część osób nie zdaje sobie z tego sprawy, ale znaczna część pieniędzy w obrocie to nie jest wcale gotówka, tylko kredyt. Dalio podaje dane dla Stanów Zjednoczonych, gdzie kredytu jest w obiegu ponad 15 razy więcej niż gotówki! Innymi słowy, na każdego „papierowego” dolara przypada ponad 15 dolarów różnego rodzaju pożyczek. W wielu innych zachodnich gospodarkach proporcje są bardzo podobne lub gorsze.

Kredyt to nic innegojak zobowiązanie do zapłaty w późniejszym terminie (wraz z odsetkami). To obietnica obciążenia siebie w przyszłości kosztami dzisiejszych wydatków.

W wolnorynkowych gospodarkach kredyt ma niebywałe znaczenie. Gdyby go nie było, gospodarstwa domowe, firmy, instytucje i państwa miałyby olbrzymie trudności ze sfinansowaniem bardziej kosztownych przedsięwzięć. Wydatki byłyby znacznie niższe, ponieważ mogłyby być pokryte wyłącznie gotówką lub oszczędnościami pochodzącymi z zarobków.

A przecież wydatki jednej osoby to zarobki drugiej osoby. Wydatki napędzają gospodarkę i w tym sensie tani, łatwo dostępny kredyt jest jej pożądaną częścią.

Problem pojawia się wtedy, gdy ilość udzielonych kredytów staje się zbyt duża w stosunku do zarobków potrzebnych, żeby je spłacać. Innymi słowy: w zdrowej gospodarce zadłużenie nie powinno rosnąć szybciej niż zarobki. To stwierdzenie jest prawdziwe w odniesieniu do każdej osoby, każdej rodziny, każdej firmy, każdej instytucji i każdego państwa. Zbyt szybki przyrost długów to przepis na kłopoty.

Trzy najważniejsze składniki wzrostu gospodarczego

W modelu Raya Dalio są trzy czynniki wpływające na kondycję gospodarki. Dwa z nich są cykliczne i związane z zadłużeniem/kredytem. To one są w głównej mierze odpowiedzialne za występowanie takich zjawisk jak recesja, załamanie gospodarcze czy świetna koniunktura. Trzecim czynnikiem jest produktywność, która ma znacznie stabilniejszy charakter i generalnie z czasem rośnie.

W normalnych okolicznościach ludzie, firmy, instytucje i państwa stopniowo się uczą, ulepszają swoje metody działania, sprawniej się organizują, udoskonalają technologie i procesy. Dlatego wszystko, co wpływa na wzrost naszej produktywności, czyli pozwala podnosić jakość pracy i życia, jest bardzo pożądane i nieobarczone zagrożeniami typowymi dla zadłużenia. W świecie bez kredytu wzrost naszej zamożności mógłby odbywać się wyłącznie za pomocą wzrostu naszej produktywności. Nasze wydatki rosłyby dopiero wtedy, gdy zarabialibyśmy więcej dzięki swojej kreatywności, innowacyjności czy zaangażowaniu w pracę.

Ale kredyt jest częścią naszego świata i nie ma od tego ucieczki. Naszym obowiązkiem jest kontrolować go na poziomie finansów osobistych, ale warto też zdać sobie sprawę, jaki jest jego wpływ na rozwój gospodarczy i sytuację makroekonomiczną.

Ray Dalio rozbija wpływ długu na gospodarkę na dwie części: krótkoterminowy cykl zadłużenia i długoterminowy cykl zadłużenia. Tak to wygląda na schemacie:

Ray Dalio - gospodarcza machina

Czyli produktywność z zasady cały czas przyczynia się do wzrostu gospodarczego, natomiast kredyt jest dużo bardziej zmienny. Są okresy, kiedy pomaga się bogacić i rozwijać, a są okresy, kiedy ma destrukcyjny wpływ na aktywność gospodarczą.

Zdaniem Raya Daliokrótkoterminowy cykl zadłużenia trwa z reguły ok. 5-8 lat. W tym czasie kredyt jest tani i łatwo dostępny, prywatny dług szybko przyrasta, ludzie pożyczają na mniejsze i większe wydatki, ceny (np. mieszkań, surowców) rosną, bo na rynku jest dużo pieniędzy i zawierane jest dużo transakcji. Na rynkach finansowych mamy hossę. Gdy pojawia się zbyt wysoka inflacja, czyli ceny rosną zbyt szybko, bank centralny zaostrza warunki otrzymywania kredytu podnosząc stopy procentowe, gospodarka hamuje (mniej pieniędzy na rynku, wyższe koszty obsługi długu, mniej nowych transakcji, niższe ceny) i cykl się odwraca. Na rynkach mamy bessę.

Długoterminowy cykl zadłużenia rozwija się przez kilka dekad i w tym czasie każdy kolejny krótkoterminowy cykl społeczeństwo kończy się na wyższym poziomie ogólnego zadłużenia. Inaczej mówiąc, po każdej recesji bank centralny znowu obniża stopy procentowe, nowy kredyt jest tani i łatwo dostępny, a gospodarka się rozwija napędzana przez większe ilości pieniędzy w obiegu. Ale działa to tak tylko do czasu.

Długoterminowy cykl zadłużenia kończy się wtedy, gdy:
- bank centralny nie ma już możliwości dalszego obniżenia stóp procentowych (wynoszą zero lub niewiele więcej),
- prywatne lub publiczne zadłużenie jest zbyt wysokie, żeby je realistycznie spłacić

W takiej sytuacji nie pozostaje nic innego jak zmniejszenie obciążeń z tytułu zaciągniętych wcześniej kredytów. Rozpoczyna się trudny i bolesny proces zwany delewarowaniem. Może on dotyczyć całych państw, miast, firm, instytucji finansowych, gospodarstw domowych i osób indywidualnych.

Najbardziej dramatyczne skutki społeczne przynosi delewarowanie, czyli obniżanie nadmiernego zadłużenia, na poziomie całych państw. W tej chwili ten proces przechodzi większość krajów zachodnich – USA, Wielka Brytania, peryferyjne kraje Europy Zachodniej i Japonia.

Delewarowanie to olbrzymi szok dla transakcyjnej gospodarki opartej o kredyt. Dlaczego? Cóż, znowu trzeba powtórzyć to samo: wydatki jednej osoby to zarobki drugiej osoby, więc jeśli nie możemy się dalej zadłużać, wysycha ważne źródło napędzające gospodarkę.

Ale jest też drugi problem. Zobowiązania kredytowe jednej osoby to produktywne aktywa drugiej osoby. Jeśli kredytobiorcy zaczynają mieć uzasadnione kłopoty ze spłatą długów, topnieje wartość majątku (aktywów) kredytodawców. To fatalna pętla, która prowadzi do destrukcji aktywów finansowych (w tym akcji, szczególnie banków i innych firm o dużym zadłużeniu), spadku aktywności gospodarczej – a w najgorszym wypadku – niepokojów społecznych.

Zdaniem Raya Dalio, jeśli delewarowanie ma być udane i „pokojowe”, decydenci (czyli głównie rządy, regulatorzy i banki centralne) muszą zrównoważyć deflacyjne metody zmniejszania zadłużenia (cięcia wydatków, restrukturyzacja długów, transfery pieniędzy „od bogatych do biednych”) z inflacyjnymi metodami (niskie stopy procentowe, dodruk pieniądza, skup aktywów finansowych).

Cały wywód dotyczący funkcjonowania „maszyny gospodarczej” można obejrzeć w tym 30-minutowym filmiku. Narratorem jest Ray Dalio.


Czy ta teoria może mieć jakieś praktyczne przełożenie dla przeciętnego oszczędzającego i inwestora? Moim zdaniem jak najbardziej tak. Na zakończenie prezentacji Dalio przedstawia trzy zasady, które jego zdaniem gwarantują zdrowy rozwój. Są prawdziwe na poziomie makro, ale też na poziomie finansów osobistych. Jakie to zasady?

1. nie pozwól, żeby twoje zadłużenie rosło szybkiej niż zarobki, bo długi cię w końcu zniszczą
2. nie pozwól, żeby twoje zarobki rosły szybkiej niż twoja produktywność, bo staniesz się mało konkurencyjny
3. rób wszystko, co w twojej mocy, żeby poprawiać swoją produktywność (to jedyne pewne źródło wzrostu twojej zamożności)

Zresztą wzorzectransakcyjnego systemu gospodarczego opartego o kredyt może być również dobrym narzędziem dla inwestora, który chciałby ocenić obecny i przyszły stan gospodarki (od którego zależą losy aktywów finansowych, np. akcji czy obligacji).

Krótkoterminowe cykle zadłużenia są podstawą tzw. cykli koniunkturalnych, o które oparte są całkiem skuteczne strategie inwestycyjne. Łatwiej o dobrą alokację między klasy aktywów, jeśli choć w pewnym stopniu rozumie się, na którym etapie cyklu gospodarczego aktualnie jesteśmy i co to oznacza dla możliwych do osiągnięcia stóp zwrotu czy wysokości premii za ryzyko w różnych horyzontach czasowych.

Dalio przedstawia też warsztat analityczny, za pomocą którego ocenia różne kraje i ich potencjał do wzrostu. Podstawą analizy jest właśnie ocena możliwości rozwoju po stronie produktywności (np. poziom edukacji, ilość patentów, średni czas pracy, itp.) oraz zadłużenia w krótkim i długim terminie.

Podsumowanie – czego nauczyłem się od Raya Dalio?

Szczerze mówiąc, nie byłem do końca świadomy olbrzymiej roli (kreacyjnej i destrukcyjnej) kredytu w gospodarce. W moich finansach osobistychpożyczanie pieniędzy czy obsługa długu nigdy nie były na pierwszym planie, bo w intuicyjny sposób zawsze stawiałem na pracę jako główne źródło finansowania. Okazuje się, że w skali makro nie jest to powszechne podejście, a duża część transakcji zawierana jest właśnie na kredyt.

W takim systemie trudno przecenić rolę banku centralnego, który na spółkę z bankami odpowiada za dostęp do kredytu. Takie wskaźniki jak stopy procentowe, WIBOR, inflacja, rentowność długu czy poziom zadłużenia prywatnego i publicznego zawierają olbrzymią dawkę informacji o kondycji gospodarczej i perspektywach na przyszłość. Za mało o nich wiem.

Warte przemyślenia i zapamiętania są też proste, mechaniczne zależności prawdziwe w absolutnie każdej gospodarce, na które zwraca uwagę Dalio, np.:

a)Wydatki jednej osoby to zarobki drugiej osoby.
b) Zobowiązania jednej osoby (np. kredyt) to produktywne aktywa drugiej osoby (np. lokata).
c)Cała aktywność gospodarcza to suma pojedynczych transakcji zawartych przez jej uczestników.

Moim zdaniem te reguły dobrze pokazują, że:

A) gospodarka to układ naczyń połączonych, w którym uczestniczy absolutnie każdy z nas, zazwyczaj w wielu rolach jednocześnie (np. sprzedawca, kupiec, deponent, kredytobiorca, płatnik podatków, biorca świadczeń, inwestor, klient, itp.)
B) podstawowych zasad działania gospodarki nie da się zmienić – w długim okresie wzrost zamożności może przynieść tylko coraz produktywniejsza praca oraz wywiązywanie się ze swoich zobowiązań

Jeśli chodzi o inwestowanie, Ray Dalio jest jednym z autorów popularnej długoterminowej strategii „parytetu ryzyka”, o której pisałem kilka tygodni temu. Jej centralnym założeniem jest poszukiwanie równowagi między negatywnie skorelowanymi klasami aktywów (np. akcje, obligacje, surowce), które wykazują w długim terminie tendencję wzrostową.

Fundusze prowadzoneprzez jego firmę stosują różne strategie, w tym oparte o cykle koniunkturalne. Dalio jest zwolennikiem jasnego określenia się, czy inwestujemy na poziomie całych klas aktywów (beta) czy stawiamy na selekcję i rotację papierów wartościowych poszczególnych firm (alfa). Są to drogi wymagające zupełnie innej metodologii działania, o czym też kiedyś pisałem, nie znając jeszcze określeń beta i alfa.

Więcej materiałów, w których Ray Dalio hojnie dzieli się wiedzą, nie tylko na temat inwestowania, ekonomii i finansów, można znaleźć na stronie economicprinciples.org. Ja nie mam żadnych wątpliwości, że facet to wyjątkowa osobowość.



Czy warto mieć punkt odniesienia (benchmark) w inwestowaniu?

$
0
0
Czy moje wyniki inwestycyjne są dobre czy słabe w porównaniu z innymi inwestorami? Czy ryzyko, które podejmuję lokując oszczędności w niegwarantowane klasy aktywów, jest odpowiednio wynagradzane? Czy moje aktywne zarządzanie portfelem funduszy lub akcji daje efekt lepszy niż pasywna alokacja aktywów lub inwestowanie w główne indeksy? Czy moje decyzje inwestycyjne przyczyniają się do realizacji moich celów finansowych?

Jeśli mamy jasny punkt odniesienia w swoich inwestycjach, dużo łatwiej będzie nam odpowiedzieć na te i wiele innych ważnych pytań. Dlatego uważam, że warto mieć dobrze zdefiniowany benchmark (lub kilka benchmarków) nawet jeśli nikt tego od nas nie wymaga.

Jesteśmy przecież inwestorami indywidualnymi i teoretycznie możemy robić, co nam się żywnie podoba (w przeciwieństwie np. do mocno regulowanych funduszy inwestycyjnych) – nie śledzić precyzyjnie swoich wyników, nie porównywać się z nikim i ogólnie żyć w przekonaniu, że jesteśmy wyjątkowi. Mimo tego jestem zdania, że trzymanie się jasnych punktów odniesienia to super ważny element procesu inwestycyjnego. Dlaczego?

Rola benchmarków w profesjonalnym procesie inwestycyjnym

Benchmark w inwestowaniu
Większość zarządzających aktywami oraz funduszy inwestycyjnych polega na benchmarkach. W jakim celu? Po pierwsze, benchmarki takie jak główne indeksy (np. WIG30TR, DAX, BIST100 czy S&P500) służą za gotowe portfele, dzięki którym można otrzymać pasywną ekspozycję na całą klasę aktywów (np. polskie, niemieckie, tureckie czy amerykańskie duże spółki). Pokazują one łączny zwrot dla wszystkich inwestorów uczestniczących w danej klasie aktywów, czyli w pewnym sensie dla całego rynku.

Po drugie, benchmark służy jako wartość bazowa, wobec której możemy porównywać i oceniać wyniki aktywnych inwestorów. Jeśli cały indeks przyniósł 10% zwrotu za ostatni rok, 2% czy 5% zwrotu, nie mówiąc o stracie, funduszu lub inwestora indywidualnego próbującego z nim wygrać to mizerny rezultat.

Zachodni inwestorzymają dostęp do tanich funduszy indeksowych oraz ETF, których celem jest odzwierciedlanie zachowania indeksów. Mają więc realną alternatywę wobec aktywnie zarządzanych funduszy, które raz wygrywają, a raz przegrywają z rynkiem. Polscy inwestorzy mają niestety niewielki wybór tego typu funduszy, co oznacza, że nie ma prostych sposobów na osiąganie bezpośredniej ekspozycji na główne indeksy (i benchmarki).

Po trzecie, benchmark w postaci indeksu (np. dużych czy średnich spółek) może służyć inwestorowi za punkt startowy do budowania swojego portfela inwestycyjnego. Dla aktywnego zarządzającego najważniejsze pytanie brzmi: do jakiego stopnia i w jaki sposób chciałbym odróżnić własny portfel od swojego indeksu bazowego lub benchmarku?

W żargonie inwestycyjnym istnieją określenia beta oraz alfa. Pierwsze z nich oznacza zwrot dla całej klasy aktywów lub rynku (np. popularnego indeksu giełdowego). Jest on łatwo dostępny za pośrednictwem funduszy indeksowych lub ETF, a także niektórych aktywnie zarządzanych funduszy inwestycyjnych.

Drugie z nich oznacza nadwyżkę ponad zwrot dla całego rynku, która pochodzi z aktywnej selekcji spółek, rotacji spółek, prób wyczucia rynku (market timing) i innych przejawów aktywności inwestycyjnej. Konsekwentne osiąganie stóp zwrotu ponad rynek to największe wyzwanie dla inwestora.

Po co benchmark inwestorowi indywidualnemu?

Na pierwszy rzut oka inwestor indywidualny ma totalną wolność od ograniczeń profesjonalnego procesu inwestycyjnego. Nie musi się z nikim porównywać. Nie musi prowadzić żadnej systematycznej rachunkowości swoich stóp zwrotu czy kosztów. Nie musi określać swojej strategii, celów czy horyzontu inwestycyjnego. Może działać, jak chce.

Jednym z moich odkryćw ostatnich latach jest to, że ta totalna wolność inwestora indywidualnego nie jest wcale pożądana. W praktyce wprowadzała element przypadku i hazardu do moich decyzji inwestycyjnych, których w gruncie rzeczy nie chciałem w swoich finansach.

Brak kompleksowegoksięgowania zwrotów z kapitału i kosztów na różnych inwestycjach (np. w akcje czy fundusze) sprawiał, że nie byłem w stanie ich na spokojnie ocenić i porównać z alternatywami. Brak strategii sprawiał, że podejmowałem impulsywne, emocjonalne decyzje w reakcji na bieżące wydarzenia, które rzadko przyczyniały się do realizacji dłuższych celów. A brak punktów odniesienia (np. wyników całych klas aktywów, indeksów, itp.) sprawiał, że inwestycje były tak naprawdę zawieszone w próżni – moje własne wyniki nic mi nie mówiły o moich umiejętnościach.

Co uważam za wartościowe benchmarki w swoich inwestycjach?

1. Stopa wolna od ryzyka

Stopa wolna od ryzyka to jedno z kluczowych pojęć w finansach. Oznacza stopę zwrotu z instrumentów finansowych nieobarczonych ryzykiem niewykonania zobowiązania. Ustala się ją najczęściej w oparciu o oprocentowanie bonów lub obligacji skarbowych. Jest to maksymalny zysk, jaki można uzyskać bez ponoszenia ryzyka.

Z praktycznych względów dla wielu przeciętnych oszczędzających, w tym mnie, takim najmniej ryzykownym instrumentem finansowym będą depozyty bankowe (zarówno rachunki oszczędnościowe, jak i lokaty).

Dlatego przeciętneoraz faktyczne oprocentowanie depozytów w bankach, z których usług korzystam, jest dla mnie ważny punktem odniesienia. Mogę dzięki nim ochronić kapitał oraz wypracować niewielki zysk bez ponoszenia ryzyka charakterystycznego np. dla rynku akcji.

W tej chwili stopę wolną od ryzyka oceniam na ok. 3,6-3,7% w skali roku. Jest to wartość nominalna, która nie uwzględnia wpływu inflacji oraz podatku od zysków kapitałowych.

Jako że jestem konserwatywnym inwestorem (stosunkowo niska skłonność do ryzyka) oraz nie mam wyrafinowanego warsztatu inwestycyjnego, dzięki któremu mógłbym swobodnie poruszać się w świecie papierów wartościowych, funduszy i innych form inwestowania, stopa wolna od ryzyka to dla mnie podstawowy punkt odniesienia.

Tyle mam bez wysiłku. Tyle mam niezależnie od ruchów na rynkach. Tyle mam bez stresu i podejmowania ryzyka.

2. Inflacja

Jednym z moich celówjest ochrona (i wzrost) realnej wartości kapitału, więc ważnym punktem odniesienia jest dla mnie również inflacja w Polsce. Zależy mi, żeby bezpieczne lokaty kapitału (np. depozyty bankowe, konta oszczędnościowe, fundusze pieniężne) systematycznie pokonywały inflację i przynosiły realny zysk. Po bezpiecznej stronie portfela nie zależy mi aż tak bardzo na wysokości zysku i zadowalam się stopą wolną od ryzyka.

Co ważne, w przeciwieństwie do oprocentowania depozytów, które podawane jest w odniesieniu do przyszłości, inflacja bazowa CPI podawana jest w odniesieniu do przeszłości. Czyli tak naprawdę dopiero za kilka czy kilkanaście miesięcy dowiemy się, czy nasza lokata przyniosła realny zysk.

W tej chwili podstawowy wskaźnik inflacji utrzymuje się na rekordowo niskich poziomach. Ostatni odczyt z kwietnia 2014r. pokazuje wzrost cen o 0,3% rok do roku oraz 0% miesiąc do miesiąca. To oznacza, że oszczędzający i inwestorzy mogą cieszyć się wyższą realną stopą zwrotu za poprzedni rok (niż gdyby inflacja była wyższa).

Warto jednak przede wszystkim wybiegać w przyszłość, kiedy wzrost cen będzie prawdopodobnie przyspieszał i zjadał coraz większą część nominalnych zysków na lokatach i stopach zwrotu z inwestycji (np. w fundusze, obligacje czy akcje).

3. Stopa zwrotu głównych indeksów rynków akcji

W swoich inwestycjachstawiam na trzy podstawowe klasy aktywów – gotówkę (depozyty bankowe), obligacje i akcje. To one składają się na moją całościową alokację aktywów. Rolą akcji (przede wszystkim w formie funduszy inwestycyjnych) jest wypracowywanie dodatkowej stopy zwrotu ponad stopę wolną od ryzyka.

Jestem zachowawczy, więc akcje nigdy nie będą dominowały w całości moich finansów osobistych, ale ich znacznie uważam za bardzo istotne i obserwuję różne rynki akcyjne. Stopy zwrotu na niektórych z nich to dla mnie ważny punkt odniesienia.

Dopóki będę zarabiał i wydawał w złotówkach, najważniejszym rynkiem akcji i benchmarkiem będzie dla mnie WIG. Powinien być to też główny punkt odniesienia dla uniwersalnych funduszy polskich akcji oraz inwestorów indywidualnych operujących na GPW w Warszawie.

W 2013r.indeks szerokiego rynku WIG, w który niestety nie da się zainwestować za pomocą taniego funduszu indeksowego lub ETF, dał zarobić 8,06%. Taki wynik, mimo wszystkich zawirowań i całej zmienności w trakcie roku, osiągnąłby teoretyczny inwestor, który kupiłby wszystkie akcje w ilościach proporcjonalnych do wpływu spółek na cały indeks na pierwszej sesji i sprzedał na ostatniej.

Stopy zwrotu WIG od 1998

Mediana dla uniwersalnych funduszy akcji wynosiła w 2013r. 9,8%, przy czym najlepszy zarobił 49,7%, a najgorszy przyniósł 16,5% straty.

Fundusze akcji stopy zwrotu od 2004

Jeśli ktoś na stałe lub tymczasowo przeważa w portfelu jakiś segment spółek, punktem odniesienia powinny być indeksy odzwierciedlające zachowanie tej części rynku.

Dla inwestorównastawionych na duże biznesy najlepiej sprawdzą się indeksy WIG20 oraz WIG30, szczególnie w wersjach Total Return, które uwzględniają reinwestycję dywidend. W końcu praktycznie wszystkie fundusze inwestycyjne w Polsce reinwestują, a nie wypłacają dywidendy, więc nie powinny być oceniane na podstawie indeksów cenowych. Również inwestorzy indywidualni, jeśli nie są w fazie konsumowania swojego kapitału, skłaniają się raczej do dalszego inwestowania zysków.

Dla inwestorównastawionych na średnie i małe spółki najlepszym punktem odniesienia będą indeksy WIG50 oraz WIG250, które niedawno zastąpiły mWIG40 oraz sWIG80.

Istnieją również łatwo dostępne benchmarki dla inwestorów sektorowych (np. WIG-Energia, WIG-Deweloperzy, WIG-Informatyka, WIG-Media czy WIG-Banki) oraz specjalizujących się w inwestycjach w spółki dywidendowe (WIGdiv) czy spółki ukraińskie (WIG-Ukraine).

Dla dywersyfikacji geograficznej utrzymuję część kapitału w funduszach opartych o zagraniczne rynki akcji i dlatego przyglądam się również indeksom zagranicznych giełd (np. BIST100, FTSE Athex 20, DAX, S&P500 czy SENSEX) oraz dużym globalnym indeksom np. MSCI World oraz MSCI Emerging Markets. Ważną komplikacją w ich przypadku jest to, że są denominowane w innych walutach niż złotówka, więc trzeba dodatkowo brać pod uwagę wpływ zmian kursowych.

4. Rentowność obligacji

Brakuje mi trochędobrze udokumentowanych, powszechnie używanych indeksów grupujących polskie obligacje skarbowe oraz korporacyjne. Za najważniejszy wskaźnik w tym segmencie uważam rentowność dziesięcioletnich obligacji skarbowych na rynku wtórnym, która jest co prawda odwrotnością ceny, ale zawiera duży ładunek informacyjny.

W tym rokudługoterminowe polskie obligacje pozytywnie zaskakują, a ich rentowność jest w tej chwili znacznie poniżej 4% rocznie. Na początku roku niewiele osób przewidywało taki obrót spraw – rentowność miała raczej rosnąć w oczekiwaniu na coraz wyższą inflację i podwyżki stóp procentowych.

rentowność obligacji dziesięcioletnich maj 2014

Z braku innych narzędzi za praktyczny punkt odniesienia dla inwestycji w obligacje skarbowe i korporacyjne uważam średnie wyniki polskich funduszy inwestycyjnych reprezentujących te klasy aktywów oraz wyniki kilku funduszy, które uważam za liderów w swoich kategoriach.

