Pierwsze, na czym powinniśmy się skupić, jeśli chcemy inwestować swoje oszczędności, to ryzyko. Najwięcej energii warto zainwestować w ocenianie konkretnej inwestycji pod kątem tego, co może pójść źle i jakie to będzie miało dla nas konsekwencje, a nie ile możemy na tym zarobić. Chociaż tak naprawdę jedno z drugim ma bardzo dużo wspólnego. Jak to możliwe?
Ryzyko to jedno z najciekawszych zjawisk, jakie towarzyszą nam praktycznie codziennie. Nie dotyczy ono oczywiście tylko finansów. Wszyscy intuicyjnie jesteśmy w stanie powiedzieć, co to znaczy, że jakaś decyzja (biznesowa, inwestycyjna, życiowa, itp.) jest ryzykowna, ale doświadczenie oraz badania psychologów pokazują, że większość z nas ma trudności z trafną oceną ryzyka praktycznie w każdej dziedzinie życia. A szczególnie przy decyzjach inwestycyjnych.
Co to jest ryzyko? Na czym polega ryzyko inwestowania? Czy są jakieś sposoby, żeby je ograniczyć?
Co to jest ryzyko?
Moja ulubiona definicja ryzyka brzmi:„prawdopodobieństwo, że w określonym czasie wydarzy się coś niepożądanego” i pochodzi z książki Johna Adamsa „Ryzyko”. W tym sensie ryzyko związane z kupnem akcji, obligacji czy jednostek funduszu inwestycyjnego można opisać za pomocą tych samych narzędzi (rachunku prawdopodobieństwa), co inne formy ryzyka w życiu (np. spowodowania wypadku samochodowego, utraty pracy, itp.).
Prawdopodobieństwo ujawnienia się jakiegoś niepożądanego wydarzenia można obliczyć. To dlatego firmy ubezpieczeniowe, banki, rządy, a nawet korporacje mają rozbudowane działy zarządzania ryzykiem, w których zatrudniają doktorów matematyki do budowy zaawansowanych modeli i algorytmów oceniających na bieżąco różne rodzaje ryzyka.
My też na co dzień szacujemy ryzyko, zazwyczaj w bardziej intuicyjny sposób. Jeśli wykonujemy jakiś niekonwencjonalny manewr samochodem, nasz mózg automatycznie oceni, jakie jest prawdopodobieństwa spowodowania kolizji. Nie zawsze trafnie. Jeśli rzucamy pracę na etacie i zakładamy własną firmę, chcąc nie chcąc będziemy szacować, czy jest to ryzykowny krok – co możemy zyskać, co stracić, jaka jest stawka.
Szczerze– nie widzę żadnej różnicy między takimi życiowymi przejawami ryzyka a ryzykiem inwestycyjnym.
Na czym polega ryzyko inwestowania?
Problem z ryzykiem, które podejmuje inwestor finansowy, polega na tym, że jest ono dużo bardziej abstrakcyjne niż wiele innych typów ryzyka. Dlatego tak ważne jest, żeby – wracając do definicji ryzyka – określić, na czym polega to „coś niepożądanego”, czego chcemy uniknąć jako inwestorzy.
I tu zaczynają się schody, ponieważ ryzyko może przejawiać się na wiele sposobów (które zależą między innymi od naszych oczekiwań). Moim zdaniem dwa z nich są najważniejsze dla przeciętnego inwestora.
1. ryzyko permanentnej straty kapitału
Dla wielu inwestorów definitywna utrata całego lub części zainwestowanego kapitału (np. w obligacje czy akcje wybranej spółki) to prawdopodobnie najbardziej niepożądany scenariusz i największa obawa.
Czy takie ryzyko istnieje przy samodzielnej inwestycji w obligacje, akcje czy inwestycji w jednostki jakiegoś funduszu? Absolutnie tak! Emitent obligacji lub akcji może ogłosić upadłość i zaprzestać spłaty swoich zobowiązań. Fundusze inwestycyjne raczej nie upadają (dzięki dywersyfikacji ryzyka i specjalnej konstrukcji prawnej), ale mogą notować okresy (czasem długich i bolesnych) spadków i sprzedaż jednostek przez inwestora na minusie oznacza nieodwracalną stratę.
Ryzyko definitywnej straty kapitału ujawniło się również dla klientów firmy Amber Gold, która oferowała lokaty poza państwowym nadzorem. Właściciele przez wiele miesięcy wykorzystywali zamiłowanie Polaków do inwestycji bez ryzyka i prezentowali swoje rozwiązania jako całkowicie bezpieczne. To dobry przykład tego, jak niewiele znaczą słowa w branży finansowej i jak ważne jest sprawdzanie, jakie mają pokrycie w rzeczywistości.
2. ryzyko zmienności
Mimo że ryzyko permanentnej utraty kapitału budzi największe emocje, większość inwestorów ma do czynienia z innym przejawem ryzyka – zmiennością cen aktywów finansowych.
To przede wszystkim do zmienności wyceny odnoszą się oznaczenia różnych funduszy inwestycyjnych – pieniężne uchodzą za praktycznie pozbawione ryzyka (bo ich wycena wykazuje bardzo stabilny trend wzrostowy), obligacyjne uchodzą za fundusze niskiego ryzyka(relatywnie niska zmienność), a akcyjne uchodzą za bardzo ryzykowne (ich wycena podlega dynamicznym zmianom w obu kierunkach).
Na tym płotku potyka się wielu początkujących inwestorów – chcieliby zarabiać na swoich oszczędnościach więcej, ale nie godzą się na zmienność wyceny ich aktywów. W skrajnych przypadkach najpierw kupują jednostki funduszy akcyjnych (zazwyczaj nakręceni po długim okresie wzrostów) i sprzedają na pierwszej większej korekcie spadkowej.
W tym momencie zamieniają cykliczną zmienność na permanentną stratę. Sami fundują sobie najgorszy możliwy scenariusz. Pół biedy jeśli mają pomysł, jaki ruch wykonać w następnej kolejności. Gorzej jeśli takiego pomysłu nie mają.
Co potęguje ryzyko?
Najlepsze w tym wszystkim jest to, że prawdziwy poziom ryzyka naszych inwestycji zależy nie tylko od samego charakteru inwestycji, ale też wielu innych czynników, w tym naszego zachowania.
Naprawdę nie wystarczy powiedzieć, że fundusze akcji małych i średnich spółek są ryzykowne. W rękach jednego inwestora posłużą do wielokrotnego wypracowywania zysków, w rękach innego doprowadzą do bolesnej straty. W jednym okresie pomnożą kapitał, w innym okresie go pomniejszą. A więc co potęguje ryzyko?
Po pierwsze, brak planu i niewiedza. Znany inwestor Warren Buffet powiedział kiedyś, że ryzyko bierze się stąd, że nie wiemy, co robimy. Kupując w takim stanie akcje czy fundusze akcyjne w najlepszym wypadku uprawiamy hazard. Ktoś inny powiedział, że jeśli nie wiesz dokąd idziesz, na pewno tam nie dojdziesz. I znowu – działając w takim stanie zdajemy się w na przypadek: może coś z tego będzie, może nie będzie.
Po drugie, działanie pod presją. Wydaje się nam, że jesteśmy stabilnymi i racjonalnymi istotami, ale okazuje się, że na nasze decyzje wpływają nie tylko logiczne argumenty, ale też nasz stan emocjonalny. Tą emocjonalną presję na inwestorów potęguje choćby nieustający szum medialny i reklamowy, działalność doradców inwestycyjnych, których interesy są sprzeczne z naszymi, a techniki sprzedaży wybitnie manipulacyjne, i wiele innych czynników.
Można w to wierzyć lub nie, ale na nasze decyzje inwestycyjne wpływ może mieć również nasza sytuacja zawodowa (np. jeśli właśnie straciliśmy pracę, a na giełdzie trwają spadki, ogólny pesymizm będzie nas popychał do sprzedaży ryzykownych aktywów, nawet jeśli w dłuższej perspektywie mogą one przynieść ponadprzeciętne zyski) czy samopoczucie (jeśli jesteśmy zadowoleni z życia, stajemy się mniej krytyczni i częściej niedoszacowujemy ryzyka).