Fundusze obligacji skarbowych wyniki 2014

5. Aktywa twarde i waluty

W mniejszym zakresieprzyglądam się także cenom nieruchomości, złota oraz innych surowców. W żaden z tych rynków nie jestem w dużym stopniu bezpośrednio zaangażowany, ale doceniam ich wpływ na resztę układanki.

Za super ważne dla rynków uważam również kursy wymiany walut, a moje szczególne zainteresowanie wzbudzają wszystkie dynamiczne dewaluacje w stosunku do głównych walut światowych (np. tureckiej lity na przełomie 2013/2014), które bardzo często zbiegają się z ciekawymi okazjami inwestycyjnymi.

Czy warto mieć punkt odniesienia przy zarządzaniu swoim kapitałem?

Jeśli chcemysystematycznie śledzić swoje wyniki i widzieć je w szerszym kontekście, poleganie na benchmarkach jest moim zdaniem bardzo praktyczne. Dostajemy narzędzie do rzetelnego porównania oraz porządkujemy swój proces inwestycyjny, który bez takich ograniczeń ma tendencję do ulegania chaosowi i przypadkowi rządzącymi finansami.

Zamiast od razu rzucać się na astronomiczne stopy zwrotu z akcji, funduszy czy innych instrumentów, które są możliwe do osiągnięcia jednorazowo, ale w długim okresie mało prawdopodobne do utrzymania, spróbujmy dzięki swoim decyzjom i konsekwencji wypracować stopę zwrotu porównywalną z rynkiem (np. WIG) czy choćby o procent czy dwa wyższą niż stopa wolna od ryzyka.

Wbrew pozorom wielu początkujących inwestorów ma poważny problem nawet z tym. Potykają się o krótkoterminową zmienność, własne, rozgrzane do czerwoności emocje czy braki w podstawowym warsztacie inwestycyjnym. Ponoszą straty, zniechęcają się, itp.

Być może gdyby ich oczekiwania zakotwiczone były w bardziej realistycznych punktach odniesienia (np. stopie wolnej od ryzyka, średnich wynikach funduszy inwestycyjnych, stopach zwrotu głównych indeksów, itp.), mogliby uniknąć niepotrzebnych dramatów i w bardziej zrównoważony sposób zarządzać swoim kapitałem.


Za i przeciw geograficznej dywersyfikacji portfela inwestycyjnego

$
0
0
Jaka jest waga spółek notowanych w Warszawie w globalnym indeksie grupującym wszystkie akcje firm z całego świata w publicznym obrocie? Jeśli chodzi o udział procentowy, polskie walory stanowią od 0,15% do 0,20% w zależności od przyjętej metodologii.

Dla przykładu w indeksie FTSE Global All Cap, który śledzi zachowanie 7400 firm z rynków rozwiniętych oraz rozwijających się oraz jest podstawą kilku funduszy indeksowych i ETF, polskie akcje stanowią 0,16% wszystkich aktywów. W indeksie Vanguard Total World Stock, w który również da się inwestować przez fundusze, jest bardzo podobnie. Z wynikiem 0,2% jesteśmy na poziomie takich państw jak Turcja, Izrael, Chile czy Tajlandia.

Być może lepiej wyglądamy, jeśli chodzi o produkt krajowy brutto? Jaka jest waga polskiego PKB w światowym PKB? W 2012 roku było to niecałe 0,7%, jakiejkolwiek miary byśmy nie zastosowali. To lepszy wynik niż to, co sugerują globalne indeksy rynków akcji, ale wciąż raczej marginalny.

Skoro polska giełda i polska gospodarka są takie nieznaczące w skali świata, dlaczego niewiele mniej niż 100% naszych krótko i długoterminowych aktywów finansowych opieramy właśnie na nich? Jakie są za i przeciw większej geograficznej dywersyfikacji portfela inwestycyjnego?

Najlepiej gra się na własnym boisku

dywersyfikacja geograficzna inwestycji
Można się pocieszać tym, że preferowanie rodzimych aktywów finansowych jest powszechnym zjawiskiem na całym świecie. Doczekało się nawet fachowego terminu – badacze rynku nazywają takie zachowanie home bias.

Na początku lat 90-tych amerykańscy inwestorzy mieli ponad 90% środków ulokowanych w amerykańskie papiery udziałowe, mimo że stanowiły one niecałe 50% globalnego rynku. Co ciekawe, zjawisko przejawia się nie tylko w faworyzowaniu aktywów z własnego kraju, ale też z regionu czy miasta. Krótko mówiąc – mamy tendencję do wybierania tego, co jest nam bliskie.

Jak może to wyglądać w przypadku portfela inwestycyjnego przeciętnego Jabłońskiego? Po pierwsze – jego wszystkie aktywa są denominowane w złotówkach.

Po drugie– krótkoterminowe aktywa, np. lokaty czy rachunek oszczędnościowy, utrzymuje w swoim podstawowym banku, powiedzmy PKO BP, Pekao, BZWBK lub mBanku, który niekoniecznie jest liderem, jeśli chodzi o oprocentowanie depozytów, ale jest za to dobrze znany.

Po trzecie – za jego przyszłą emeryturę z powszechnego systemu odpowiadają polski budżet (ZUS) oraz polskie państwo i firmy za pośrednictwem rynku kapitałowego (OFE). Po czwarte – jeśli wystawia swoje pieniądze na ryzyko w funduszach, najpopularniejszymi rozwiązaniami są polskie fundusze pieniężne, obligacji, akcji i mieszane.

Po piąte– jeśli posiada akcje lub obligacje notowane na GPW, zachodzi duże podejrzenie, że – jeśli nie jest aktywnym inwestorem – są to akcje pracownicze firmy, w której jest zatrudniony (np. KGHM, Enea, Energa, JSW) lub obligacje/akcje firmy czy branży, którą dobrze zna (np. informatyk może mieć skłonność do celowania w branżę informatyczną, itp.).

W ostatecznym rozrachunku jego aktywa są prawdopodobnie nie tylko skoncentrowane w Polsce (reprezentującej ok. 0,2-0,7% globalnej gospodarki), ale też w branżach i firmach, które są mu najbliższe geograficznie i zawodowo.

Po co dywersyfikacja geograficzna?

Nie jest to optymalne zachowanie z punktu widzenia dywersyfikacji ryzyka. Wyobraźmy sobie, że dominująca w naszym regionie firma, w której pracujemy i mamy jej papiery wartościowe, przechodzi trudny okres. Spada wartość jej akcji, dywidendy są znacznie mniejsze niż w przeszłości lub są na jakiś czas zawieszone. Na dodatek musi zwolnić część pracowników i w tej grupie jesteśmy niestety również my.

Efekt to utrata głównego źródła dochodu (praca), dodatkowego źródła dochodu (dywidenda) oraz znaczne uszczuplenie wartości naszego kapitału w spółce (spadek cen akcji).

Podobnie można myślećo koncentracji ryzyka w polskich aktywach. Jeśli w polskiej gospodarce dzieje się źle, mamy do czynienia z błyskawicznym splotem negatywnych wydarzeń. Ludzie tracą pracę lub zarabiają mniej, ceny akcji polskich spółek i wartość wypłacanych dywidend pikują, złotówka osłabia się w stosunku do takich walut jak euro czy dolar. Krótko mówiąc: nasze dochody oraz kapitał się kurczą.

W tym toku rozumowania prawdopodobieństwo, że jedna firma, jedna branża, jedno miasto czy jeden region będą przeżywać głębokie kłopoty jest większe niż prawdopodobieństwo, że cała polska gospodarska będzie przeżywać głębokie kłopoty.

Z kolei prawdopodobieństwo, że polska gospodarka i państwo będą przeżywać głębokie kłopoty jest większe niż prawdopodobieństwo, że cała światowa gospodarka będzie przechodzić głębokie kłopoty.

Tylko jeśli kryzys ma wymiar globalny, jak w latach 2008-2009, przed zagrożeniami właściwie nie ma dokąd uciec.

Wszystko to brzmibardzo defensywnie i rzeczywiście dywersyfikacja to sposób na rozproszenie lokalnych zagrożeń. Ale w podobny sposób można myśleć o szansach i potencjale większego wzrostu wartości naszych aktywów.

Czy te 0,7% globalnego PKB lub 0,2% kapitalizacji wszystkich spółek publicznych w obrocie giełdowym, które reprezentuje Polska, to najlepsze, co może zaoferować nam świat? Czy jesteśmy liderem innowacyjności, produktywności lub przedsiębiorczości?

Jesteśmy średniej wielkości krajem rozwijającym się o sporym potencjale i aspiracjach, ale też wielu ograniczeniach, których nie udaje nam się przekroczyć od lat i nic nie wskazuje, żeby miało się to szybko zmienić.

Dlatego wyjście poza Polskę ze swoim kapitałem nie rozpatrywałbym tylko w kategoriach ruchu defensywnego (w sensie uprzedzania czy rozpraszania wpływu lokalnych kryzysów na nasze inwestycje). To również możliwość osiągnięcia ekspozycji na inne rynki na świecie, całe branże czy trendy w globalnej gospodarce.

Ryzyko dywersyfikacji geograficznej

Wszystko to brzmi naprawdę przekonująco w teorii, ale nie mam wątpliwości, że wdrożenie globalnej alokacji aktywów jest w praktyce co najmniej tak samo trudne, jak samodzielne dobieranie spółek giełdowych do portfela czy wybór między różnymi typami i dostawcami funduszy inwestycyjnych. Przyjrzyjmy się kilku możliwym komplikacjom:

1. ryzyko kursowe

Złotówka może się osłabić w stosunku do innych walut, ale równie dobrze może się umocnić. Kursy walut są w ciągłym ruchu i nie ma żadnej gwarancji, że nasze zagraniczne inwestycje będą za miesiąc, rok czy dekadę wyceniane po korzystnym dla nas przeliczniku. A przecież na co dzień wydajemy w złotówkach i chcielibyśmy, żeby wartość aktywów w złotówkach rosła.

Komplikacje mogą byćnaprawdę wielowarstwowe. Powiedzmy, że chcemy zainwestować w Indiach przez polski lub zagraniczny fundusz inwestycyjny. Jego jednostki będą denominowane w dolarach lub euro – to są domyślne waluty świata finansów. Ale aktywa pod zarządzaniem będą denominowane w indyjskich rupiach. A my będziemy przyglądać się wynikom w polskich złotych.

Czyli na ostateczny wynik wpływać będzie kurs rupii do dolara/euro oraz kurs dolara/euro do złotówki. O tym, jakie mogą być konsekwencje różnych ruchów na walutach pisałem obszernie we wcześniejszym artykule.

Zresztą nie trzebadaleko sięgać. Od połowy 2013 roku mamy ciekawą sytuację na tureckiej giełdzie. Indeks 100 największych tureckich spółek osunął się już o ok. 30% od szczytów z maja ubiegłego roku, a fundusze akcji tureckich denominowane w euro czy złotówkach straciły 50% i więcej. Dlaczego? Ponieważ spadkowi cen akcji towarzyszy gwałtowne osłabienie się tureckiej liry. Nie dosyć, że akcje są tańsze w lokalnej walucie, to na dodatek sama waluta jest mniej warta w przeliczeniu na euro, dolara czy złotówki.


W tym momencie nie mogę sobie odmówić spojrzenia na wyniki funduszu inwestycyjnego Union Investment UniAkcje: Turcja, który startował – uwaga, uwaga – w maju 2013 roku i stracił od tego czasu blisko 50% wartości.


Jak dziś pamiętamkampanię reklamową tego funduszu w Trójce (której przytomnie nie uległem - zadziałał mój coraz skuteczniejszy filtr) oraz ogólny zachwyt nad możliwościami zarabiania w Turcji. Po raz kolejny potwierdziło się jednak, że jeśli wszyscy są zainteresowani łatwym zarobkiem na jakimś rynku, prawdopodobnie czeka ich niemiła niespodzianka.

Nawiasem mówiąc– po obecnych cenach fundusze akcji tureckich zaczynają wyglądać coraz atrakcyjniej dla długoterminowego inwestora gotowego na sporą zmienność, szczególnie jeśli ich zakup jest rozłożony w czasie.

2. dostęp do informacji i ich interpretacja

Pół biedy, jeśli operujemy językami obcymi, szczególnie angielskim, i jesteśmy w stanie korzystać z wiarygodnych źródeł informacji o kondycji i perspektywach globalnej gospodarki, gospodarek narodowych, branż czy konkretnych spółek. Ale nawet wtedy nasza wiedza może być niekompletna w stosunku do lokalnych inwestorów.

Widać to po aktywnościzagranicznych inwestorów w Polsce. Najchętniej kupują duże, płynne spółki z WIG20 i reagują na kluczowe dane makroekonomiczne. Indeks MSCI Poland, który służy za podstawę wielu zagranicznych funduszy inwestujących w polskie akcje, składa się z wyłącznie 42 komponentów (ok. 10% wszystkich dostępnych). Głębiej zagraniczni inwestorzy nie zapuszczają się zbyt często, nie tylko ze względu na małą płynność, ale też trudności z oceną informacji o spółkach.

Druga sprawa to zdolność do interpretowania informacji. Umówmy się, że nie jest to mocna strona niedoświadczonego inwestora indywidualnego, jakkolwiek nie chciałby się do tego przyznać. Schemat zachowań często wygląda tak – kupujemy na fali entuzjazmu po dużych wzrostach, być może pojawiają się nawet nowe fundusze inwestujące w tym regionie (jak w Turcji), a potem porzucamy inwestycję w rozczarowaniu po pierwszych głębszych spadkach.

Żeby zarobić, trzeba wyprzedzić wydarzenia – kupić, wtedy gdy wszyscy boją się ryzyka i ceny są niskie, a sprzedać wtedy, gdy temat staje się modny i ceny są o wiele wyższe. Do analizy służyć mogą dane makroekonomiczne, wskaźniki wyprzedzające czy wskaźniki sentymentu, ale i tak każda decyzja wymaga samodzielnego myślenia i interpretacji danych.

3. ryzyko polityczne i pokrewne

Być może na co dzień nie zdajemy sobie z tego specjalnie sprawy, ale ludzie i firmy działają zagranicą w innych systemach politycznych, prawnych i kulturowych. Wbrew pozorom te miękkie aspekty gospodarki mają olbrzymie znaczenie dla inwestorów, ponieważ przekładają się na takie sprawy jak poziom korupcji, poziom ingerencji państwa w gospodarkę, wolności obywatelskie czy gotowość do wywiązywania się ze zobowiązań wobec akcjonariuszy czy obligatariuszy.

Osoby, które inwestowały w 2012 i 2013 w Turcji, mogły być poważnie zdziwione zamieszkami społecznymi w tym kraju, skandalami korupcyjnymi czy ujawnieniem się nadmiernego deficytu na rachunku bieżącym. Podobne kłopoty przechodzą w tej chwili Brazylia, Indie i Rosja.

Zresztą kraje rozwinięte też nie są bez grzechu. Trudno być zadowolonym z poziomu zadłużenia krajów Europy Zachodniej czy ultra luźnej polityki pieniężnej Stanów Zjednoczonych i Japonii.

Przecież jeszcze pięć lat temu cały świat przyglądał się, jak system finansowy USA stał na krawędzi rozpadu, a trzy lata temu Grecja ogłaszała techniczną niewypłacalność. Przez poprzednie dwie dekady Japonia była pogrążona w stagnacji. Te i inne ryzyka nie zniknęły.

4. Koszty i bariery wejścia

Z praktycznego punktu widzenia problemem dla indywidualnych inwestorów są również koszty inwestowania zagranicą. Polskie i zagraniczne fundusze inwestycyjne pozwalają na lokowanie niewielkich kwot, ale obciążają właścicieli jednostek wysokimi opłatami za zarządzanie, a w niektórych przypadkach również opłatami dystrybucyjnymi.

Standardem w oferciepolskich towarzystw są tzw. fundusze funduszy, czyli polskie fundusze, które inwestują nie bezpośrednio w akcje czy obligacje, ale w jednostki zagranicznych funduszy. Czy to źle? Jeśli chodzi o koszty, to fatalnie. Dlaczego? Ponieważ opłaty za zarządzanie się dublują i nasz majątek rośnie dużo, dużo wolniej.

Interesującym rozwiązaniem, jeśli chodzi o koszty, są fundusze ETF rynków zagranicznych. Problem polega na tym, że na polskiej giełdzie ich prawie nie ma w obrocie, a jeśli posiadamy rachunek z dostępem do zagranicznych rynków (np. w DM BOŚ, DIF Broker czy Saxo Banku), gdzie wybór i płynność tego typu funduszy jest niebywała, minimalna prowizja za transakcję wynosi ok. 10-12 euro.

Nie wyklucza to zakupu za 100 czy 200 euro, ale wtedy koszty transakcji na kupnie i sprzedaży mogą sięgnąć nawet 20%. Nie warto strzelać sobie w ten sposób w kolano. Na zagranicznych rynkach opłaca się lokować w pojedynczej transakcji większe kwoty, a kilka tysięcy euro to spora bariera wejścia dla zwykłego śmiertelnika.

Tutaj cały artykuło inwestowaniu zagranicą z Polski.

Czy warto zastosować dywersyfikację geograficzną portfela?

Jestem zdecydowanie na tak, ale przy zachowaniu ostrożności oraz zrozumieniu, co chcemy w ten sposób osiągnąć.

Jeśli zależy nam na prostej i taniej dywersyfikacji, najlepiej celować w fundusz ETF lokujący środki w akcje na całym świecie. Warto jednak pamiętać, że ok. 50% aktywów będą stanowić w nim akcje amerykańskich spółek. Być może najkorzystniej rozpoczynać taką inwestycję i dokupować jednostki w momentach mniejszego i większego pesymizmu, kiedy ich ceny są niższe.

Inny pomysł to postawienie na fundusze spółek dywidendowych z różnych rejonów świata. To zazwyczaj stabilne przedsiębiorstwa o strategicznym znaczeniu dla gospodarek narodowych (jak PKO BP czy KGHM w Polsce) i światowej (np. Microsoft, Procter&Gamble, Coca-Cola), które generują regularny dochód dla akcjonariuszy. Fundusze ETF zazwyczaj wypłacają dywidendy (i są tańsze w utrzymaniu), fundusze inwestycyjne zazwyczaj je reinwestują (i są droższe w utrzymaniu).

Jeśli zależy nam na wykorzystywaniu możliwości, a nie tylko zabezpieczaniu tyłów, najlepiej lokować pieniądze tam, gdzie spodziewamy się ponadprzeciętnych zwrotów. Do tego będzie potrzebna strategia (np. oparta o zachowania kontrariańskie czy korzystanie z momentum), a przynajmniej jakieś przekonania co do potencjału różnych gospodarek i rejonów świata.

Wtedy do naszej dyspozycji są polskie i zagraniczne fundusze inwestycyjne (wiele dostępnych bez opłat dystrybucyjnych na platformie mBanku, BGŻ Optima oraz BossaFund) oraz fundusze ETF na rachunkach inwestycyjnych z dostępem do rynków zagranicznych.

Czego można się dowiedzieć ze sprawozdań finansowych funduszy inwestycyjnych?

$
0
0
Mam ambitny plan – zanim kupię jednostki jakiegokolwiek funduszu inwestycyjnego, będę co najmniej przeglądać jego najnowsze sprawozdanie finansowe.

Z jednej strony wynika to z tego, że chcę jak najbardziej opóźniać (tak – opóźniać!) swoje decyzje inwestycyjne. Wgryzienie się w dokumenty funduszu czy spółki to jeden ze sposobów, żeby między impulsywnym pomysłem o przekazaniu im pieniędzy w zarządzanie, a jego realizacją, musiało minąć trochę czasu. A głowa musiała trochę popracować nie tylko na poziomie przekazu marketingowego.

Z drugiej strony chodzi o to, że sprawozdania finansowe zawierają naprawdę duży i ciekawy ładunek informacyjny. Być może dla osób stawiających pierwsze kroki nie będzie to najłatwiejsza lektura, ale spójrzmy prawdzie w oczy: zasady działania funduszy nie zmienią się tylko dlatego, że nasza wiedza o nich jest zbyt mała. Zmienić się musi nasza wiedza, żebyśmy poradzili sobie z obsługą funduszy inwestycyjnych. Sprawozdania finansowe to lepsze miejsce, że dowiedzieć się więcej o konkretnym funduszu niż opinie na forach internetowych czy rozmowa z kolegą z pracy, sąsiadem albo szwagrem.

Jakie informacjeznajdują się w sprawozdaniach funduszy inwestycyjnych? Czego można się z nich dowiedzieć? Jak wykorzystać w swoim procesie inwestycyjnym?

Sprawozdania finansowe wśród innych obowiązków informacyjnych

Sprawozdanie finansowe funduszu inwestycyjnego
Otwarte fundusze inwestycyjne mają szereg obowiązków informacyjnych wobec swoich klientów i organów nadzorujących rynek. Wynikają one z ustawy o funduszach inwestycyjnych oraz rozporządzeń.

Oprócz prospektu informacyjnego, który opisuje praktycznie każdy aspekt funkcjonowania funduszu (od polityki inwestycyjnej poprzez ryzyka po opłaty dla różnych typów jednostek oraz rejestrów) oraz kluczowych informacji dla inwestorów zbierających te informacje w skrótowej formie, towarzystwa funduszy inwestycyjnych są zobligowane do sporządzania dwa razy w roku sprawozdań finansowych.

Powinny być dostępnena stronach internetowych towarzystw oraz w miejscach dystrybucji jednostek (np. w bankach). Porządkuje je też serwis Analizy.pl.

Sprawozdania roczne za okres od stycznia do grudnia danego roku powinny być opublikowane do kwietnia kolejnego roku. Niedawno pojawiły się sprawozdania za rok 2013. Dodatkowo fundusze przedstawiają też do końca sierpnia sprawozdania półroczne za okres od stycznia do czerwca .

Co wartościowego znajdzie inwestor w sprawozdaniu finansowym funduszu?

Szczegółowe wymaganiadotyczące zasad rachunkowości towarzystw funduszy inwestycyjnych można znaleźć w tym rozporządzeniu.

Sprawozdanie to przede wszystkim dokument księgowy pokazujący obecną sytuację majątkową i finansową funduszu. Nie znajdziemy w nim bezpośrednich wskazówek co do tego, czy aktualnie warto inwestować w akcje, obligacje skarbowe czy inne aktywa. Te decyzje powinny mieć źródło w naszej strategii inwestycyjnej. Dzięki sprawozdaniom finansowym możemy jednak dokonać głębszego przeglądu narzędzi dostępnych do realizacji tej strategii.

1. Ogólne zestawienie lokat

Osobiście najdokładniej przyglądam się w sprawozdaniach finansowych zestawieniom lokat. Są to zazwyczaj dwie tabele – jedna pokazuje składniki aktywów funduszu w rozbiciu na podstawowe klasy aktywów. Tak to wygląda w przypadku funduszu Legg Mason Akcji:

Gdzie sprawdzić w co inwestuje fundusz inwestycyjny

Czego można się dowiedzieć z tego podsumowania? Po pierwsze, jaka jest rzeczywista alokacja między klasy aktywów wewnątrz funduszu. W swojej polityce inwestycyjnej fundusze dopuszczają pewien zakres udziału różnych aktywów. Nawet fundusze akcyjne mogą okresowo być zaangażowane tylko w 60-70% w akcje, nie mówiąc o funduszach z mniej jednoznaczną polityką inwestycyjną.

Na przykład w funduszu PKO Złota na koniec 2013 roku tylko niecałe 60% było zainwestowane w aktywa związane z rynkiem złota (głównie akcje i kwity depozytowe). Ponad 40% stanowiła gotówka na rachunku bieżącym w banku. Czyli na każde 100 złotych zainwestowane w ten fundusz ponad 40 złotych w praktyce nie było w ogóle na rynku. Leżały na koncie funduszu. To bardzo defensywne proporcje, o których warto wiedzieć.

w co inwestuje pzu złota

Ciekawe obserwacjemożna też poczynić przeglądając aktywa funduszy mieszanych, np. stabilnego wzrostu czy zrównoważonych. Powszechnie wiadomo, że ta pierwsza strategia zakłada ok. 30% udział akcji i 70% obligacji krótko i długoterminowych, a druga ok. 60-70% w akcjach i ok. 30-40% w obligacjach.

Zdarzają się funduszestabilnego wzrostu inwestujące jakieś 10-15% w akcje i ich ekwiwalenty, utrzymujące za to 20% na rachunku bankowym, prawdopodobnie po to, żeby ułatwić sobie obsługę nowych wpłat i wypłat.

Osobiście oczekuję od funduszu, że będzie inwestować zdecydowaną większość środków w sposób zbieżny ze swoim profilem. Gdybym chciał utrzymywać pieniądze na koncie bieżącym, nie używałbym do tego funduszu inwestycyjnego.

Towarzystwa powinny być też na tyle zaawansowane, jeśli chodzi o procesy zarządzania swoją płynnością, żeby nie wykorzystywać więcej niż kilka procent środków uczestników do obsługi bieżących umorzeń.

W tej sekcji sprawozdania finansowego będziemy mogli też rozwiać swoje wątpliwości dotyczące trochę egzotycznie brzmiących rodzajów funduszy. Weźmy na przykład coraz popularniejsze fundusze cyklu życia. W ich opisie na pierwszy plan wybija się informacja o tym, że ich celem jest optymalizowanie stóp zwrotu w odniesieniu do horyzontu inwestycyjnego. Dobrze – a w co dokładnie inwestują?

Nie znam każdego funduszu cyklu życia na rynku, ale te z oferty towarzystwa ING inwestują w jednostki innych polskich oraz zagranicznych funduszy inwestycyjnych prowadzonych przez spółki z globalnej grupy kapitałowej ING. To tzw. fundusze funduszy, co ma swoje znaczenie między innymi przy (podwójnym) obciążeniu ich kosztami zarządzania. Jest to cena, którą inwestor płaci za gotową strategię. Poniżej zestawienie lokat funduszu ING Perspektywa 2030:

sprawozdanie finansowe ing perspektywa 2030

2. Szczegółowe zestawienie lokat

Jeszcze ciekawszy od ogólnego zestawienia lokat jest szczegółowy wykaz wszystkich papierów wartościowych i innych instrumentów finansowych znajdujących się wśród aktywów funduszu. To prawdziwa kopalnia informacji bez względu na to, czy mamy do czynienia z funduszami akcji, obligacji, mieszanymi czy jeszcze innymi.

Jak to wygląd w praktyce? To po prostu lista wszystkich papierów wartościowych, np. akcji, w portfelu funduszu z informacjami o tym, na jakim rynku są notowane, jaka jest ich wartość na dzień nabycia oraz na dzień bilansowy oraz jaki stanowią procent portfela. Tak wygląda urywek portfela funduszu specjalizującego się w spółkach dywidendowych UniAkcje Dywidendowy wraz z procentowym udziałem w portfelu.

Sprawozdanie finansowe UniAkcje Dywidendowy

Czy to może być przydatne? Moim zdaniem – tak. Na przykład, być może, jeśli ktoś celuje właśnie w ten segment rynku, czyli spółki regularnie dzielące się zyskiem, może użyć przy selekcji spółek do własnego portfela informacji ze sprawozdań finansowych funduszy z tej grupy. Jest ich w Polsce kilka. W połączeniu z indeksem WIGdiv grupującym tego rodzaju spółki oraz innymi ogólnie dostępnymi materiałami daje to ciekawy punkt wyjścia do dalszej analizy i podejmowania mniej przypadkowych decyzji.

Ze szczegółowego zestawienia lokat funduszu akcji dowiemy się też wielu innych rzeczy, które są być może dla nas ważne. Między innymi:

- czy fundusz inwestuje tylko w polskie spółki, czy (i w jakim zakresie) wychodzi z inwestycjami za granicę,
- czy fundusz jest mocno skoncentrowany (mała ilość spółek), czy stawia na szeroką dywersyfikację,
- jakie są największe składniki jego portfela,
- czy w portfelu są młode spółki z indeksu NewConnect,
- czy fundusz uczestniczy w emisjach akcji nowych spółek,
- który sektor jest najmocniej reprezentowany w portfelu funduszu,

Jeśli przejrzymy sprawozdania tego samego funduszu z kilku okresów wstecz, możemy też znaleźć odpowiedź na pytanie o to, czy fundusz jest bardzo aktywnym graczem na rynku, czy stawia raczej na bardziej pasywne zachowanie.

Jeśli przejrzymy sprawozdania dwóch lub więcej funduszy z tej samej klasy (np. małych i średnich firm lub pieniężnych), będziemy w stanie wyrobić sobie opinię o różnicach między nimi na poziomie składników lokat.

W przypadku funduszy obligacji korporacyjnych, obligacji skarbowych oraz pieniężnych i gotówkowych, dowiemy się jakich emitentów mają w swoich portfelach zarządzający, jakie jest oprocentowanie poszczególnych emisji i czy papiery są notowane na rynku regulowanym.

Wbrew pozorom są to ważne informacje, szczególnie jeśli wybieramy fundusz podejrzanie odstający na plus w swojej kategorii – imponujące wyniki mogą brać się stąd, że składniki lokat nienotowane na rynku regulowanym są przeszacowywane. Innymi słowy – do wyceny jednostek brane są zawyżone wartości, które nie uwzględniają wszystkich ryzyk. Jest to możliwe, ponieważ niektóre dłużne papiery wartościowe nie są wyceniane codziennie przez rynek. To oznacza, że o ewentualnych problemach możemy dowiedzieć się z opóźnieniem. Właśnie na tym mechanizmie oparty był sukces, a potem kłopoty takich funduszy jak Idea Premium (obecnie Inventum Premium SFIO) czy Copernicus Dłużnych Papierów Korporacyjnych.

Z ciekawości sprawdziłem, skąd się biorą stopy zwrotu bardzo popularnego funduszu pieniężnego UniKorona Pieniężny. Z ostatniego sprawozdania finansowego wynika, że oprócz polskich obligacji skarbowych największy wpływ na jego wyniki mają:

a) dłużne papiery wartościowe emitowane przez polskie banki (hipoteczne listy zastawne i obligacje korporacyjne)
b) obligacje skarbowe innych europejskich krajów rozwijających się (Węgry, Bułgaria i Rumunia)
c) obligacje korporacyjne polskich spółek (np. Dom Development, Echo Investment, Globe Trade Center, CAN-PACK, Energa, Multimedia Polska, HB Reavis Finance sp. z o.o.)
d) obligacje komunalne (miasto Warszawa, wodociągi Bydgoszcz)

Ważna informacja jest taka, że jakieś 20% aktywów funduszu, szczególnie te o najwyższym nominalnym oprocentowaniu, nie jest notowane na żadnym aktywnym rynku. Uczestnicy muszą więc zaufać zarządzającym, że dokonali trafnych decyzji inwestycyjnych (bo rynek na bieżąco ich nie weryfikuje) oraz poprawnie wyceniają wartość posiadanych obligacji (bo rynek na bieżąco ich nie wycenia).

Przyjrzałem się też kilku ostatnim sprawozdaniom finansowym subfunduszu akcji w towarzystwie, które obsługuje moje indywidualne konto emerytalne. Zaskoczyło mnie jak stabilny jest portfel tego funduszu. Przez ostatni rok nie zaszły prawie żadne zmiany w jego składzie – żadnych nowych spółek, tylko niewielkie ruchy, jeśli chodzi o ilość papierów niektórych ze składników portfela. Trochę inaczej wygląda sytuacja, jeśli cofniemy się głębiej w przeszłość, np. do roku 2008 – w tej perspektywie zmiany są znaczne.

Inne zaskoczenie to stosunkowo niewielka ilość spółek w portfelu. Są fundusze akcyjne, które zarządzają portfelem akcji nawet 100 i więcej spółek – stawiają na mocno zdywersyfikowane, rozproszone ryzyko. Towarzystwo, w którym posiadam IKE, prowadzi jeden z większych uniwersalnych funduszy polskich akcji i mimo stosunkowo wysokiej wartości aktywów inwestuje tylko w akcje ok. 40 spółek. Są to prawie wyłącznie duże i średnie firmy z głównych indeksów giełdowych. Ma przy tym wyniki wyróżniające go z grupy w krótszych i dłuższych okresach czasu.

Być może jest to ważna lekcja dla tych inwestorów, którzy chcą samodzielnie budować portfel akcji spółek giełdowych za pomocą IKE czy IKZE w formie rachunku maklerskiego. Kluczem do sukcesu będą dwa czynniki:

1. trafna selekcja spółek
2. stabilny portfel (który nie generuje niepotrzebnych kosztów w postaci prowizji za transakcje)

I jedno, i drugie jest możliwe tylko wtedy, jeśli posiadamy warsztat inwestycyjny z prawdziwego zdarzenia i kierujemy się w swoich decyzjach inwestycyjnych jasnymi zasadami.

Moja inna obserwacja po przejrzeniu szczegółowych portfeli kilkunastu uniwersalnych funduszy akcji brzmi – kilka polskich spółek stanowi absolutny fundament większości z tych portfeli. Gdybym miał stworzyć na szybko pierwszą piątkę, kolejność byłaby następująca: PZU, PKO BP, Pekao SA, KGHM, PKN Orlen (lub LPP). Poza tym w typowym uniwersalnym funduszu polskich akcji największy udział (ok. 40-50%) ma sektor finansowy, głównie banki.

Biorąc pod uwagę, że również OFE mają znaczne udziały w bankach, a depozyty bankowe są najważniejszą formą gromadzenia oszczędności, ostatnie czego byśmy sobie życzyli to jakiś poważny kryzys tego sektora w Polsce.

3. Bilans oraz rachunek wyniku z operacji

Nie mam przygotowania księgowego, więc nie jestem w stanie dogłębnie zanalizować bilansu i rachunku wyniku z operacji – dwóch kolejnych sekcji sprawozdania finansowego. Jest to na pewno zaległość do nadrobienia.

Jedną z rzeczy, które widać na pierwszy rzut oka, są wysokie koszty otwartych funduszy inwestycyjnych, szczególnie akcyjnych, w Polsce. Przeczytałem kiedyś, że fundusz SKOK Akcji miał w poprzednich latach jedną z najwyższych stóp dywidendy spośród polskich funduszy akcyjnych. Jak wiadomo – dywidendy stanowią obok wzrostu cen ważne źródło zwrotu dla inwestora, tym bardziej że polskie fundusze inwestycyjne nie wypłacają, tylko reinwestują dywidendy.

Niestety, jak widać w rachunku z wyniku operacji funduszu SKOK Akcji, koszty funduszu w 2013 roku (1,486 mln złotych) praktycznie w całości pochłaniają przychody z dywidend w analogicznym okresie (1,618 mln złotych). Mimo tego że SKOK Akcji należy do czołówki funduszy, jeśli chodzi o stopę dywidendy z posiadanych aktywów.

sprawozdanie finansowe skok akcji

Brakuje mi w sprawozdaniach finansowych rozbicia kosztów na poszczególne składowe – wszystko widnieje w sekcji „wynagrodzenie towarzystwa”. Jak wiadomo, opłatami za zarządzanie towarzystwo musi się podzielić z dostawcami infrastruktury do inwestowania (np. agentem transferowym, bankiem depozytariuszem), biurem maklerskim oraz dystrybutorami jednostek (np. bankami).

Na razie nie wiem jak, ale chciałbym zapoznać się z całą strukturą kosztów różnych towarzystw i dowiedzieć się, co się tak naprawdę dzieje z niemałymi opłatami za zarządzanie.

4. Noty objaśniające, informacje dodatkowe, komentarz zarządzającego

Oprócz zestawienia aktywów, bilansu i rachunku z wyniku operacji znajdziemy w sprawozdaniach finansowych sporo podstawowych informacji o polityce inwestycyjnej funduszu (w tym limitach), rodzajach ryzyka, na które wystawia pieniądze swoich członków, sposobach wyceny aktywów oraz pobierania opłat. Wiele z tych informacji znajduje się także w statucie oraz prospekcie funduszu.

Do tego dochodzi krótki komentarz zarządzającego do wyników za ostatni rok oraz obecnego stanu rynku. Przedstawiciele towarzystw są zazwyczaj bardzo oględni i stonowani w opiniach.

Ciekawą sekcją są za to informacje dodatkowe. Znajdziemy tam opis nadzwyczajnych wydarzeń, które wystąpiły w okresie sprawozdawczym. To właśnie tu znajdziemy na przykład wytłumaczenie kłopotów z wyceną i zawieszeniem wypłat z funduszu Copernicus Dłużnych Papierów Korporacyjnych.

Przez pewien czas cena jednostki funduszu rosła liniowo w tempie szybszym niż większość funduszy długu korporacyjnego. To jednak nie pokazywało prawdziwej jakości aktywów. Było to możliwe, ponieważ niektóre obligacje nie były notowane na aktywnym rynku i przy wycenie przez pewien czas przeszacowywano ich wartość. W momencie, gdy trzeba było urealnić ich wycenę, cena jednostki poszybowała w dół, a wypłaty zawieszono.

Więcej informacjiznajdziemy w sprawozdaniu finansowym tego funduszu za 2013, szczególnie w sekcji informacje dodatkowe oraz w komentarzu audytora.

Podsumowanie – czego można się dowiedzieć ze sprawozdań finansowych funduszy

Sprawozdania finansowefunduszy pozwalają na bliższe przyjrzenie się aktywom, których wartość składa się na wyceny jednostek uczestnictwa. To przede wszystkim dokumenty księgowe, ale zawierają bardzo duży ładunek informacyjny dla inwestorów – znacznie większy niż wymiana opinii na forach czy materiały promocyjne towarzystw.

Pozwalają lepiej zrozumieć charakterystykę i dynamikę funduszu, w tym ryzyko, jakie podejmuje, żeby wypracować zwrot dla uczestnika. W razie kłopotów z jakimś funduszem to właśnie w sprawozdaniach finansowych znajdziemy odpowiedź na pytanie, skąd się wzięły.



Czy fundusze pieniężne, gotówkowe, depozytowe i lokacyjne się od siebie czymś różnią?

$
0
0
Jest sporo zamieszaniawokół funduszy inwestycyjnych niskiego ryzyka. Pierwszy problem polega na tym, że w ich nazwach przewijają się trochę mylące przymiotniki – pieniężny, gotówkowy, depozytowy, lokacyjny, itp. Wbrew pozorom to, że fundusz nazywa się pieniężny nie oznacza, że jest funduszem rynku pieniężnego. Podobnie jak to, że fundusz nazywa się gotówkowy nie oznacza, że ma w portfelu gotówkę, a to że nazywa się lokacyjny, że zakłada za pieniądze swoich uczestników głównie lokaty bankowe.

Drugi problem polega na tym, że to właśnie niektóre fundusze niskiego ryzyka zaliczają obsunięcia kapitału oraz zakłócenia w funkcjonowaniu, których większość klientów nie spodziewa się po tej klasie funduszy. Duże wpadki przydarzyły się między innymi funduszowi Idea Premium (dzisiaj Inventum Premium), DWS Płynna Lokata (dzisiaj Investor Płynna Lokata) czy ostatnio Copernicus Dłużnych Papierów Korporacyjnych. Mniejsze wpadki, np. bankructwo emitenta obligacji korporacyjnych, które skutkuje dzienną stratą na jednostce funduszu rzędu 1-2%, zdarzają się znacznie częściej.

Czy fundusze najniższego ryzyka, czyli np. pieniężne, gotówkowe, ochrony kapitału, depozytowe, lokacyjne, płynnościowe, itp., czymś się od siebie różnią? Dlaczego większość z nich to nie są fundusze rynku pieniężnego?

Co to jest rynek pieniężny?

Czym się różni fundusz gotówkowy od funduszu pieniężnego?
Zgodnie z definicjąze słownika NBP, „na rynku pieniężnym obraca się krótkoterminowymi instrumentami finansowymi, tj. o terminie zapadania do jednego roku (w odróżnieniu od rynku kapitałowego, gdzie handluje się aktywami finansowymi długoterminowymi)”. Rynek pieniężny jest ważną częścią rynku finansowego.

Najważniejszymi narzędziami rynku pieniężnego w Polsce są bony skarbowe (emitowane przez Skarb Państwa), lokaty międzybankowe, bony pieniężne NBP, bankowe certyfikaty depozytowe oraz bony komercyjne (przedsiębiorstw).

Uczestnikami rynku pieniężnego są głównie instytucje: banki komercyjne i spółdzielcze, zakłady ubezpieczeń, fundusze emerytalne czy towarzystwa funduszy inwestycyjnych.

Ze względu na dużą płynność instrumentów rynku pieniężnego, ich krótki okres trwania oraz ograniczenie obrotu do najbardziej wiarygodnych emitentów, są one jedną z najmniej narażonych na wahania wyceny klasą aktywów. W przeciwieństwie do akcji czy obligacji długoterminowych ich wartość nie zmienia się dynamicznie w czasie, a ich krótki żywot oznacza, że nowe emisje szybciej dostosowują się do nowych okoliczności (np. zmian stóp procentowych czy inflacji).

Z punktu widzenia osoby lokującej środki w fundusze, instrumenty pieniężne to idealna klasa aktywów na okresy, kiedy chcemy zdjąć pieniądze z bardziej ryzykownego rynku kapitałowego i skupić się na utrzymywaniu ich wartości. Osobiście używam tego typu funduszy niskiego ryzyka w ramach funduszy parasolowych oraz polisy inwestycyjnej w dwóch celach:

- defensywnej ochrony kapitału w okresach, kiedy oceniam, że nie warto mieć w portfelu bardziej ryzykownych klas aktywów,
- utrzymywaniu (praktycznie w każdym czasie) części środków na zasadzie gotówki dostępnej pod okazje inwestycyjne

Problem polega na tym, że fundusz pieniężny czy gotówkowy to niekoniecznie fundusz rynku pieniężnego.

Wymagania prawne wobec funduszy rynku pieniężnego

Okazuje się bowiem, że ustawa o funduszach inwestycyjnych oraz specjalne rozporządzenie z 2004 roku szczegółowo regulują wymagania, jakie musi spełnić fundusz inwestycyjny, żeby mógł zawierać w nazwie określenie „rynek pieniężny”.

Co mówi ustawa i rozporządzenie? Zajrzyjmy do artykułu 178 ustawy z 2004r.:
1. Fundusz inwestycyjny otwarty może być utworzony jako fundusz rynku pieniężnego pod warunkiem, że fundusz lokuje aktywa wyłącznie w:
a) instrumenty rynku pieniężnego;
b) depozyty o terminie zapadalności nie dłuższym niż rok płatne na żądanie lub które można wycofać przed terminem zapadalności, w bankach krajowych, instytucjach kredytowych o wysokim stopniu bezpieczeństwa.
2. Maksymalny, ważony wartością lokat, średni termin do wykupu lokat wchodzących
w skład portfela inwestycyjnego funduszu nie może być dłuższy niż 90 dni.
3. Fundusz, o którym mowa w ust. 1, ma wyłączne prawo używania w nazwie
oznaczenia „rynku pieniężnego”.
Szczegóły tych wymagań, w tym opis, jak obliczać okres do wykupu oraz jak oceniać wiarygodność emitentów, znajdziemy w rozporządzeniu z2004r.

I co ciekawe– są tylko dwa fundusze inwestycyjne, na polskim rynku, które mają w nazwie określenie „rynku pieniężnego”, czyli otwarcie deklarują, że prowadzą swój portfel zgodnie z założeniami ustawy i rozporządzenia. Są to PKO Rynku Pieniężnego oraz SKOK Rynku Pieniężnego – oba bardzo popularne.

Cała reszta, włącznie z tymi, które mają w nazwie pieniężny czy gotówkowy, a także są klasyfikowane przez dystrybutorów jednostek jako fundusze rynku pieniężnego, nie muszą nimi być w rozumieniu ustawy.

Dlaczego?Ponieważ nie używają w swoich nazwach określenia „rynku pieniężnego”, a nazwy typu „fundusz pieniężny” czy „fundusz gotówkowy” nie są jednoznacznie uregulowane w przepisach, co daje towarzystwom większą dowolność w budowaniu portfela.

Innymi słowy, jeśli kupujemy jednostki funduszu rynku pieniężnego (w tej chwili są to wyłącznie PKO Rynku Pieniężnego oraz SKOK Rynku Pieniężnego) mamy pewność, że skład ich lokat spełnia wymagania rygorystycznych przepisów.

Jeśli kupujemy jednostki innych funduszy niskiego ryzyka, np. pieniężnych, gotówkowych, ochrony kapitału, lokacyjnych, itp., mogą, ale nie muszą one spełniać tych samych standardów. Żeby dowiedzieć się w co może i w co rzeczywiście lokuje środki swoich uczestników tego typu fundusz musimy zapoznać się z jego statutem oraz sprawozdaniem finansowym.

Funduszem rynku pieniężnego nie jest na przykład popularny funduszy UniKorona Pieniężny. W jego statucie przeczytamy, że może lokować pieniądze swoich uczestników w:

  • akcje, warranty subskrypcyjne, prawa do akcji, prawa poboru, kwity depozytowe, certyfikaty inwestycyjne
  • listy zastawne, dłużne papiery wartościowe oraz Instrumenty Rynku Pieniężnego
  • Instrumenty Pochodne, w tym Niewystandaryzowane Instrumenty Pochodne
  • jednostki uczestnictwa oraz tytuły uczestnictwa emitowane przez fundusze zagraniczne lub instytucje wspólnego inwestowania mające siedzibę za granicą
  • depozyty bankowe

Z kolei z jego ostatniego sprawozdania finansowego dowiemy się, że w jego portfelu znajdują się obligacje skarbowe krajów rozwijających się (np. Rumunii czy Węgier) denominowane w obcej walucie, instrumenty pochodne czy obligacje przedsiębiorstw, które mogłyby nie przejść rygorystycznych wymogów rozporządzenia w sprawie funduszy rynku pieniężnego.

Kilka problemów związanych z funduszami niskiego ryzyka

Czy to dobrze, czy źle, że fundusze pieniężne czy gotówkowe, nie są w rzeczywistości funduszami rynku pieniężnego i podejmują dodatkowe ryzyko w imieniu swoich uczestników?

To na pewno dobrze dla stopy zwrotu w długim okresie. Nie da się zarabiać znacznie więcej niż stopa wolna od ryzyka bez podejmowania dodatkowego ryzyka, a instrumenty rynku pieniężnego są zazwyczaj pozbawione znacznego ryzyka.

Z kolei to źle, jeśli chodzi o zmienność wyceny jednostki funduszu. Posiadanie ryzykowniejszych rodzajów lokat wiąże się z większą zmiennością ich wyceny, co przejawia się chociażby w dużych, tymczasowych obsunięciach kapitału w funduszach niskiego ryzyka w sytuacji, gdy któryś emitent ogłosi niewypłacalność lub zmaterializuje się jakieś inne ważne ryzyko.

Dokładnie taka była geneza problemów bardzo popularnego w swoim czasie funduszu pieniężnego Idea Premium (obecnie Inventum Premium), DWS Płynna Lokata (obecnie Investor Płynna Lokata) czy Skarbiec Gotówkowy (przejęty przez Skarbiec Depozytowy). Każdy z nich miał w portfelu przeszacowane papiery dłużne przedsiębiorstw, których wartość trzeba było w pewnym momencie urealnić, co powodowało gwałtowne spadki wyceny jednostek i zgrzytanie zębów klientów.

Są oczywiście fundusze niskiego ryzyka, które nigdy nie zaliczyły tak dramatycznej wpadki, ale tymczasowe obsunięcia kapitału rzędu 1-2% w krótkim okresie przechodziły praktycznie wszystkie. Jest to wręcz minimalne ryzyko, jakiego należy się spodziewać rozpoczynając w nich inwestycję.

Część problemu polega na tym, że do kategorii fundusze pieniężne i gotówkowe (niesłusznie mylonej z kategorią fundusze rynku pieniężnego) zaliczane bywają fundusze o znacznie bardziej ryzykownym profilu, np. stawiające głównie na mało płynne obligacje korporacyjne o wysokim kuponie.

Spore zamieszanie wprowadzają dystrybutorzy jednostek funduszy inwestycyjnych, np. towarzystwa ubezpieczeniowe. W serwisie internetowym jednego z nich istnieje kategoria fundusze rynku pieniężnego, a w nim ok. osiem różnych funduszy niskiego ryzyka, w tym UniKorona Pieniężny.

Jak już ustaliliśmy, UniKorona Pieniężny nie spełnia ustawowych warunków do posługiwania się określeniem „fundusz rynku pieniężnego”. Wiemy, że tylko dwa fundusze na polskim rynku korzystają z tej nazwy (SKOK Rynku Pieniężnego i PKO Rynku Pieniężnego).

Mimo tego w żadnym momencie nikt nie łamie prawa. Ustawa o funduszach inwestycyjnych nie narzuca przecież towarzystwu ubezpieczeniowemu czy innym dystrybutorom sposobu klasyfikowania dostępnych w ich ofercie funduszy. Ustawa odnosi się do nazewnictwa samych funduszy inwestycyjnych. Tym samym każdy dystrybutor może zaklasyfikować jakiś fundusz jako fundusz rynku pieniężnego tylko dlatego, że część jego aktywów jej lokowana właśnie w instrumenty rynku pieniężnego. Nie oznacza to jednak, że spełnia on wymagania z ustawy i rozporządzenia w sprawie funduszy rynku pieniężnego. 

Co to oznacza dla klienta? Jeśli jakiś fundusz niskiego ryzyka nie ma w nazwie określenia „rynku pieniężnego”, najlepiej zajrzeć do statutu i sprawozdania finansowego, żeby upewnić się, co rzeczywiście składa się na aktywa tego funduszu. Tylko w ten sposób jesteśmy w stanie oszacować, jakie ryzyko podejmujemy, ponieważ jest spora szansa, że znajdą się wśród nich inne lokaty niż instrumenty rynku pieniężnego.

Klasyfikacjez materiałów informacyjnych dystrybutorów czy stron z notowaniami funduszy nie są w żadnym razie wiążące, a określenia typu pieniężny, gotówkowy, ochrony kapitału czy płynnościowy nie mają formalnej definicji.

Czy fundusze pieniężne i gotówkowe się czymś różnią?