Po trzecie, dla większości początkujących inwestorów olbrzymim zagrożeniem jest koncentracja ryzyka. W jakim sensie? W sensie inwestowania całych oszczędności w jednym czasie w jeden typ instrumentu finansowego.
Nie jestem zwolennikiembezmyślnego uśredniania ceny (np. kupowania jednostek funduszy akcyjnych co miesiąc bez względu na wszystko) i bezmyślnej dywersyfikacji pomiędzy różne klasy aktywów.
Ale uważam, że jeśli ktoś nie posługuje się narzędziami typu analiza techniczna, które zdaniem niektórych są w stanie pomóc systematycznie przewidywać trendy na rynkach, uśrednianie oraz dywersyfikacja to podstawa ograniczania ryzyka. Chodzi o ryzyko wejścia w jakąś inwestycję na górce i przejechania się na dużą skalę na konkretnym rynku czy aktywie w konkretnym czasie.
Jak zorganizować uśrednianie i dywersyfikację, żeby zwiększały prawdopodobieństwo zysków w długim terminie. Jeśli chodzi o uśrednianie, osobiście najbardziej cenię aktywa, które są od dłuższego czasu w niełasce, a ich ceny i wskaźniki są zdecydowanie poniżej historycznych szczytów.
Nie jestem w stanie określić, jak długo potrwa ich okres słabości oraz na jakich poziomach się zakończy, ale przewiduję, że w przyszłości trend się odwróci. Mogą być to akcje spółek z jakiegoś cyklicznego sektora czy jakiegoś regionu lub kraju przechodzącego tymczasowe kłopoty.
Uśrednianie przez kilka czy kilkanaście miesięcy głębokiego, zaawansowanego pesymizmu na takim rynku ma w długim okresie sens. Może i będziemy w momencie osiągnięcia dołka na stracie, ale nasze uśrednione ceny będą relatywnie niskie i gdy poprawi się nastawienie do tych aktywów, będziemy na miejscu, żeby z tego stosunkowo szybko skorzystać. Prawdopodobnie znacznie szybciej niż inni inwestorzy w swojej masie zauważą, że ten rynek to okazja.
Jeśli chodzi o dywersyfikację, niektórzy zalecają dostosowanie jej do naszej tolerancji na ryzyko i regularny rebalancing bez względu na koniunkturę, inni dopuszczają trochę lub dużo więcej aktywności.
Uważam, że obie szkoły mają coś ciekawego do zaproponowania dla długoterminowego inwestora. Zgadzam się, że warto określić jakiś domyślny poziom ryzyka w naszym portfelu. Powiedzmy, że inwestor ceniący bezpieczeństwo może rozłożyć akcenty w proporcjach 70% gotówka (np. depozyty bankowe, fundusze pieniężne), 20% obligacje (fundusze lub zakup samodzielnie) i 10% akcje (np. przez fundusze ETFlub indeksowe). Taka alokacja aktywów powinna zapewnić stabilność portfela i dawać szansę na trochę wyższe zyski niż na depozytach bankowych.
Z drugiej strony we własnym portfelu dopuszczam zmiany swojej domyślnej procentowej alokacji w czasie – w obie strony: więcej i mniej ryzyka. Decyzje o przesunięciach np. części gotówki do segmentu akcyjnego czy obligacyjnego (i odwrotnie) opieram m.in. naobserwacji cyklów koniunkturalnych i otoczenia makroekonomicznego, sentymentu na giełdzie i poziomach wycen i wskaźników. Nie są to częste i radykalne zmiany w stosunku do mojej domyślnej alokacji aktywów, a ich charakter jest kontrariański (np. jeśli akcje drastycznie tanieją, warto ich dokupić na długi okres; jeśli euforycznie drożeją, część tego typu aktywów warto sprzedać).