O ile fundusze używające określenia „rynku pieniężnego” w nazwie są szczegółowo uregulowane, wszystkie inne fundusze niskiego ryzyka, np. pieniężne czy gotówkowe, nie są nigdzie zdefiniowane. Być może są jednak między nimi jakieś różnice?

W materiałachIzby Zarządzających Funduszami i Aktywami możemy przeczytać, że 
„w portfelu funduszy gotówkowych mogą znaleźć się instrumenty dłużne lub lokaty bankowe o nieco dłuższym terminie zapadalności, natomiast w funduszach rynku pieniężnego zakres dopuszczalnych lokat jest ograniczony wyłącznie do instrumentów dłużnych o najkrótszym terminie zapadalności. Z tego względu nieco wyższym ryzykiem oraz potencjalną dochodowością charakteryzują się fundusze gotówkowe. Oba typy funduszy zaliczają się jednak do najbezpieczniejszych typów funduszy inwestycyjnych, w których ryzyko utraty kapitału nawet w bardzo krótkim okresie jest praktycznie znikome”.
OK, ale to wciąż rozróżnienie między funduszami gotówkowymi a funduszami rynku pieniężnego. Jak już wiemy, wiele funduszy pieniężnych, choćby UniKorona Pieniężny, nie jest jednak funduszami rynku pieniężnego w rozumieniu ustawy.

Jeśli porównamy skład portfela popularnego funduszu gotówkowego Novo Gotówkowy (poniżej) ze składem funduszu UniKorona Pieniężny okaże się, że w obu znajdują się również bardziej ryzykowne aktywa niż tylko instrumenty rynku pieniężnego. W rzeczywistości bonów skarbowych czy bonów pieniężnych praktycznie w nich nie ma.

W co inwestuje fundusz Novo Gotówkowy?
Skład portfela funduszu Noov Gotówkowy, czerwiec 2014r.
Co więcej, to właśnie UniKorona Pieniężny był w ostatnich pięciu latach bardziej ryzykowny (w sensie zmienności i dużych obsunięć kapitału) niż Novo Gotówkowy. W wielu okresach był też bardziej rentowny niż fundusz Novo.

Novo Gotówkowy czy UniKorona Pieniężny - stopy zwrotu 5 lat

Co z tego wynika? Są tak naprawdę tylko dwie grupy funduszy niskiego ryzyka. Pierwsza to fundusze rynku pieniężnego spełniające wymagania ustawy – w tej chwili są to na pewno SKOK Rynku Pieniężnego oraz PKO Rynku Pieniężnego i być może jakieś inne, które spełniają warunki ustawy i rozporządzenia o funduszach rynku pieniężnego, ale nie używają określenia "rynek pieniężny" w swojej nazwie.

Druga grupa, znacznie bardziej zróżnicowana i nieobjęta rygorystycznymi regulacjami, to wszystkie tzw. fundusze bezpieczne, które znaczną część swoich aktywów lokują w instrumenty rynku pieniężnego, obligacje o dłuższym terminie zapadalności, ale zmiennym oprocentowaniu czy depozyty bankowe. Do tego mają jednak w swoich portfelach znaczne ilości bardziej ryzykownych aktywów – długoterminowych obligacji o stałym oprocentowaniu, obligacji przedsiębiorstw, w tym z wysokim kuponem, obligacji krajów rozwijających się, jednostek innych funduszy inwestycyjnych czy instrumentów pochodnych.

Mogą one używać różnych nazw, które sugerują bezpieczeństwo i niską zmienność, np. pieniężny, gotówkowy, lokacyjny, płynnościowy, ochrony kapitału, depozytowy, itp. Mogą być też klasyfikowane przez dystrybutorów czy serwisy informacyjne jako fundusze rynku pieniężnego, ale nie są nimi w rozumieniu ustawy o funduszach inwestycyjnych. Dlaczego nie? Ponieważ lokują środki swoich uczestników nie tylko na rynku pieniężnym, nie tylko w papiery emitentów o najwyższej wiarygodności i nie tylko denominowane w złotówkach.

W ich przypadku obsunięcia kapitału rzędu 1-2% w krótkim okresie nie powinny dziwić, chociaż większość z nich radzi sobie z ryzykiem w dłuższym terminie i wypracowuje nieznacznie wyższe stopy zwrotu niż prawdziwe fundusze rynku pieniężnego.

Jeśli chcemy oszacować, jakie ryzyko znajduje się w ich portfelu i zweryfikować, skąd się biorą ich stopy zwrotu, musimy zajrzeć każdemu z osobna pod maskę. Najwięcej informacji znajdziemy w sprawozdaniu finansowym oraz statucie funduszu, który opisuje w szczegółach politykę inwestycyjną.

Takie podejście powinno nas uchronić przed iluzją, że jakiś fundusz niskiego ryzyka (który ma w nazwie słowo pieniężny lub gotówkowy czy też został zaklasyfikowany przez dystrybutora jako fundusz rynku pieniężnego) będzie przynosił nam ponadprzeciętne zyski bez wystawiania naszych pieniędzy na znaczne ryzyko.



Dlaczego oznaczenia ryzyka funduszy inwestycyjnych są mało użyteczne i co z tym zrobić?

$
0
0
Jednym z obowiązkówinformacyjnych funduszy inwestycyjnych jest podawanie w kluczowych informacjach dla inwestora poziomu ryzyka, z jakim wiąże się lokowanie oszczędności w jego jednostki. Standardem w branży jest określanie profilu ryzyka i zysku na siedmiostopniowej skali – im wyższa liczba, tym wyższego ryzyka (oraz potencjalnych zysków) możemy się spodziewać po funduszu.

Większość funduszy polskich akcji, w tym małych i średnich spółek, ma profil ryzyka na poziomie sześć. Siódemkę otrzymują między innymi fundusze z dodatkowym ryzykiem walutowym (np. akcji tureckich czy Ameryki Łacińskiej) czy fundusze oparte o kontrakty terminowe.

Jak nietrudno się domyślić, na przeciwległym końcu skali znajdują się fundusze rynku pieniężnego i inne fundusze niskiego ryzyka. Środek okupują fundusze obligacji oraz fundusze mieszane, w tym stabilnego wzrostu oraz zrównoważone.

W tego typu wskaźnikachryzyka jest co prawda pewien ładunek informacyjny, ale problem polega na tym, że nie odzwierciedlają one dynamiki rynków i bywają błędnie interpretowane przez inwestorów. O co dokładnie chodzi?

Czy ryzyko jest zawsze takie samo?

Ryzyko - fundusze inwestycyjne
Należałoby zacząć od tego, że w kluczowych informacjach dla inwestorów ryzyko jest definiowane jako możliwa zmienność wyceny jednostek funduszu. Nie jest to jedyna miara ryzyka w branży finansowej, ale na pewno jest bardzo ważna.

Na wieloletnim wykresie typowego funduszu niskiego ryzyka, np. gotówkowego czy pieniężnego, zobaczymy powoli pnącą się do góry linię – jego wyceny nie zmieniają się zazwyczaj z dnia na dzień o dramatyczne wartości, więc ryzyko (rozumiane jako zmienność) jest dla inwestora niewielkie. Szanse na ponadprzeciętny zysk również są niewielkie.

Wykresy funduszyzawierających w portfelu akcje są zdecydowanie bardziej dynamiczne – dzienne zmiany wyceny jednostki są wielokrotnie wyższe niż przy funduszach niskiego ryzyka, a okresy dynamicznego spadku lub wzrostu wartości potrafią trwać długie miesiące. To sprawia, że dają one niektórym inwestorom szansę na ponadprzeciętny zysk, ale dla innych są źródłem dotkliwych strat.

W tym sensie oznaczenia ryzyka różnych funduszy inwestycyjnych są zgodne z rzeczywistością i przydatne dla inwestorów próbujących ocenić, na jakie wahania wartości kapitału w czasie trwania inwestycji muszą się nastawić.

Nie mówią one jednak zbyt wiele – i to jest dla mnie najważniejszy punkt tego tekstu – kiedy warto podejmować ryzyko charakterystyczne dla klasy lub klas aktywów składających się na portfel funduszu inwestycyjnego.

Pewną wskazówką jest rekomendowany horyzont inwestycyjny (np. półroczny dla funduszy pieniężnych, minimum pięcioletni dla akcyjnych), ale to po raz kolejny statyczna informacja, która w bardzo ogólny sposób podpowiada, czy ryzyko charakterystyczne dla jakiejś klasy aktywówjest spójne z naszymi celami.

Zmierzam do tego, że ryzyko, za podjęcie którego inwestorzy zostaną w przyszłości wynagrodzeni stopami zwrotu przewyższającymi gwarantowane lokaty kapitału, jest dynamiczne. W tym sensie ryzyko nie jest stałym zakresem zmienności dla jakiejś klasy aktywów, ale miarą bieżącej niepewności w stosunku do tej klasy aktywów.

A generalna zasada mówi, że im więcej niepewności, tym niżej wędrować muszą ceny, żeby zachęcić nowych inwestorów. Z tego punktu widzenia najbardziej opłaca się kupować wtedy, gdy wokół tematu pojawiły się już duże ilości negatywnych informacji (windując niepewność i zbijając ceny), a sprzedawać, gdy na rynek wraca spokój i optymizm (zbijając niepewność i windując ceny).

O ile o przeciętnej zmienności dla jednostki jakiegoś funduszu inwestycyjnego dowiemy się z kluczowych informacji dla inwestora, o bieżącej niepewności w stosunku do aktywów, które reprezentuje, już się nie dowiemy. To mam na myśli pisząc, że oznaczenia ryzyka funduszy inwestycyjnych są mało użyteczne.

Im drożej i optymistycznej, tym ryzykowniej?

Czy fundusz akcji może być praktycznie pozbawiony ryzyka? Tego bym nie powiedział, ale duże ilości ryzyka mogą być już uwzględnione w jego cenie, co sprawia, że staje się ona naprawdę atrakcyjna.

Poza tym, jeśli duże ilości ryzyka zostały już uwzględnione w cenie, pozostaje coraz mniej ryzyka, które mogłoby dalej negatywnie oddziaływać na wycenę jednostki funduszu. Na cyklicznych rynkach, a do takich należą akcyjne, potencjał spadkowy kiedyś się wyczerpuje.

Z tego powodu, w mojej wersji wydarzeń, po długich spadkach, którym towarzyszą duże ilości negatywnych informacji, ryzyko inwestowania w fundusz akcyjny reprezentujący ten rynek maleje. A najlepszym objawem jest sytuacja, w której po dłuższym okresie pesymizmu dalszy napływ złych informacji nie prowadzi do dalszych spadków ceny.

Na takich zmaltretowanych rynkach jest oczywiście ryzyko dalszych spadków cen, ale jest ono nieporównywalnie niższe i prawdopodobnie mniej dewastacyjne w skutkach, niż w okresie powszechnego optymizmu i spokoju, gdy nikt nie myśli o zagrożeniach.

Moim zdaniem takie ryzyko warto podejmować – powszechnie znane, przetrawione przez dłuższy okres i uwzględnione w cenach. Wtedy mamy do czynienia z bardzo atrakcyjnym stosunkiem zysku do ryzyka, choć na rentowność inwestycji czasami trzeba poczekać.

To podejście jest głównym źródłem stóp zwrotu na moich funduszowych inwestycjach, w tym polisie inwestycyjnej i IKE. Być może pomógł mi dodatkowo przypadek i szczęście, więc nie mówię, że to zawsze i wszędzie zadziała, ale moje doświadczenia na niełatwym rynku, jaki mamy obecnie, są pozytywne.

Jednym z funduszy, który podwyższał w pierwszym półroczu 2014r. moje stopy zwrotu, był UniAkcje Turcja. W kluczowych informacjach dla inwestorów oznaczenie ryzyka dla tego funduszu wynosi siedem, czyli należy spodziewać się bardzo, ale to bardzo dużych wahań wyceny jednostki.

Jestem raczej zachowawczym inwestorem, mam powiększającą się rodzinę na utrzymaniu, poszukuję twardego gruntu dla swoich pieniędzy, a nie hazardowego ryzyka. Gdybym kierował się wyłącznie swoją tolerancją na ryzyko oraz statycznym profilem ryzyka tego funduszu, nigdy bym nie zainwestował w UniAkcje Turcja. Powtarzam: nigdy!

Ale w moim podejściu ryzyko jest dynamiczne i nawet zagraniczny fundusz akcyjny powszechnie uznawany za super ryzykowny mogę ocenić jako wyjątkową okazję inwestycyjną z ograniczonym ryzykiem. Dlaczego za taką uznałem fundusz akcji tureckich?

Powyższy wykres pokazuje cenę jednostki funduszu UniAkcje Turcja w złotówkach oraz orientacyjny czas moich transakcji.

Ryzyko - UniAkcje Turcja

Od maja 2013r. przez następny rok turecka giełda przechodziła bardzo trudny okres. Mimo że w poprzednich latach Turcja była hitem inwestycyjnym, nie posiadałem wtedy żadnych jednostek takich funduszy.

Pomiędzy majem 2013 a majem 2014 roku pojawiło się bardzo dużo negatywnych informacji na temat Turcji – skandale polityczne, protesty społeczne oraz silna dewaluacja tureckiej liry. Polscy inwestorzy notowali podwójne straty – spadały wyceny tureckich akcji, a turecka lira osłabiała się dodatkowo w stosunku do złotego.

Przez kilkanaście miesięcy zmaterializowały się duże ilości ryzyka charakterystycznego dla funduszu UniAkcje Turcja, a cena jednostki spadła z ok. 110zł ok 55zł, czyli o 50%! Samo w sobie było to dla mnie bardzo pozytywnym objawem, a do tego od pewnego momentu sytuacja wyraźnie zaczęła się stabilizować. Na tureckiej giełdzie większego wrażenia nie robiły kolejne złe wiadomości (np. dotyczące konfliktu na linii Ukraina – Rosja).

Jednocześnie wszystkie złe wiadomości w Turcji nie przekreślały długoterminowych perspektyw dla tego kraju. Jego społeczeństwo wciąż jest młode na tle krajów zachodnich, demografia jest pozytywna (w przeciwieństwie do naszej), gospodarka ma bardzo dobre długofalowe perspektywy rozwoju, itp. Te argumenty wciąż były prawdziwe, chociaż zostały chwilowo zakrzyczane przez szum medialny wokół bieżących problemów.

Pomiędzy grudniem2013r. a marcem 2014r. dokonałem pięciu transakcji kupna funduszu UniAkcje Turcja przyjmując zasadę, że im niższa cena, tym więcej jestem skłonny zainwestować. Jestem zdania, że na cyklicznych rynkach (choć niekoniecznie na pojedynczych spółkach) nie warto bać się uśredniania na spadkach.

Co więcej, uważam, że przy długoterminowym horyzoncie, generalnie dobrym pomysłem jest zwiększanie uśredniających zakupów w miarę spadku cen, a czas na największe transakcje jest właśnie po dynamicznych spadkach.

Byłem przygotowany do dalszych zakupów, nawet po niższych cenach, ale sytuacja na rynku tureckim bardzo szybko się odwróciła i już trzy miesiące później inwestycja w UniAkcje Turcja przynosiła 25-30% stopę zwrotu.

W tak błyskawicznymobrocie sprawy na moją korzyść widzę oczywiście rolę przypadku i szczęścia. Zazwyczaj na wynagrodzenie za podjęcie ryzyka podobnego do tego w Turcji na początku 2014 roku trzeba czekać znacznie dłużej i byłem na to przygotowany.

Od końca maja 2014r. wykonałem już kilka transakcji sprzedaży jednostek tego funduszu (ok. 60% całej pozycji) powoli realizując zysk. Coraz wyższa cena i rosnący optymizm wokół Turcji oznacza dla mnie coraz większe ryzyko. Jestem zachowawczym inwestorem, więc lubię je minimalizować. Przy moim profilu ryzyka stopa zwrotu 25-30% w trzy miesiące to więcej niż mógłbym sobie wymarzyć.

Nie pozbywam się jednak wszystkich jednostek – wciąż uważam Turcję za perspektywiczny rynek w dłuższym terminie, wyceny za stosunkowo atrakcyjne na tle maja 2013 roku, a sentyment inwestorów za umiarkowanie optymistyczny.

Tak czy inaczej, jeśli ceny nadal będą rosły, ja będę sprzedawał kolejne jednostki funduszu UniAkcje Turcja. Dlaczego? Ponieważ w mojej wersji wydarzeń wraz ze wzrostem cen będzie rosło ryzyko, którego nie opłaca się ponosić.

A jeśli do Turcjiwróci jakieś zamieszanie, pesymizm i niższe ceny, będzie można się zastanowić nad powrotem do kupowania aktywów. Dlaczego? Ponieważ w mojej wersji wydarzeń wraz ze spadkiem cen będzie maleć ryzyko, którego nie opłaca się ponosić.

Dwie ważne uwagi:

1. UniAkcje Turcja była i jest wyłącznie częścią (max. 20%) większego portfela inwestycyjnego, który zawiera również fundusze niskiego ryzyka, więc stopa zwrotu (oraz zmienność) dla całego portfela jest znacznie niższa niż stopa zwrotu (oraz zmienność) dla tego funduszu

2. W opisanej powyżej inwestycji sporą rolę odegrał przypadek. Dotyczy to szczególnie krótkiego czasu, w którym osiągnięta została wysoka stopa zwrotu. Nie można oczekiwać, że kupowanie mocno przecenionych jednostek każdego funduszu tak szybko się opłaci. Co więcej, rynki, które były do tej pory cykliczne, nie muszą takie być w przyszłości, co oznaczałoby, że inwestycja – w najbardziej pesymistycznym scenariuszu – nigdy się nie opłaci, dlatego nie jestem zwolennikiem koncentrowania wszystkich środków na jednym rynku.

Ryzyko, które warto ponosić

Czego nauczyłem się z tego typu inwestycji (a miałem ich w ostatnich kilkunastu miesiącach więcej)? Po pierwsze, nauczyłem się, że ryzyko nie jest czymś statycznym, tylko bardzo dynamicznym.

Albo inaczej– warto rozróżnić statyczne ryzyko rozumiane jako przeciętna zmienność charakterystyczna dla zachowania jakiejś klasy aktywów w długim okresie (do tego odnoszą się oznaczenia ryzyka funduszy inwestycyjnych) oraz ryzyko rozumiane jako bieżąca niepewność w stosunku do jakiejś klasy aktywów (która zawsze ma odzwierciedlenie w ich cenach).

Po drugie, nauczyłem się, że jest różnica między ryzykiem, które warto ponosić, a ryzykiem, którego nie warto ponosić.

Nie jest to niestetyłatwa sprawa do zdefiniowania, ale powiedziałbym, że warto ponosić ryzyko, które już się ujawniło, szczególnie w dużych ilościach, zostało „przetrawione” i opisane, a także – co super ważne – zostało uwzględnione w cenach oraz w sentymencie inwestorów.

Nie warto ponosić ryzyka, które jest ukryte, nieopisane, lekceważone i – co super ważne – nie zostało uwzględnione w cenach oraz w sentymencie inwestorów.

W tym kontekściezachęcam do zapoznania się z listem otwartym od zarządzających funduszem Legg Mason Akcji z 10 lipca 2007 roku. Tak się składa, że jego publikacja zbiegła się ze szczytami ostatniej dużej hossy na polskim rynku akcji.

List do inwestorów Legg Mason Akcji

Najciekawszym fragmentem tego listu jest punkt siódmy, który brzmi:

“Stanowczo radzimy nowym inwestorom, aby zdecydowanie zweryfikowali swoje oczekiwania co do przyszłych stóp zwrotu z produktów akcyjnych i jednocześnie wydłużyli swój horyzont inwestycyjny na co najmniej kilkuletni. Wydaje się, że założenie średniorocznej stopy zwrotu z funduszu Legg Mason Akcji FIO na poziomie +10 / +15% w cyklu 5-letnim jest dużo bardziej realne niż bazowanie na wynikach za ostatnie 3-5 lat. Ale realna jest również możliwość wystąpienia w przyszłości dotkliwych spadków notowań cen akcji na GPW, które mogą obniżyć wartość jednostki uczestnictwa naszego funduszu np. o 20% w bardzo krótkim okresie. Co więcej, niekorzystny trend może potrwać dłużej niż kilka tygodni, np. 1 rok. W rezultacie może okazać się, że oszczędności w funduszu Legg Mason Akcji FIO zaczną przynosić zyski dopiero po kilkunastu miesiącach od rozpoczęcia inwestycji…”

Dla doświadczonych zarządzających było już wtedy jasne, że stopy zwrotu rzędu kilkudziesięciu procent rocznie nie miały się prawa powtórzyć. Na rynku nie było ryzyka, które opłacało się podejmować. Nie było niepewności, pesymizmu i niskich cen, tylko powszechne zadowolenie, lekceważenie zagrożeń i niebotyczne ceny. Na rynku było mnóstwo ryzyka, którego nie opłacało się podejmować.

Szybkie podsumowanie

Mimo tego, że jestem zachowawczym inwestorem i nie lubię zmienności, w moich długoterminowych inwestycjach za pośrednictwem funduszy jest sporo miejsca na ryzyko.

W swoich decyzjachtylko w ograniczonym zakresie kieruję się jednak statycznymi oznaczeniami ryzyka różnych funduszy. Oprócz przeciętnej zmienności dla jakiejś klasy aktywów, która jest w długim terminie stosunkowo stabilna, interesuje mnie bieżąca niepewność w stosunku do tej klasy aktywów, która ma odzwierciedlenie w jej cenach.

Generalnie– im większa niepewność, tym lepiej dla nowych inwestorów, którzy mogą dzięki niej kupować aktywa przy niskich cenach.

Lokując oszczędnościw bardzo ryzykownych funduszach (np. polskich akcji czy rynków zagranicznych) zawsze zadaję sobie pytanie, czy mam do czynienia z ryzykiem, które opłaci mi się ponosić. Za takie uznaję ryzyko, które się zmaterializowało (szczególnie w dużych ilościach), jest powszechnie znane, buduje negatywny sentyment dla rynku oraz miało destrukcyjny wpływ na ceny.

W długim okresie, a często znacznie wcześniej (jak w przypadku funduszu UniAkcje Turcja), nowi inwestorzy podejmujący takie nazwane ryzyko mogą liczyć na cyklicznym rynku na bardzo atrakcyjne stopy zwrotu. Można je traktować jako wynagrodzenie za ponoszenie ryzyka.

Dzięki temu podejściu nie muszę z góry wykluczać jakiegoś funduszu tylko dlatego, że w karcie klienta ma napisane, że jest bardzo ryzykowny. Ten wskaźnik mówi mi bardzo niewiele o tym, czy warto podjąć to ryzyko, czy nie, w jakich ilościach oraz na jak długo. A to są dla mnie dużo ważniejsze informacje.



Czego warto się nauczyć z wpadek funduszy inwestycyjnych (np. Idea Premium, Copernicus Dłużnych Papierów Korporacyjnych)?

$
0
0
Fundusze niskiego ryzyka, np. rynku pieniężnego, gotówkowe, pieniężne czy długu korporacyjnego, cieszą się w Polsce niesłabnącą popularnością. Dzieje się tak mimo tego, że co kilka lat mamy w tym segmencie do czynienia z olbrzymimi wpadkami zarządzających, które ciężko doświadczają klientów i wywołują sensację.

To właśniew segmencie funduszy dłużnych mieliśmy najwięcej przypadków zawieszenia możliwości odkupowania jednostek (Idea Premium, trzy fundusze dłużne DWS czy Copernicus Dłużnych Papierów Korporacyjnych), które dla klientów oznaczają tymczasowy brak dostępu do oszczędności oraz – zazwyczaj – dalszą utratę ich wartości.

Czego warto się nauczyć z wpadek funduszy inwestycyjnych niskiego ryzyka? Czy da się je przewidzieć? Czy mogą się w przyszłości powtórzyć?

1. Liniowa wycena nie oznacza braku ryzyka

Wpadki funduszy inwestycyjnych Idea Premium, Copernucus, itp
Przyjrzyjmy się wykresowi jakiegokolwiek funduszu pieniężnego, gotówkowego czy długu korporacyjnego za ostatnie kilka-kilkanaście lat. Przez większość czasu jest to powoli pnąca się do góry linia, na której co jakiś czas pojawiają się krótkotrwałe spadki rzędu 1-2 procent. Wyjątkiem są wykresy funduszy, które zaliczyły większą wpadkę – w ich przypadku spadki sięgają 30 procent i więcej, a wycena jednostki długo nie wracają do stabilnego trendu wzrostowego.

Ta stabilnie rosnąca wartość jednostki stanowi dla wielu inwestorów dużą zachętę. Większość z nas nie lubi zmienności, którą utożsamiamy z ryzykiem straty. Jeśli do tego ten liniowy, pozbawiony zmienności wzrost odbywa się w szybkim tempie (na przykład przewyższającym oprocentowanie lokat bankowych czy stopy zwrotu konkurencyjnych funduszy), jest praktycznie pewne, że fundusz zacznie przyciągać uwagę osób, które poszukują „wysokiego zysku bez ryzyka”.

Niestetyszybko rosnący liniowo wykres wartości funduszu dłużnego może być tylko złudzeniem. Dlaczego?

Część obligacji obecnych w portfelach funduszy inwestycyjnych nie jest notowana na aktywnym rynku. To oznacza, że nie poznajemy codziennie ich wyceny. W takiej sytuacji fundusze mają pewien zakres dowolności w metodach wyceny tego typu aktywów.

Jeśli obligacje jakiegoś przedsiębiorstwa są notowane na aktywnym rynku, informacje na temat problemów tej firmy są codziennie uwzględnianie w cenach transakcyjnych. Jeśli jednak nie ma ich na giełdzie, ich wycena opiera się na bardziej uznaniowej „wiarygodnie oszacowanej wartości godziwej”.

Innymi słowy, fundusze mogą na podstawie własnych modeli oraz własnej oceny sytuacji wyceniać te papiery dłużne, które nie są notowane na aktywnym rynku. W praktyce może to oznaczać, że inwestorzy przez dłuższy okres nie widzą ryzyka w cenach jednostki, ponieważ towarzystwo zbyt optymistycznie wycenia swoje aktywa. Dopiero gdy zostanie zmuszone (np. przez audytora) do wykonania tzw. odpisów aktualizujących lub samo się na nie zdecyduje po głębszej refleksji, inwestorzy zobaczą spadki wartości jednostki uczestnictwa.

Nie muszęchyba dodawać, że to, co widzieli na liniowo rosnącym wykresie na jakiś czas przed odpisami aktualizującymi, nie odpowiadało rzeczywistości.

Najlepsze jest to, że nie ma jednolitych standardów wyceny aktywów nienotowanych na aktywnym rynku, a przedstawiciele towarzystw funduszy inwestycyjnych mogą używać dwóch zupełnie przeciwstawnych podejść i mieć przekonanie, że są one właściwe.

W maju 2009 roku cena jednostki funduszu Skarbiec Gotówkowy (wchłoniętego później przez Skarbiec Depozytowy) obniżyła się o ponad 4% w jeden dzień. Powodem tej przeceny było odpisanie pełnej wartości (nienotowanych na aktywnym rynku) obligacji firmy odzieżowej Reporter.

Były one obecne w portfelach innych towarzystw, np. Legg Mason, KBC, Opera czy Allianz, które jednak stopniowo odpisywały ich wartość obserwując rosnące problemy finansowe emitenta. Straty rozłożyły się w czasie, a inwestorzy nie doświadczyli jednodniowych, dramatycznych spadków.

2. Sprawdź, w co inwestuje fundusz

Im bardziej wykres jakiegoś funduszu zbliża się do ideału „wysokich zysków bez ryzyka”, czyli wykazuje szybki, liniowy wzrost, tym bardziej warto zajrzeć mu pod maskę i sprawdzić, skąd się biorą ponadprzeciętne stopy zwrotu przy niskiej zmienności.

Każdy otwarty fundusz inwestycyjnych ma obowiązek publikowania dwa razy w roku sprawozdania finansowego, w którym znajdziemy między innymi zestawienie jego lokat, włącznie z tymi przy których towarzystwo musiało zdecydować się na odpisy.

Wbrew mylącym nazwom, fundusze pieniężne to nie to samo co fundusze rynku pieniężnego, a fundusze gotówkowe nie posiadają głównie gotówki. O wielu innych komplikacjach w terminologii funduszy niskiego ryzyka pisałem kilka tygodni temu.

Ze sprawozdanie finansowego możemy się dowiedzieć, jaką część aktywów funduszy stanowią rzeczywiście ultra bezpieczne instrumenty rynku pieniężnego czy obligacje skarbowe o zmiennym oprocentowaniu, a jaką bardziej ryzykowne papiery dłużne, np. obligacje przedsiębiorstw czy obligacje krajów rozwijających się denominowane w walutach obcych.

Co super ważne, możemy się również dowiedzieć, jaka część portfela to obligacje nienotowane na aktywnym rynku (czyli zdecydowanie mniej płynne i trudniejsze w wycenie) lub wysoko oprocentowane (czyli znacznie ryzykowniejsze) obligacje mało znanych firm.

Inna istotna informacja dotyczy koncentracji portfela. Szczególnie w przypadku bardziej ryzykownych obligacji korporacyjnych niezbędne jest rozłożenie ryzyka na kilkadziesiąt i więcej emitentów, w tym zagranicznych. Bardzo niebezpieczna może okazać się silna koncentracja portfela w papierach jednego emitenta lub jednej branży.

To była jedna z ważnych przyczyn kłopotów bardzo popularnego funduszu Idea Premium SFIO (w tej chwili (Inventum Premium SFIO), który ucierpiał na bankructwach dużych firm z branży budowlanej, między innymi Polskiej Grupy Budowlanej oraz Dolnośląskich Surowców Skalnych.

Mogłoby się wydawać, że obligacje spółek zaangażowanych w największe projekty infrastrukturalne w Polsce (autostrady, stadiony na EURO2012), składników prestiżowych indeksów GPW (PBG należała od 2007 do 2011r. do indeksu WIG20 największych polskich firm giełdowych), to względnie bezpieczne inwestycje, ale prawda jest taka, że każda firma może upaść i nie wywiązać się ze swoich zobowiązań.

3. Gdy jest źle, może być gorzej

W przypadku większych wpadek funduszy niskiego ryzyka można już chyba mówić o pewnej przewidywalnej dynamice wydarzeń. Schemat może wyglądać tak:

1. długi okres szybkiego liniowego wzrostu wyceny przyciąga tłumy nowych inwestorów
2. fundusz ogłasza niespodziewane odpisy aktualizujące i dużą dzienną stratę
3.następuje pierwsza fala umorzeń
4. jeśli aktywa funduszu są niskiej jakości i mało płynne, TFI zmuszone jest sprzedawać je po niskich cenach, żeby sprostać skali umorzeń – to powoduje dalsze spadki wyceny
5. następuje druga, paniczna fala umorzeń
6. fundusz zawiesza lub reglamentuje umorzenia jednostek, ponieważ nie jest w stanie w tak szybkim tempie spieniężyć swoich aktywów
7. dalsze spadki wyceny jednostki związane z wyprzedażą/likwidacją aktywów przez TFI
8.stabilizacja po okresie paniki i rozgoryczenia
9. fundusz zmienia nazwę, jest przejmowany przez inny lub kontynuuje swoją działalność

Tak czy inaczej, w funduszach niskiego ryzyka może być ukryte jeszcze jedno ważne ryzyko. Ze względu na to, że inwestują w mało płynne papiery dłużne, ich portfela nie da się błyskawicznie spieniężyć bez wywoływania spadku cen.

Dlatego gdy po pierwszym rozczarowaniu duża grupa klientów postanawia jak najszybciej ewakuować swoje oszczędności z funduszu, ich zachowanie jest w stanie wywołać lawinę dalszych kłopotów. Fundusze o szerokim, zdywersyfikowanym portfelu dobrej jakości sobie z nimi poradzą – obligacje PGB były też w posiadaniu funduszy z grupy Union Investment (UniKorona Pieniężny oraz UniWIBID Plus), ale znaczne jednodniowe spadki oraz fala umorzeń nie zachwiały ciągłością funduszy.

Znacznie trudniej będzie przejść przez okres podwyższonej podejrzliwości klientów mniejszym, bardziej skoncentrowanym funduszom, które mają w portfelu duże ilości niepłynnych, egzotycznych papierów dłużnych.

4. Przeszłość niewiele mówi o przyszłości

Najgorsze jest to, że na próżno szukać prostych, wiarygodnych sygnałów nadchodzących kłopotów funduszy niskiego ryzyka. Nie są nimi na pewno historyczne stopy zwrotu czy liniowo rosnące wykresy. Te narzędzia są ślepe na ryzyko ukryte w aktywach funduszu lub posunięciach zarządzających.

Idea Premium SFIO przez dwanaście lat przynosił fantastyczne stopy zwrotu przy niskiej zmienności. Nic w jego wynikach za okres 2000-2011 nie sugerowało, że w dwóch kolejnych latach fundusz przejdzie kompletną zapaść. Nie sugerował tego również wykres, który mógł wręcz prowadzić do wniosków, ze po pierwszych spadkach rzędu 2-3% fundusz raczej się odbuduje, a nie pogłębi przecenę do niewyobrażalnych rozmiarów.

Inventum Premium SFIO stopy zwrotu od początku działania

Wykres Inventum Premium SFIO

Co więcej, przez jakiś rok najgłębszych kłopotów Idea Premium SFIO był chłopcem do bicia, ale od połowy 2013 roku wartość jego aktywów znowu rośnie w bardzo atrakcyjnym tempie. Czy ktoś wyłapał sygnały tej zmiany?

Na pewnonie pomogły specjalistyczne rankingi i ratingi, np. Analizy.pl. Póki stopy zwrotu rosły liniowo w szybkim tempie, fundusz otrzymywał regularnie pięć gwiazdek, czyli maksymalną ocenę. Szef Analizy.pl Tomasz Publicewicz mówił w 2010 roku dla Forbes:
„Idea Premium działa na rynku już ładnych kilka lat i w tym czasie udowodniła, że nawet jeśli ryzykuje trochę więcej niż inni, to potrafi tym ryzykiem zarządzać w taki sposób, żeby nie znajdowało to odbicia w wycenie jednostki”
Po stratach z lat 2012-2013 wycena funduszu Inventum Premium SFIO, który w międzyczasie przyjął nową nazwę oraz politykę inwestycyjną, jest na poziomie połowy 2009 roku, czyli ok. dziesięciu miesięcy sprzed wypowiedzi założyciela Analizy.pl.

Wyłapać niepokojące sygnały nie pomogłaby też obserwacja maksymalnych historycznych obsunięć kapitału. Przez grubo ponad dwieście miesięcy Idea Premium była na stracie zaledwie jeden raz, a obsunięcie kapitału wynosiło 0,41%, czyli żaden dramat. Nic nie zapowiadało straty rzędu 13,73% we wrześniu 2012 roku i maksymalnego wielomiesięcznego obsunięcia od szczytu do dołka wyceny rzędu 32%, nie mówiąc o zawieszeniu umorzeń.

Do tej sytuacji dobrze pasuje opowieść znanego autora piszącego o ryzyku Nassima Nicholasa Taleba. Indyk każdego dnia jest karmiony przez swojego właściciela. Na podstawie tej obserwacji dochodzi do wniosku, że jest to jego stan naturalny. Wnioskując, że kolejnego dnia też może liczyć na pożywienie, czuje się coraz bardziej bezpieczny. Z jego perspektywy nic nie wskazuje na to, że pewnego dnia nie zostanie jak zwykle nakarmiony, tylko pójdzie na rzeź.

Zresztą, jeśli chodzi o duże wpadki funduszy niskiego ryzyka, były one do tej pory raczej wyjątkiem niż regułą, nawet w segmencie funduszy długu korporacyjnego. Miniony rok należał do bardzo udanych dla tej klasy aktywów, a to co zrobiło towarzystwo Copernicus wyróżnia się negatywnie na tle konkurencji.

Równieżw innych klasach funduszy, np. pieniężnych, gotówkowych czy obligacji skarbowych, nie mieliśmy jeszcze nigdy do czynienia z zapaścią całego rynku. Dla mnie oznacza to dwie rzeczy.

Po pierwsze, dywersyfikacja na poziomie towarzystw oferujących fundusze z jakiejś grupy, np. gotówkowe czy obligacji korporacyjnych, ma spory sens. Pozwala nam uniknąć dużych wpadek o skali podobnej do Inventum Premium SFIO czy Copernicus Dłużnych Papierów Korporacyjnych, ale wciąż zainkasować uśredniony zwrot dla całej klasy aktywów.

Fatalnym błędem może okazać się szczególnie pogoń za ponadprzeciętnymi stopami zwrotu w funduszach niskiego ryzyka i lokowanie w nich większości oszczędności z nastawieniem, że idziemy po „wysoki zysk bez ryzyka”. Historyczne stopy zwrotu wyższe niż u konkurencji są właśnie oznaką tego, że zarządzający podejmują jakieś dodatkowe ryzyko, np. kupując niepłynne obligacje mało znanych firm o wysokim oprocentowaniu lub inwestując zagranicą. Gdy warunki na rynkach się pogorszą lub jakiś duży składnik takiego bardziej ryzykownego portfela będzie przechodził kłopoty, wyceny mogą przejściowo mocno ucierpieć, a nawet się załamać.

Po drugie, generalnie cały rynek funduszy opartych o polskie obligacje skarbowe i korporacyjne radzi sobie dobrze, ponieważ od początków branży funduszowej w Polsce nie zmaterializowało się ryzyko kredytowe państwa. To sytuacja, w której inwestorzy zaczynają masowo wątpić w zdolność jakiegoś kraju do spłaty zobowiązań wynikających z wyemitowanego długu.

Wpadki pokroju Idea/Inventum Premium czy Copernicus Dłużnych Papierów Korporacyjnych są przejawem błędów pojedynczych zarządzających, upadłości pojedynczych przedsiębiorstw oraz emocjonalnych reakcji grupy klientów panicznie umarzających jednostki.

Nigdy do tej pory nie mieliśmy jednak do czynienia z sytuacją, kiedy wszystkie fundusze polskich obligacji dołują, ponieważ inwestorzy tracą zaufanie do wypłacalności państwa. Jak może to wyglądać z punktu widzenia właściciela jednostek funduszu obligacji skarbowych opisałem na przykładzie Grecji w tym wpisie. W każdym razie w przypadku większego załamania całego rynku kredytowego w Polsce, nasze wyobrażenie o typowym zachowaniu wycen funduszy niskiego ryzyka może zostać dramatycznie zweryfikowane i nie będzie to miało związku z błędnymi decyzjami zarządzających, tylko powszechnym kryzysem tego rynku. Nie chciałbym tego doświadczyć na własnej skórze.

5. A może lepiej obligacje korporacyjne na własną rękę?

Skoro fundusze niskiego ryzyka mogą notować straty rzędu 30% i zawieszać umorzenia jednostek, może lepiej samemu kupować obligacje korporacyjne? Wtedy to my decydujemy, komu powierzyć pieniądze, możemy sprzedać obligacje na rynku wtórnym, a odsetki z kuponów wpływają bezpośrednio na nasz rachunek maklerski i są do naszej dyspozycji.

W sprawnych rękach taki proces inwestycyjny może się sprawdzić, ale osobiście jestem sceptyczny. Być może dlatego, że moja pierwsza (i jak na razie ostatnia) bezpośrednia inwestycja w obligacje korporacyjne zakończyła się klęską. Chciałbym pokrótce ją opisać, żeby uświadomić czytelnikom, jakie ryzyko podejmuje inwestor indywidualny kupując obligacje korporacyjne.

W sierpniu 2012 rokukupiłem 5 obligacji korporacyjnych firmy deweloperskiej Gant po 1 tysiąc złotych każda w emisji publicznej. Ich oprocentowanie wynosiło 11% w skali roku z odsetkami wypłacanymi co trzy miesiące. Otrzymałem od firmy dwie transze odsetek kwartalnych, a potem Gant stracił płynność i zbankrutował.

Upadłość układowa zakończyła się niepowodzeniem. Upadłość likwidacyjna została umorzona. Status mojego kapitału i odsetek jest dla mnie niejasny, ale najprawdopodobniej ani jego, ani drugiego nie zobaczę. Nie funkcjonuje komunikacja z firmą oraz osobami odpowiedzialnymi za procedurę porządkowania i egzekwowania jej zobowiązań. Efekt tej inwestycji to strata blisko 100% kapitału i praktycznie brak dostępnych dla indywidualnego inwestora dróg odzyskania pieniędzy. Jedyne, co mnie uratowało przed dramatem, to fakt, że nie zainwestowałem w te obligacje wielokrotnie większej sumy czy – nie daj Boże – wszystkich swoich oszczędności.

Dążę do tego, że w funduszach przeżywających kłopoty nie traci się 100% kapitału. Najbardziej dramatyczne wpadki w tzw. funduszach niskiego ryzyka opartych o obligacje korporacyjne prowadzą do strat rzędu 30-40% od szczytu euforii do dołka paniki. Co ważne, mimo głębokich problemów nie kończą one wtedy swojego istnienia, tylko zachowują ciągłość lub są przejmowane przez inne fundusze, w tym innych towarzystw. To oznacza, że kapitał inwestorów nie tylko nie przepada, ale może wrócić do wzrostów po zażegnaniu zamieszania.

Nie mam nic przeciwko budowaniu portfela papierów wartościowych, np. obligacji korporacyjnych, na własną rękę, ale to może się udać tylko, jeśli jest on odpowiednio zdywersyfikowany, odsetki sprawnie reinwestowane, a emitenci krytycznie oceniani i monitorowani pod kątem niewypłacalności. 

Być możejest to zadanie wykonalne dla doświadczonego inwestora indywidualnego, ale osobiście się go nie podejmuję. Nie posiadam niezbędnych narzędzi. Niewykluczone jednak, że jest to też reakcja alergiczna po doświadczeniach z firmą Gant.

Czego warto się nauczyć z wpadek funduszy inwestycyjnych niskiego ryzyka?

Po pierwsze, liniowy wzrost wartości jednostek funduszy niskiego ryzyka to w jakiejś mierze iluzja, szczególnie jeśli jest on wyjątkowo szybki na tle rynku. Może mieć to związek z obecnością w portfelu ryzykowniejszych obligacji nienotowanych na rynku publicznym, które są wyceniane w oparciu o szacunkową wartość godziwą. To pozostawia towarzystwom więcej dowolności i może prowadzić do przeszacowywania wartości aktywów, co z kolei zaburza ocenę wyników funduszu przez inwestorów.

Po drugie, o prawdziwym poziomie ryzyka w jakimkolwiek funduszu dowiemy się tylko i wyłącznie ze sprawozdania finansowego lub jeszcze głębszej analizy. Nie wyczytamy tego na pewno z historycznych wyników czy wykresów. Również nazwy funduszy niskiego ryzyka (np. gotówkowy, pieniężny, depozytowy, itp.) mogą być mylące.

Po trzecie, jeśli fundusz niskiego ryzyka przeżywa problemy, jest spore zagrożenie, że pogłębią się one na skutek utraty zaufania przez jego klientów. Masowe umorzenia mogą prowadzić do dalszych spadków ceny jednostki, a nawet zawieszenia na jakiś czas możliwości ich umarzania.

Są dwa powody, dla których naruszenie zaufania może skończyć się fatalnie:

- klienci funduszy niskiego ryzyka nie spodziewają się strat rzędu kilku czy kilkunastu procent dziennie, więc jeśli się pojawiają - mają pełne prawo reagować bardzo emocjonalnie,
- fundusze niskiego ryzyka mają w portfelach znaczne ilości mało płynnych aktywów, więc jeśli trzeba je szybko likwidować, np. podczas panicznych umorzeń klientów, ich ceny mogą pikować

Po czwarte, do tej pory wpadki funduszy niskiego ryzyka miały związek z dużymi błędami zarządzających oraz upadłościami pojedynczych spółek z portfela, w tym bardzo dużych jak Polska Grupa Budowlana. Moim zdaniem tego typu wpadki będą się co jakiś czas powtarzać i ich mechanizm będzie podobny, włącznie z paniczną ucieczką klientów.

Nie zmienia to jednak faktu, że cały rynek, np. obligacji skarbowych i korporacyjnych, uzyskuje jednak pozytywną stopę zwrotu. Z tego powodu szeroka dywersyfikacja jest bezpieczniejsza niż gonienie za najwyższymi historycznymi stopami zwrotu, najlepszymi funduszami czy towarzystwami, choć może przynieść niższą stopę zwrotu niż liderzy w różnych okresach.

Do tej pory nie mieliśmy do czynienia z materializacją ryzyka kredytowego Polski, dzięki czemu wyniki funduszy opartych o obligacje skarbowe i korporacyjne są generalnie bardzo stabilne. Gdyby pojawiły się obawy o wypłacalność państwa, jak w Grecji, ich stabilny, liniowy wzrost byłby na dłuższy czas zagrożony.

Po piąte, nawet potępiane fundusze, które zaliczyły horrendalne błędy, np. Idea Premium SFIO czy Copernicus Dłużnych Papierów Wartościowych, nie straciły 100% kapitału powierzonego im przez inwestorów (co może wydarzyć się w przypadku obligacji pojedynczych spółek, jak pokazuje przykład Ganta), a po okresie zawieruchy wracały do ciągłości funkcjonowania. To sprawia, że odpowiedź na pytanie, czy lepiej kupić samodzielnie obligacje korporacyjne, czy korzystać z usług TFI, nie jest wcale taka jednoznaczna.




Recenzja książki „Ślepy traf” Nassima Nicholasa Taleba

$
0
0
Dwie wcześniejszeksiążki Taleba, które opisywałem, były o wpływie nieprzewidywalnych wydarzeń na rzeczywistość („Czarny łabędź”)oraz korzystaniu na otaczającej nas zmienności („Antykruchość”). Nassim Taleb stał się dzięki nim autorytetem w dziedzinie ryzyka. Jego wcześniejsza książka - „Ślepy traf” - jest o roli przypadku w naszej codzienności, przede wszystkim na rynkach.

Mimo tegoże nie ma w niej zbyt wielu wykresów, obliczeń czy gotowych receptur, książka stała się bardzo popularna wśród ludzi podejmujących dużą ilość decyzji w warunkach niepewności, szczególnie w branży inwestycyjnej oraz wśród ludzi dużego biznesu. Podobnie jak inne tytuły Taleba, „Ślepy traf” to dość luźny zbiór jego obserwacji, przemyśleń, anegdot i cytatów, które mają ilustrować spojrzenie autora na takie kwestie jak niepewność, przypadek, wiedza czy podejmowanie decyzji.

Jakie jest podejścieNassima Taleba do tych problemów? Co znajdzie w „Ślepym trafie” osoba zainteresowana podejmowaniem trafnych decyzji finansowych i inwestycyjnych? Proponuję cztery najważniejsze wnioski.

1. Umiejętności czy przypadek?

Recenzja książki "Ślepy traf"
Powiedzmy, że dostajesz email od nieznanej firmy, która powołuje się na świetne wyniki inwestycyjne w przeszłości (np. zwrot 15% rocznie przez ostatnie 10 lat) i oferuje bezpłatny przez sześć miesięcy newsletter, w którym co miesiąc przewiduje, jakie fundusze inwestycyjne - ryzykowne czy bezpieczne - dadzą dobrze zarobić.

Intrygujące– dostajesz pierwsze wskazania tej firmy – okazują się słuszne, wartość portfela rośnie jak na drożdżach. Dostajesz koleje – znowu spory sukces. W trzecim miesiącu – stagnacja, ale w sytuacji, gdy wszyscy inni tracili, więc wciąż jesteś pod wrażeniem. Po sześciu miesiącach trafnych rekomendacji rośnie w tobie przekonanie, że masz do czynienia z ekspertami.

Od tej pory musisz jednak zapłacić za dalsze wskazania kwotę 100zł miesięcznie. Dotychczasowe zyski jak najbardziej to uzasadniają. Cena wydaje się niewygórowana za wsparcie ze strony ekspertów. Kupujesz abonament na cały rok, bo wychodzi taniej, a ty od razu zakładasz, że będziesz inwestorem długoterminowym– masz przecież sprawdzoną, działającą strategię, chcesz skorzystać na magii procentu składanego.

Następnego dniarozmawiasz ze swoją koleżanką z pracy o tej fenomenalnej okazji i – ku swojemu zaskoczeniu – dowiadujesz się, że ona też dostawała rekomendacje od tej firmy. Tyle że w trzecim miesiącu wskazania były beznadziejne, portfel zanotował fatalny wynik, a firma więcej się już nie odzywała.

Skąd się wzięła ta różnica? Na czym polegał ten proceder naciągania inwestorów na „ekspercką wiedzę”?

Załóżmy, że firma miała bazę 200 tysięcy adresów emailowych potencjalnych inwestorów. W pierwszym miesiącu wysłała do połowy email z wskazaniem na fundusze ryzykowne (akcyjne), a do połowy z wskazaniem na fundusze bezpieczne (dłużne).

Tylko pierwsza radaokazała się trafna, więc wykreślono z bazy wszystkich, którzy otrzymali błędną rekomendację. Do pozostałych 100 tysięcy odbiorców wysłano w kolejnym miesiącu dwie sprzeczne rekomendacje – znowu tylko jedna była zgodna z rzeczywistością i baza stopniała do 50 tysięcy.

Po trzecim miesiącubaza stopniała do 25 tysięcy i tak dalej. Po sześciu miesiącach wciąż pozostało 3125 osób, włącznie z nami, które przez czysty przypadek dostawały przez ten cały okres trafne rekomendacje. Dla tych odbiorców firma przez pół roku stała się niekwestionowanym ekspertem od funduszy inwestycyjnych. Jej oferta algorytmu przynoszącego „zyski bez ryzyka” była wiarygodna.

To fikcyjna historia, zainspirowana podobną przedstawioną w książce „Ślepy traf”, która jednak dobrze ilustruje, że nawet podejmując przypadkowe decyzje można w pewnych okolicznościach wykreować wrażenie własnych umiejętności.

Prosta matematykaspowoduje, że jeśli mamy wystarczająco dużą grupę inwestorów podejmujących decyzje możemy oczekiwać nawet po bardzo długim okresie kilku czy kilkunastu, których wyniki będą fenomenalne.