Postrzeganie ryzyka a wycena aktywów finansowych
Zasada jest prosta: jeśli wszystkim się wydaje, że coś jest ryzykowne, to niewiele osób chce to robić. Jeśli w Egipcie trwają zamieszki i cały świat ogląda je w telewizji, zdecydowana większość potencjalnych turystów nie będzie chciała spędzić w tym pięknym kraju wakacji. I to jest fakt – obroty branży turystycznej w Egipcie spadły o 30-40% w stosunku do czasów sprzed arabskiej wiosny.
Z drugiej stronynie brakuje relacji tych, którzy mimo niepokojów społecznych odwiedzają atrakcje turystyczne i kurorty Egiptu i są zachwyceni brakiem tłumów, uwagą i gościnnością miejscowych szukających zarobku, niskimi cenami i nieporównywalnie większym bezpieczeństwem niż mogłoby to wynikać z doniesień mediów. Można to wszystko potraktować jako premię za podjęcie ryzyka.
Co to ma wspólnego z inwestowaniem? Ryzyko działa tu bardzo podobnie. Jeśli poczucie ryzyka jest wysokie i się zwiększa, ceny ryzykownych aktywów (np. akcji, obligacji krajów rozwijających się, obligacji mniej stabilnych spółek) dynamicznie spadają. Jeśli dominuje spokój i przewidywalność, ceny takich aktywów rosną.
Czy ta wiedza może jakoś pomóc? Przy założeniu, że okresy podwyższonego i obniżonego poczucia ryzyka są cykliczne (np. pokrywają się w jakimś stopniu z cyklami biznesowymi, okresami koniunktury i dekoniunktury, okresami optymizmu i pesymizmu na rynkach, itp.), za podjęcie ryzyka otrzymuje się premię.
Dlaczego? Ponieważ w okresie wysokiego poczucia ryzyka, ceny są niższe. Czasami zdecydowanie niższe niż wcześniej. Jeśli w przyszłości niepewność i pesymizm zastąpi stabilizacja i optymizm, ceny ryzykownych aktywów wrócą do wyższych poziomów. Ci, którzy kupowali w okresie podwyższonego ryzyka, będą mogli sprzedać z zyskiem. To właśnie premia za ryzyko.
W duchu tej teorii zdecydowałem się niedawno zainwestować część swoich oszczędności w fundusz ETF oparty o główny indeks greckiej giełdy. Kraje południa Europy przechodzą od kilku lat głęboki kryzys związany z zadłużeniem, ich gospodarki cierpią, a giełdy są w niełasce. Poczucie ryzyka jest wysokie, a ceny bardzo niskie. Wychodzę z założenia, że nie zawsze tak będzie.
![]() |
ETF Lyxor na greckim indeksie od 2008r. spadła z 15 euro do ok 1,5 euro. Czy do Aten wróci kiedyś optymizm? |
Jeśli nie spełnią się katastroficzne wizje, które zawsze dominują w okresach kryzysów, Grecja, Włochy czy Hiszpania dostosują się do nowej rzeczywistości i do ich gospodarek oraz na giełdy wróci większy optymizm. To może potrwać jeszcze wiele lat. Mam czas. Jeśli to się wreszcie wydarzy, będę chciał zainkasować swoją premię za ryzyko.
Ryzyko systemowe i niesystemowe
Czy to zawsze działa? Niestety nie – ryzyko oznacza również prawdopodobieństwo realnej straty. Jeśli zgodnie z tą teorią inwestujemy w akcje mocno przecenionej spółki giełdowej z mnóstwem kłopotów (= wysokie poczucie ryzyka) i chcemy poczekać aż w kolejnym cyklu koniunkturalnym wyjdzie na prostą, możemy się nie doczekać. Pojedyncze firmy czasem bankrutują.
Ryzyko specyficzne dla jednej firmy, często nazywanym niesystemowym, można zmniejszyć przez dywersyfikacje. Można to zrobić inwestując w większy portfel spółek samodzielnie lub kupić jednostki funduszu ETF, funduszu indeksowego lub tradycyjnego funduszu inwestycyjnego.