Załóżmy, że 10 milionów inwestorów, którzy obstawiają wzrost lub spadek na jakimś rynku, np. akcji. Co roku mierzymy ich wyniki. Jeśli rynek jest przypadkowy i nieprzewidywalny, jest 50% szansy na jego wzrost lub spadek. Po dwudziestu latach wciąż znajdziemy wśród początkowych 10 milionów inwestorów, ok. 19 osób, które co roku typowały właściwy kierunek. Ich „osiągnięcie” nie wynika z niebywałych umiejętności, tylko prostej matematyki.

Fooled by Randomness "Ślepy traf" przypadkowe inwestycje

Odróżnienieprawdziwych umiejętności od przypadku jest też super trudne z innych powodów. Powiedzmy, że ktoś inwestuje na polskiej giełdzie. Czy zarabia dlatego, że dobrze wybrał spółki czy dlatego, że cały rynek rośnie? A może dlatego, że ma szczęście inwestować w akcje w okresie pokoju i względnie stabilnego rozwoju gospodarczego?

Nassim Taleb posuwa sięw swoich wnioskach dość daleko: „Gdyby posadzić nieskończoną liczbę małp przed maszynami do pisania i pozwolić im w nie walić, z pewnością jedna z nich stworzyłaby dokładną kopię IliadyHomera”.

Tutaj widzę sporą słabość książki „Ślepy traf”. Poza bardzo zdawkowymi nawiązaniami do metod Monte Carlo, które pozwalają na tworzenie symulacji dużych ilości możliwych, losowych scenariuszy dla jakiegoś skomplikowanego zjawiska (np. rynku akcji), Taleb nie proponuje zbyt wielu praktycznych rozwiązań.

Co ważniejsze, tak duży nacisk na rolę przypadku może prowadzić do fatalnego wniosku, że wszystko jest kompletnie losowe. A skoro tak, to nie ma sensu robić czegokolwiek. Ale to nie takie powinno być raczej przesłanie tej książki. W krótkiej notce do angielskiego wydania z 2007 roku, które posiadam, dodaje na szczęście, że jego zdaniem „los sprzyja przygotowanym” oraz „trzeba się co najmniej wybrać po los, żeby wygrać na loterii”.

2. Nie doceniamy wpływu rzadkich wydarzeń

Kolejną książkąNassima Taleba po „Ślepym trafie” był „Czarny łabędź” - opisałem ją w szczegółach kilkanaście miesięcy temu. Dotyczy ona w całości roli rzadkich, mało prawdopodobnych wydarzeń, które zmieniają „reguły gry”.

W ekonomii nazywa się je czasami „peso problems” od niespodziewanego kryzysu meksykańskiej waluty w latach 1970. Dopóki problemy się nie ujawnią w całej okazałości, prawie nikt nie przypisuje im wielkiej wagi. Niestety gdy już się ujawnią, skala zmian jest gigantyczna, co najmocniej uderza w tych, którzy podejmowali ryzykowne decyzje (np. inwestycje na kredyt) zakładające ciągłość dotychczasowego systemu.

Takie drastyczne zmiany mogą być wywołane przez wydarzenia polityczne (np. konflikt zbrojny), makroekonomiczne (np. nagłe dewaluacje, głębokie recesje, delewarowanie, itp.) i inne destabilizujące czynniki. Łączy je to, że mało kto wkalkulowuje taki scenariusz w swoje działania inwestycyjne i finansowe zanim zacznie się na dobre spełniać.

To może oznaczaćolbrzymie straty dla właścicieli aktywów finansowych, ponieważ w przeciągu krótkiego czasu drastycznie zmieniają się oczekiwania w stosunku do gospodarek, np. prognozy przyszłych zysków firm czy zdolność firm i państw do obsługi swojego zadłużenia. To z kolei ma bezpośrednie przełożenie na ceny aktywów.

Niestety wydaje mi się, że pojęcie czarnego łabędzia może łatwo wprowadzać w błąd. Dlaczego? Jest zasadnicza różnica między kompletnym ignorowaniem możliwości, że wydarzy się coś niespodziewanego, a stawianiem wszystkiego na to, że wydarzy się coś niespodziewanego.

Rzadkie, dramatyczne w skutkach wydarzenia mają to do siebie, że są mało prawdopodobne. To takie igły w stogu siana. Warto mieć świadomość, że możemy na nie trafić i dlatego jest sens ubezpieczać się przed nimi. Ale nie warto cały czas żyć i działać w przeświadczeniu, że za chwilę wydarzy się jakaś katastrofa. Istotą tzw. czarnych łabędzi jest to, że są one nietypowe, mało prawdopodobne i niespodziewane. Podejście polegające na ciągłej, paraliżującej obawie przed czymś takim to strata mnóstwa okazji i radości z normalnego życia.

Jest kilku takich specjalistów od ciągłego przewidywania czarnych łabędzi, np. Marc Faber, Nouriel Roubini czy w Polsce Krzysztof Rybiński. Również Nassim Taleb na pierwszy rzut oka może wydawać się takim etatowym pesymistą.

W rzeczywistości rzadkie, niespodziewane wydarzenia o potężnych skutkach mogą być negatywne i pozytywne. Moim zdaniem największym czarnym łabędziem po kryzysie finansowym 2008-2009 nie jest kryzys zadłużenia strefy euro czy inne negatywne zjawisko, ale olbrzymie rządowe programy luzowania ilościowego (skupu własnego długu) uruchomione, żeby pobudzać gospodarki USA, UK, strefy euro czy Japonii.

Nie wiem, jakie przyniosą skutki i czy jutro „zasady gry” znowu się niespodziewanie nie zmienią. Ale nie ulega wątpliwości, że osoby, dla których dominującą narracją od 2008 roku stał się kryzys i poszukiwanie bezpieczeństwa w finansach, do dzisiaj są nieświadomi lub nieufni wobec tego czarnego łabędzia. Który jednak przyczynia się od pięciu lat do stymulowania globalnej gospodarki i wzrostów na rynkach. Przez cały ten czas pesymiści skupiali się na dalszych źródłach możliwych problemów i ignorowali ważny, niespodziewany i słabo zrozumiany czynnik, który działał w dokładnie odwrotnym kierunku. Czy jest lepsza definicja czarnego łabędzia? Nawiasem mówiąc, wśród pesymistów był również Nassim Nicholas Taleb.

3. Nie odróżniamy hałasu od informacji

Załóżmy, że mamy strategię inwestowania w akcje lub fundusze, która rzeczywiście przynosi średnio ok. 15% zwrotu rocznie, ale ze względu na zmienność odchylenie standardowe jej wyników wynosi 10%.

To oznacza, że zazwyczaj (ok. 68% przypadków) znajdą się one w przedziale od 5% do 25%.

Oznacza to również, że w 95 na 100 przypadków znajdą się w przedziale od -5% do 35%.

A z ok. 99,8% prawdopodobieństwem wyniki powinny mieścić się między -15% a 50% rocznie.

Zaledwie w ok. 0,2% przypadków (czyli czarny łabędź) przy takich założeniach strategii musielibyśmy liczyć się z jeszcze większą roczną stratą lub zyskiem.

Poniżej diagram, którzy pokazuje rozkład prawdopodobieństwa dla różnych stóp zwrotu. Średni roczny wynik to 15%, z 68,2% prawdopodobieństwem jest to od 5% do 15%, z 95,4% prawdopodobieństwem jest to od -5% do 25%, a z 99,8% prawdopodobieństwem jest to od -15% do 35%. Pozostałe 0,2% to coś kompletnie niespodziewanego.

Three sigma - odchylenia standardowe

Super – nasze prawdopodobieństwo, że co roku zanotujemy dodatni zwrot wynosi aż 93%. To naprawdę bardzo dużo. Problem polega na tym, że nawet przy stosunkowo niewielkiej zmienności (odchylenie standardowe 10% rocznie), prawdopodobieństwo, że będziemy osiągać pozytywny wynik na krótszych odcinkach jest zdecydowanie mniejsze. Z sekundy na sekundę nasza przewaga nad przypadkiem wynosi jedynie 0.02%, a z dnia na dzień zaledwie 4%, czyli wciąż trudno to odróżnić od rzutu monetą.

Hałas a informacja - Fooled by Randomness

Co to ma nibyilustrować? To, że nawet najlepsze długoterminowe strategie, nie mówiąc o słabszych, mogą kompletnie nie sprawdzać się w krótkim okresie. Ponieważ na krótszych odcinkach rządzi przypadek. Dla inwestycji w akcje jeden dzień, jeden tydzień czy jeden miesiąc to mega krótki odcinek – gospodarka czy poszczególne firmy nie rozwijają się w takim tempie.

Im krótszy okres, tym więcej hałasu i przypadku widać w zachowaniach cen. Dlatego jeśli ktoś chce realizować długoterminową strategię, a podejmuje decyzje głównie na podstawie codziennego szumu, może mieć spore kłopoty w realizacji jej założeń. Przypadkowa zmienność będzie nadmiernie absorbować jego uwagę i wystawiać nerwy na wielką próbę.

Zdaniem Taleba (i nie tylko) fatalną rolę we wzmacnianiu hałasu odgrywają wszechobecne media, ze szczególnym wyróżnieniem dla dziennikarzy i blogerów finansowych, którzy często przereagowują na bieżące wydarzenia i usiłują je naiwnie wyjaśniać lub przewidywać.

Tak naprawdę wszyscy jesteśmy ofiarami błędu poznawczego polegającego na tym, że uwielbiamy spójne historie, szczególnie jeśli są emocjonalne. Takimi naiwnymi, ciągle zmieniającymi się historiami żyją media rozhuśtując nastroje swoich konsumentów od samozadowolenia po strach. Znaczna część z nich jest zbędna i raczej zaciemnia niż wyjaśnia obraz rzeczywistości. Problem polega na tym, że media muszą coś tworzyć. Kto chciałby oglądać telewizję biznesową, która codziennie donosi, że zdecydowana większość ruchów cen na giełdzie czy na walutach tego dnia to przypadkowy szum?

4. Nasza wiedza jest (i zawsze będzie) ograniczona

Czy to, że nikt nigdy nie widział czarnego łabędzia daje nam pewność, że wszystkie łabędzie są białe? Czy to, że jakiś defensywny fundusz dłużny nigdy nie zanotował miesięcznego spadku na poziomie 1% daje nam pewność, że nigdy nie stracimy w nim w takim horyzoncie 15%, a umarzanie jednostek nie zostanie w nim zawieszone?

Jest to dokładnie ten sam problem (myślenia indukcyjnego, czyli wyciągania ogólnych wniosków z ograniczonej liczby obserwacji). Zajmują się nim od wieków epistemolodzy i filozofowie nauki. Są zainteresowani trywialnym na pierwszy rzut oka pytaniem – co my tak naprawdę wiemy i jak bardzo możemy polegać na naszej wiedzy?

W swoim wywodzie Nassim Taleb sięga do Karla Poppera, znanego filozofa nauki z Wiednia, który był zwolennikiem teorii, że wiedza zawsze będzie niekompletna. Jedna negatywna obserwacja może zaprzeczyć jakiejś teorii, ale nie ma takiej liczby pozytywnych obserwacji, która może udowodnić jakąś teorię.

Innymi słowy, wystarczy jeden czarny łabędź (pierwszego Europejczycy zaobserwowali w Australii w 1697r.) i trzeba poddać nasze przekonania rewizji. Wystarczy kilka dużych błędów zarządzających tzw. funduszami niskiego ryzyka (np. Inventum Premium czy Copernicus Dłużnych Papierów Korporacyjnych) i całą teorię o ich niemal absolutnym bezpieczeństwie trzeba napisać od nowa.

Mimo że nasze postrzeganie świata od zawsze zmieniało się w ten sposób („ziemia jest płaska”, „komputery nigdy nie będą osobiste”, itp.), wciąż jesteśmy przekonani, że w tej chwili nasza wiedza jest jednak bardziej wiarygodna, kompletna i na zawsze. Dotyczy to każdej dziedziny, w tym rynków. Potrzebujemy jakiegoś stabilnego obrazu świata, więc wypieramy to, że może on ulec dynamicznym zmianom.

Taleb pisze: „W przeszłości popełniliśmy mnóstwo błędów, śmiejemy się też z tego, jak wyglądały wtedy instytucje. Być może czas zdać sobie sprawę, że być może zbyt mocno przywiązujemy się do obecnych”.

Jeśli chodzi o decyzje inwestycyjne, nie oznacza to bynajmniej, że na pewno czeka nas jakiś totalny reset czy zmiana reguł gry. Po prostu nie wiadomo, co nas czeka i kiedy to nastąpi. Być może zmiany będą nagłe, bolesne i zdecydowanie na gorsze, być może stopniowe i do zniesienia, być może zaskoczenie będzie pozytywne.

W książce „Antykruchość” Nassim Taleb pisał więcej o tym, jak korzystać na braku pewności co do przyszłości.

W „Ślepym trafie”znajdziemy też sporo o błędach poznawczych, na które jesteśmy podatni w obliczu przypadku. Taleb należy do fanów ekonomii behawioralnej zapoczątkowanej i rozwiniętej przez Daniela Kahemana oraz Amosa Tverskiego. Oprócz tego, że mamy problemy z oceną stanu naszej wiedzy, nie jesteśmy też tak racjonalni, jak nam się wydaje. Naszymi decyzjami rządzą najczęściej emocje oraz ograniczenia ludzkiego mózgu (np. po fakcie wszystko układa się nam w jedną całość i wydaje oczywiste).

Czego się nauczyłem od Nassima Taleba w „Ślepym trafie”?

Po pierwsze, warto być krytycznym wobec własnych umiejętności, szczególnie jeśli działamy w środowisku o wysokim stopniu losowości.

Po drugie, warto brać poprawkę na rolę przypadku we wszystkim, co robimy. Mimo tego, że wykresy akcji, funduszy czy walut układają się w coś, co przypomina przejrzysty wzór, obserwujemy w jakiejś mierze losowość w akcji. W krótkim terminie, rozumianym jako niewielka próbka statystyczna, np. wyceny za jeden miesiąc dla portfela akcji, dominuje przypadek – media dopisują do tego przelotne historie.

Po trzecie, mało prawdopodobne scenariusze wydarzeń potrafią kompletnie zaskoczyć prawie wszystkich, negatywnie lub pozytywnie. Warto mieć je na uwadze, ale – i to są moje trzy grosze – nie powinny one być centralnym motywem naszych działań. Ich prawdopodobieństwo jest ultra niskie, więc oczekiwanie, że wielokrotnie znajdziemy taką igłę w stogu siana jest trochę naiwne. Krzysztof Rybiński będzie miał kiedyś rację, ale tylko na zasadzie, że „nawet zepsuty zegarek pokazuje dwa razy dziennie właściwą godzinę”.

Po czwarte, rynki są zmienne nie tylko w sensie wahań cen różnych instrumentów, ale również bardziej trwałych zasad lub mechanizmów, które nimi kierują. Dlatego lepiej nie nastawiać się na maksymalizowanie i optymalizowanie własnych finansów i inwestycji, np. na podstawie historycznych założeń dla rynku akcji i obligacji albo optymistycznych prognoz, tylko dawać sobie większy margines błędu. Ponieważ, jeśli będziemy na rynku wystarczająco długo, jakieś błędy na pewno popełnimy.

Tutaj wszystkie poprzednie recenzje książek o finansach oraz artykuły o ryzyku.


Czy warto założyć IKZE w ING Banku Śląskim?

$
0
0
ING Bank Śląski to pierwszy bank komercyjny, który zaproponował swoim klientom IKZE w postaci rachunku oszczędnościowego. Wcześniej można było założyć konto oszczędnościowe IKZE w Deutsche Bank, ale występowało ono wyłącznie w pakiecie z polisą inwestycyjną – bank w marcu tego roku wycofał ten produkt z oferty.

Polacy najchętniej gromadzą oszczędności właśnie na gwarantowanych depozytach bankowych, więc pojawienie się na rynku IKZE w tej formie (a nie kolejnych funduszy inwestycyjnych czy ubezpieczeń na życie) i to na dodatek w ofercie dużego, znanego banku to interesujące wydarzenie. Wielokrotnie otrzymywałem w przeszłości pytania o IKZE w bankach, ale poza pakietem db Emerytura w Deutsche Bank oraz niszowymi ofertami kilku lokalnych banków spółdzielczych nie było innych propozycji.

Czy rachunek oszczędnościowy IKZE w ING Banku Śląskim to przełomowa oferta? Jakie są warunki na koncie? Jak wypada w porównaniu ze zwykłymi rachunkami oszczędnościowymi dostępnymi dla każdego i bez specjalnych wymagań na rynku?

IKZE w ING Banku Śląskim - opinie czy się opłaca
IKZE w ING Banku Śląskim – oprocentowanie, opłaty, warunki

Jeśli ktoś nie zna zasad działania indywidualnych kont zabezpieczenia emerytalnego, przed przejściem do dalszej części analizy warto zapoznać się z podstawowymi informacjami z poprzednich artykułów. Przyglądałem się w nich między innymi temu, jak działa IKZE (w tym limit wpłat), jakie jest jego miejsce w trzecim filarze oraz jak działają ulgi podatkowe przypisane do tego konta.


W telegraficznym skrócie– IKZE jest bezwarunkowo zwolnione z podatku od dochodów kapitałowych (tzw. podatek Belki) oraz pozwala odpisywać roczną składkę od podstawy opodatkowania (pomniejszając tym samym nasz PIT od dochodów z bieżącej pracy). W momencie wypłaty środków (nie mylić z przedterminowym zwrotem) od całości oszczędności na IKZE płacimy 10% zryczałtowanego podatku.

Co oferujena rachunku oszczędnościowym w opakowaniu IKZE ING Bank Śląski? Na dziś jest to oprocentowanie 1,7% w skali roku z kapitalizacją miesięczną. Bank nie pobiera opłat za otwarcie konta IKZE. Niezbędne jest posiadanie konta osobistego lub oszczędnościowego w ING Banku Śląskim (tutaj więcej o warunkach, do końca sierpnia 2014r. premia 100zł za otwarcie konta dla nowych klientów).

Jeśli chodzi o opłaty, w przypadku zamknięcia IKZE przed upływem 12 miesięcy (wypłata, zwrot środków, wypłata transferowa do innej instytucji finansowej) bank obciąży nas kosztem w wysokości 1% zgromadzonych środków, maksymalnie 300zł. Po upływie 12 miesięcy od dnia podpisania umowy opłaty te nie obowiązują. To nic wyjątkowego.

Cóż, na pierwszy rzut oka IKZE w ING Banku Śląskim nie robi wielkiego wrażenia – razi przede wszystkim niskie oprocentowanie rachunku. 1,7% w skali roku to o ponad połowę mniej niż na zwykłym koncie oszczędnościowym, np. BGŻ Optima (4% na lokacie dla nowych klientów), GetinBank czy BankSmart. Nawet ING Bank Śląski proponuje na zwykłym koncie oszczędnościowym 3% w skali roku.

Dlaczego więc karze klientów zakładających konto oszczędnościowe IKZE znacznie niższym oprocentowaniem? Szczerze – nie wiem. Jest to dla mnie zagadka, ale moja teoria brzmi: bankierzy uważają, że skoro dają klientom dostęp do realnych ulg podatkowych podwyższających stopy zwrotu, mogą obniżyć oprocentowanie ich oszczędności. Klienci będą korzystać na ulgach, a bank na tanim, długoterminowym kapitale.

Na dodatekING Bank Śląski nie ma w tej chwili właściwie konkurencji w segmencie rachunków oszczędnościowych IKZE. A dla pewnej grupy klientów cała reszta możliwych instrumentów finansowych (np. fundusze inwestycyjne, rachunki maklerskie czy ubezpieczenia na życie) w ogóle się nie liczą, ponieważ są zbyt skomplikowane i nie dają im poczucia bezpieczeństwa.

Nawiasem mówiąctowarzystwo funduszy inwestycyjnych z grupy ING ma naprawdę wyróżniającą się ofertę IKE/IKZE. Wśród dostępnych funduszy znajduje się między innymi ultra bezpieczny ING Gotówkowy - warto sprawdzić średnioroczne stopy zwrotu i zestawić z oprocentowaniem IKZE w ING Banku Śląskim.

Czy warto założyć IKZE w ING Banku Śląskim?

Pierwsze wrażenie nie jest najlepsze, ale proponuję jeszcze przyjrzeć się rachunkowi oszczędnościowemu IKZE w ING Banku Śląskim w szczegółach. Zestawmy je ze zwykłym kontem oszczędnościowym oprocentowanym na 3,5% w skali roku (np. BGŻ Optima).

Umówmy się, że:
- oszczędzamy przez 10 lat,
- co miesiąc odkładamy 200zł (czyli 2400zł rocznie),
- jesteśmy w pierwszym progu podatkowym (18%),
- oprocentowanie nie zmienia się przez cały okres inwestycji,
- zasady IKZE nie zmieniają się przez cały okres inwestycji,
- progi podatkowe nie zmieniają się przez cały okres inwestycji,
- dla uproszczenia sprawy nie uwzględniamy wpływu inflacji.

W przypadku zwykłego konta oszczędnościowego musimy dodatkowo uwzględnić (in minus) comiesięczny podatek Belki (19% zysku), który obniży nam oprocentowanie do 2,835% w skali roku.

W przypadku rachunku IKZE musimy dodatkowo uwzględnić:
- (in plus) coroczne pomniejszenie podatku PIT z bieżącej pracy (18% * 2400zł = 432zł)
- (in minus) zryczałtowany podatek 10% od całej kwoty oszczędności przy wypłacie z IKZE (co oznacza, że właściciel IKZE musi mieć w momencie wypłaty co najmniej 65 lat)

1.Zwykły rachunek oszczędnościowy (3,5%) - symulacja

- wartość po 10 latach przed podatkiem Belki: 28 970.17zł
- wartość po 10 latach po podatku Belki: 27 975.52zł

2.Rachunek oszczędnościowy IKZE w ING Banku Śląskim (1,7%) - symulacja

a) obliczam wartość kapitału i corocznego zwrotu podatku

- wartość kapitału po 10 latach: 26 377.59zł
- wartość zwrotów podatku PIT przez 10 lat: 4320zł
- wartość zwrotów podatku PIT przez 10 lat przy oprocentowaniu 1,7% w skali roku: 4 644.32zł
- wartość zwrotów podatku PIT przez 10 lat przy oprocentowaniu 2,835% w skali roku: 4 914.93zł

b) odejmuję zryczałtowany podatek 10% od końcowego kapitału

- zryczałtowany podatek 10% od dochodu z wypłaty z IKZE: 2 637.76zł
- wartość kapitału pomniejszona o zryczałtowany podatek: 23 739.83zł

c) dodajęwartość corocznych zwrotów podatku (w trzech wersjach) do wypłacanego kapitału netto (= oszczędności – 10% podatku)

- wartość kapitału netto powiększonego o coroczne zwroty podatku: 28 059.83zł
- wartość kapitału netto powiększonego o coroczne zwroty podatku oprocentowane na 1,7% w skali roku: 28 384.14zł
- wartość kapitału netto powiększonego o coroczne zwroty podatku oprocentowane na 2,835% w skali roku: 28 654.76zł
- (dla przypomnienia) wartość kapitału na zwykłym koncie oszczędnościowym: 27 975.52zł

Chciałbym teraz krok po kroku wyjaśnić, jak powstają moje obliczenia dla indywidualnych kont zabezpieczenia emerytalnego, w szczególności dlaczego nalegam na to, żeby coroczny zwrot podatku był oprocentowany (mimo że możemy z nim zrobić, co nam się żywnie podoba, np. natychmiast wydać).

Jeśli chodzi o zwykłe konto oszczędnościowe, obliczyłem po prostu przyszłą wartość (FV) dla regularnej składki 200zł miesięcznie odkładanej przez 120 okresów (10 lat * 12 miesięcy) i oprocentowanej na 2,835% w skali roku (3,5% minus 19% podatku Belki). Wartość rachunku na koniec tego okresu wyniesie przy tych założeniach ok. 27 975zł.

Jeśli chodzi o konto oszczędnościowe IKZE, musimy uwzględnić dwie dodatkowe rzeczy:
a) brak podatku Belki,
b) dodatkowe przepływy pieniędzy związane z odraczaniem podatku PIT.

Czyli w pierwszej kolejności obliczam przyszłą wartość dla regularnej składki 200zł miesięcznie odkładanej przez 120 okresów i oprocentowanej na 1,7% w skali roku. Daje to kwotę 26 377.59zł – niższą na tym etapie od oszczędności na zwykłym rachunku oszczędnościowym. Ale to jeszcze nie wszystko.

W drugiej kolejności musimy od całego zgromadzonego kapitału odjąć 10% zryczałtowanego podatku – w przeszłości pisałem szczegółowo o jego znaczeniu. W efekcie otrzymujemy na tym etapie kwotę 23 739.83zł. Ale to jeszcze nie wszystko.

Pomniejszaliśmyprzecież przez 10 lat dzięki składce emerytalnej na IKZE nasz podatek dochodowy z bieżącej pracy. Musimy uwzględnić te zwroty podatku po stronie wpływów i dodać do kwoty oszczędności netto (czyli po 10% zryczałtowanym podatku).

Niestetymamy w tym momencie jeszcze jedną super ważną komplikację, która może być bardzo nieintuicyjna dla osób niezwiązanych z finansami. O co chodzi?

Najprościejpo prostu zsumować kwoty zwrotów podatku (432zł * 10 lat = 4320zł) i dodać wynik do wartości netto wypłacanego kapitału. Daje nam to kwotę 28 059.83zł (23 739.83zł + 4320zł). Co ważne już w tym momencie jest ona nieznacznie wyższa niż zgromadzony przez 10 lat kapitał na zwykłym koncie oszczędnościowym (27 975.52zł).

Jest to jednak uproszczenie zniekształcające wartość ulgi polegającej na odroczeniu płatności części podatku w czasie. Dlaczego? Pomyślmy o tym – zwroty podatku otrzymujemy na wiele lat przed wypłatą oszczędności z IKZE i płatnością 10% zryczałtowanego podatku. Są to pieniądze do naszej dyspozycji, więcej środków w kieszeni. Na przykład, jeśli odprowadzimy w tym roku 2400zł składki na IKZE, w przyszłym roku możemy pomniejszyć nasz podatek dochodowy w rozliczeniu za 2014 rok o 432zł.

I teraz– czy jeśli pożyczylibyśmy w tym roku od kogoś 432zł, moglibyśmy oddać mu za 10 lat dokładnie taką samą kwotę? Oczywiście, że nie! Należałyby mu się za ten okres odsetki, ponieważ możliwość używania pieniądza w czasie ma swoją cenę.

Z tego powodu 432zł ulgi za 2014r., które będzie tu i teraz do naszej dyspozycji, będzie warte za 10 lat więcej niż dzisiaj. Tym samym proste sumowanie zwrotów podatku nie uwzględnia zmiany wartości pieniądza w czasie, jednej z podstawowych zasad w finansach.

Jak nie popełnić tego podstawowego błędu? Moim zdaniem należy przypisać do corocznych zwrotów podatku co najmniej taką samą stopę zwrotu (oprocentowanie) jak dla reszty konta IKZE, a potem obliczyć ich wartość po 10 latach.

Czyli w przypadku konta oszczędnościowego w ING Banku Śląskim zwroty podatków muszą pracować na 1,7% w skali roku. W efekcie otrzymamy kwotę 4 644.32zł (w porównaniu z 4 320zł przy sumowaniu zwrotów podatku bez uwzględniania zmiany ich wartości w czasie). Różnica między tymi dwoma wartościami (324.32zł) to nasza premia za to, że mieliśmy pieniądze ze zwrotów do dyspozycji o wiele lat wcześniej.

W takiej wersji wydarzeń wartość kapitału netto na rachunku oszczędnościowym IKZE w ING Banku Śląskim powiększonego o wartość zwrotu podatków przez 10 lat wyniesie 28 384.14zł (w porównaniu z 27 975.52zł na zwykłym koncie oszczędnościowym oprocentowanym na 3,5% w skali roku).

Proponujęobliczyć jeszcze jedną wersję – umówmy się, że wszystkie zwroty podatków, czyli 432zł, przelewamy natychmiast na zwykłe konto oszczędnościowe z oprocentowaniem 3,5% w skali roku (2,835% po podatku Belki). Innymi słowy, oprócz oszczędzania na IKZE w ING Banku Śląskim dokonujemy też rzeczywistej reinwestycji zwrotów podatku na zwykłym koncie. I co wtedy? 432zł rocznie przez 10 lat zamieni się w kapitał w kwocie 4 914.93zł.

To oznacza, że do naszej dyspozycji na IKZE oraz koncie powiązanym ze zwrotami podatków będzie na koniec inwestycji 28 654.76zł (w porównaniu z 27 975.52zł na zwykłym koncie oszczędnościowym oprocentowanym na 3,5% w skali roku).

IKZE w ING Banku Śląskim – opinie czy warto

Obliczenia uwzględniające specyfikę przepływów pieniężnych na IKZE pokazują, że 1,7% w skali roku na indywidualnym koncie zabezpieczenia emerytalnego jest korzystniejsze niż 3,5% w skali roku na zwykłym koncie oszczędnościowym. Jest tak nawet jeśli nie uwzględnimy zmiany wartości zwrotów podatku w czasie (co jest błędem), chociaż wtedy różnica jest minimalna (ok. 84zł na korzyść IKZE).

Jeśli przypiszemy zwrotom podatku takie samo oprocentowanie co IKZE (1,7% netto rocznie), różnica rośnie do ok. 410zł w całym okresie. Jeśli będziemy reinwestować zwroty podatku na 3,5% brutto rocznie, różnica zwiększy się do ok. 679zł.

Chciałbym zaznaczyć, że ze zwrotami podatków można zrobić co się nam żywnie podoba (natychmiast wydać lub reinwestować), ale bez względu na to, co zrobimy, powinniśmy przypisać im co najmniej takie samo oprocentowanie lub stopę zwrotu jak naszemu IKZE. Tylko wtedy kalkulacja będzie odzwierciedlać rzeczywistą wartość przepływów pieniędzy w czasie.

Mimo że IKZE w ING Banku Śląskim faktycznie się opłaca w porównaniu ze zwykłym kontem oszczędnościowym o dwukrotnie wyższym oprocentowaniu, oceniam je bardzo krytycznie. Bank każe płacić sobie zbyt wysoką cenę (w postaci niskiego oprocentowania) za możliwość korzystania przez klienta z atrakcyjnych ulg podatkowych. To oznacza w praktyce transfer dużej części korzyści do banku i niezbyt efektywną alokację kapitału z punktu widzenia oszczędzającego.

Oferta ING Banku Śląskiego jest dla mnie przykładem tego jak instytucja finansowa potrafi wypaczyć ideę indywidualnego konta zabezpieczenia emerytalnego. Zachęta w postaci ustawowych ulg podatkowych jest w znaczniej mierze eliminowana przez odpychające warunki finalnego produktu (niskie oprocentowanie).

W ostatecznym rozrachunku klient specjalnie nie odczuje korzyści wbudowanych w mechanizm IKZE w porównaniu ze zwykłymi produktami oszczędnościowymi. Jeśli dodamy do tego wszystkie warunki, które trzeba spełnić, żeby IKZE w ogóle miało sens (np. oszczędzanie do 65 roku życia) oraz ryzyka płynące z możliwych zmian prawa w przyszłości, całość staje się raczej zniechęcająca niż zachęcająca.

Dla porównania obliczyłem, ile wynosiłaby przewaga hipotetycznego IKZE w formie rachunku oszczędnościowego (lub innej) oprocentowanego na 3,5% w skali roku nad zwykłym rachunkiem oszczędnościowym na 3,5% w skali roku.

Przy prostym (i błędnym) sumowaniu zwrotów podatku byłoby to ok. 2 420zł (wobec 84zł na IKZE w ING Banku Śląskim).

Przy zwrotach podatku oprocentowanych na 1,7% netto w skali roku byłoby to ok. 2 742zł (wobec 410zł).

Przy zwrotach podatku oprocentowanych na 3,5% brutto w skali roku byłoby to ok. 3 012zł (wobec 679zł).

Różnicę na niekorzyść IKZE w ING Banku Śląskim proponuję traktować jako koszt utrzymywania pieniędzy na tak nisko oprocentowanym rachunku. Innymi słowy, tyle korzyści transferuje do siebie ING Bank Śląski obniżając oprocentowanie IKZE do 1,7% z (hipotetycznych) 3,5% w skali roku. Problem polega na tym, że w segmencie rachunków oszczędnościowych IKZE nie ma w tym momencie żadnej konkurencji.

To pokazuje też trudną sytuację osób, które z różnych powodów ograniczają się tylko i wyłącznie do „gwarantowanych” instrumentów finansowych. Póki co nie ma ciekawych ofert IKZE dla tego typu klientów. Skarb państwa nie umożliwia nabywania za pomocą IKZE obligacji skarbowych, a postawę banków najlepiej ilustruje casus IKZE w ING Banku Śląskim.

Okazuje się, że gwarancje w finansach też mają swoją cenę (np. niskie oprocentowanie, brak konkurencji, brak różnorodności). Czy widzę jakieś rozwiązanie tego problemu? Osobiście rozwiązałem go otwierając się na „niegwarantowane” klasy aktywów – swoje IKE prowadzę w towarzystwie funduszy inwestycyjnych, a IKZE w biurze maklerskim. Zainwestowałem mnóstwo czasu w samodzielną edukację dotyczącą długoterminowego inwestowania– uważam, że połączenie jasnego celu (np. zabezpieczenie emerytury czy przyszłości dzieci), rzetelnej wiedzy oraz rozsądnej, niehazardowej strategii inwestycyjnej pozwalają ograniczyć ryzyko i stres związane ze zmiennością, a przede wszystkim osiągać w długim okresie godne stopy zwrotu na swoim kapitale.

Jeśli ktoś nie chce podążać tą drogą, pozostaje mu mieć nadzieję, że rynek bezpiecznych IKZE w bankach czy na obligacjach skarbowych się w przyszłości rozwinie i pojawią się konkurencyjne oferty wobec ING Banku Śląskiego. Cudów bym się jednak nie spodziewał.

Innym rozwiązaniemfundusze niskiego ryzyka, np. gotówkowe i pieniężne, które z reguły osiągają stopy zwrotu zbliżone do średniego oprocentowania lokat. Na przykład fundusz ING Gotówkowy z wyróżniającej się na tle konkurencji oferty ING TFI (dostępnej za pomocą zarówno IKZE jak i IKE) przyniósł 2,5% zwrotu za ostatnie 12 miesięcy i ponad 11% za ostatnie 36 miesięcy. Klienci posiadający IKE lub IKZE w ING TFI mogą korzystać też z innych funduszy niskiego ryzyka o wyższym potencjale zysków oraz gotowych długoterminowych strategii, tzw. cyklu życia.

Tutaj wszystkie artykuły o trzecim filarzeIKE oraz IKZE.

Co jest lepsze IKE czy IKZE przy takiej samej miesięcznej składce – obliczenia

$
0
0
Indywidualne konto emerytalne oraz indywidualne konto zabezpieczenia emerytalnego nie wykluczają się wzajemnie. Każdy może założyć i jedno, i drugie. Równie dobrze można zdecydować się tylko na jedno z nich. W artykule napisanym kilkanaście miesięcy temu przyjrzałem się dokładnie, jak działają przypisane do IKE i IKZE przywileje podatkowe oraz jaki mają wpływ na końcową wartość oszczędności.

W związku z tym artykułem napisał do mnie pewien czytelnik (pan Łukasz), który postanowił obliczyć, które konto będzie się bardziej opłacać przy założeniu, że odkładamy zarówno na IKE, jak i na IKZE dokładnie tę samą kwotę, z taką samą regularnością i wykorzystujemy w 100% przysługujące nam ulgi podatkowe. Rezultaty jego obliczeń i wnioski z nich są bardzo interesujące.

Na którymkoncie emerytalnym bardziej opłaca się oszczędzać – IKE czy IKZE? Czy można jednoznacznie uznać, że jedno z nich jest lepsze od drugiego?

1. Jak wygląda modelowy przepływ oszczędności przez IKE i IKZE?

Co się bardziej opłaca IKE czy IKZE?
Żeby lepiej zrozumieć, jak obliczyliśmy końcową wartość oszczędności na IKE i IKZE, warto najpierw przyjrzeć się przepływom pieniędzy na każdym z tych kont. Będą się od siebie różnić ze względu na inny charakter przypisanych do nich ulg podatkowych.

Z indywidualnym kontem emerytalnym sprawa jest stosunkowo prosta – końcowa wartość netto naszego konta (czyli kwota „do kieszeni”) będzie wynosić tyle, ile suma zebranego kapitału powiększona o zyski kapitałowe (np. odsetki od depozytu bankowego czy stopę zwrotu z funduszy inwestycyjnych). A gdzie tu jakaś ulga podatkowa?

W momenciewypłaty od zysków z kapitału nie zapłacimy podatku dochodowego (tzw. 19% Belki). Cały kapitał i zysk z całego okresu oszczędzania będzie do naszej dyspozycji. Tutaj więcej o zasadach IKE.

Trochę inaczej działa indywidualne konto zabezpieczenia emerytalnego. Roczną składkę na IKZE możemy odliczyć od podstawy opodatkowania podatkiem dochodowym z bieżącej pracy. Dzięki tej konstrukcji – w zależności od tego, jak rozliczamy się z fiskusem – nasze podatki w tym roku pomniejszą się o 18, 19 lub 32% rocznej składki na IKZE. To nasz dodatkowy zysk.

Ale w momencie wypłaty oszczędności z konta IKZE będziemy musieli zapłacić podatek ryczałtowy w wysokości 10% zysku oraz kapitału. W pewnym sensie po kilku czy kilkunastu latach prowadzenia konta będziemy musieli zwrócić dużą część naszych ulg podatkowych z całego okresu. To nasz dodatkowy koszt. Tutaj więcej o zasadach IKZE.

2. Co się bardziej opłaca IKE czy IKZE – założenia i obliczenia

Przejdźmydo rzeczy. Pozwolę sobie użyć dokładnie takich samych założeń przy obliczaniu końcowej wartości konta jak mój czytelnik. Posłużę się też fragmentami naszej korespondencji e-mailowej, która pozwoliła mi zrozumieć, gdzie leży najważniejsza przeszkoda w zrozumieniu różnicy między IKE a IKZE.

A. scenariusz pierwszy

Na początek proponuję obliczyć końcową wartość konta IKE i IKZE dla osoby, która przez 20 lat odkładała co miesiąc 250zł, osiągała w tym czasie średnioroczną stopę zwrotu w wysokości 6% i płaciła 18% podatku dochodowego z bieżącej pracy.

Nieuwzględniam inflacji. Nie wdaję się w to, czy osiągnięcie takiego poziomu zysku jest realne w najbliższych 20 latach i jak to zrobić. Nie wchodzę też w dyskusję o możliwych zmianach prawa czy progów podatkowych, które mogłyby dotknąć IKE lub IKZE – przyjmuję, że nic się nie zmieni.

Jak wypadają dwie identyczne inwestycje przy uwzględnieniu specyfiki IKE i IKZE? Na zielono zaznaczyłem, ile wyniesie końcowa wartość każdego z kont emerytalnych.

Co jest lepsze IKE czy IKZE?

Na tym etapie obliczeń wygląda na to, że – mimo ulgi w podatku dochodowym z pracy – oszczędzanie na IKE opłaca się bardziej niż na IKZE. Ale nie tak szybko.

W tym miejscu musimy pochylić się nad corocznymi zwrotami podatków. Mój czytelnik proponuje, żeby w obliczeniach uwzględnić następującą sytuację – każdy zwrot podatku od pierwszego roku oszczędzania na IKZE reinwestujemy (a nie przejadamy). Przyjmujemy, że będzie zarabiał w takim samym tempie jak konto IKZE (6% w skali roku). Po zsumowaniu wypłaty z IKZE oraz naszego dodatkowego rachunku, na którym reinwestowaliśmy zwroty podatków, dostajemy następujące wyniki.

Co wybrać - IKE czy IKZE?

Pan Łukaszzwrócił uwagę na coś bardzo ważnego – kluczową rolę odgrywa to, co się dzieje ze zwrotami podatku związanymi ze składkami na IKZE. I zdaniem pana Łukasza IKZE opłaca się bardziej niż IKE, ale tylko jeśli reinwestujemy (a nie wydajemy) wszystkie zwroty podatków. To praktyczne i przejrzyste podejście.

Również zwracałem uwagę na tę specyfikę IKZE, np. w tym i tym artykule, ale moje podejście jest trochę bardziej teoretyczne. Uważam, że nie ma znaczenia, czy reinwestujemy czy konsumujemy zwroty podatku. Tak czy inaczej mamy je do naszej dyspozycji na wiele lat przed wypłatą oszczędności z IKZE i zapłatą 10% podatku ryczałtowego. Dlatego w obliczeniach musimy uwzględnić zmianę wartości tych pieniędzy w czasie, najlepiej przypisując im taką samą stopę zwrotu jak oszczędnościom na IKZE. Gdy to zrobimy, staje się jasne, że z czysto matematycznego punktu widzenia IKZE opłaca się bardziej od IKE.

Jeśli ktoś nie lubi w ten sposób teoretyzować, może podeprzeć się bardziej praktycznym podejściem mojego czytelnika – IKZE opłaca się bardziej tylko wtedy gdy reinwestujemy zwroty podatków na podobną lub wyższą stopę zwrotu co oszczędności na IKZE (np. na rachunku oszczędnościowym czy w funduszach inwestycyjnych).

B. scenariusz drugi

Trochę inaczej wygląda sytuacja z osobami, które wpadają w drugi próg podatkowy. Umożliwia im to odzyskanie aż 32% rocznej składki na IKZE przy czym podatek ryczałtowy w momencie wypłaty wciąż wynosi 10%. Dzięki tej różnicy IKZE opłaca się bardziej niż IKE bez względu na to, czy będziemy reinwestować zwroty podatku. W tym scenariuszu (dla różnorodności) wydłużyłem również okres inwestycji do 30 lat, zmniejszyłem średnioroczną stopę zwrotu do 4% oraz zwiększyłem miesięczną składkę do 350zł. Oto wyniki:

Ulga podatkowa IKZE 2014

Co jest lepsze IKE czy IKZE przy takiej samej miesięcznej składce – podsumowanie

IKE i IKZE znacznie się różnią swoją konstrukcją oraz przypisanymi do nich ulgami podatkowymi. Zakładając, że wykorzystujemy ich potencjał na 100% i odkładamy na obu kontach emerytalnych tyle samo, z taką samą regularnością i przez taki sam okres, IKZE wypada korzystniej niż IKE dzięki wbudowanej w to rozwiązanie uldze w podatku dochodowym z pracy.

Ta przewaga nie jest jednak widoczna gołym okiem. Można ją docenić na dwa sposoby. Pierwszy i bardziej praktyczny zaproponował mój czytelnik – polega on na reinwestowaniu zwrotów podatków na osobnym rachunku. Drugie podejście jest bardziej teoretyczne – do zwrotów podatku powinniśmy przypisać podobną stopę zwrotu co do oszczędności na IKZE. Dlaczego? Ponieważ są do naszej dyspozycji na wiele lat przed wypłatą środków i uiszczeniem 10% podatku ryczałtowego.

Bez względu na te komplikacje IKZE wygrywa z IKE bez dwóch zdań w przypadku osób wpadających w drugi próg podatkowy. Dlaczego? Ponieważ mogą dzisiaj odzyskać do 32% rocznej składki na IKZE, a w przyszłości zapłacą zaledwie 10% podatku ryczałtowego. W tym artykule przyglądam się w szczegółach, kiedy IKZE się nie będzie opłacać.

Jednym z polecanychprzeze mnie dostawców prywatnych kont emerytalnych jest towarzystwo funduszy inwestycyjnych ING.

Tutaj wszystkie artykuły o trzecim filarzeIKE oraz IKZE.

Kiedy IKZE się nie opłaci – przykładowe scenariusze

$
0
0
W ostatnim artykuleobliczyłem razem z czytelnikiem, które konto emerytalne – IKE czy IKZE – będzie bardziej opłacalne przy założeniu, że odkładamy na nich takie same kwoty, osiągamy takie same zwroty oraz wykorzystujemy w 100% ulgi podatkowe przypisane do tych rachunków.

Z czysto matematycznego punktu widzenia wygranym jest indywidualne konto zabezpieczenia emerytalnego (IKZE), a jego przewaga jest szczególnie widoczna w przypadku osób, których część zarobków opodatkowana jest w drugim progu podatkowym. Niestety, żeby wykorzystywać w pełni ulgi przypisane do IKZE, trzeba spełnić szereg warunków, które są z kolei bardziej rygorystyczne niż na indywidualnym koncie emerytalnym (IKE).

W komentarzach do poprzedniego wpisu kilku czytelników zasygnalizowało, że jest to ważne źródło ryzyka dla oszczędzających, którego nie można ignorować. Zgadzam się z tym myśleniem. Dlatego proponuję przyjrzeć się kilku scenariuszom, które mogą sprawić, że inwestycja w ramach IKZE przyniesie nam straty.

Jak działa zwrot z IKZE i czy się opłaca?
Żeby płynnie poruszać się po tym artykule, warto zapoznać się najpierw z tekstami o zasadach IKZE, mechanizmie działania ulg podatkowych oraz sposobach odzyskiwania pieniędzy z trzeciego filaru.

Scenariusz pierwszy – niespodziewany zwrot środków

W pierwszym negatywnym scenariuszu przyjmijmy, że:

- oszczędzamy na IKZE 250zł miesięcznie,
- oszczędzamy w taki sposób od 40 do 60 roku życia,
- w tym czasie płacimy podatek dochodowy w stawce 18% (pierwszy próg),
- z oszczędności osiągamy zwrot na poziomie 6% rocznie,
- po 20 roku oszczędzania musimy awaryjnie zażądać zwrotu wszystkich środków zgromadzonych do tej pory na IKZE,
- 20% zwrotu będzie opodatkowane w pierwszym progu (18%), a 80% zwrotu będzie opodatkowane w drugim progu (32%),
- nie uwzględniam inflacji

Jakie ryzyko opisują te założenia? Chodzi o sytuację, w której z jakiegoś powodu właściciel IKZE posiadający na tym koncie duże oszczędności musi zażądać ich zwrotu przed 65 rokiem życia (w naszym scenariuszu ok. 60 roku życia). Zasady w takim wypadku są następujące:

- nie można zażądać zwrotu w ratach lub częściowego, od razu wraca do nas cała kwota,
- nasze oszczędności opodatkowane są według obowiązującej skali podatkowej,
- dostawca IKZE wypłaci nam 100% oszczędności i to na nas będzie spoczywać obowiązek obliczenia i odprowadzenia podatku

Gdybyśmy utrzymaliśrodki na IKZE przez kolejne 5 lat (czyli do 65 roku życia), bylibyśmy uprawnieni do wypłaty na innych zasadach. Po pierwsze, nasze oszczędności z tego źródła byłyby opodatkowane ryczałtowym podatkiem w wysokości 10%, który naliczałby dostawca IKZE. Do naszej kieszeni trafiałaby kwota netto. Po drugie, moglibyśmy skorzystać z opcji wypłaty w całości lub w ratach.

Zanim obliczymy, ile stracilibyśmy na opisanym powyżej scenariuszu kilka podstawowych faktów o skali podatkowej. Ma ona dla IKZE kluczowe znaczenie, ponieważ na początku wpływa na wysokość ulgi w podatku dochodowym, a w przypadku przedterminowego zwrotu również na podatek należny do zapłaty od oszczędności zgromadzonych na tym koncie.

Tak wygląda skala podatku dochodowego z bieżącej pracy w Polsce w 2014 roku. Dochód jest nadwyżką przychodów nad kosztami ich uzyskania.

Skala podatkowa a IKZE

A więc przy rocznychzarobkach do 3091,49zł nie musimy płacić żadnego podatku. Co ważne, również osoby zarabiające więcej mogą wykorzystać tą tzw. kwotę wolną od podatku, która pomniejsza ich roczny podatek o 556,02zł bez względu na to, ile zarabiają.

Dochody do kwoty 85 528zł objęte są podatkiem na poziomie 18% (pomniejszonym o 556,02zł). Podobno ok. 99% podatników nie przekracza tego poziomu.

Podatek w wysokości 32% płaci się wyłącznie od nadwyżki ponad kwotę 85 528zł. Czyli jeśli czyjeś dochody wyniosły 90 528 tysięcy złotych, nie zapłaci 32% od całości, tylko od nadwyżki ponad kwotę 85 528zł, czyli od 5 tysięcy. Oczywiście za dochód do 85 528zł zapłaci podatek w wysokości 18% (pomniejszony o 556,02zł związane z kwotą wolną od podatku).

Możemy to szybko obliczyć:

dochód = 85 528zł
podatek = 18% * 85 528zł – 556,02zł = 14 839,02zł

dochód = 90 528zł
podatek = (18% * 85 528zł – 556,02zł) + 32% * (90 528zł – 85 528zł) = 16 439.02zł

Wróćmy do naszegonegatywnego scenariusza. Zagrożenie polega na tym, że przez 20 lat zbudowaliśmy pokaźny kapitał, który w przypadku zwrotu środków z IKZE powiększy nasz dochód. To spowoduje, że co najmniej część (przyjmujemy że aż 80%) zwracanych nam oszczędności będzie opodatkowana na 32%, mimo że przez 20 lat odzyskiwaliśmy tylko 18% rocznej składki w pomniejszonych podatkach. Jak to wpłynie na końcową wartość konta?

Zestawiłem obok siebie dwa scenariusze – przedterminowy zwrot oraz wypłatę. Opis obliczeń krok po kroku znajduje się w poprzednim artykule.

Kiedy IKZE się nie opłaca?

Mam nadzieję, że na tych obliczeniach widać, że przedterminowy zwrot dużych oszczędności z konta IKZE to nie jest opłacalna operacja. Każdy powinien ocenić, czy w stosunku do swoich finansów widzi duże ryzyko takiego obrotu sprawy.