Osobiście uważam,że dla przeciętnego inwestora niezainteresowanego śledzeniem konkretnych spółek i aktywnym handlowaniem ich akcjami powierzenie oszczędności funduszom to bardziej praktyczne i mniej ryzykowne rozwiązanie.
Z kolei ryzyko systemowe dotyczy całego rynku. Są czynniki, które wpływają na wszystkie spółki giełdowe i nie da się ich uniknąć, np. za pomocą dywersyfikacji. Jakie to czynniki? W wersji łagodnej są to choćby stopy procentowe, inflacja czy cykliczne spowolnienia gospodarcze. W wersji mniej łagodnej są to kryzysy i recesje gospodarcze, rewolucje czy wojny. Prowadzą one do długotrwałej, a czasem nieodwracalnej destrukcji majątku w formie aktywów finansowych.
Istnieje nagminnie powtarzana teoria, że giełdy w długim terminie rosną. To prawda, zakładając, że gospodarka kraju czy regionu się w długim terminie rozwija, a takie filary systemu kapitalistycznego jak rządy prawa, wolność gospodarcza czy prawo własności są respektowane. Nie są to jednak wartości ani powszechne, ani zagwarantowane raz na zawsze.
Ryzyko i oczekiwana stopa zwrotu
Wiemy już, że wysokie poczucie ryzyka oznacza niższe ceny aktywów finansowych (np. akcji), a na cyklicznym rynku ci, którzy kupują w okresach podwyższonego ryzyka, mogą liczyć na premię. Oznacza to również, że oczekiwana stopa zwrotu porusza się w przeciwnym kierunku do cen. O co chodzi?
Oczekiwana stopa zwrotu to nasze przewidywanie co do przyszłego zarobku z inwestycji. Jeśli np. kupujemy jednostki funduszu akcyjnego czy ETF, nie możemy z całą pewnością powiedzieć, czy i ile na nich zarobimy. Mamy do czynienia nie z gwarantowaną stopą zwrotu (jak np. na lokacie bankowej czy przy obligacjach skarbowych), ale z oczekiwaną stopą zwrotu.
No właśnie– oczekiwać można wielu rzeczy, ale to nie tylko od nas zależy, co wydarzy się na rynkach. To prawda. Ale od nas zależy, kiedy kupimy i kiedy sprzedamy jakieś aktywa finansowe. Te dwie decyzje kontrolujemy, więc warto się na nich skupić.
I teraz– jeśli po raz kolejny potwierdzi się, że rynek jest cykliczny i po spowolnieniu gospodarczym przyjdzie ożywienie, a po spadkach na giełdzie wzrosty – w naszym interesie jest kupno akcji po najniższych możliwych cenach.
Im taniej kupimy, tym więcej możemy potem zarobić. Innymi słowy: na cyklicznym rynku, oczekiwana stopa zwrotu z jakiejś inwestycji (np. w fundusze akcyjne) rośnie wraz ze spadkiem ceny nabycia.
Spójrzmy na to jeszcze inaczej: umówmy się, że kiedyś jeszcze zobaczymy na WIG20 poziom 3000 punktów. Nie wiem, czy w tym roku, nie wiem, czy w przyszłym lub kolejnym, nie wiem, czy w międzyczasie nie zobaczymy 1500 punktów, ale oceniam, że w jakiejś perspektywie, w okresie wyjątkowo dobrej koniunktury, indeks największych polskich spółek zawita na 3000 punktów.
Czy lepiej będzie mieć wtedy akcje lub jednostki funduszy kupowane na poziomie 1500, 2000, 2500 czy 2950 punktów? Nasza stopa zwrotu (już wtedy nie oczekiwana, tylko realna) i premia za ryzyko będzie tym wyższa, im taniej kupiliśmy.
Tutaj wszystkie artykuły ofunduszach inwestycyjnych, ryzyku inwestycyjnym oraz strategiach inwestycyjnych.
Warto również przejrzećróżne narzędzia wspomagające oszczędzanie i inwestowanie.
Zapraszam do zapisywania się nabezpłatny, e-mailowy tygodnik Moja Przyszła Emerytura – co niedzielę podsumowanie tygodnia, zapowiedzi i coś ekstra.