Wbrew pozorom nie chodzi tu tylko w wypadki losowe (np. chorobę w rodzinie, która konsumuje nasze wszystkie zasoby, w tym emerytalne, ponieważ jest priorytetem). Chodzi również o to, jak stabilne są nasze finanse i jak bardzo podatni jesteśmy na wszelkiego rodzaju paniki i histerie rynkowe oraz medialne. Wiem, że byli ludzie, którzy zamykali IKE tylko dlatego, że rząd zmieniał zasady działania OFE, mimo że nie było między nimi bezpośredniego przełożenia. Bali się, że państwo będzie ingerować również w tzw. trzeci filar i to wystarczyło, żeby zdecydowali się na zwrot środków.

Widziałem też wypowiedzi rozczarowanych klientów, którzy porzucali IKE w funduszach inwestycyjnych czy ubezpieczeniach z funduszem kapitałowym w trakcie zaawansowanej bessy na rynkach finansowych. Właściciele IKZE będą więc wystawieni nie tylko na ryzyko kosztownych wypadków losowych, które rzeczywiście wymagają zamknięcia tego konta i uwolnienia środków, ale też ryzyko własnych nerwowych zachowań. Obawiam się, że to drugie zagrożenie jest znacznie powszechniejsze.

Scenariusz drugi – państwo wycofuje się z podatku ryczałtowego 10% lub podwyższa podatki

Inna częsta obawa dotyczy przyszłych zmian w prawie podatkowym. W komentarzach i e-mailach od czytelników przewija się podejrzenie, że IKZE może okazać się „pułapką”. Dzisiaj jesteśmy na etapie zachęcania ludzi do długoterminowego oszczędzania, więc trzeci filar staje się coraz bardziej atrakcyjny – wyższe limity wpłat, podatek ryczałtowy od wypłaty z IKZE, itp.

Ale być może w którymś momencie przyszłości, szczególnie jeśli w trzecim filarze znajdzie się duży kapitał korzystający na ulgach podatkowych, a przyszły rząd będzie miał problemy z równowagą w finansach publicznych, sentyment wobec trzeciego filaru się odwróci. Nie wiem, czy to się wydarzy. Nie wiem też, jak bardzo jest to prawdopodobne. Trzeba po prostu mieć to na uwadze.

Załóżmy jednak, że w stosunku do IKZE jakiś przyszły rząd decyduje się na zniesienie podatku ryczałtowego w wysokości 10%. W efekcie zarówno zwroty, jak i wypłaty z tego konta podlegają zwykłej skali podatkowej. Umówmy się, że ta skala jest taka sama jak dzisiaj. Ile byśmy stracili na takim scenariuszu wydarzeń?

Dokładnie tyle samo co na pierwszym negatywnym scenariuszu (czyli przedterminowym zwrocie), jeśli wypłacalibyśmy całą kwotę jednorazowo. Oszczędności z IKZE powiększyłyby nasz roczny dochód i musielibyśmy zapłacić od niego podatek – gdyby kwoty oszczędności były bardzo wysokie, najprawdopodobniej część naliczona byłaby po wyższej stawce. Przy wypłacie w ratach najpewniej mniejsza część oszczędności podlegałoby opodatkowaniu wyższą stawką lub całość podlegałaby pod niższą stawkę.

Możemy też założyć, że państwo nie tylko usuwa 10% podatek ryczałtowy, ale też podnosi podatki. Może to zrobić na wiele sposobów, na przykład podnosząc stawki z obecnych 18 i 32% czy obniżając progi dochodów kwalifikujące do poszczególnych stawek.

Bez wchodzenia w szczegółowe obliczenia, przy takim scenariuszu każda podwyżka podatków, a także niekorzystna rewizja lub zaostrzenie zasad działania IKZE, będzie oznaczać rosnące straty dla właścicieli oszczędności na tego typu kontach.

Największy problem z tego typu dywagacjami polega na tym, że nikt nie wie dzisiaj, czy i jak w przyszłości zmienią się zasady działania IKZE i prawo podatkowe. Wszystkie opinie mają mega subiektywny charakter. Na dodatek w tym artykule skupiamy się wyłącznie na negatywnych scenariuszach, ale równie dobrze zaskoczenie może być pozytywne, np. obniżka podatku ryczałtowego od wypłat z IKZE do 5% lub jego całkowite zniesienie. Zależy to od całej masy nieprzewidywalnych z dzisiejszej perspektywy czynników.

Scenariusz trzeci – błędy inwestycyjne doprowadzają do straty kapitału

W ostatnim scenariuszuchciałbym skupić się nie na samej konstrukcji prawnej IKZE, co na decyzjach inwestycyjnych właściciela konta. To prawda, że w IKZE jest wbudowany mechanizm ulg podatkowych, ale należy je traktować przede wszystkim jako narzędzie do długoterminowego oszczędzania. Oznacza to, że nasz końcowy wynik będzie zależał w znacznie mierze od tego, w jaki sposób będziemy oszczędzać na IKZE.

Jak już wielokrotniepisałem dostawcami kont emerytalnych w trzecim filarze mogą być: banki (depozyty bankowe), towarzystwa funduszy inwestycyjnych (fundusze inwestycyjne), zakłady ubezpieczeń (ubezpieczenia na życie), powszechne towarzystwa emerytalne (dobrowolne fundusze emerytalne) oraz biura maklerskie (papiery wartościowe notowane na GPW oraz detaliczne obligacje skarbowe).

Nie każda z tych form oszczędzania objęta jest gwarancjami utrzymania wartości kapitału oraz wypłaty zysku. Część z nich daje właścicielowi dowolność w wyborze klas aktywów, strategii inwestycyjnych, a nawet konkretnych papierów wartościowych. Część jest obłożona wysokimi opłatami np. za zarządzanie. Tak czy inaczej od decyzji związanych z wyborem dostawcy IKZE, a później z prowadzeniem naszej inwestycji, zależeć będzie końcowy wynik.

W poprzednim wpisieobliczyłem wartość konta dla średniorocznej stopy zwrotu w wysokości 6% rocznie. Przyjrzyjmy się jednak, co by się stało z naszym kapitałem, gdyby nasze decyzje doprowadziły do średniorocznej straty na poziomie -1% w skali roku.

Czy IKZE się opłaca?

Jak widać efekt końcowy takiej inwestycji byłby bez porównania gorszy (mniej niż 60 tysięcy złotych do wypłaty) niż efekt inwestycji za pomocą IKZE zakończonej przedterminowym zwrotem środków, ale osiągającej średnioroczny zwrot w wysokości 6% (93 lub 102 tysiące złotych do wypłaty w zależności od metody obliczania).

Kiedy IKZE się nie będzie opłacać – podsumowanie

IKZE to bardzo specyficzna konstrukcja prawna, która pozwala osiągać bieżące korzyści podatkowe i budować długoterminowy kapitał z myślą o emeryturze. Jej ważnym ograniczeniem jest to, że pełna ulga podatkowa ujawnia się dopiero po osiągnięciu 65 roku życia – przedterminowe zwroty mogą być kosztowne, szczególnie jeśli zgromadziliśmy już duże kwoty.

Rentowność inwestycjiw ramach IKZE zależeć będzie też od przyszłych zmian prawa. Można wyobrazić sobie zmiany in minus (np. wycofanie się państwa z podatku ryczałtowego w wysokości 10% wypłacanych środków) – ocenę, jak prawdopodobne są takie niekorzystne posunięcia w przyszłości pozostawiam każdemu czytelnikowi.

Ale i tak w największym stopniu rentowność inwestycji w ramach IKZE (i każdej innej) będzie zależeć od naszych decyzji i konsekwencji w realizowaniu planu. Przedterminowy zwrot może nie być wcale spowodowany dramatycznym zdarzeniem losowym, tylko paniką lub histerią wokół tego, co się dzieje na rynku, w gospodarce, w polityce lub w naszych finansach osobistych. Nie obwiniałbym wtedy za problemy samej konstrukcji prawnej IKZE.

Straty na koncie mogą pojawić się również z powodu błędnych decyzji inwestycyjnych – związanych z wyborem konkretnego produktu, podejmowaniem nadmiernego ryzyka w stosunku do swojej tolerancji na nie czy brakiem strategii inwestycyjnej opartej o jakiekolwiek zasady. Z jednej z symulacji wynika, że wystarczy średnioroczna strata na poziomie -1%, żeby 20-letnie oszczędzanie zakończyło się poniżej wpłaconego kapitału, wliczając coroczne zwroty podatków.

Jednym z polecanych przeze mnie dostawców prywatnych kont emerytalnych jest towarzystwo funduszy inwestycyjnych ING.

Tutaj wszystkie artykuły o trzecim filarzeIKE oraz IKZE.

IKE i IKZE w funduszach inwestycyjnych ING – opinie i szczegółowa analiza

$
0
0
Oferta indywidualnychkont emerytalnych w towarzystwie funduszy inwestycyjnych ING została doceniona między innymi przez portal Analizy.pl. Wygrała ze znaczną przewagą nad konkurencją ranking IKE w TFI opublikowany pod koniec 2013 roku. IKE z funduszami inwestycyjnymi oferuje w tej chwili 15 towarzystw.

Czy IKE Plus oraz IKZE w towarzystwie ING są rzeczywiście najlepsze w tej kategorii kont emerytalnych? Otrzymuję bardzo dużo e-maili od czytelników z prośbą o przyjrzenie się w szczegółach temu produktowi oraz o wskazanie innych propozycji, które warto rozważyć. Jestem też osobiście zainteresowany tematem, ponieważ od ponad roku utrzymuję swoje oszczędności w innym towarzystwie i – jak zawsze – jestem otwarty na pozytywną zmianę. Po roku od podpisania umowy o IKE można przenieść środki do innego dostawcy bez ponoszenia kosztów (tzw. wypłata transferowa).

Jaka jest moja opinia o IKE Plus oraz IKZE w TFI ING? Zapraszam na szczegółową analizę.

Inne możliwości w trzecim filarze

Czy warto założyć IKE Plus w ING TFI - opinie?
Na początek kilka słów ogólnego wprowadzenia, żeby poszerzyć trochę perspektywę. Fundusze inwestycyjne to wyłącznie jedna z pięciu możliwych form gromadzenia oszczędności w tzw. trzecim filarze. Możemy również skorzystać z oferty banków (depozyty), biur maklerskich (papiery wartościowe na GPW lub detaliczne obligacje skarbu państwa), powszechnych towarzystw emerytalnych (dobrowolne fundusze emerytalne) oraz zakładów ubezpieczeń (ubezpieczenia na życie).

Każda z tych form ma wady i zalety, które wielokrotnie opisywałem w tym serwisie. Nie uważam, żeby było jedno najlepsze, magiczne rozwiązanie dla wszystkich. O czynnikach, które warto wziąć pod uwagę przy wyborze formy IKE lub IKZE pisałem między innymi w tym poradnikowym artykule.

Osobiście zacząłemoszczędzać na indywidualnym koncie emerytalnym w formie obligacji skarbu państwa w czasach, gdy oferowały konkurencyjne warunki. Po roku przeniosłem środki do towarzystwa funduszy inwestycyjnych (innego niż ING TFI), gdzie utrzymuję je do tej pory. W momencie wypłaty transferowej IKE Plus w TFI ING nie było jeszcze dostępne w obecnej formie.

To nie była dla mnie łatwa decyzja (pisałem o tym w tym wpisie), ponieważ uważam koszty prowadzenia funduszy inwestycyjnych w Polsce za zbyt wysokie. Idealnym rozwiązaniem byłyby fundusze ETF lub fundusze indeksowe, ale ich oferta jest jeszcze w Polsce zbyt wąska i zbyt mało płynna, żeby stworzyć zróżnicowany portfel inwestycyjny dostosowany do moich potrzeb. Nie czuję się też zbyt pewnie inwestując w akcje lub obligacje pojedynczych spółek, więc na tym etapie preferuję fundusze inwestycyjne.

Z kolei swoje indywidualne konto zabezpieczenia emerytalnego prowadzę od samego początku (od 2012 roku) w formie rachunku inwestycyjnego w biurze maklerskim BDM (pisałem o tym w tym wpisie). Inwestuję przez nie wyłącznie w fundusze ETF oraz spółki wypłacające regularną dywidendę. Limity wpłat na IKZE są znacznie niższe, więc łatwiej mi zaakceptować to, że wszystkie oszczędności są obciążone ryzykiem charakterystycznym dla rynku akcji. Łącznie na IKE i IKZE utrzymuję alokację między klasy aktywów odpowiednią do mojej sytuacji życiowej oraz tolerancji na ryzyko.

Dla osób, które nie akceptują żadnej zmienności i wymagają, żeby ich oszczędności podlegały gwarancjom państwa, polecam IKE w formie depozytu bankowego lub dziesięcioletnich obligacji skarbowych. Niestety oferta IKZE dla bardziej konserwatywnych inwestorów praktycznie nie istnieje – recenzowałem niedawno bardzo krytycznie IKZE w ING Banku Śląskim.

IKE Plus i IKZE w towarzystwie funduszy inwestycyjnych ING - opłaty

Na starcie chciałbym zaznaczyć, że TFI ING (oferujący fundusze inwestycyjne) to inna firma niż ING Bank Śląski (oferujący usługi bankowe), zakład ubezpieczeń ING Życie (oferujący ubezpieczenia) czy PTE ING (obsługujący otwarty fundusz emerytalny oraz dobrowolny fundusz emerytalny). Należą do tej samej grupy kapitałowej ING, ale są wewnątrz niej odrębnymi bytami.

Jakie są najważniejsze zalety IKE Plus i IKZE w TFI ING? Po pierwsze – brak opłat dystrybucyjnych i manipulacyjnych oraz obniżone opłaty za zarządzanie dla klientów, którzy założyli konto emerytalne przez platformę internetową towarzystwa. Jak wielokrotnie pisałem, im droższe narzędzie do inwestowania wybierzemy, tym niższe będą nasze stopy zwrotu.

Oferta ING TFI wyróżnia się pozytywnie na tle konkurencji. Jeśli sami przejdziemy proces zakładania konta w internecie, otwarcie rejestru nie będzie nas nic kosztować. Dla porównania, inne towarzystwo ze świetną ofertą funduszy w ramach IKE i IKZE – Union Investment, wymaga opłaty 400zł za otwarcie każdego z rejestrów u swoich dystrybutorów i nie daje możliwości zawarcia umowy przez internet. Za darmo otworzymy IKE i IKZE przez internet między innymi w TFI Legg Mason.

Inwestując przez platformę internetową ING TFI nie zapłacimy też nic za nabycie lub zamianę jednostek jednego funduszu na inny. To jednak generalnie standard w kilku innych towarzystwach, np. KBC TFI, Arka BZWBK czy Skarbiec.

Ale i tak najważniejszesą stałe opłaty za zarządzanie, które w długim terminie mają największy wpływ na rentowność inwestycji. Polskie fundusze inwestycyjne należą do bardzo drogich w porównaniu z funduszami w krajach zachodnich, np. roczna opłata za zarządzanie w funduszu ING Akcji to 3,5% aktywów, w funduszu ING Obligacji to 1,25% aktywów rocznie, a w ING Globalnym Długu Korporacyjnego to 1,8% w skali roku. Opłaty są już wliczone w wyceny jednostek, więc w notowaniach widzimy cenę netto (po wszystkich odliczeniach), ale nie zmienia to faktu, że istotną część aktywów co roku przejmuje z naszego konta towarzystwo funduszy inwestycyjnych.

IKE Plus oraz IKZE w ING TFI wyróżnia się tym, że towarzystwo postanowiło obniżyć o ok. 25% opłatę za zarządzanie we wszystkich funduszach w ramach tych kont emerytalnych. To oznacza, że roczna opłata za zarządzanie w ING Akcji wynosi 2,7%, w ING obligacji 0,95%, a ING Globalnego Długu Korporacyjnego 1,35% rocznie. ING TFI stworzyło dla internetowych IKE Plus i IKZE specjalną kategorię jednostek – K.

Czy to ma takie wielkie znaczenie? Poniżej przykład trzech funduszy akcji ze stopami zwrotu tylko za ostatni rok w wersji standardowej oraz (niżej) w wersji dla kont IKE Plus i IKZE.

IKE IKZE TFI ING - opłaty za zarządzenie

Czy warto założyć IKE Plus IKZE z funduszami ING?

Różnicę widać gołym okiem już po 6-12 miesiącach, a po kilkunastu-kilkudziesięciu latach przełoży się na stopy zwrotu wyższe o kilka-kilkanaście procent. Jednostki K z obniżonymi opłatami za zarządzanie są dostępne wyłącznie dla klientów, którzy założyli IKE Plus lub IKZE przez internet. Klienci innych dystrybutorów (np. BGŻ Optima czy SFI mBanku) czy zakładów ubezpieczeń prowadzących długoterminowe polisy inwestycyjne (np. Aegon, Skandia, Open Life czy Generali) płacą standardowe stawki. Podobnie inwestorzy otwierający na platformie internetowej TFI ING zwykłe rejestry.

Byłoby cudownie, gdyby opłaty za zarządzanie były jeszcze niższe na kontach emerytalnych – przecież właściciele IKE i IKZE to idealni klienci dla towarzystw – długoterminowi, systematyczni, z jasnym celem. Ale i tak należy docenić ruch ING TFI – na tym rynku obniżki opłat dla klientów praktycznie się nie zdarzają.


IKE Plus i IKZE w towarzystwie funduszy inwestycyjnych ING – fundusze

Drugą cechą, która wyróżnia IKE Plus i IKZE w TFI ING, jest bogata oferta funduszy inwestycyjnych dostępnych na kontach emerytalnych. Do naszej dyspozycji jest 19 funduszy, w tym tzw. fundusze cyklu życia. Na rejestrach IKE i IKZE wszystkie stanowią jeden parasol z darmowymi zamianami.

Fundusze ING IKE IKZE - opinie

Czy to ma wielkie znaczenie? Moim zdaniem – tak. Z jednej strony mamy dostęp do naprawdę imponującej ilości klas aktywów – od rynku pieniężnego poprzez obligacje skarbowe po akcje firm japońskich czy europejskich spółek dywidendowych.

W praktyce oznacza to kilka rzeczy. Po pierwsze, w zależności od naszego apetytu i tolerancji na ryzyko, możemy opierać swoją inwestycję o bardzo bezpieczne aktywa (np. ING Gotówkowy) i stopniować ekspozycję na ryzyko i potencjalne zyski. Po drugie, nie jesteśmy zamknięci w funduszach inwestycyjnych opartych o polskie aktywa. Uważam, że dywersyfikacja geograficzna jest bardzo pożądanym elementem w długoterminowych oszczędnościach, tym bardziej że pierwszy (ZUS) i drugi filar (OFE) systemu emerytalnego zależą głównie od stanu polskiej gospodarki.

Z drugiej strony, dla klientów, którzy nie są na siłach, żeby tworzyć własny portfel inwestycyjny w ramach IKE Plus lub IKZE towarzystwo stworzyło kilka gotowych strategii. Dwie z nich to dobrze znane fundusze mieszane (stabilnego wzrostu i zrównoważony). Oprócz tego możemy skorzystać z tzw. funduszy cyklu życia ING Perspektywa, które w swoją strategię inwestycją mają wpisany konkretny horyzont inwestycyjny (np. rok 2040). Nie jestem bezkrytyczny w stosunku dotego typu funduszy, ale mogą one zapewnić jasną i konsekwentną strategię dla osób, którzy jej potrzebują.

Fundusze cyklu życiato nowe rozwiązanie na polskim rynku, więc trudno wyrokować, czy sprawdzą się w długim terminie. Ich skuteczność będzie w dużym stopniu zależeć od tego, „jak ułoży się rynek”. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na ważną cechę tych funduszy. Przyjrzyjmy się ich wynikom za ostatni rok.

Fundusze cyklu zycia Perspektywa IKE IKZE ING

Proszę zwrócić uwagęna „porządek” w ich wynikach. Zarządzający tak zbudowali portfel, że fundusz o najdalszej dacie docelowej zarabia najlepiej w okresie dobrej koniunktury, ale też traci najwięcej podczas spadków. Nie ma tu przypadku w stylu: „w tym miesiącu najlepszy był fundusz obligacji, w kolejnym małych i średnich spółek, a potem znowu obligacji, itd”. Klienci muszą tylko zdecydować się, jaki poziom ryzyka (oraz datę docelową) akceptują i od początku wiadomo, czego się po takim funduszu spodziewać.


IKE Plus i IKZE w towarzystwie funduszy inwestycyjnych ING – platforma internetowa i obsługa klienta

Nie jestem (jeszcze) właścicielem IKE Plus i IKZE w TFI ING, ale mam dostęp do ich platformy internetowej. Inwestuję tam przez zwykły rejestr – chwilowo wszystkie (niewielkie) środki utrzymuję w funduszu gotówkowym ING Depozytowy. Tak wygląda panel użytkownika.

Fundusze ING przez internet IKE IKZE

System jest nowoczesny, prosty w obsłudze, dobrze opisany i oznakowany (np. użycie kolorów dla różnych funduszu parasolowych). Towarzystwo domyślnie prowadzi korespondencję (np. dotyczącą zamian i konwersji jednostek) w formie elektronicznej. W systemie możemy otworzyć i prowadzić trzy rodzaje rejestrów – zwykły (na razie mam tylko taki), IKE oraz IKZE.

Miałem do czynieniarównież z telefoniczną obsługą klienta ING TFI podczas otwierania pierwszego rejestru oraz wykonywania przelewów – nie mam najmniejszych zastrzeżeń.


Wyniki funduszy inwestycyjnych TFI ING

Bieżące notowaniafunduszy można sprawdzić na ich stronie internetowej w zakładce notowania – warto pamiętać, że dla jednostek utrzymywanych w ramach IKE i IKZE (czyli K) musimy ustawić odpowiedni filtr. Strona domyślnie pokazuje wyniki dla zwykłych jednostek.

Wyniki funduszyinwestycyjnych są zmienne w czasie, więc nie należy się ekscytować wzrostami w ostatnich 2-3 latach. Nie ma żadnej gwarancji, że się powtórzą. Dotyczy to szczególnie funduszy akcji i obligacji, w mniejszym stopniu funduszy gotówkowych. W jaki sposób chciałbym więc ocenić wyniki funduszy ING?

Proponuję przyjrzeć się, jak wypadały na tle innych funduszy inwestycyjnych z tej klasy. Dane poniżej (z Analizy.pl) pokazują, które miejsce w grupie podobnych funduszy zajmował ING Akcji w poprzednich latach i jakie osiągał stopy zwrotu. Są to dane dla zwykłych jednostek (nie tych z pomniejszoną opłatą za zarządzanie).

Wyniki ING Akcji - czy to dobry fundusz?

Podobne zestawienie dla funduszu ING Stabilnego Wzrostu

ING Stabilnego Wzrostu - czy warto?

Oraz zestawienie dla funduszu ING Obligacji

ING Obligacji - czy to dobry fundusz?

Uważam wyniki flagowych funduszy ING za przeciętne – na pewno nie są to nieustający liderzy w swoich kategoriach. Ale funduszy, które z roku na rok wygrywają z całą konkurencją jest na rynku niewiele (np. Quercus Agresywny, niedostępny przez IKE czy IKZE) i ich przewaga wcale nie musi się utrzymać w przyszłości.

Pozytywnie na stopy zwrotu z funduszy na kontach IKE Plus oraz IKZE będą na pewno wpływać obniżone o ok. 25% opłaty za zarządzanie. Na plus ofercie ING TFI zapisałbym też to, że jest to duże towarzystwo obecne na rynku od lat – na kontach emerytalnych, które w założeniu mają służyć do wieloletniego oszczędzania, stabilność dostawcy jest ważną wartością.


IKE Plus i IKZE w TFI ING – moja opinia

Kiedy przenosiłemswoje oszczędności z IKE Obligacje na IKE w funduszach inwestycyjnych, IKE Plus w TFI ING w obecnej formie nie istniało. Towarzystwo stopniowo uatrakcyjniało swoją ofertę kont emerytalnych, rozszerzając dostępne fundusze, obniżając opłaty oraz dopieszczając internetowy system obsługi.

Gdy jakiś rok temu robiłem przegląd towarzystw funduszy inwestycyjnych oferujących IKE, ING TFI obniżało na tym rejestrze opłatę za zarządzanie wyłącznie w funduszach cyklu życia. W październiku 2013 roku wprowadziło nową taryfę opłat z niższymi o ok. 25% opłatami za zarządzanie we wszystkich 19 funduszach dostępnych na IKE i IKZE oraz wprowadziło kategorię K jednostek.

Nie widzę w tej chwili innego towarzystwa, które miałoby w ofercie tak przemyślany, bogaty, nowoczesny i „tani” w obsłudze produkt IKE lub IKZE. Moje jedyne zastrzeżenia budzi przeciętna jakość zarządzania w tym towarzystwie, ale po pierwsze jest to kwestia bardzo trudna do zmierzenia „raz na zawsze”, a po drugie TFI ING mocno nadrabia obniżonymi o ok. 25% opłatami za zarządzanie na kontach emerytalnych, które podwyższą stopy zwrotu dla jednostek K.

W tej chwili mogędokonać bezpłatnej wypłaty transferowej z mojego obecnego IKE. Czy po przyjrzeniu się ofercie IKE Plus i IKZE w ING TFI przejdę do tego towarzystwa? Muszę przyznać, że mam na to wielką ochotę – przyciągają mnie przede wszystkim obniżone opłaty za zarządzanie oraz dostęp do dużej ilości klas aktywów, w tym rynków zagranicznych.

Viewing all 399 articles
Browse latest View live